Od razu powiem, że miałam wstawić rozdział wczoraj, ale zabrano mi laptopa, więc siłą rzeczy nie mogłam :)
Helloł :D
Podzieliłam rozdział na dwie części - z tylko mi znanych powodów :D A tak naprawdę chodzi o to, że są ze sobą bardzo i niezwykle połączone (razem stanowią lepszą całość), a jako jeden rozdział byłby on strasznie długaśny ;) Także - oto pierwsza część!
Wprowadziłam już wątki, które w przyszłości zostaną rozwinięte ;) Co do Jamesa... Cieszę się, że tak się przyjęłyście :D Ale nic nie powiem :D
Szczerze? Mam nadzieję, że polubicie Ann. Nie jest tylko słodką blondyneczką z mózgiem wielkości orzeszka. Większość autorek tak ją właśnie kreuje. U mnie będzie miała dużo ważniejszą rolę. Nie będzie piątym kołem u wozu, to na pewno :)
Szczerze? Mam nadzieję, że polubicie Ann. Nie jest tylko słodką blondyneczką z mózgiem wielkości orzeszka. Większość autorek tak ją właśnie kreuje. U mnie będzie miała dużo ważniejszą rolę. Nie będzie piątym kołem u wozu, to na pewno :)
Co tu jeszcze... A, no tak! Za 3 dni Kosogłos część 1! Ktoś idzie? :) Bo ja na premierę to czekam od miesiąca :D
Rozdział dedykuję (Chloe Ann wiem, że pierwsza skomenowałaś, i bardzo ci dziękuję, ale dajmy szansę innym :D ) A. Moony! Dziękuję ślicznie za kom, z (nie)cierpliwością czekam na Twoją opinię!
Miłej lektury
Panna Nikt
PS Zaskoczyłyście mnie, że tak bardzo spodobał Wam się ten poprzedni rozdział, serio :D Ale takie niespodzianki są najlepsze! <3
_________________________________
Rozdział 15. cz. I "Świąteczne" klimaty.
Severus Snape
skradał się właśnie do lochów. Po cichu otworzył salę, w której odbywały się
zajęcia Eliksirów. Spojrzał przez ramię, sprawdzając czy nikt go nie śledził.
Ale był sam.
Truchtem dobiegł do tylnych drzwi w klasie. To pomieszczenie
dla nauczyciela. Profesor Slughorn urządził sobie tam zaplecze. Trzymał tam
różne mikstury i różne proszki, jakieś rośliny i inne rzeczy potrzebne do
eliksirów. Znajdował się tam jednak też regał zapełniony grubymi książkami. Snape
nie był tam pierwszy raz, więc od razu wiedział gdzie się skierować. Zaplecze
było średniej wielkości, ściany pomalowano na ciemnozielony kolor, a podłogę wyłożono
kafelkami. Jak zawsze panowała tam słodka woń jabłek. Slughorn nie zamykał
wszystkich kociołków z Amortecją, a ulubionym aromatem Snape'a były właśnie te
owoce.
Sev przejechał
swoimi długimi palcami po skórzanych okładkach ksiąg. Szukał jednej...
Wiedział, ze tylko w niej będzie wzmianka o mało znanym Wywarze Martwej
Śmierci. Znalazł! Otworzył ją na spisie treści i przeszedł do litery W.
- Wywar Tojadowy, Dekompresyjny, Żywej Śmierci... -
przeczytał szeptem.
To był koniec. Przy literze W zapisano tylko te trzy
pozycje. "Ale przecież to niemożliwe!" pomyślał i odłożył książkę ze
złością na półkę. "Gdzie w takim razie to przeczytałem?" Krążył chwilę
po pokoju, intensywnie myśląc. Gdzie może być jakaś DOBRA książka? Chłopak
coraz bardziej się denerwował. Dnia, którego wypożyczył tom z biblioteki,
uświadomił sobie, że jednak obiło mu się coś takiego o uszy. Teraz musiał sobie
przypomnieć gdzie. Wyszedł z klasy, zamykając drzwi.
Kiedy skręcał w prawo, klepnął się w czoło, gwałtownie
zatrzymując.
- Jak mogłem być tak głupi? - powiedział do siebie.
Pobiegł w stronę
Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Przeszedł krótki korytarz, który oświetlały tylko słabe
jarzeniówki. Patrząc przed siebie, doszedł do celu.
- Czysta Krew - powiedział hasło, a mahoniowe drzwi stały
już przed nim otworem.
