STRONY

sobota, 27 września 2014

Rozdział 12. Schowek na miotły skrywa tajemnicę.

Witam Was, Potterheads!
Wiem, nawaliłam. Kolejny raz rozdział przychodzi z opóźnieniem. Ale przychodzi! :) Ma prawie 8 stron, więc chyba nie jest tak źle. Sprawa, którą chciałam poruszyć to komentarze. Chcę podziękować tym co czytają i zostawiają swoją opinię! :) Wpadłam na pomysł, by dedykować rozdziały! Ten kto pierwszy skomentuje, będzie miał w nagrodę notkę. Co Wy na to? :) Zauważyłam jednak, że coraz mniej osób komentuje :( Kiedyś komentarzy pod rozdziałem był 12, 13... Czasem zdarzało się, że nawet 17! A teraz 9... Co się stało? :( Ja wiem, że idealna nie jestem i że popełniam błędy, ale mimo wszystko proszę o wyrażenie swojej opinii. Czy będzie pozytywna, czy pełna krytyki... Proszę, komentujcie! :)
Co do rozdziału... Lilka stała się całuśna, jak zauważyłam :D W tej notce jest mało Dor, ale nie martwcie się! Będzie jej więcej w następnej.
Aha i jeszcze jedno. Mój nowy nick! :) Tak jest, teraz jestem Panną Nikt, czarodzieje!
Życzę miłej lektury

Panna Nikt

PS Mogą być błędy, moja beta opuszcza na jakiś czas świat internetów... :/
_____________________________


Rozdział 12. Schowek na miotły skrywa tajemnicę.


   Całą noc o nim myślała.
Nie pozwalał jej spokojnie spać, wkradając się do jej głowy. Widziała go, gdy zamykała oczy. Czuła jego zapach, gdy oddychała. Słyszała jego szept, gdy słuchała ciszy.
Lily Evans za nic nie mogła zasnąć tamtej nocy. W jej głowie wciąż czaiła się sylwetka chłopaka, koło którego chciała się znaleźć. Rozum podpowiadał, że się myli, a serce... Milczało. Pustka, totalne nic. Wiedziała, że w nocy niczego nie mogła zrobić. Jedynie czekać na dzień. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Usiadła na łóżku i przeczesała palcami swoje długie włosy. Zerknęła na księżyc za oknem. Była pełnia. Dziewczyna starała się o nim nie myśleć, ale nie mogła przestać.
Chciała zapomnieć, choć na chwilę i w końcu zasnąć. Opadła z powrotem na łóżko.
Co powinnam zrobić?
Wciąż zastanawiała się, czemu go wcześniej ignorowała i się nim nie przejmowała. Zaczęła go dostrzegać dopiero od czasu wypadku na boisku. Przypomniał jej się tamten dzień. Było to zaledwie trzy dni temu, a ona w kółko i w kółko to rozpamiętywała. Zamknęła oczy. Tym razem nie pojawił się on, tylko coś innego...

W kominku palił się ogień, dając przyjemne ciepło. Nagle usłyszała huk i rozpadający się kamienny mur. W prawie pozbawionym mebli pomieszczeniu zapanowało zamieszanie i zdenerwowanie. Ludzie wokół niej biegli do wyjścia, wyciągając różdżki. Ktoś krzyknął. Ona sama siedziała jeszcze przy dębowym stole i obserwowała wybiegających z jadalni czarodziei. Ktoś wypowiedział jej imię. Odwróciła się i zrozumiała. Pospiesznie zlazła z krzesła i wyszła na dworek. Panował tam istny chaos, wszędzie unosił się smród spalenizny, gęsty dym utrudniał oddychanie. Spojrzała w górę. Po szarym niebie latały rozproszone czarne ptaki. Czarne jak smoła. Tuż koło niej rozpadł się kamienny posąg. Szybko ukryła się za drzewem. Ale tam było gorzej. Stamtąd widziała rzeczy, których wolałaby nie widzieć. Śmierciożercy przybyli i rozpoczęli walkę.
- Lily! Pomóż mi!

Gryfonka otworzyła oczy i rozejrzała się. Nadal leżała na swoim łóżku. Nadal była noc. Nadal była w Hogwarcie. Więc co to, do cholery, było?! Z trudem przełknęła ślinę.
Wizja. Tak, to była wizja. Na pewno.
Dziewczyna zacisnęła powieki, modląc się w duchu, by obraz wojny nie powrócił. Ale wszystko wróciło do normy. Znów przed jej oczami stał Syriusz Black.

