STRONY

sobota, 27 września 2014

Rozdział 12. Schowek na miotły skrywa tajemnicę.

Witam Was, Potterheads!
Wiem, nawaliłam. Kolejny raz rozdział przychodzi z opóźnieniem. Ale przychodzi! :) Ma prawie 8 stron, więc chyba nie jest tak źle. Sprawa, którą chciałam poruszyć to komentarze. Chcę podziękować tym co czytają i zostawiają swoją opinię! :) Wpadłam na pomysł, by dedykować rozdziały! Ten kto pierwszy skomentuje, będzie miał w nagrodę notkę. Co Wy na to? :) Zauważyłam jednak, że coraz mniej osób komentuje :( Kiedyś komentarzy pod rozdziałem był 12, 13... Czasem zdarzało się, że nawet 17! A teraz 9... Co się stało? :( Ja wiem, że idealna nie jestem i że popełniam błędy, ale mimo wszystko proszę o wyrażenie swojej opinii. Czy będzie pozytywna, czy pełna krytyki... Proszę, komentujcie! :)
Co do rozdziału... Lilka stała się całuśna, jak zauważyłam :D W tej notce jest mało Dor, ale nie martwcie się! Będzie jej więcej w następnej.
Aha i jeszcze jedno. Mój nowy nick! :) Tak jest, teraz jestem Panną Nikt, czarodzieje!
Życzę miłej lektury

Panna Nikt

PS Mogą być błędy, moja beta opuszcza na jakiś czas świat internetów... :/
_____________________________


Rozdział 12. Schowek na miotły skrywa tajemnicę.


   Całą noc o nim myślała.
Nie pozwalał jej spokojnie spać, wkradając się do jej głowy. Widziała go, gdy zamykała oczy. Czuła jego zapach, gdy oddychała. Słyszała jego szept, gdy słuchała ciszy.
Lily Evans za nic nie mogła zasnąć tamtej nocy. W jej głowie wciąż czaiła się sylwetka chłopaka, koło którego chciała się znaleźć. Rozum podpowiadał, że się myli, a serce... Milczało. Pustka, totalne nic. Wiedziała, że w nocy niczego nie mogła zrobić. Jedynie czekać na dzień. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Usiadła na łóżku i przeczesała palcami swoje długie włosy. Zerknęła na księżyc za oknem. Była pełnia. Dziewczyna starała się o nim nie myśleć, ale nie mogła przestać.
Chciała zapomnieć, choć na chwilę i w końcu zasnąć. Opadła z powrotem na łóżko.
Co powinnam zrobić?
Wciąż zastanawiała się, czemu go wcześniej ignorowała i się nim nie przejmowała. Zaczęła go dostrzegać dopiero od czasu wypadku na boisku. Przypomniał jej się tamten dzień. Było to zaledwie trzy dni temu, a ona w kółko i w kółko to rozpamiętywała. Zamknęła oczy. Tym razem nie pojawił się on, tylko coś innego...

W kominku palił się ogień, dając przyjemne ciepło. Nagle usłyszała huk i rozpadający się kamienny mur. W prawie pozbawionym mebli pomieszczeniu zapanowało zamieszanie i zdenerwowanie. Ludzie wokół niej biegli do wyjścia, wyciągając różdżki. Ktoś krzyknął. Ona sama siedziała jeszcze przy dębowym stole i obserwowała wybiegających z jadalni czarodziei. Ktoś wypowiedział jej imię. Odwróciła się i zrozumiała. Pospiesznie zlazła z krzesła i wyszła na dworek. Panował tam istny chaos, wszędzie unosił się smród spalenizny, gęsty dym utrudniał oddychanie. Spojrzała w górę. Po szarym niebie latały rozproszone czarne ptaki. Czarne jak smoła. Tuż koło niej rozpadł się kamienny posąg. Szybko ukryła się za drzewem. Ale tam było gorzej. Stamtąd widziała rzeczy, których wolałaby nie widzieć. Śmierciożercy przybyli i rozpoczęli walkę.
- Lily! Pomóż mi!