Wślizgnął się do środka. Pokój Wspólny miał kamienne ściany
i niskie sklepienie. Z sufitu zwisały na łańcuchach zielone lampy. Tapety na
ścianie miały srebrno-szmaragdowe pasy. Fakt, że znajdował się pod jeziorem,
pogłębiał jeszcze efekt zielonkawego oświetlenia. Minął długie, obite skórą
sofy i fotele, wielki zajmujący całą ścianę obraz Salazara Slytherina i szybko wspiął
się po schodach prowadzących do dormitoriów. Musiał jednak robić to cicho, gdyż
już dawno w zamku panowała cisza nocna i wszyscy prawdopodobnie spali. Jakby
kogoś zbudził, miałby przechlapane. Otworzył drzwi z ciemnego drewna z
przyklejoną tabliczką "Carter, Marvel, O'Nill, Snape, Vans" i wszedł
do sypialni. Było tam cieplo i przytulnie. Na palcach podszedł do swojego łożka.
Wlazł na groszkową pościel i zdjął buty. Potem pochylił się na kufrem u podnóży
posłania. Z cichym skrzypnięciem otworzył wieko skrzyni. Przetrząsnął jego zawartość.
Zaprzestał na chwilę, gdy jego współlokator, poruszył się niespokojnie. Później
szukał dalej, a jego czarne włosy wpadały mu do oczu.
Kiedy już porzucił
ostatnią garstkę nadziei, zauważył złotą okładkę książeczki. Była mała, miała
może z jedenaście centymetrów długości i siedem szerokości. Widząc drobną
czcionkę i znajome działy, uśmiechnął się szeroko. Dostał ją od matki dwa lata
temu. Na urodziny. Doskonale pamiętał ten cudowny dzień, w którym dostał
paczkę, a w niej najlepszy podręcznik do eliksirów wszech czasów. Nie
spodziewał się tego, a tu proszę...
Resztę nocy spędził
na przeszukiwaniu choćby zdania o Wywarze Martwej Śmierci słowo po słowie, zdanie
po zdaniu, strona po stronie. Wiedział, że na pewno tam było. Skończyło się na
tym, że zamknął oczy tylko na trzydzieści cztery sekundy, a potem obudził go
okrzyk O'Nilla.
~*~
Wtorkowy poranek
był wyjątkowo... upierdliwy. Dziewczyny za nic nie chciały wstać, a przecież musiały
- szkoła zobowiązywała. Ledwo żywe ubrały się i zgarnęły torby z podłogi.
Wolnym krokiem doszły do Wielkiej Sali i usiadły przy stole Gryfonów,
przysypiając.
- Kto wymyślił tak durny plan? - zapytała Dorcas.
Właśnie wtedy przeszła koło nich McGonagall i rzuciła
ostrzegawcze spojrzenie Meadowes. Szatynka skuliła się i zajęła się swoim
śniadaniem, rumieniąc się. Lily powtarzała notatki przed lekcją, nie zwracając
uwagi na owsiankę obok. Lorens wypatrywała kogoś w ogromnym przejściu.
- Ann... - zaczęła Czarna. - Kogo tak szukasz, co? Księcia z
bajki?
Lilka parsknęła śmiechem, nie przerywając czytania
pergaminów z zajęć. Blondynka posłała im złowrogie spojrzenie, choć i jej
trudno było zachować powagę.
- Nie, szukam Remusa.
- No, czyli księcia na białym koniu - uzupełniła rudowłosa.
- Czyż nie? Nie to mówiłaś nam na początku roku, hmm? - Pokazała rząd białych
zębów w uśmiechu.
- A ty to co? - spytała, zabierając jej notatki z rąk. - To
chyba ty czułaś coś do Jamesa, o ile dobrze pamiętam.
- Ann, pomyliłam się. Nic do niego czuję. No, dobra. Nienawiść
jednak się zalicza. - Dori pokręciła głową, patrząc jej prosto w zielone oczy.
- No co?
- Lily, znamy cię od jakichś pięciu lat... Doskonale
pamiętamy twoją minę, gdy to mówiłaś... A poza tym... Całowałaś się z nim,
pamiętasz? Wtedy na imprezie...
- Miałam gorszy dzień, proszę, zakończymy ten durny temat -
powiedziała Ruda i odebrała od Lorens zapiski.
Przez okrągłe okno
zaczęły wlatywać sowy. W sprawie porannej poczty zasady na szczęście się nie zmieniły.