  
                                                                     ~*~

- Evans, na bokserki Merlina! Wstawaj! - krzyknęła jej do ucha blondynka.
Zielonooka uniosła zaspane powieki.
- Nie chcę - szepnęła. - Poproś Dorcas...
- Lily... - ostrzegła ją Ann.
- Ale przecież dzisiaj jest...
- Piątek! - Weszła jej w słowo szatynka. - Ubieraj się, bo spóźnisz się na śniadanie!
Ruda z wielką niechęcią wstała. Zabrała z szafy ubrania i ruszyła do łazienki, ziewając. Zamknęła za sobą drzwi z hukiem. Lorens podeszła do przyjaciółki.
- Nie uważasz, że jest dziwna? - zapytała szeptem Dori.
Gryfonka skinęła głową, wkładając szkolną szatę. Zabrała torbę z podłogi, pospiesznie włożyła kilka pergaminów i skierowała się w stronę wyjścia.
- Dokąd to?  - spytała Blondi.
- Umówiłam się z Dylanem, nie czekajcie na mnie. Spotkamy się na lekcji - mruknęła i wyszła, nim blondynka zdążyłaby chociaż mrugnąć.
   Podeszła do okna, by tam zabić czas, czekając na Lilkę. Dzień wydawał się wspaniały. Od wczesnego ranka świeciło słońce, a chmur w ogóle nie było na niebie. Dosyć dziwna pogoda jak na listopad, ale Ann przypadła do gustu. Uwielbiała wylegiwać się na słońcu. Przypominały jej się wtedy wakacje. Co roku jeździła nad jezioro z dziadkami. Jej babcia była urzędniczką w Ministerstwie Magii, ale zawsze w wakacje miała czas, by spędzić z nią trochę czasu. Dziadek natomiast pracował w sklepie z miotłami. Mówił o nich z tak ogromnym przejęciem, że kiedyś o mało nie wziął jednej miotły i nie wyszedł ze sklepu, tak bardzo zapragnął polatać. Dziadek odkąd pamiętała mówił tak o miotłach. I zapamiętywał wszystkie trudne nazwy. Razem z babcią stwierdziły, że pewnie dlatego że przypominają trochę francuski, a dziadek jest Francuzem. Z tego wychodzi, że Blondi jest w jednej czwartej Francuzką. Kilka razy jej rodzice zastanawiali się, czy dobrze zrobili posyłając ją do Hogwartu, tym samym odrzucając ofertę ze szkoły Beauxbatons. Z dziadkami spędzała praktycznie większość wakacji, gdyż zarówno mama, jak i tata w letnie ferie pracowali. Zajmowali ważne stanowiska jako doradcy samego ministra magii. Dlatego Ann wracała do domu w każde święta Bożonarodzeniowe do domu, ponieważ tylko wtedy jej rodzice mieli wolne. 
   Zamyśliła się tak bardzo, że nie zauważyła, że obok niej stoi gotowa już Lilka. Blondynka wzięła torbę i wyszła razem z przyjaciółką z pokoju. Nie zamykały drzwi na klucz. Wszyscy sobie w Hogwarcie ufali, poza tym nie miały bardzo cennych rzeczy w swoim dormitorium. Kiedy przelazły przez dziurę w portrecie, Ruda dostrzegła Syriusza. Przeprosiła Lorens i do niego podeszła. Przywitali się skromnym 'cześć' i chwilę potem dziewczyna przeszła do rzeczy.
- Powiedz mi.
- Co? - Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Powiedz mi, skąd wiedziałeś, że byłam w Pokoju Życzeń - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Dopiero wtedy dostrzegła jak bardzo są ciemne, prawie czarne. - Syriusz...
- Tajemnicze sposoby, tylko dla uszu dorosłych - odparł, ruszając w stronę sali lekcyjnej.
Lily ruszyła za nim, choć miała zamiar zjeść śniadania. Szybko jednak pogodziła się z faktem, że go nie zje. Chciała za wszelką cenę, wydobyć z Blacka informacje.
- Nie bądź taki! - poprosiła jeszcze raz.
- Sorry, Lily, ale nic ze mnie nie wyciągniesz - mruknął.
Minęli jakieś sale i kilka posągów. Wchodzili po schodach, gdy Gryfonka znów się odezwała.
- Łapa, powiedz mi.
Chłopak przystanął na jednym ze stopni. Jego mina wyrażała zdumienie, zdziwienie. Wyglądał na lekko wstrząśniętego.
- Jak mnie nazwałaś? - wykrztusił po minucie.
- Syriusz - bąknęła niepewnie.
- Nie, później.
Teraz to ona była trochę zakłopotana. Nie przemyślała do końca tego. Może tak mogli nazywać go tylko prawdziwi przyjaciele? Jak James, Remus albo Peter? Może go to obraziło?
- Łapa. - Wzruszyła ramionami, udając obojętność. – Chłopcy tak do ciebie mówią… Przepraszam, jeśli cię...
- Nie, nie - przerwał jej - wszystko w porządku. Tylko... Nieważne - mruknął pod nosem.
   Stali w tym samym miejscu jeszcze chwilę, nim w czarnookim coś pękło i złapał dziewczynę za nadgarstek. Weszli szybko na górę i skręcili w przeciwną stronę od sali, w której mieli mieć lekcję. Zaprowadził ją do schowku na miotły. Było tam dosyć ciasno, ciemno i trochę duszno. Po głowie Evans krążyły różne myśli. Może Black chce ją zabić? Nie, nie byłby do tego zdolny. Nie z zimną krwią. Gryfonka masowała rękę, gdyż Syriusz ścisnął ją zbyt mocno. W schowku było kilka mioteł i parę wiader ze szmatami w środku. Taki kącik sprzątaczki, w tym wypadku Filcha, jednym prostym i logicznym zdaniem.
- Po co mnie tu zaprowadziłeś? - szepnęła.
- Nie musisz szeptać - zauważył.
- Wiem. - Wywróciła oczami, choć wiedziała, że miał rację.
Chłopak sięgnął do swojej typowo męskiej torby i wyciągnął z niej skrawek pergaminu. Wyglądał na stary, zniszczony i często używany.
- Co to za śmieć? - spytała, ale Gryfon nie odpowiedział, szukając pod szatą różdżki. Gdy w końcu ją znalazł, mruknął cicho kilka niezrozumiałych dla Lily słów i na kartce pergaminu zaczęły pojawiać się litery. Po sekundzie mogła je odczytać.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt przedstawić... Mapę Huncwotów...
   Wpatrywała się w pojawiające się linie, a po chwili zrozumiała, że miała przed sobą plan Hogwartu. Szybko znalazła Wielką Salę i Wieżę Gryffindoru. Na korytarzach pojawiały się nazwiska osób, które, jak sądziła, akurat tamtędy szły. Gdy Huncwot rozwinął mapę, znalazła również swoje nazwisko. Tuż obok Syriusza. "Lily Evans i Syriusz Black" pomyślała i zarumieniła się.
- Ale tu nie ma Pokoju Życzeń - wypaliła. - Więc...
- Więc jak cię znalazłem? Proste. Ja... - urwał, a na jego policzki wpłynęła purpura. - Ja... Obserwowałem cię wcześniej i kiedy dziewczyny... - Dalej już go nie słyszała, choć widziała jak poruszał ustami.
   Obserwował ją. Patrzył, gdzie szła, w jakim miejscu była... Jego nagłe zainteresowanie jej osobą, trochę ją zawstydziło. Nigdy wcześniej, nie myślałaby, że Syriusz Black był troskliwy. Tak, TEN Syriusz, który miał zaplanowany grafik szlabanów do końca półrocza, ten który śmiał się z sytuacji, w których nikomu nie było do śmiechu. Ten, do którego, mimo wszystkiego co jej zrobił, zaczynała coś czuć? Czy taka była? Najpierw zauważa coś w Jamesie, a potem jedno zdarzenie decyduje o tym, że Potter dla niej nie istnieje? Czy miała zmieniać chłopaków jak rękawiczki?
"Zaraz, zaraz. Przecież Potter nie jest moim chłopakiem, ani nic z tych rzeczy! To, że trochę się mi spodobał, tak właściwie nic nie znaczy" tłumaczyła to sobie. Ale wciąż była niepewna. Skąd u niej to zainteresowanie płcią przeciwną? To zazwyczaj Dorcas wpadała w zachwyt, gdy przystojny chłopak na nią spojrzał. Nie Lily. Dla Lilki od zawsze była ważna nauka, więc... Co się zmieniło?
   Zerknęła na Gryfona, który dalej mówił, ale patrzył w podłogę. Zapragnęła go dotknąć. Dotknąć tych ramion, wpleść palce w lśniące włosy i posmakować ust. Czy naprawdę tak dobrze całował, jak mówiła Dorcas? Dorcas. Nagle Lilka zaczęła mieć wyrzuty sumienia, że chciała się obcałowywać z Blckiem, choć bardzo dobrze wiedziała, że jej przyjaciółce Syriusz się podoba. Ale czy gdyby naprawdę tak było, to związałaby się z Dylanem? Czy zaprzeczałaby, gdy ktoś próbował połączyć ich w parę? Nie, to nie jest zauroczenie. Ale czy na pewno? Czy gdyby nie było, Meadowes nie gadałaby o nim przez większość czwartego roku? Czy nie rumieniłaby się? Ale tak właśnie było. Mimo tego, że była z Lyreenem to purpura wpływała na jej policzki, jak Łapa się do niej zwracał. Od tego myślenia Evans zaczęło już się kręcić w głowie. Chciała się położyć i zasnąć. Ale było coś jeszcze. Pragnęła dowiedzieć się, co tak naprawdę Dori czuje do Blacka. Bo jeśli nic... Nie, nie mogła tego zrobić.
   Nie była zdzirą, która raniła chłopaków dookoła. Poza tym co powiedziałby Scott. Co prawda jeszcze nie są razem, ale Ruda przeczuwała, że niedługo to się zmieni. Nie miała nic przeciwko Richardsonowi wręcz odwrotnie. Interesował ją. Nie tylko mentalnie, ale również fizycznie. Bo co tu ukrywać, Scott był wysoki, dobrze umięśniony i przystojny. Czego chcieć więcej? Inteligencji? Był mądry. Humoru? Był zabawny. Chodzący ideał.
Więc czemu myślę o całowaniu Blacka?
Dlaczego myślała o nim całą noc?
- Syriusz... - Nieświadomie przerwała potok słów chłopaka. - Ja...
- Tak, wiem - dokończył za nią. - Nie masz już do mnie zaufania, o ile w ogóle miałaś.
- Nie, nie o to chodzi... Ja chcę tylko... Chcę powiedzieć... - Spojrzał na nią pytająco swoimi pięknymi oczami, na których widok pod Lilką prawie ugięły się kolana. - Ja... - Rozum mówił stanowcze NIE, a serce... Serce milczało. Znowu. Chciała usłyszeć głos tego serca, które milczało od wczorajszej nocy. A co jeśli mówiło jej TAK bardzo wyraźnie, ale nie słyszała, bo rozum stawał na drodze? Czy warto ryzykować? - Syriusz, ja... - Wpatrywała się w jego oczy, jakby były świecącymi gwiazdami na niebie. Widziała w nich ciekawość, ale również cierpliwość, troskę. Martwił się o nią? Tak naprawdę? - Syriuszu, ja... - jąkała się, nie mogąc powiedzieć najważniejszego.
Więc po prostu to zrobiła.

                                                ~*~

- Gdzie Evans i Black? Nikt nie wie? Trudno, zaczynamy bez nich, może się spóźnią. To zaklęcie jest skomplikowane, nie oczekuję, że komuś się uda, ale mimo to spróbujmy. Potwórzcie formułę jeszcze raz - mówił profesor Flitwick. - No, dacie radę.
- Expecto patronum! - rozbrzmiały głosy piątoklasistów.
- Doskonale - pochwalił ich nauczyciel. - A teraz z różdżkami!
   Wszyscy wstali i stanęli obok ławek. Sala była dość wielka. Na przeciwko drzwi było okno, a przed nim biurko nauczyciela. Przy lewej i prawej ścianie znajdowały się ławki dla uczniów ustawione prostopadle do drzwi. Takie ułożenie sprawiało, że praktycznie od drzwi do biurka profesora była pusta przestrzeń. Często, gdy ktoś prezentował działanie jakiegoś zaklęcia, stawał na samym środeczku, tak że wszyscy go widzieli.
- Ann Lorens na środek - rzekł Flitwick. Blondynka wykonała polecenie i z wyciągniętą przed siebie różdżką czekała na dalsze polecenia. - Wspaniale. Zaprezentuj, proszę.
Gryfonka odchrząknęła, machnęła różdżką, wypowiadając bardzo wyraźnie dwa słowa.
- Expecto patronum.
Z jej różdżki wypłynęła srebrna mgła, nie tworząc niczego konkretnego, jak to mgła. Piątoklasistka powtórzyła to zaklęcie jeszcze dwa razy z takim samym skutkiem.
- Ann, czy pamiętasz, co mówiłem? - spytał profesor.
- Tak, muszę przypomnieć sobie jakieś szczęśliwe wspomnienie - odparła trochę zdenerwowana.
- Tak jest, więc... Masz z tym problem?
- Nie - mruknęła niepewnie.
Przecież nigdy nie miała problemów z zaklęciami. Da radę to zrobić.
- Spróbuj jeszcze raz, Ann.
Lorens przeczesywała wspomnienia w swojej głowie. Jej urodziny, pierwszy dzień w Hogwarcie, poznanie nowych przyjaciół... Remus. Remus Lupin, o tak. Jego piękne, miodowe oczy, lśniące włosy, niesamowity uśmiech i ta osobowość. Poczucie humoru, odwaga, mądrość, męstwo... I te boskie rumieńce na policzkach! On sam, sama jego postać, jego głos... Jego przepełniony troską ton...
- Expecto patronum - szepnęła, a z jej różdżki wydobyła się srebrna postać wilka. Okrążył Blondi, po czym wybiegł przez okno, znikając.
- Brawo! Wyśmienicie, Ann! Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! - oznajmił nauczyciel.
 Wszyscy zebrani z niedowierzaniem gratulowali Gryfonce, tylko jedna osoba nie ruszyła się z  miejsca, wpatrując się w szybę.
- W porządku? - Dobiegł go głos Petera.
- Tak, jasne - odparł Lunatyk, a przyjaciel odszedł. - Było w porządku. Minutę temu.