Gryfonka otworzyła oczy i rozejrzała się. Nadal leżała na swoim łóżku. Nadal była noc. Nadal była w Hogwarcie. Więc co to, do cholery, było?! Z trudem przełknęła ślinę.
Wizja. Tak, to była wizja. Na pewno.
Dziewczyna zacisnęła powieki, modląc się w duchu, by obraz wojny nie powrócił. Ale wszystko wróciło do normy. Znów przed jej oczami stał Syriusz Black.

  
                                                                     ~*~

- Evans, na bokserki Merlina! Wstawaj! - krzyknęła jej do ucha blondynka.
Zielonooka uniosła zaspane powieki.
- Nie chcę - szepnęła. - Poproś Dorcas...
- Lily... - ostrzegła ją Ann.
- Ale przecież dzisiaj jest...
- Piątek! - Weszła jej w słowo szatynka. - Ubieraj się, bo spóźnisz się na śniadanie!
Ruda z wielką niechęcią wstała. Zabrała z szafy ubrania i ruszyła do łazienki, ziewając. Zamknęła za sobą drzwi z hukiem. Lorens podeszła do przyjaciółki.
- Nie uważasz, że jest dziwna? - zapytała szeptem Dori.
Gryfonka skinęła głową, wkładając szkolną szatę. Zabrała torbę z podłogi, pospiesznie włożyła kilka pergaminów i skierowała się w stronę wyjścia.
- Dokąd to?  - spytała Blondi.
- Umówiłam się z Dylanem, nie czekajcie na mnie. Spotkamy się na lekcji - mruknęła i wyszła, nim blondynka zdążyłaby chociaż mrugnąć.
   Podeszła do okna, by tam zabić czas, czekając na Lilkę. Dzień wydawał się wspaniały. Od wczesnego ranka świeciło słońce, a chmur w ogóle nie było na niebie. Dosyć dziwna pogoda jak na listopad, ale Ann przypadła do gustu. Uwielbiała wylegiwać się na słońcu. Przypominały jej się wtedy wakacje. Co roku jeździła nad jezioro z dziadkami. Jej babcia była urzędniczką w Ministerstwie Magii, ale zawsze w wakacje miała czas, by spędzić z nią trochę czasu. Dziadek natomiast pracował w sklepie z miotłami. Mówił o nich z tak ogromnym przejęciem, że kiedyś o mało nie wziął jednej miotły i nie wyszedł ze sklepu, tak bardzo zapragnął polatać. Dziadek odkąd pamiętała mówił tak o miotłach. I zapamiętywał wszystkie trudne nazwy. Razem z babcią stwierdziły, że pewnie dlatego że przypominają trochę francuski, a dziadek jest Francuzem. Z tego wychodzi, że Blondi jest w jednej czwartej Francuzką. Kilka razy jej rodzice zastanawiali się, czy dobrze zrobili posyłając ją do Hogwartu, tym samym odrzucając ofertę ze szkoły Beauxbatons. Z dziadkami spędzała praktycznie większość wakacji, gdyż zarówno mama, jak i tata w letnie ferie pracowali. Zajmowali ważne stanowiska jako doradcy samego ministra magii. Dlatego Ann wracała do domu w każde święta Bożonarodzeniowe do domu, ponieważ tylko wtedy jej rodzice mieli wolne. 
   Zamyśliła się tak bardzo, że nie zauważyła, że obok niej stoi gotowa już Lilka. Blondynka wzięła torbę i wyszła razem z przyjaciółką z pokoju. Nie zamykały drzwi na klucz. Wszyscy sobie w Hogwarcie ufali, poza tym nie miały bardzo cennych rzeczy w swoim dormitorium. Kiedy przelazły przez dziurę w portrecie, Ruda dostrzegła Syriusza. Przeprosiła Lorens i do niego podeszła. Przywitali się skromnym 'cześć' i chwilę potem dziewczyna przeszła do rzeczy.
- Powiedz mi.