Gryfonki odszukały swoje puchacze. Zbliżały się bardzo szybko. W końcu prostu
przed nimi wylądowały listy. Evans rozerwała swoją kopertę i zaczęła czytać. Odetchnęła
z ulgą, gdy skończyła. Jej rodzina miała się wspaniale. Oprócz tego mama napisała,
że ma przyjechać na święta Bożego Narodzenia do domu. Bez żadnych wymówek.
Znalazła też krótką wiadomość od profesora Eliksirów, który informował, że
spotkanie świąteczne Klubu Ślimaka odbędzie się 21 grudnia w piątek w samym
gabinecie profesora. Można było zabrać osobę towarzyszącą. Dorcas dostała list napisany
przez brata. Również miała jechać do domu na zimowe ferie. Natomiast Ann
czytała liścik z narastającym przerażeniem.
- Coś się stało? - Zielonooka położyła swoją dłoń na ramieniu
przyjaciółki.
Blondynka otwierała i zamykała usta na przemian, ale nie
wydobywał się z nich żaden dźwięk. Tępo wpatrywała się w kartkę. Dorcas
spojrzała zdenerwowana na Lil.
- Ann, halo! Czy to coś poważnego? - Potrzasnęła nią
delikatnie.
- Mo-oi - wykrztusiła wreszcie blondynka. - rodzice napisali
mi, ż-że mają dla m-mnie złą
wiad-domość... Jak myślicie o c-co chodzi? - jąkała się.
- Och, na bokserki Merlina, to pewnie wcale nie jest takie
złe, zobaczysz - pocieszyła ją Lils.
Gryfonka pokiwała głową, ale wciąż mocno trzymała papier
zapisany schludnym pismem jej matki.
- Nie martw się... - mruknęła szatynka, przytulając ją. -
Nie martw...
~*~
Gryfoni z piątego
roku zaczynali Opieką Nad Magicznymi Zwierzętami. Jak zwykle nie obyło się bez spóźnienia
jednego ucznia. A mianowicie...
- Przepraszam, ale kot mojego współlokatora zjadł mi zadanie
i musiałem na nowa pisać pracę domową... - tłumaczył się Syriusz.
- Daruj sobie to przedstawienie, Black - przerwał mu
profesor. - Wiem, ze twoi współlokatorzy nie mają zwierząt. Dołącz do grupy. A
za spóźnienie odejmuję 10 punktów.
Syriusz uśmiechnął się przepraszająco do nauczyciela i
podszedł do Remusa i Petera.
- To już nie łaska mnie obudzić? - zapytał, rozpinając
kurtkę.
- Istnieje coś takiego jak budzik - odparł Pettigrew, za co
dostał kuksańca w bok.
Uczniowie
przechodzili do lasu. Były to ostanie lekcje na świeżym powietrzu z powodu
coraz mroźniejszej zimy. Większość już miała przemarznięte ręce i czerwone
policzki. Wszyscy brodzili w śniegu, który na szczęście nie dochodził jeszcze
do kostek. Lupinowi jednak nic nie przeszkadzało. Nie było mu nawet ani trochę
zimno. Szedł bez rękawiczek w rozpiętej kurtce, a zadowolił się jedynie bordową
czapką. W końcu musiał zachowywać przynajmniej część pozorów. Nie każdy
wiedział, że był wilkołakiem i szczerze wolał, żeby tak zostało.
- Temu to dobrze - burknął Glizdogon, nadaremnie podejmując
próby zachowania ciepła ciała mimo zapiętego pod samą szyję zimowego okrycia i
nasuniętej prawie na oczy czapce.
Blondyn parsknął
cicho śmiechem na ten komentarz i poklepał go po plecach. Potem włożył rękę do kieszeni
i wyczuł w niej przedmiot.
- Syriusz... - syknął, żeby profesor nie zauważył. - Twoja
sowa przyniosła ci coś od... - Podał mu list w kopercie. - ...mamy Jamesa.
Ciemnowłosy przystanął tak gwałtownie, że dziewczyna, która
szła za nim wpadła na niego. Mruknęła przeprosiny i rumieniąc się, pobiegła do
swoich przyjaciółek, które żądały szczegółów tego bliskiego spotkania z ciachem
Gryffindoru. Syri nie zwrócił na nie większej uwagi. Mama Jim coś mu przysłała.
Zerknął na kopertę. Nie była czarna, więc raczej nie było to powiadomienie o
śmierci jego najlepszego przyjaciela. Jego brata. Wziął od Lunatyka kopertę i
otworzył ją mocnym szarpnięciem.