                                                                    ~*~ 

- Lily...
Oderwał ją od siebie. Jakieś cztery sekundy temu Gryfonka wpiła się w jego usta, zachłannie
całując. Dziewczyna pokryła się rumieńcami. Oboje ciężko oddychali. To był niesamowity pocałunek. Teraz, kiedy już jej wargi były daleko od jego, poczuł jak bardzo mu się spodobało.
- A co mi tam... - mruknął i tym razem to on ją pocałował.
   Zielonooka nie opierała się w żaden sposób. Wplotła dłonie w jego czarne włosy, oplotła nogami jego biodra i całowała go z pożądaniem w oczach. On powoli podszedł do ściany, tak że poczuła ją pod plecami. Przejechał palcami po jej udzie, po czym pocałował tak wspaniale, że zabrakło jej tchu. W jej głowie szalała gonitwa myśli, czy na pewno dobrze robi, czy może powinna natychmiast przestać. Chłopak podszedł do innej ściany, wywalając ułożone miotły. Postawił dziewczynę na ziemi, a ona pociągnęła go mocno za koszulkę, ściągając na dół do pozycji kucającej. Przesunęła ręką jakieś wiadra. Syriusz włożył jej ręką pod bluzkę, głaszcząc po plecach. Poczuła miłe łaskotanie w brzuchu. Lilka dotknęła dłońmi jego klatki piersiowej, czując pod palcami wyrobione mięśnie. Zjechała ręką niżej, dochodząc do paska spodni. Już dawno pozbyli się szkolnych szat. Gdy Huncwot przygryzł jej małżowinę, wydała z siebie jęk rozkoszy. Black całował ją w szyję, gdy przed oczami stanął mu... James. James Potter, jego przyjaciel. Stanął w bezruchu.
- Coś się stało? - wysapała dziewczyna.
Czarnooki natychmiast wstał, słysząc jej głos. Evansówna zdezorientowana również stanęła na nogi. Podeszła do niego i spojrzała mu głęboko w oczy.
- James - szepnęła, dotykając jego policzków, a on pokiwał głową, po czym wypalił również imię Meadowes. - Ona jest z Dylanem - uzupełniła szybko Ruda, ale zdążyła poczuć gorzki smak prawdy.
   Bardzo dobrze wiedziała, że Czarna nigdy jej tego nie wybaczy. Zdradziła ją, ale czy... Nie. To była zdrada i nie było na to najmniejszego usprawiedliwienia. Dziewczyna cofnęła się o krok, zasłaniając twarz rękami.
- Proszę, nie mów jej...
- Jeśli ty nie wygadasz Jimowi. - Postawił warunek.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, szybko się zgodziła. Wzięła głęboki oddech, myśląc o tym co jeszcze kilka minut temu robiła z Blackiem. Całowała się z nim, całowała... Zerknęła na niego. Wkładał szatę szkolną. Kiedy napotkał jej wzrok, powoli podszedł.
- To będzie nasza tajemnica - wyszeptał.
Skinęła, a on przytulił ją do siebie. Wsłuchała się w jego spokojny już oddech, po czym uniosła głowę, tak że patrzyli sobie prosto w oczy. Wiedziała, że Gryfon może odczytać w zielonych tęczówkach tylko żal i wstyd. Jego oczy nie mówiły nic. Tylko patrzyły.
- Chodźmy stąd - wychrypiała.
   Założyła strój szkolny, zarzuciła torbę na ramię i skierowała się w stronę wyjścia, kiedy Black pociągnął ją za rękę.
- Lily... To było cudowne...
- Wiem.
- Czy mogę...?
- Możesz - odparła, rozumiejąc intencję, a on pocałował ją ostatni raz.
Kiedy przestał, dziewczyna wymknęła się cicho ze schowka, nie patrząc na niego. Syriusz wyszedł kilka minut później, przemyślając swój haniebny czyn. James go zabije, jeśli się dowie. No właśnie, jeśli...

                                                                         ~*~

- Lily, nie odwiedzisz Jamesa? - zapytała kilka dni później Ann. - Nadal tam jest, pamiętasz o tym? - Rudowałosa kiwnęła głową, nie patrząc na przyjaciółkę. - Już dawno powinien wyjść, ale coś... Coś się zmieniło w jego stanie zdrowia...
- Co? - Lil gwałtownie wstała.
- Tak, Remus powiedział mi dzisiaj na obiedzie. Ja i Dor już u niego byłyśmy, ale ty nie...
- Och - bąknęła Gryfonka, podchodząc do okna.
   Jej łóżko było niepościelone, ubrania były niepoukładane na półce w szafie, notatki niepełne, kilka piór się połamało w jej torbie, co było niedopuszczalne. Od wydarzenia w schowku Evans nie funkcjonowała normalnie. Często opuszczała śniadania, zapominała wziąć dodatkowych rolek pergaminu na lekcje, nie notowała na zajęciach, raz zdarzyło się nawet, że nie zrobiła zadania domowego. Jej głowę wciąż zaprzątała jedna osoba. Podejrzewała, że dziewczyny domyślają się dlaczego się tak zachowuje, ale postanowiła udawać, że wszystko jest w porządku, choć one widziały, że jest zupełnie na odwrót. Coraz rzadziej odwiedzała bibliotekę, za to prawie każdy wieczór spędzała samotnie w Pokoju Życzeń. Zamiast piór i pergaminu na ławie z kolejnymi odwiedzinami zaczęły pojawiać się kruche ciastka i gorąca czekolada, gdyż Lil nie chodziła też na kolacje. Nie zawsze jadła też obiady. W czasie przerwy na lunch ona zmykała do jej małego raju z muszelkowym kominkiem. Albo starała się czytać, albo pisała listy do rodziny. Jednak prawie zawsze myślała o tym jak paskudnie postąpiła. Od tamtego dnia minął tydzień i był grudzień, ale ona nie potrafiła o tym nie myśleć, nie wypominać sobie, nie czuć winy...
- Nie odwiedzę go raczej...
Chciała, ale nie mogła. Nie miałaby siły stanąć przed nim i milczeć, udawać że wszystko jest dobrze. A na dodatek Potter jest chory. Nie mogła tak sobie wejść do Skrzydła Szpitalnego i z nim gadać. Wiedziała, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na nieprzyjazne tory i wygada mu tajemnicę, którą obiecała sobie nikomu nie zdradzić. Nawet dziewczynom, z którymi praktycznie mieszkała już piąty rok.
- Czemu? - Lorens nie rozumiała zachowania przyjaciółki.
Czemu?! Bo się całowała z Blackiem! Bo gdy tylko ją zobaczy, dowie się wszystkiego, a to go mocno zrani. Nie, nie mogła tam iść. Nie teraz, kiedy miała wrażenie, że incydent z Syriuszem zdarzył się wczoraj. Dlatego nie może pójść, chociaż martwi się o niego jak nikt inny. Nawet bardziej od jego matki, która się o wszystkim dowiedziała i pewnie rwała sobie włosy z głowy. Bardziej od pielęgniarki, która nie wiedziała co mu jest... Ale co się z nią działo? Dlaczego czuła się winna, choć James nie był jej chłopakiem ani bliskim przyjacielem? Dlaczego nie miała odwagi iść i pocieszyć go? Dlaczego nie chciała spojrzeć mu w oczy? Bo wbrew wszystkim i wszystkiemu zależało jej na nim. Bo go w pewnym stopniu zdradziła.
- Po prostu nie mogę.

                                                                  ~*~

   Jeśli ktoś myślał, że Ann Lorens nigdy nie użyje fizycznego przymusu, był w błędzie. Otóż ta śliczna blondyneczka, była całkiem silnia i zaciągnęła Lilkę, aż pod drzwi Skrzydła Szpitalnego. Calutką drogę trzymała ją za rękę i choć rudowłosa próbowała się wyrwać i uciec do dormitorium, za nic na bokserki Merlina, nie mogła uwolnić dłoni.
- Do cholery, Lorens! - syknęła.
- Zamknij się, Evans - odparła ze śmiechem Blondi.
Trochę się mocowały przed drzwiami, ale wiadomo kto był zwycięzcą. Oczywiście Lorens.
- Lata praktyki z tatą – odpowiedziała na pytające spojrzenie Lily. Przed oczami stanęły jej święta Bożego Narodzenia, kiedy ojciec uczył ją obrony własnej. "Czytaj: przed łysym typem, który być może będzie chciał cię wykorzystać" przypomniało się dziewczynie i uśmiechnęła się w duchu. Jej tata był szczery, czasami aż do bólu. Ruda wykorzystała tę chwilę zamyślenia i zdołała wyciągnąć rękę, ale sekundę później leżała obolała na ziemi, gdyż Ann podstawiła jej nogę.
- Jeśli będzie trzeba, trzepnę cię w łeb - wyszeptała z tajemniczym chichotem.
   Lily pokręciła głową i wstała z pomocą przyjaciółki. Były tylko we dwie, gdyż Dorcas źle się poczuła i nie mogła iść.  Właśnie miały otworzyć drzwi i wejść do środka niczym bohaterki, gdy usłyszały głos pielęgniarki.
- Panie dyrektorze... - mówiła załamana. - Nie wiem co mu jest... Leki nie działają. - Prawie płakała.
- Poppy, ale o co chodzi?
- Potter nie zdrowieje. Żadne eliksiry ani lekarstwa nie działają. Uczeń z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Śpi całymi dniami, rzadko się budzi, raptem na trzy godziny, jego serce bije coraz wolniej... Próbowałam już wszystkiego! Ale nic, nic dyrektorze, nie działa! - Tutaj Dumbledore uciszył pielęgniarkę. - Już dawno powinien być pełny siły, a tymczasem nie ma nawet jak usiąść, taki jest słaby. Co robić, dyrektorze?
- Po tym co mi powiedziałaś, chyba musimy podjąć odpowiednie kroki. Czy jest jeszcze jakaś sprawa?
- Chyba ma amnezję. Nie pamięta jak się nazywa, ani co tu robi. Kojarzy tylko tych trzech Gryfonów, co przychodzą tu codziennie, ale już myli ich imiona, plącze się... Zapomina słów...
- Dobrze, zaraz powiadomię lekarzy ze Świętego Munga. Ale chodź ze mną Poppy. Napiszesz drugi list do rodziców Pottera.
Dziewczyny usłyszały jak dyrektor chwyta za klamkę i szybko się schowały za rogiem. Kiedy były już bezpieczne, weszły cicho do pomieszczenia. Gryfon leżał na najdalej położonym łóżku. Jego łóżko otaczały stoliki pełne leków. Gdy podeszły bliżej, mogły dostrzec jak blada jest jego twarz i jaki był chudy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Ale za wolno, stanowczo zbyt powoli. Nawet jak na czas, kiedy się śpi i oddech jest równy i spokojny. Ruda usiadła na brzegu łóżka, bardzo ostrożnie i delikatnie ścisnęła jego dłoń, jakby była niezwykle krucha. Wtedy poczuła bijący od niego chłód. Był wręcz lodowaty. Posłała Ann pełne obaw spojrzenie. Zerknęła na twarz Huncwota. Z policzków zniknęły kolory, włosy były przetłuszczone, a powieki mocno zaciśnięte. Wpatrywała się w niego, wstrzymując oddech. Głos Lorens dobiegł do jej uszu.
- Chyba słyszę kroki, musimy iść.
- Nie! - zaprotestowała szybko Lily. - Nie zostawię go.
- Ruda, proszę cię. Bądź rozsądna. Przyjdziesz jutro po lekcjach. Jest w dobrych rękach - mówiła Blondi, choć sama nie była pewna swych słów. - Szybciej, Lila!
    Dziewczyna niechętnie wstała i pobiegła do wyjścia za przyjaciółką. Gdy zamykała drzwi,
ostatni raz zerknęła na śpiącego chłopaka. Oddychał spokojnie.