- Co? - Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Powiedz mi, skąd wiedziałeś, że byłam w Pokoju Życzeń - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Dopiero wtedy dostrzegła jak bardzo są ciemne, prawie czarne. - Syriusz...
- Tajemnicze sposoby, tylko dla uszu dorosłych - odparł, ruszając w stronę sali lekcyjnej.
Lily ruszyła za nim, choć miała zamiar zjeść śniadania. Szybko jednak pogodziła się z faktem, że go nie zje. Chciała za wszelką cenę, wydobyć z Blacka informacje.
- Nie bądź taki! - poprosiła jeszcze raz.
- Sorry, Lily, ale nic ze mnie nie wyciągniesz - mruknął.
Minęli jakieś sale i kilka posągów. Wchodzili po schodach, gdy Gryfonka znów się odezwała.
- Łapa, powiedz mi.
Chłopak przystanął na jednym ze stopni. Jego mina wyrażała zdumienie, zdziwienie. Wyglądał na lekko wstrząśniętego.
- Jak mnie nazwałaś? - wykrztusił po minucie.
- Syriusz - bąknęła niepewnie.
- Nie, później.
Teraz to ona była trochę zakłopotana. Nie przemyślała do końca tego. Może tak mogli nazywać go tylko prawdziwi przyjaciele? Jak James, Remus albo Peter? Może go to obraziło?
- Łapa. - Wzruszyła ramionami, udając obojętność. – Chłopcy tak do ciebie mówią… Przepraszam, jeśli cię...
- Nie, nie - przerwał jej - wszystko w porządku. Tylko... Nieważne - mruknął pod nosem.
   Stali w tym samym miejscu jeszcze chwilę, nim w czarnookim coś pękło i złapał dziewczynę za nadgarstek. Weszli szybko na górę i skręcili w przeciwną stronę od sali, w której mieli mieć lekcję. Zaprowadził ją do schowku na miotły. Było tam dosyć ciasno, ciemno i trochę duszno. Po głowie Evans krążyły różne myśli. Może Black chce ją zabić? Nie, nie byłby do tego zdolny. Nie z zimną krwią. Gryfonka masowała rękę, gdyż Syriusz ścisnął ją zbyt mocno. W schowku było kilka mioteł i parę wiader ze szmatami w środku. Taki kącik sprzątaczki, w tym wypadku Filcha, jednym prostym i logicznym zdaniem.
- Po co mnie tu zaprowadziłeś? - szepnęła.
- Nie musisz szeptać - zauważył.
- Wiem. - Wywróciła oczami, choć wiedziała, że miał rację.
Chłopak sięgnął do swojej typowo męskiej torby i wyciągnął z niej skrawek pergaminu. Wyglądał na stary, zniszczony i często używany.
- Co to za śmieć? - spytała, ale Gryfon nie odpowiedział, szukając pod szatą różdżki. Gdy w końcu ją znalazł, mruknął cicho kilka niezrozumiałych dla Lily słów i na kartce pergaminu zaczęły pojawiać się litery. Po sekundzie mogła je odczytać.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt przedstawić... Mapę Huncwotów...
   Wpatrywała się w pojawiające się linie, a po chwili zrozumiała, że miała przed sobą plan Hogwartu. Szybko znalazła Wielką Salę i Wieżę Gryffindoru. Na korytarzach pojawiały się nazwiska osób, które, jak sądziła, akurat tamtędy szły. Gdy Huncwot rozwinął mapę, znalazła również swoje nazwisko. Tuż obok Syriusza. "Lily Evans i Syriusz Black" pomyślała i zarumieniła się.
- Ale tu nie ma Pokoju Życzeń - wypaliła. - Więc...
- Więc jak cię znalazłem? Proste. Ja... - urwał, a na jego policzki wpłynęła purpura. - Ja... Obserwowałem cię wcześniej i kiedy dziewczyny... - Dalej już go nie słyszała, choć widziała jak poruszał ustami.