Drogi Syriuszu!
James nadal leży w szpitalu.
Jest z nim nieco lepiej, ale lekarze wciąż nie wiedzą, co mu dolega.
Na szczęście pamięta, jak się nazywa i kim jesteśmy.
Niestety, nie będziesz mógł go odwiedzić ani przyjechać do nas na święta.
Jim zostaje w Świętym Mungu, dopóki nie postawią dokładnej diagnozy. Mam
nadzieję, że dobrze ci idzie w szkole. Teraz musisz się uczyć za dwóch, dobrze?
Całuję,
Dorea Potter
Syri czytał ten
liścik kilkakrotnie i nie zrozumiał z niego wiele. No, może oprócz jednego.
James nadal żył i nie zapowiadało się, by umarł w ciągu najbliższego tygodnia. Uśmiechnął
się smutno, gdy jego wzrok ponownie padł na dwa ostatnie zdania. Pani Potter
zawsze martwiła się o jego oceny. Gdy przyjeżdżał do rodziców Jima na święta
zawsze, ale to bez wyjątku, dostawał reprymendę na temat nauki. Zwykle kończyło
się jednak na dodatkowej porcji pierniczków. Teraz tego miało najzwyczajniej w
świecie nie być. Nie będzie ubierał choinki, nie będzie jadł cynamonowych ciasteczek
pana Pottera, nie będzie rozpakowywał prezentów z samego rana... Dał list
przyjaciołom, by mogli go przeczytać.
Sam podszedł bliżej nauczyciela i pierwszy raz
od początku roku szkolnego zaczął go słuchać. Cóż, prośby mamy Rogacza...
Spełniał je, choć wcale nie musiał – po prostu chciał.
~*~
Severus był
niewyspany. Nic dziwnego. Całą noc spędził, czytając podręcznik od matki.
Znalazł więcej informacji niż się spodziewał. Zapisywał je wszystkie pod ławką
w czasie lekcji. Nie do końca docierało do niego, dlaczego to robił. Przecież nienawidził
Pottera. Ach, tak! Robił to dla Lily. Później obiecał sobie, dać temu głupiemu
Potterkowi w ten głupi nos na tej głupiej twarzy. Och, tak... To będzie
przyjemne... Póki co jednak nadal rozmyślał o tej chorobie.
Po lekcjach miał już
ustalone wszystko. Dosłownie. Zabrał złotą książeczkę i księgę z biblioteki, i
ruszył prosto do gabinetu dyrektora. Jeśli komukolwiek miał powiedzieć coś o Wernetum
Kalisivium, oprócz Lily oczywiście, to tylko jemu. Nie wiedział tylko, jakie
jest hasło do gabinetu dyrektora.
Po drodze spotkał profesor McGonagall. Szczęście mu
dopisywało.
- Przepraszam, pani profesor... - zaczął. - Chciałbym pójść
do dyrektora Dumbledore'a...
- Czemu? - przerwała mu.
- Wiem coś o Potterze. To może mu pomóc.
Przyjrzała się mu uważniej, a potem nakazał ruchem dłoni
podążyć za nią. Musiał truchtać, by nie zostać w tyle. Po kilku zakrętach
doszli do posągu chimery.
- Czekoladowe żaby - mruknęła nauczycielka, a przed nimi
zaczęły pojawiać się schody.
Ślizgon ruszył za profesorką,
wciąż trzymając pod pachą obie książki. Wchodził po marmurowych schodkach może
trzydzieści sekund, później wszedł przez mahoniowe drzwi i znalazł się w
gabinecie samego Albusa Dumbledore'a, a ponieważ znajdował się w wieży, miał on
kształt owalny, a na jego ścianach wisiały portrety wcześniejszych dyrektorów
szkoły. Tuż za biurkiem znajdował się regał, na którym spoczywała Tiara
Przydziału. Dyrektor natomiast pochylał się nad srebrną misą bez dna. Snape wiedział,
co to było. Myślodsiewnia.
- O ile wiem - rzekł Dumbledore. - najpierw należy zapukać,
a dopiero potem wejść. Witam, Minerwo. A kogo mi tu przyprowadziłaś?
- Witam, Albusie. To jest Severus Snape ze Slytherinu. Ma
informacje dotyczące James Pottera.
- Och, siadaj - odprał siwy staruszek i wskazał uczniowi
krzesło przy biurku. Sam usiadł po drugiej stronie. - Co masz mi do
przekazania?