                                                                 ~*~

   Jak tylko Ann i Lily znowu znalazły się w Wieży Gryffindoru, zapukały do dormitorium Huncwotów. Otworzył im Pettigrew i wpuścił do środka. Szybko odpowiedziały, co podsłuchały. Gdy skończyły, Evans zauważyła zmartwienie na twarzach Gryfonów. Cała trójka zgodnie wyszła z sypialni i udała się w stronę portretu. Przeleźli przez dziurę i tyle ich widziała.
   Blondynka poszła z Lilką do dormitorium dziewczyn. Tam usiadła na łóżku i pozwoliła mówić Rudej o Potterze jeszcze raz. Meadowes, która tego słuchała, wręcz nie mogła uwierzyć w to, co się stało. James poważnie chorował? Przecież to był tylko upadek z miotły! Dor z szeroko otwartymi oczami i buzią nie skomentowała nawet tej sytuacji. Lily siedziała załamana na podłodze, obejmując ramionami kolana. Bujała się raz do tyłu, a raz do przodu. Jak zaklęcie powtarzała pięć słów. To nie dzieje się naprawdę. Miały nie wiele informacji, ale sama wiadomość, że leki nie działają zbijała je z pantałyku. Za każdym razem, kiedy pielęgniarka podawała swoje magiczne mikstury, pacjent był zdrów jak ryba w kilka dni. Jamesa nie było już prawie dwa tygodnie. Zbyt długo. W trójkę zastanawiały się na głos, co mogło się zmienić.
- Może Pomfrey pomieszała eliksiry...
- Nie, nie jest taka głupia. Może... Nie wiem! - krzyknęła załamana Lil.
- Ja wiem. - Słaby głos Ann bardzo je zdziwił.
Obie spojrzały na współlokatorkę. Siedziała po turecku na swoim łóżku z założonymi rękami.
Patrzyła tępo w ścianę na przeciwko. Zielonooka podeszła do niej i usiadła na brzegu. Potem
położyła dłoń na jej ramieniu i spojrzała na nią pytająco.
- Ktoś dolał czegoś do leków - wyjaśniła, zaszczycając jedną i drugą spojrzeniem. - To oczywiste! - Czarna zasłoniła sobie ręką usta, a Lilka spadła z łóżka. Ta teoria była całkiem możliwa. - No, bo zobaczcie... Ktokolwiek by nie spadł z miotły, nawet z dziesięciu metrów, to normalnie pod okiem Pomfrey byłby zdrowy w tydzień! A James... On jest tam strasznie długi okres czasu! Ktoś mieszał w tym palce, najwyraźniej chce pozbyć się Pottera... Tylko kto?
   Tego jeszcze nie wiedziały, ale miały zamiar się dowiedzieć. I to tak szybko, jak było możliwe. Tymczasem wstrząśnięte poszły spać, nie myjąc się. Trudno, najwyżej wstaną o świcie i to zrobią. Lily nie mogła jednak zasnąć. Kto mógłby zrobić coś tak okrutnego? To ktoś z uczniów czy nauczycieli? A może z zewnątrz?

Było wiele pytań.
I żadnej odpowiedzi.

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział 11. Utrata Niewidki.

Witam, drodzy Potterheads.
Przepraszam za opóźnienie, ale po pierwsze wena nie towarzyszyła mi długo, po drugie szkoła już się zaczęła i rozpoczyna się nauka, a po trzecie beta nie oddała mi sprawdzonego rozdziału. Stąd to opóźnienie ;c Ale już jestem! I liczę na Wasze komentarze, bo one naprawdę motywują i przywracają wenę, której potrzebuję do napisania następnej notki. Ten rozdział ma prawie 10 stron, więc myślę, że nie będziecie na mnie, aż tak źli za spóźnienie :)
Zachęcam do komentowania i czytania
Lily

PS Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział. Możliwe, że za dwa tygodnie w weekend ;)
______________________________



Rozdział 11. Utrata Niewidki.