Ciemnowłosy przełknął głośno ślinę i położył na stole
księgi.
- Opisałem i zaznaczyłem najważniejsze rzeczy - oznajmił
cicho. - Najwięcej na temat choroby, na którą cierpi Potter, Wernetum Kalisivium,
znajdzie pan...
- A może ty mi opowiesz, hmm? - Uśmiechnął się do niego. -
Tak będzie łatwiej.
- Cóż... - Odkaszlnął. - Od czego zacząć?
- Najlepiej od początku.
~*~
Mimo ciężkiej pracy
w powietrzu czuło się święta. Na deser coraz częściej pojawiały się pierniczki,
laski lukrowe czy czekoladowe renifery. Gajowy Hagrid znosił już nawet do
szkoły choinki! Uczniowie non stop rozmawiali o prezentach czy o niedalekiej podróży
do domu z okazji Bożego Narodzenia. Śnieg za oknem dodatkowo podsycał ich
entuzjazm, a przyszłe wyjście do Hogsmeade napełniało wszystkich euforią. No,
prawie wszystkich.
- To już w ten weekend - rzekła Lorens. - Porozmawiaj z
Dylanem...
- Nie wiem czy to coś da. Prędzej się pokłócimy -
stwierdziła Dorcas. - Ostatnio prawie się nie widujemy...
- Więc idź. Przynajmniej z nim pogadasz - mruknęła Lily. -
Dor, trzeba się dowiedzieć, co chce zrobić w Hogsmeade, a zwłaszcza z Connie.
- Sugerujesz coś? - Zaśmiała się blondynka, ale natychmiast
spoważniała. - Tak, Doruś powinnaś iść.
- Ale ja nawet nie wiem gdzie teraz jest! - krzyknęła
zrozpaczona Gryfonka.
Trzy przyjaciółki
siedziały na wytartej, czerwonej sofie w Pokoju Wspólnym. Były już po zajęciach
i zrobiły sobie krótką przerwę przed robieniem zadań domowych. Ruda siedziała z
podkulonymi nogami, Ann po turecku, a Meadowes raz siedziała, a raz chodziła w
tą i z powrotem przed nimi. Dziewczyny były zmęczone, wyczerpane po całym dniu,
ale mimo to ustaliły, że Dorcas miała wyciągnąć coś od Lyreena. Zrezygnowana
Meadowes wyszła z Pokoju Wspólnego i skierowała się do lochów. Nie dane było
jej tam dojść, gdyż na Dylana natknęła się wcześniej.
- O, cześć Dori. Wybacz, ale spieszę się, więc...
- Nie, musimy pogadać. TERAZ. - Dziewczyna złapała go za
ramię i pociągnęła w stronę ściany. - Dyl, co się dzieje?
- Nie wiem o czym mówisz. - Ślizgon zdziwił się, ale
Gryfonka wiedziała, że potrafił wyśmienicie kłamać. - Naprwadę, muszę iść...
- Co chcesz zrobić w Hogsmeade? - przerwała mu.
To zbiło go z pantałyku. Spojrzał na nią uważniej i zniżył
głos od szeptu.
- Skąd wiesz?
- A więc jednak coś planujesz, tak? Co?
Chłopak prychnął zniecierpliwiony. Cofnął się o krok, ale
nie pozwoliła mu odejść.
- Dylan, co ty kombinujesz? - zapytała, patrząc mu prosto w
oczy. - Znikasz na całe dnie, ustalasz coś po kątach z Connie Maters, a teraz
nawet nie chcesz mi powiedzieć o co chodzi. Chyba zasługuję na odrobinę
szczerości. Bo jeśli uważasz, że nie, to coś tu jest nie tak. - Posłał jej zmęczone, znudzone spojrzenie. - A może myślisz inaczej? Jestem twoją dziewczyną,
do cholery, a ostatnio byliśmy sami wieki temu! Powiesz coś czy nie? -
warknęła.
- Cóż, sprawa nieco się skomplikowała - rzekł, znosząc jej
wzrok. - Nie mogę ci powiedzieć tego o co pytasz i tamtego... - Dziewczyna
uniosła pytająco brwi. Było jeszcze coś? - A uważam, że to ty odpowiadasz za
osłabienie naszego, hmm... Związku czy co tam to jest...
Dorcas wybałuszyła na niego oczy. Co on powiedział? Że
odpowiadała za osłabienie związku? Oj, chyba się pomylił!
- Słuchaj, to ty nie chcesz ze mną rozmawiać i się spotykać,
ale to niby ja psuję naszą relację, tak?! - Dźgnęła go palcem w pierś. - To
chyba musi się skończyć, Dylan. Z nami koniec - oznajmiła i odwróciła się na
pięcie.
Nie złapał jej za
rękę, nie zawołał ani nie zatrzymał. Zrobiło jej się trochę smutno, że była mu tak
obojętna, ale czego się spodziewała? Że upadnie na kolana i zacznie błagać o
wybaczenie? Przyspieszyła, a po kilku sekundach już biegła. Nie zamierzała się
odwracać, aby upewnić się co do decyzji jej byłego chłopaka. W oczach
zgromadziły się łzy. "Nie płacz, nie wolno ci!" rozkazała sobie.
Czarna starała się zignorować ból w piersi i w sercu. Dlaczego ją tak
potraktował i za wszystko obwinił? Nie rozumiała tego. Nie mogła wytrzymać i
wybuchnęła płaczem. Podeszła do kąta i usiadła na podłodze. Zakryła dłońmi
twarz i wsłuchała się w swoje łkanie. Czemu jej się to przytrafiło? Przecież
bardzo lubiła Lyreena i go szanowała. Mogło się wydawać, że on również. Przez
jej ciało przeszły drgawki, zaczęła dygotać z zimna i z cierpienia. Otuliła się
ramionami, ale nie na wiele się to zdało. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się
trochę. Przetarła ręką oczy. Wpatrywał się w kłębek kurzu przed nią. Czasami
wznosił się w powietrze, ale po chwili znów opadał. Ogarnęła ją fascynacja, że
coś takiego jest... jeszcze możliwe, podczas gdy dookoła jest tyle rozpaczy.
Pociągnęła nosem. "No, tak. Teraz będę chora przez tego gównianego
idiotę..." pomyślała i lekko się uśmiechnęła.
- Dorcas?
Spojrzała w górę. Górował nad nią Lupin. Podniosła się i
stanęła na nogi.
- Remus - odparła cicho i zmusiła się do słabego uśmiechu. -
Co tutaj robisz?
- Patrol, obowiązki prefekta. Ale ty... - nie dokończył,
tylko po prostu ją przytulił. Poczuła zapach lasu. - Co się stało? - wyszeptał.
- Wiesz, Dylan i ja... - urwała, ale wiedziała, że
zrozumiał. Przymknęła oczy i wsłuchała się w jego oddech. Jakże różnił się od
innych chłopaków. To było jeszcze bardziej zdumiewające niż wirujący kłębek
kurzu. - Możemy iść...?
- Tak, jasne, chodźmy. - Objął ją ramieniem. - Nie przejmuj
się... Nie warto.
~*~
W końcu nastał
czwartek, dzień przyjęcia u profesora Slughorna. Lilka biegła od rana,
wymyślając odpowiednią kreację. Wiedziała, że nauczyciel ceni elegancję, ale też
swobodę. Chciała zapaść mu w pamięć. Wielu uczniów, których uczył i którzy byli
w Klubie Ślimaka skończyli pracą na wysokich stanowiskach. A wszystko za jego
wstawiennictwem. Ann była w stanie nałożyć pierwszą, lepszą sukienkę za kolana.
Nie za bardzo miała ochotę iść, wciąż martwiła się listem rodziców. Lila musiała
długo ją przekonywać, że warto i że wcale nie podają tam ślimaków na
przystawki. Stanęło na tym, że obie idą.
O godzinie 19
wyszły z Wieży Gryffindoru i skierowały się do lochów. Nie miały ze sobą osób towarzyszących,
bo Dori po zerwaniu z Dylanem nie miała nastroju na jakąkolwiek zabawę, a inni jakoś
nie reagowali entuzjastycznie na wieść o uroczystej kolacji z nauczycielem.
Gryfonki szybko doszły do gabinetu Slughorna. Evans zdecydowała się założyć, po
prawie godzinnym ustalaniu, fioletową sukienkę z falbankami na dole. Lorens
ubrała błyszczącą, kremową sukieneczkę sięgającą za kolana. Obie na stopach
miały czarne balerinki, a włosy zostawiły rozpuszczone. Miały delikatny makijaż
i srebrne kolczyki.
Zapukały do drzwi.
Otworzył im starszy uczeń ubrany w biały garnitur ze złotymi guzikami. W jednej
ręce trzymał tacę z kieliszkami wypełnionymi do połowy przeźroczystym płynem.