   Kilka dni później dziewczyny siedziały przy okrągłym stole w Pokoju Wspólnym, odrabiając prace domowe. Nauczyciele postanowili wprowadzić w życie projekty, o którym mówili na początku roku, czyli "SUMY". Pod koniec piątej klasy uczniowie pisali testy, które inaczej nazywano Standardowymi Umiejętnościami Magicznymi, potocznie nazywane przez uczniów SUMAMI. Zadziwiające jest to, że prawie wszyscy zadali im wypracowania w tym samym czasie, tak że piątoklasiści zupełnie nie mieli na nic czasu. Ann wyczuwała w tym spisek, a jej pomysł podtrzymali Huncwoci, którzy za nic nie chcieli usiąść do książek. Może oprócz Lupina. W każdym razie Lilka przeklinała samą siebie, za to że tak późno zabrała się do nauki. Nerwowo kartkowała swoje notatki i książkę do eliksirów, szukając rozdziału o Wywarze Żywej Śmierci. Czytała kilka akapitów, po czym pospiesznie na podstawie informacji pisała zdanie po zdaniu esej na ten temat. Dor zabrała się za wypracowanie z Obrony Przed Czarną Magią. Przed kolacją wypożyczyła książkę z biblioteki i właśnie wpatrywała się w okładkę lektury o Olbrzymach, jednak nie mogła się za bardzo skupić, gdyż Ann cały czas gadała o Remusie. Lorens pisała zadanie domowe z Zaklęć i mówiła dziewczynom o tym co zrobił Lunatyk, gdy wszedł do kuchni jednocześnie. Nie sprawiało jej to problemu, gdyż z Zaklęć była świetna i profesor Flitwick często ją chwalił. Meadowes słyszała tą opowieść pierwszy raz, więc z zainteresowaniem patrzyła na Blondi, która z kolei prawie dotykała nosem pergaminu. Właśnie mówiła, o tym jak Remus powiedział jej, że Glizdek ma jednak partnerkę, kiedy Lilka wtrąciła:
- Tak, tą Monicę z czwartego roku.
- Co ty gadasz? - oburzyła się Dorcas. - Przecież widziałam, jak siedział przy stole z tą Cameron z Hufflepuffu.
- Jak to? - Evans oderwała się od swojego eseju. - Przed balem biegł do Monici i wręczał jej kwiaty.
Słyszałam jak mówiła: dziękuję, idziemy do Wielkiej Sali?
- Tak? Ale to nie z nią tańczył na imprezie! Widziałaś tam Monicę u jego boku? Bo ja nie.
- Faktycznie... Nagle schudła, to byłoby dziwne... Masz rację!
- Peter mnie wystawił - przerwała im Ann, odkładając pióro.  - A wy nic mi nie powiedziałyście.
- Przepraszamy, słońce. Byłyśmy wtedy... Chciałyśmy... - zacięła się Czarna.
- Po prostu wyleciało nam z głowy - uzupełniła Evansówna. - Gniewasz się?
- Nie, jasne że nie - odpowiedziała blondynka. - W końcu i tak nie poszłam na ten bal...
- I co było dalej? - spytała Meadowes, zapisując sobie w myślach, że musi sobie porozmawiać z Pettigrew.
   Blondi wznowiła swoją opowieść, powracając do momentu, w którym skończyła. Wzięła do ręki pióro i kontynuowała pisanie wypracowania.
- Och, to było słodkie! - skomentowała Dori, gdy przyjaciółka skończyła mówić.
Po czym otworzyła książkę na rozdziale poświęconym tym Olbrzymom, których już zdążyła znielubić. Lil już dawno skończyła zadanie na Eliksiry i zaczęła nowe na Mugoloznastwo.
- Jak to dobrze, że ja nie chodzę na te lekcje - powiedziała Dorcas, wskazując podbródkiem otwartą książkę przed Lily. Rozdział pt. "Jak kolory działają na psychikę mugola?" był ulubionym rozdziałem zielonookiej. Mimo, że jej rodzina była rodziną mugolską i wiedziała dużo na temat zwyczajnych ludzi, to i tak zapisała się na te zajęcia. Wprost uwielbiała poznawać ich cechy i życie od tej czarodziejskiej strony. Lorens, która musiała się zapisać na te zajęcia, bo rodzice jej kazali, była bardzo szczęśliwa, mając na lekcjach partnerkę do zadań i do spisywania notatek. Po godzinie Dorcas wstała i z książką w ręku poszła do biblioteki. Była godzina dziewiętnasta, więc mogła spokojnie tą książkę odnieść, ponieważ pani Pince pracowała zazwyczaj do dwudziestej. Wyszła z Pokoju Wspólnego i skierowała się na piąte piętro. Otworzyła ogromne dębowe drzwi i weszła do środka. Była to wielka sala z wieloma rzędami regałów i półek, na których znajdowały się dziesiątki tysięcy książek i ksiąg. Po prawej stronie stało biurko zawalone woluminami, w głębi zaś było kilkanaście stolików i krzeseł, tworząc przytulną czytelnię. Gryfonka szybko oddała książkę i pod uważnym okiem bibliotekarki wyszła z pomieszczenia. Była już w połowie drogi do Wieży Gryffindoru, gdy upadła z hukiem na podłogę. Popatrzyła za siebie i dostrzegła linkę poprowadzoną od jednej ściany do drugiej. Rozejrzała się po korytarzu. Był całkowicie pusty. Podniosła się i przeszła kilka kroków, nim guma do żucia spadła jej na głowę. Dotknęła włosów w tym miejscu i poczuła zapach tej gumy. Guma pachniała jak gówno psa. Bliska histerii doszła do wniosku, że to Trwała Guma ze sklepu Zonka, a więc nie zmyje jej tak łatwo. Zatkała sobie nos i ruszyła w stronę schodów, kiedy wdepnęła w łajobombę. Mogła przysiąc, że sekundę wcześniej jej tam nie było. Odskakując natychmiast z tamtego miejsca, podeszła do ściany i starała się uspokoić. Rozejrzała się po korytarzu. Nadal był pusty. Żadnej łajnobomby, linki ani innego świństwa od Zonka. Spojrzała w górę. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, wiadro zimnej wody wylało się na nią, mocząc jej nową bluzę.
- Cholera - mruknęła, szczękając zębami.
  Energicznie ruszyła w stronę Wieży Gryffindoru. Niestety nie dane jej było przejść bez przeszkód. Po trzech krokach poślizgnęła się. Rozcięła sobie wargę i stłukła kolano. Spojrzała na podłogę. Na ziemi leżała jakaś tkanina. Ujęła ją w dłoń i zrozumiała, że to Peleryna-Niewidka. "Zapewne od Zonka" stwierdziła zła. Postanowiła ją zatrzymać, by choć trochę zrobić na złość temu, który teraz się pewnie z niej śmieje i obserwuje z ukrycia. Wściekła puściła się biegiem na siódme piętro. Weszła do Pokoju Wspólnego, budząc zainteresowanie wśród uczniów. Niektórzy zatykali nosy, bo dochodził do nich smród gumy, a niektórzy zmartwili się, widząc ją przemoczoną. Ann upuściła pióro, gdy zobaczyła przyjaciółkę, a Lil porzuciła swoje wypracowanie i podbiegła do Czarnej.
- Co się stało? - zapytała, starając się nie zatkać nosa i nie okazać obrzydzenia.
- Miałaś tylko odnieść książkę - zauważyła Lorens. - A... wyglądasz jakbyś co najmniej wróciła z wojny!
- Ktoś mi zrobił głupi żart - wyjaśniła Meadowes, wyciskając wodę z rękawa bluzy.  - Śmierdzę gównem, jestem cała mokra, wdepnęłam w łajnobombę, ale jest git. Wiecie czemu?
- Nie - odpowiedział chórem Gryfonki.
- Bo mam to - Wyciągnęła zza pleców pelerynę. - Pomyślcie co teraz mogę zrobić!
- To pewnie Peleryna-Niewidka od Zonka - rzekła Lily, przyglądając się temu uważniej. - Straci niewidzialność za kilkanaście, jak nie kilka, dni! To bezużyteczne...
- Może masz rację - Blondi wzięła w ręce materiał. - Ale wydaje mi się, że to ta Peleryna-Niewidka, która zachowuje swą moc na zawsze...
- Och, Ann! Błagam, przestań! - Lilka spojrzała na blondynkę, tak jakby chciała ją zabić. - Nie powinnam zostawiać ciebie i Scotta samych nawet na chwilę! Mówiłam ci, że on się interesuje takimi rzeczami i będzie cię przekonywał, że to prawda!
- Ale, Lily...
   Ruda wzniosła oczy ku niebu i poszła do dormitorium, zabierając po drodze książki i zapisane pergaminy ze stołu. Dziewczyny do niej dołączyły, odprowadzone spojrzeniem połowy ludzi w Pokoju Wspólnym. Czarna wciąż cuchnęła, więc gdy tylko weszła do dormitorium poleciała do łazienki, biorąc ze sobą różdżkę, gdyby w razie potrzeby zwykłe środki myjące nie dały rady. Problem polegał na tym, że nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby usunąć Trwałą Gumę z włosów.

                                                                        ~*~

- Cholera, zabrała Niewidkę... - mruknął Peter, jak tylko Dori zniknęła im z oczu.
- Mówiłem, że ona zauważy - stwierdził monotonnie Remus, klepiąc Jamesa po ramieniu.
   Potter gapił się w miejsce, w którym kilka sekund temu leżała JEGO peleryna. Minę miał dość nieciekawą. Wyglądał jakby ktoś zabrał mu skarb, co w sumie było poniekąd prawdą. Syriusz natomiast zabijał wzrokiem wszystkich trzech. Był zły za to, że nie zawołali Dorcas, gdy widzieli jak zbliża się do pułapki. On sam był wtedy po drugiej stronie korytarza i sprawdzał czy wiadro z wodą jest dobrze przymocowane. Huncwoci tłumaczyli mu, że to nie ma znaczenia kto okazał się ofiarą żartu, ale to czy ten kawał w ogóle się udał. Black spierał się z okularnikiem, że gdyby Lilka tamtędy szła, to NA PEWNO by ją zawołał i odprowadził do Wieży Gryffindoru inną drogą.
- Pomyśl nad tym, łosiu - burknął wciąż wściekły Łapa.
- Nie... jestem... ŁOSIEM!
- Jeleń czy łoś, jedno i to samo - podsumował Gryfon i odszedł w stronę schodów, zręcznie omijając "śmierdzące żartem" miejsca. Wspiął się na schody i ruszył w stronę obrazu Grubej Damy. Podał hasło i przelazł przez dziurę, nie reagując na wołania przyjaciół. Bez słowa poszedł do swojego dormitorium. Zdjął buty, rzucił bluzę na podłogę i usiadł na swoim łóżku. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na podłodze leżały ubrania całej paczki, książki, torby, przybory do pisania i papierki po ciastkach. W rogu zawinięte w papier spoczywały rzeczy nabyte u Zonka. Trzy łóżka były niepościelone, jedno za to wyglądało jak na wystawie w sklepie z pościelą. Na ścinach tu i tam wisiały plakaty drużyn Qudditcha, głównie koło posłania Rogasia, obrazki sławnych wynalazców, strona Lunatyczka i listy słodyczy podzielone na różne kategorie nad łóżkiem Petera. A on? Spojrzał na ścinę. Była pusta. Sięgnął do swojego kufra. "Co by tu wyciągnąć?" zastanawiał się. "O, mugolska gazetka. Seksowne laski... Cholera, Jim zaklepał! Stary i gruby facet ze zwojem pergaminu... Nie, odpada. Króliczki... Słodkie! Ale nie, wyśmieją mnie... Nie, odpada, odpada... Ale one są takie słodziutkie!" Czarnowłosy uśmiechnął się od ucha do ucha, jednak sekundę potem znów był poważny. Trochę jeszcze grzebał, nim zadowolony wyciągnął zgniecione plakaty motorów. Radosny wyciągnął różdżkę i zaczął przyklejać je do ściany. Po dwóch minutach ścianę zdobiło pięć plakatów z motorami i motocyklami. O, tak! Teraz to wyglądało jak ściana Syriusza Blacka! Nagle z hukiem drzwi otworzyły się i do pokoju weszli chłopcy, a na ich czele Potter.
- Syri, no słuchaj... Ja... Na wiesz przecież... - James jąkał się, nie mogąc wykrztusić z siebie najważniejszego. - Przepraszam...
Łapa łaskawie na niego spojrzał.
- Co? - zapytał.
- Przepraszam, stary...
- Usłyszałem wcześniej, ale chciałem, żebyś to powtórzył. - Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Jim dał mu kuksańca w bok i z lepszym humorem położył się na łóżko.
- Widzę zmiany na ścianie - zauważył Glizdogon.
- I za to masz nagrodę - zaśmiał się Black, wyciągając figurkę ninjy ze świata mugoli. Peter, który ubóstwiał tą zabawkę, był rozpromieniony i już wyciągnął ręce w stronę przyjaciela. Lunio i Rogaś dostali niepohamowanego napadu śmiechu, gdy Peter nachylił się do przodu, tak bardzo chcąc dostać figurkę z limitowanej kolekcji, gdy Łapa w ostatniej chwili cofnął dłoń i Glizdek wykonał przewrót do przodu, spadając z łóżka.

                                                                         ~*~

Szła ciemną drogą, nie widząc końca. Słyszała mrożące krew w żyłach okrzyki w oddali. Nie wiedziała jak długi jest tunel, którym, jak podejrzewała, szła od paru godzin. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Oddychała szybko i miała ochotę zatrzymać się, i już nie iść dalej. Próbowała wypatrzeć coś w tej odstraszającej ciemności, ale nic nie widziała. Nagle poczuła świeże powietrze. Wyjście jest niedaleko! Przyspieszyła, by jak najszybciej zakończyć tą bezsensowną wędrówkę. Po kilku sekundach biegła. Nie zwracała uwagi na okropny ból w nogach, ani na zawroty głowy. Wierzyła, że jak tylko wyjdzie to wszystko przejdzie. Już widziała wyjście, światło księżyca. Jeszcze parę kroków i wybiegnie pełna szczęścia. Tuż przed przejściem na tą lepszą stroną, ktoś przed nią stanął z różdżką w ręku. Zielony strumień pomknął w jej kierunku. Przerażona krzyknęła.

   Dorcas obudziła się w środku nocy zlana potem. Oddychała nierówno i płytko. Z trudem łapała powietrze. Przed oczami wciąż widziała, jak kobieta pada na ziemię i krzyczy. Jak umiera za sprawą jednego zaklęcia.
- To tylko sen - mruknęła do siebie.
Wstała, idąc do łazienki. Opłukała twarz i ręce zimną, kojącą wodą i spojrzała na siebie w lustrze. Zaspane oczy, drżące wciąż usta i czerwone od emocji policzki. Ruszyła do łóżka. Błądziła po nim wzrokiem, próbując znaleźć brzeg kołdry. W końcu przykryła się pierzyną i zamknęła oczy. Mimo, że bardzo chciała zasnąć, nie mogła. Znowu myślała o tym dziwnym śnie. Czy znów jej się przyśni? Zasunęła zasłony łóżka i myślała o jedynej rzeczy, która była jej wtedy w stanie poprawić humor. O Qudditchu. Miała dziwne przeczucie, że zagra w następnym meczu.

                                                                        ~*~

   Z początkiem listopada w Hogwarcie zagościły zimniejsze dni i chłodne wiatry. Na drzewach było coraz mniej liści, a uczniowie coraz rzadziej wychodzili na błonia. Jednak dzisiaj prawie cała szkoła miała wyjść z cieplutkich pokoi, by obejrzeć mecz Gryffindor przeciw Ravenclaw. Drużyna Lwa ciężko trenowała od ponad trzech tygodni. James był bardzo zdenerwowany, nie mógł niczego przełknąć na śniadaniu. Syriusz był zestresowany, ale trzymał się jakoś z pomocą jego fanek, które powtarzały mu, że jest świetny. Jim ignorował te wypowiedzi skierowane w jego stronę. Wiele razy grał na boisku z Krukonami, i wbrew wszystkim i wszystkiemu, oni byli naprawdę dobrzy.
- Rogacz, przecież wiele razy z nimi grałeś - uspakajał go Glizdogon. - Dasz radę.
- Właśnie, nie przejmuj się tak - poparł Petera Remus.
- Ja.. Się... Nie... Przejmuję... - wykrztusił Potter.
- Nie w ogóle - powiedział Łapa, nakładając na łyżkę zupę mleczną.
Nagle przyszedł mu do głowy ciekawy pomysł.
- Jimmy... James... - zaczął spokojnie. - Patrz, co tu mam...
   Gdy tylko Gryfon spojrzał na przyjaciela, on natychmiast 'zaatakował' go płatkami z mlekiem. Mniej więcej w skrócie, Syri chciał nakarmić Jamesa sposobem 'leci samolocik!', ale wylał mleko prosto na jego okulary. Jim westchnął ciężko i nawet przeklął, co spotkało się z chichotaniem jego fanek z trzeciego roku. Potter wytarł rękawem szkła, słuchając przeprosin od Syriusza, który krztusił się ze śmiechu.
- Dzięki - burknął i wstał, udając się do wyjścia.

                                                                        ~*~

Pół godziny później wszyscy członkowie drużyny Gryffindoru byli już w szatni - przebrani w stroje do gry i gotowi wygrać. Scott jako kapitan wstał i popatrzy na wszystkich. Głęboko westchnął.
- Słuchajcie... - zaczął. - Musimy wygrać ten mecz. Nie trenowaliśmy przez kilka tygodni, żeby teraz przegrać, jasne? Niestety Ashley nie może grać, bo ma skręconą kostkę, a pani Pomfrey zabrakło Szkielego-Wzra, także... Black, biegnij po Meadowes.
- Ale ona nie trenowała - sprzeciwił się Daniel Watson, ścigający.
Był to chudy chłopak, o rudych włosach i piwnych oczach. Wiele dziewczyn nie zwracało na niego uwagi, ale mu to nie przeszkadzało. Ważne było, żeby Ashley wciąż się nim interesowała.
- Własnie! - poparli go pałkarze, Aaron Courtney i Joey Tribbiani. Oboje byli mocno zbudowani, a mięśnie pokrywały każdy kawałeczek ich ciała.
- I co z tego? - warknął Potter. - Chcecie, żeby było dwóch ścigających, czy trzech?
- Trzech - wybełkotali posępnie gracze.
- No i dobrze - stwierdził Richardson. - Black, na co czekasz? Więc jak mówiłem... Ten mecz jest ważny, ponieważ Krukoni pokonali Puchonów, i jeśli z nami wygrają, mają większe szanse na puchar, bo pokonaliśmy Slytherin. A kto ma zdobyć puchar?
- Gryffindor! - ryknęli zawodnicy.
- Kto dziś zwycięży?
- Gryffindor!
- Kogo nikt nie pokona?
- Mnie! - krzyknęła Dori, wchodząc do szatni. - To znaczy... - zarumieniła się.
Aaron patrzył na nią bardzo uważnie. Zatrzymał się na jej twarzy i błyszczących z podniecenia oczach. Uśmiechnął się filuternie.
- Chłopcy, to jest Dorcas Meadowes - poinformował niewiedzących kapitan.

   Po kilku minutach wyszli na boisko. Powitał ich wrzask kibiców. Połowa uczniów była ubrana w szkarłatno-złote szaliki i czapki. Każdy z uśmiechem na twarzy patrzył jak Gryfoni z miotłami podchodzą do pani Hooch. Parę sekund później z drugiego końca boiska wyszli Krukoni. Kapitan ich drużyny postawił raczej na sprawdzone osoby, gdyż skład nie zmienił się już od dwóch lat. James wyszukał wzrokiem ich szukającego. Alyson Dark. Była to niska blondyneczka o szarych oczach. Uśmiechnęła się tajemniczo, gdy zobaczyła Rogacza. Z ust nauczycielki latania wydobyło się polecenia, nakazujące wsiąść na miotły. Jim spojrzał jeszcze na Czarną. Była zestresowana. I to bardzo. Ręce jej się trzęsły, z trudem przełykała ślinę. Dosiadł swojego Nimbusa 1950 i uniósł na wysokość 8 stóp. Widział stamtąd całe boisko do Qudditcha i wszystkich graczy. Rozległ się gwizdek rozpoczynający grę.
- Gryffindor! Gryffindor! - usłyszał ze strony trybun.
Odnalazł wzrokiem znicza i gdy już miał ruszyć, drogę zagrodziła Allie. Prawie w nią nie wleciał. Uśmiechnęła się uroczo i zapytała go o pogodę.
- Potter! Rusz tyłek i szukaj znicza! - Zdenerwowany głos kapitana przywrócił mu czujność.
   Roześmiana dziewczyna odleciała na drugą stronę. James ze wszystkich sił starał się znaleźć złotą piłeczkę, ale ogólny hałas i wrzaski, jak nigdy mu to utrudniały. Ponadto rozpraszała do obecność samego dyrektora na trybunach. Gawędził z profesor McGonagall, która zbywała go krótkimi odpowiedziami, śledząc rozwój wydarzeń na boisku.
- A oto Smitch dostaje kafla! Nie stary, nie! Chłopak stracił szansę trafienia punktu, dzięki wspaniałemu obrońcy Gryffindoru. - Gryfonki z trzeciej klasy zapiszczały głośno, gdyż chodziło oczywiście o Syriusza. - Meadowes przejmuje kafla. Zbliża się do bramek Krukonów... Sprytnie mija Greena, podaje Scottowi, on oddaje, ona przyspiesza... Trafiła! Pierwsza bramka w tym meczu należy do Dorcas Meadowes! - Publiczność darła się wniebogłosy, klaszcząc radośnie. Nawet Dumbledore się ucieszył.
   Rogacz próbował wypatrzeć złotego znicza, jednak silnie wiejący mu w twarz wiatr na to nie pozwalał. Odwrócił się w inną stronę. Stamtąd widoczność była nawet lepsza. Zerknął na szukającą Ravenclawu. Tak jak on bezmyślnie wpatrywała się w boisko. Zleciał niżej. Zauważyła to i zrobiła to samo. Nagle dostrzegł złoty błysk. Piłeczka trzepotała skrzydłami tuż koło ucha jednej z uczennic. Szybko podleciał w tamtą stronę, unikając pędzącego wprost na jego głowę tłuczka. Przyspieszył, chcąc za wszelką cenę zakończyć ten mecz. Obejrzał się za siebie, Alyson była tuż za nim. Z jej oczu wyczytał, że nie dostrzegła jeszcze złotego znicza. Gwałtownie poderwał miotłę do góry, ale natychmiast zniżył lot. Dark dała się nabrać, a on błyskawicznie podleciał do trybun. Znicz był zaledwie parę centymetrów wyżej niż poprzednio. Z wielką prędkością wleciał miedzy uczniów, wyciągając prawą rękę. Dosłownie chwilę potem, poczuł trzepoczącą się piłeczkę w dłoni. Jakaś dziewczyna westchnęła z zachwytu, widząc z jaką precyzją złapał złotego znicza. Dobiegł go pełny radości głos komentatora. Już wiedzą, że po raz kolejny doprowadził do zwycięstwa swojej drużyny. Podleciał na środek boiska odprowadzony gromkim aplauzem. Zniżał się powoli, wymachując dłonią, w której ściskał piłeczkę. Pięć metrów nad ziemią z całą siłą wleciała w niego Allie. Spadł na twarde boisko, tracąc przytomność.