Gryfonki grzecznie wzięły po jednej lampce, a próbując okazało się, że to woda.
- Nie powiem, żebym była zdziwiona - mruknęła blondynka.
Sala była duża, przyozdobiona najliczniejszymi ozdobami.
Dominowały tam kolory brązu i złota, ale gdzieniegdzie można było dostrzec
czerwony nos renifera. Po prawej stronie od wejścia znajdował się okrągły stół
z pełną zastawą: porcelanowe filiżaneczki, malutkie talerzyki czy srebrna taca
z pierniczkami królowały wszędzie. Pod sufitem rozwieszono lampki, które zwykle
wiesza się na choince. Przed ogromnym kominkiem stały sofy i fotele, na których
siedzieli inni uczniowie. Skądś dochodziła muzyka. Dziewczyny nie potrafiły zidentyfikować
skąd.
- Lily! - Profesor Eliksirów podszedł do nich żwawym krokiem.
Był ubrany w ciemnozieloną marynarkę, a spod niej wystawał fragment czarnego
krawata. - I jej przyjaciółka... Annie?
- Ann - poprawiła go odruchowo Blondi, po czym uścisnęła
jego dłoń.
- Cieszę się, że przyszłyście!
Lilka uśmiechnęła
się szeroko, ale odetchnęła z ulgą, gdy nauczyciel odszedł powitać przybyłych gości.
Razem z Lorens podeszły do okna po drugiej stronie. Wpatrywały się w spadający
śnieg na zewnątrz.
- Uwielbiam święta - powiedziała Evans, a przyjaciółka jej przytaknęła.
- Jest tak... magicznie!
Parsknęły śmiechem, gdy gospodarz zaprosił wszystkich do stołu.
Zajęły miejsca na lewo od nauczyciela i rozłożyły serwetki.
Lils szukała wzrokiem Severusa. Ale nie znalazła go. Jedno miejsce było wolne,
więc... Nie przyszedł. Wtedy wokół nich zaczęli krążyć kelnerzy, stawiając
przed nimi tace z parującymi i cudownie pachnącymi potrawami. Tu stała sałatka
z rukoli, tam plastry pieczonej kaczki, a jeszcze dalej ziemniaczana tarta.
- Mam się tym najeść? - spytała Ann, wskazując na półmisek z
malutkimi, zapiekanymi pieczarkami posypanymi szczypiorkiem. - Nigdy w życiu...
- Nie masz się obżerać, tylko kosztować - pouczyła ją ze
śmiechem Ruda. - Ale to jeszcze nic. Poczekaj na deser. Ciastko wielkości
talerza dla każdego oraz czekoladowa żaba - mruknęła sarkastycznie, a Gryfonka
cichutko zachichotała.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, by już teraz cieszyć się
nadchodzącymi świętami. Spójrzcie! - Uczniowie podskoczyli w miejscach. - Śnieg
sięga do pasa, w powietrzu unosi się zapach jagnięciny, a to wszystko
doprawione wspaniałym towarzystwem. - Niektórzy bili brawo nauczycielowi. -
Och, dziękuję... Każdy z was zasłużył na to, by teraz pławić się w luksusach
tego przyjęcia. A więc życzę udanego wieczoru! - zawołał i uniósł swój
kieliszek z wodą. Pozostali również to uczynili i wypili łyk.
- Takie tu luksusy, że w głowie się nie mieści - szepnęła
Blondi.
Zaczęło się
obijanie sztućcy o talerze, ciche rozmowy i głośny monolog profesora. Po
kilkunastu minutach odezwał się i do dziewczyn.
- Lily, moja droga, słyszałem, że twoi rodzice są mugolami.
To prawda? - Parę osób się zadławiło.
- Tak - rzekła niepewnie.
- A czym się zajmują?
- Cóż... Mój tata jest listonoszem, a mama pracuje w
bibliotece...
- Kto to listonosz? - zapytał nauczyciel, a kilka osób
spojrzało na nią z zainteresowaniem.
- To pracownik poczty, który roznosi listy... ludziom...
- A nie lepiej byłoby sobie sprawić sowę? - Slughorn wyrażał
coraz większe zaciekawienie.
- Mugole raczej nie przywykliby do czegoś takiego, choć
uważam że to całkiem słuszna uwaga - odpowiedziała zadowolona, mogąc mówić o
tym jako ekspert. - Możliwe, że kiedyś to się zmieni.