                                                                          ~*~

   James ocknął się kilka godzin później w Skrzydle Szpitalnym cały obolały i posiniaczony. Nie pamiętał za wiele. Nie wiedział czemu tu się znalazł, ani jaki był wynik meczu, w którym chyba, tak myślał, brał udział. Gdy otworzył oczy, miał ochotę natychmiast zamknąć je z powrotem. Jednak otaczający go ludzie dostrzegli jego przebudzenie i ktoś zawołał pielęgniarkę. Z początku nie rozpoznawał głosów, a nie chciał otwierać oczu, by przekonać się do kogo należą. Ale pół minuty później nie miał wyboru, bo głos, który rozkazał mu przestać udawać, znał aż za dobrze. Uniósł ciężkie powieki i ujrzał profesor McGonagall, pochylającą się nad nim z prawej strony. Z lewej zaś doglądała go pani Pomfrey. W oddali majaczyły mu czupryny zawodników drużyny. Nauczycielka transmutacji przyglądała mu się uważnie z zatroskaną miną. Mimo surowego spojrzenia na co dzień była jednak kobietą, która troszczyła się o podopiecznych swojego domu. Czasami okazywała to tak jak teraz, a czasami nieco inaczej, czyli wlepianiem szlabanów na prawo i lewo. Przez szum w uszach Rogacz usłyszał, jak pielęgniarka kazała wynosić się wszystkim z pomieszczenia, pozwalając zostać tylko Minerwie, która mimo szczerej chęci(Tsa, akurat...) musiała pójść do dyrektora. Także po kilkugodzinnym śnie James Potter był faszerowany w tamtej chwili jakimiś śmierdzącymi i niezbyt ładnie wyglądającymi lekami.
Cholera, ale cuchnie!
   Z trudem mógł przełknąć kolejną dawkę, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich sam Albus Dumbledore. Dyrektor podszedł do jego łóżka i pogrążył się szeptem w rozmowie z panią Pomfrey. Jim nadstawił uszu, jednak wydobył tylko nic nie warte dla niego słowa, czyli takie jak "lekarstwa", "Alyson Dark" i "okropne bachory z Gryffindoru przeszkadzają mi w pracy!". To ostanie wydobyło się z ust pielęgniarki, a więc zapewne chodziło o całą drużynę Gryfonów plus Remus i Glizdek zapewne. Po kilku minutach dyrektor skierował się do wyjścia, skinąwszy Jamesowi głową na pożegnanie. Chłopak wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze świstem, napotykając oburzoną minę pielęgniarki, której postanowił nadać dosyć niechlubny tytuł "stara jędza wciska mi do gardła śmierdzące świństwa". Potter uśmiechnął się słabo i otworzył niechętnie usta, widząc jak Pomfrey odkręca kolejną buteleczkę z napisem "na szczególne przypadki".
Nie brzmiało to bynajmniej zachęcająco.
Po trzech minutach i siedemnastu sekundach gryfon opadł na miękką pościel, szczęśliwy z zakończenia podawania czegoś co miało nazwę "dobre i smaczne lekarstwa" według "starej jędzy". Odetchnął z ulgą, widząc oddalającą się sylwetkę pielęgniarki. Zdawało mu się, że był jakby w transie, zupełnie jakby ktoś dosypał czegoś do leków. Przymknął oczy, rozkoszując się ciszą otaczjącą go ze wszystkich stron. Wkrótce jednak stwierdził, że męczy go brak hałasu, zamieszania czy jakiegokolwiek odgłosu. Cisza stała się męczarnią tak wielką, że otworzył oczy i usiadł na łóżku, rozglądnąwszy się dookoła. Był zupełnie sam w sali pełnej białych łóżek. Wszystkie kotary były odsunięte, umożliwiając mu tym samym widok na drzwi, ponieważ leżał na najdalej położonym łóżku. Przez odsłonięte okno wpadały promienie zachodzącego słońca. Mimo wszystko brakowało mu śmiechu przyjaciół, który otaczał go gdy był w dormitorium czy Pokoju Wspólnym. Ponieważ nie miał nic lepszego do roboty, przyglądnął się pomieszczeniu. Sufit. Biały. Ściana. Ten sam kolor. Podłoga wyszorowana. Pościel? Nic z tego, biała. Zaczynało mu to przeszkadzać. Żadnych kolorów. Zero. Null. Nulli.* Nawet w powietrzu unosił się zapach, hm, bieli!
Świrujesz, James, odbija ci...
   Spojrzał na swoje ubranie. Niech to szlag! Ktoś go przebrał w białą piżamę, o ile można tak nazwać niezmiernie dużą tkaninę przypominającą bluzkę dla olbrzyma. Zaczął stukać w poręcz łóżka, gdy drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Okularnik uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc trójkę przyjaciół. Do Skrzydła Szpitalnego przemknęli Black, Lupin i Pettirgew. Podbiegli do niego i zatrzymali się tuż przy łóżku.
- Co tak długo? - syknął.
- Wybacz, fanki - wyjaśnił Syri, odrzucając głowę do tyłu.
Gryfoni parsknęli śmiechem, który rozniósł się po sali.
- Co się dzieje? Czemu tu jestem? Jak długo? - Na usta rzuciły mu się setki pytań.
- Rogacz, spokojnie - powiedział Peter. - Zaraz ci wszystko powiemy!
- Po pierwsze łosiu - zaczął Black - jesteś tu raptem kilka godzin. Po drugie spadłeś z miotły...
- Co?! - przerwał mu James, niedowierzając.
- Alyson Dark cię zepchnęła - wyjaśnił Remus. - Dodajmy, że potem tego bardzo żałowała i przepraszała...
- Remmy, nie broń jej, to suka - stwierdził Łapa. - Zezłościła się, bo nie złapała znicza. Logiczne i proste. - Lunio wzniósł oczu ku niebu, ale chwilę potem już uśmiechnięty słuchał tego co mówi przyjaciel. - A po trzecie żałuj, że zemdlałeś.
Jim przymrużył oczy, łypiąc groźnie na Blacka.
- Dzięki za współczucie, jesteś w tym świetny - odparł poważnie Potter.
Glizdogon parsknął śmiechem i usiadł na brzegu łóżka, tym samym znajdując się bliżej okularnika.
- Śmieszne, ale odstaw żarty na później, robaczku - mruknął czarnooki, powodując tym kolejną lawinę śmiechu. Kiedy chłopcy zamilkli, kontynuował swoją opowieść. - Jak mówiłem, zanim mi przerwano, żałuj, naprawdę. Gdybyś widział Lilkę. - Łapa napotkał zdziwione spojrzenie przyjaciela. - Tak, Lilkę Evans. Aniołku, ona prawie rozszarpała tą Alyson, swoją drogą Dark to niezła dup... Dziewczyna - sprostował Huncwot, widząc groźną minę Lunatyka. - Ale wracając... Ruda tak się wściekła, że prawie ją zabiła. Nikt jej szczerze mówiąc, nie powstrzymywał. Ale wiesz, teraz wszyscy mają ją za jakąś świruskę, choć ona się tym nie przejmuje. Ma to w dupie i brawa dla niej - zakończył swój monolog tymi pięknymi słowami Gryfon.
James był pod wrażeniem. Lily Evans chcąca rozszarpać jakąś dziewczynę, bo zrzuciła go z miotły? Tego się nie spodziewał. Kilka razy upewnił się, czy Black mówił o tej samej Lilce, ale fakty były nieugięte, a skoro Remus nie przerwał tego wylewu słów Syriusza, to musiała to być najszczersza prawda. Potter poczuł miłe uczucie w brzuchu.
- Teraz siedzi pewnie w ramionach Scotta - rzekł Pettigrew.
- Pete, ja cię lubię, nawet bardzo - zaczął łagodnie Rogacz. - Ale zaraz to ja cię rozszarpię, za to co teraz powiedziałeś. - Uśmiechnął się na koniec. - Aha, i Syriusz... Aniołku?!
Wszyscy w czwórkę zanieśli się głośnym śmiechem. Gadali jeszcze chwilę, nim do sali nie weszła "stara jędza" i nie wygoniła trójki Gryfonów.