- O, tak! - Uśmiechnął się jej rozmówca. - To wiele by
ułatwiło, nieprawdaż Annie? Jej rodzice pracują w Ministerstwie Magii, jako
doradcy samego ministra, a jej babcia...
- Ann - wtrąciła. Wszyscy na nią spojrzeli. Ośmieliła się
przerwać nauczycielowi. Zrobiła się spięta i zmieszana. - Ann, nie Annie...
- Ach, oczywiście, wybacz! - poprosił profesor, po czym
kontynuował. - A jej babcia ma wielki wpływ na ważne decyzje. Jak się miewa?
- Chyba dobrze - odparła pod nosem, ale w sali było na tyle
cicho, że każdy usłyszał. - Zamierzam się z nią spotkać w czasie świąt.
- Och, pozdrów ją i rodziców ode mnie. Koniecznie! -
Gryfonka przybrała na twarz słaby uśmiech. "Niech się ode mnie
odczepi!" pomyślała. - Alan, co słychać u twojego wujka? Jego wu... -
Dalej przestała słuchać.
Do końca kolacji
tylko uprzejmi potakiwała, czasami rzuciła jedno czy dwa zdania, jadła i rozmawiała z Lilką. Czekoladowe żaby nie
skakały po talerzach, więc jej nadzieje szlak wzięły. Po trzydziestu minutach
instrumentalna muzyka zaczęła ją denerwować, światełka doprowadzały do rozdrażnienia,
nawet śmiechy pozostałych łatwo wprawiały ją w złość.
Nie chciała już
dłużej tam być. Zrozumiała, że nie została zaproszona, dlatego, że ma taki
"talent" do eliksirów czy z powodu wyników w nauce. To jej rodzina
znowu stanowiła pretekst. Odkąd pamiętała było podobnie. Dostawała podwyższone
stopnie, choć na nie nie zasługiwała, na początku szkoły większość nauczycieli przymykała
oko na jej głupie zachowanie i nie wlepiała szlabanów. W zasadzie do tej pory
żadnego nie dostała. I choć naprawdę kochała całą swoją rodzinkę, to czasami,
aż kusiło ją, żeby się jej wyprzeć. Przez całe życie towarzyszyły jej
wypowiedzi dorosłych jak na przykład:
- Ach, to jest ta Ann. Jej rodzice zajmują ważne stanowiska
w ministerstwie!
- Dziecinko, może napomnisz coś o mnie swojej babci?
- Jeśli twoi rodzice albo twoja babcia...
I tak dalej.
Męczyło i prześladowało ją to. Nie chciała słyszeć o tym jaką pracę mają jej
bliscy. Wszyscy tylko tym się sugerowali. A tak naprawdę ich nie znali. Ona
wiedziała, że gdy jej matka się denerwowała, to piekła ciasta, dopóki nie
znalazła rozwiązania, że ojciec nienawidził piątków, choć każdy je kochał, że
babunia nosi okulary zerówki, tylko po to by wyglądać poważniej albo że dziadek,
choć pracował tylko w sklepie miotlarskim, miał niezłą smykałkę do interesów.
Zapragnęła natychmiast wyjechać. Chciała znów ich zobaczyć, Wszystkich razem. Dlatego
tak bardzo się obawiała złej wieści. Co mieli jej przekazać? To musiało być coś
bardzo ważnego, skoro nie napisali tego w liście. Tak poważnego, że musieli
powiedzieć to osobiście. Drżała ze strachu, kiedy snuła domysły, chociaż
dziewczyny wmawiały jej, że to wcale nie będzie straszne, że pewnie robili jej
kawał. Jednak kto mógł ją o tym zapewnić? Przecież tyle słyszy się o gwałtach,
porwaniach, a dodatkowo na wolności jest Lord Voldemort. Wzięła głęboki oddech,
by stłumić w sobie swoje emocje i obawy.
- Idziesz?
Podniosła głowę i
zobaczyła Lil, która stała nad nią i wyciągała w jej stronę rękę. Ujęła ją i razem
wyszły. Lorens nie pożegnała się z gospodarzem. I może było to niekulturalne,
ale w pewnym stopniu czuła, że tak należało zrobić. Pokazać, że ona też ma osobowość
i że też jest na swój własny, odmienny sposób wyjątkowa, że nie zawsze należy
kierować się pozycją rodziny.
Wyszła z dumnie
uniesioną brodą. Przez całą drogę powrotną Evans paplała o wszystkim i o
niczym. Może to i lepiej... Przynajmniej nie musiała się odzywać...