                                                                           ~*~

   Lily siedziała na fotelu w Pokoju Wspólnym, uparcie wpatrując się w trzymaną przed sobą książkę. Dookoła otaczali ją inni uczniowie, od czasu do czasu pokazując ją sobie palcami i szepcząc coś na jej temat. Po tym zajściu z Alyson Evans szybko straciła dobrą opinię Pani Prefekt. Ale co miała zrobić? Pozwolić jej udawać niewiniątko? Gdyby nie ona, ta wiedźma zaśmiewałaby się w najlepsze wraz ze swoimi przyjaciółeczkami, a tak przynajmniej szoruje nocniki w łazienkach na parterze. Ta wizja nieco poprawiła Rudej humor. Ann i Dorcas mówiły jej, że jednak trochę przesadziła, praktycznie zrzucając Allie z miotły, a potem wręczając szlaban z wrzaskiem. I choć zdobyła tytuł groźnej dziewczyny, to było jej z tym źle. Nie lubiła się unosić przy większej publiczności. W ogóle tego nie lubiła. Kiedy chichoczące Gryfonki wskazywały ją palcami, nie wytrzymała. Zabrała książkę i torbę, i szepnęła przyjaciółkom, że idzie się przejść.
- Sama - dodała, widząc jak koleżanki podnoszą się z miejsc.
   Szybko wyszła i skręciła w prawo. Potrzebowała chwili spokoju. Kilka sekund później zauważyła, że biegnie. Zatrzymała się dopiero przed ścianą na siódmym piętrze.
Potrzebuję miejsca, w którym odpocznę... Potrzebuję miejsca, w którym odpocznę...
Myślała intensywnie. Gdy po kilkunastu sekundach w ścianie pojawiły się ogromne mahoniowe drzwi, odetchnęła z ulgą. Rozglądając się dookoła, ostrożnie je otworzyła. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, ale spokojnie znalazło się tam miejsce na podłużną sofę z miękkimi poduchami. Kanapa stała przed kominkiem, dając przyjemne ciepło, gdyż listopad dawał się we znaki. W pokoju było jedno okno na lewo od małego stolika, który znajdował się tuż przed sofą. Ściany miały miedziany kolor, a na podłogę położono duży szkarłatny dywan. Na ławie leżały pióra i pergaminy, których zapach sprawiał, że Lilka miała ochotę pogrążyć się w głębokim i wspaniałym śnie. Dziewczyna rzuciła torbę na podłogę i usiadła na kanapie. Podkuliła kolana i objęła je ramionami. Przyglądała się trzaskającemu ogniu. Zauważyła, że gzyms jest zrobiony z kamieni i muszelek, Podeszła bliżej i przyłożyła nos do kamieni. Pachniały morzem i suchym piskiem.
Niemożliwe!
   To był ten sam kominek, który był w domu jej cioci nad morzem. Całą rodziną byli tam kilka lat temu, ale ona doskonale go zapamiętała, przyglądając się każdemu szczegółowi. Przed oczami stanął jej obraz dwóch dziewczynek biegnących do morza. Słońce ogrzewało ich twarze, one pływały i bawiły się w morzu. Usłyszała śmiech jednej z małolat. Potem dołączyła do niej druga. Naglę Lily zrozumiała. To ona i Petunia. W oku zakręciła się łza na tamto wspomnienie. Petunia. Już chyba nigdy się nie dogadają. Chwilami zielonooka miała ochotę wyrzec się magii tylko po to, by znów żyć w zgodzie z siostrą. Nie pozwalając sobie na chwilę słabości, Gryfonka chwyciła poduszkę i szybkim krokiem podeszła do okna. Poduchę położyła na szerokim parapecie, po czym na niej wygodnie usiadła. O szybę bębnił wieczorny deszcz. Dlaczego siostra ją odrzuciła? Co zrobiła źle? Problemy wróciły i mimowolnie po twarzy dziewczyny pociekły łzy smutku. Wpatrywała się w krople wody na szybie, gdy ktoś otworzył mahoniowe drzwi.  Stanął w nich Syriusz.
- Syriusz? - wykrztusiła, wycierając zapuchnięte oczy. Zeskoczyła z parapetu i podeszła do chłopaka, który zamykał drzwi.
- Lilka, czy ty płaczesz? - zapytał, stając przed nią.
- Nie - wychlipała, jednak z oczu popłynęły kolejne łezki. Black złapał ją w objęcia i przytulił, uciszając jej jęki. Po kilku minutach odsunął ją na długość ramion i kciukami wytarł policzki.
- Wszystko będzie dobrze, Lily. - Pocałował ją w czoło, dając poczucie bezpieczeństwa.
- Nie, nic już nie będzie dobrze, Syriuszu. - Evans wtuliła się w jego tors, wdychając zapach chłopaka. Pachniał kawą, cynamonem i... Żelem do mycia. Rozluźniła się w jego ramionach, wracając do normalnego oddychania.
- Już ci lepiej? - Usłyszała. Pokiwała głową.
- A teraz chodź... Dziewczyny umierają ze strachu, wiesz która godzina? - zapytał z wyrzutem, czym sprawił, że Lily nie mogła powstrzymać uśmiechu. Podniósł jej torbę i zarzucił sobie na ramię. Prawą ręką objął koleżankę  i wyprowadził z pomieszczenia. Gdy przeszli przez portret Grubej Damy, która ich opieprzyła o późną porę, w końcu stanęli przy drzwiach sypialni dziewczyn.
- Dziękuję - wymamrotała. - Skąd wiedziałeś, że tam byłam?
- Mam swoje sposoby - szepnął jej na ucho.
- Wielkie dzięki. Nie musiałeś tego robić, a jednak...
- Jak to nie musiałem?
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. Znamy się, to jasne, ale, hm, znajomi tak nie robią. Jeszcze raz dziękuję - zakończyła, otwierając drzwi i rzucając ostatnie spojrzenie Blackowi. Stał z rękami w kieszeniach i uśmiechał pod nosem. Tamtego wieczoru zrozumiał, czemu jego najlepszy przyjaciel zakochał się w tej rudej osóbce. Nie dość, że była bardzo uczciwa i lojalna, to do tego taka wrażliwa.
Odkrywszy to wszystko, ciemnooki udał się do swojego dormitorium, zatrzaskując za sobą drzwi.

                                                                       ~*~
                       
   James spał od kilku godzin, jednak obudziły go czyjeś głosy. Ktoś był na korytarzu i rozmawiał. Chłopak zaczął nasłuchiwać.
-... chcesz to zrobić teraz? - To był głęboki, męski głos.
- Nie, w grudniu, kiedy wszyscy pójdą do Hogsmeade - odezwała się jakaś kobieta bądź dziewczyna.
- Sprytne - przyznał mężczyzna. - Ale jesteś pewna?
- Oczywiście. Pomożesz mi, Dylanie? - zapytała.
Gryfon nie usłyszał jednak odpowiedzi, więc uznał, że tajemnicze głosy musiały odejść. Dylan, Dylan... Coś mu to mówiło, jednak w tamtej chwili za nic nie mógł sobie tego przypomnieć.

   Obudził się wczesnym rankiem, przeciągnął i ziewnął. Usiadł na łóżku i rozejrzał się dookoła. Sala tak jak wczoraj była pusta. Szukając pod łóżkiem kapci, usłyszał kroki. Szybko z powrotem położył się na posłaniu i przykrył kołdrą po ramiona, mając w dłoniach obuwie. Spod przymrużonych oczu dostrzegł postać pielęgniarki.
Nie, Merlinie nie! Znowu ta stara jędza...
Nagle do głowy przyszedł mu pewien pomysł. A gdyby tak... Nastraszyć Pomfrey? Czemu nie? Niczego nie tracił w gruncie rzeczy. Gdy był pewien, że stała tuż koło jego łóżka i nachylała się nad stolikiem z lekami, usiadł gwałtownie, mając zamknięte oczy.
- To było wczoraj - wycharczał jak troll. - Poppy miała ochotę otruć dyrektora Hogwartu, by się z nią kochał - rzekł szybko, nie mając lepszego pomysłu.
- Co? Skąd wiedziałaś, stracona duszo, która wstąpiła w ciało tego biednego, chorego chłopca? - spytała szeptem, jakby bała się, że ktoś usłyszy w pustym pomieszczeniu.
- CO?! - Jim z niedowierzaniem otworzył oczy i zmarszczył nos, wyjmując ręce spod pościeli, w których wciąż trzymał kapcie. - Miała pani ochotę otruć Dumbledore'a?!
- Dziecko, co ty wygadujesz?! - krzyknęła, jednak dostrzegł jej rumieńce na policzkach, nim się odwróciła.
Patrzył na nią przerażony, po czym opadł na łóżko, zamykając ponownie oczy.
Ta szkoła schodzi na psy... Pielęgniarka chce uprawiać seks z dyrektorem, laski się prawie zabijają, jakaś upośledzona dziewczyna spycha mnie z miotły...
- Czy ja nadal jestem w Hogwarcie? - zapytał nagle. - Nie przenieśli mnie do więzienia dla dziwek?
- Chłopcze, jak ty się wyrażasz? Zaraz wezwę dyrekcję!
- I co pani powie? - Uśmiechnął się szeroko. - Że... No, wie pani...
- Wypij to natychmiast! Świrujesz, biedactwo! - syknęła, wpychając mu lekarstwo do gardła. - Lepiej?
- O wiele - odparł i mrugnął do pielęgniarki.
Ta tylko machnęła ręką i wyszła, zostawiając otwarte drzwi.
- Panie dyrektorze! - wrzasnął, choć wiedział, że go nie usłyszy. - Mam dla pana, hm, wiadomość - rzekł, nim Eliksir Słodkiego Snu uśpił go. Niczego nieświadomy chłopak zapadł w sen.


* zero po łacinie według tłumacza :)