   Obserwował ją. Patrzył, gdzie szła, w jakim miejscu była... Jego nagłe zainteresowanie jej osobą, trochę ją zawstydziło. Nigdy wcześniej, nie myślałaby, że Syriusz Black był troskliwy. Tak, TEN Syriusz, który miał zaplanowany grafik szlabanów do końca półrocza, ten który śmiał się z sytuacji, w których nikomu nie było do śmiechu. Ten, do którego, mimo wszystkiego co jej zrobił, zaczynała coś czuć? Czy taka była? Najpierw zauważa coś w Jamesie, a potem jedno zdarzenie decyduje o tym, że Potter dla niej nie istnieje? Czy miała zmieniać chłopaków jak rękawiczki?
"Zaraz, zaraz. Przecież Potter nie jest moim chłopakiem, ani nic z tych rzeczy! To, że trochę się mi spodobał, tak właściwie nic nie znaczy" tłumaczyła to sobie. Ale wciąż była niepewna. Skąd u niej to zainteresowanie płcią przeciwną? To zazwyczaj Dorcas wpadała w zachwyt, gdy przystojny chłopak na nią spojrzał. Nie Lily. Dla Lilki od zawsze była ważna nauka, więc... Co się zmieniło?
   Zerknęła na Gryfona, który dalej mówił, ale patrzył w podłogę. Zapragnęła go dotknąć. Dotknąć tych ramion, wpleść palce w lśniące włosy i posmakować ust. Czy naprawdę tak dobrze całował, jak mówiła Dorcas? Dorcas. Nagle Lilka zaczęła mieć wyrzuty sumienia, że chciała się obcałowywać z Blckiem, choć bardzo dobrze wiedziała, że jej przyjaciółce Syriusz się podoba. Ale czy gdyby naprawdę tak było, to związałaby się z Dylanem? Czy zaprzeczałaby, gdy ktoś próbował połączyć ich w parę? Nie, to nie jest zauroczenie. Ale czy na pewno? Czy gdyby nie było, Meadowes nie gadałaby o nim przez większość czwartego roku? Czy nie rumieniłaby się? Ale tak właśnie było. Mimo tego, że była z Lyreenem to purpura wpływała na jej policzki, jak Łapa się do niej zwracał. Od tego myślenia Evans zaczęło już się kręcić w głowie. Chciała się położyć i zasnąć. Ale było coś jeszcze. Pragnęła dowiedzieć się, co tak naprawdę Dori czuje do Blacka. Bo jeśli nic... Nie, nie mogła tego zrobić.
   Nie była zdzirą, która raniła chłopaków dookoła. Poza tym co powiedziałby Scott. Co prawda jeszcze nie są razem, ale Ruda przeczuwała, że niedługo to się zmieni. Nie miała nic przeciwko Richardsonowi wręcz odwrotnie. Interesował ją. Nie tylko mentalnie, ale również fizycznie. Bo co tu ukrywać, Scott był wysoki, dobrze umięśniony i przystojny. Czego chcieć więcej? Inteligencji? Był mądry. Humoru? Był zabawny. Chodzący ideał.
Więc czemu myślę o całowaniu Blacka?
Dlaczego myślała o nim całą noc?
- Syriusz... - Nieświadomie przerwała potok słów chłopaka. - Ja...
- Tak, wiem - dokończył za nią. - Nie masz już do mnie zaufania, o ile w ogóle miałaś.
- Nie, nie o to chodzi... Ja chcę tylko... Chcę powiedzieć... - Spojrzał na nią pytająco swoimi pięknymi oczami, na których widok pod Lilką prawie ugięły się kolana. - Ja... - Rozum mówił stanowcze NIE, a serce... Serce milczało. Znowu. Chciała usłyszeć głos tego serca, które milczało od wczorajszej nocy. A co jeśli mówiło jej TAK bardzo wyraźnie, ale nie słyszała, bo rozum stawał na drodze? Czy warto ryzykować? - Syriusz, ja... - Wpatrywała się w jego oczy, jakby były świecącymi gwiazdami na niebie. Widziała w nich ciekawość, ale również cierpliwość, troskę. Martwił się o nią? Tak naprawdę? - Syriuszu, ja... - jąkała się, nie mogąc powiedzieć najważniejszego.
Więc po prostu to zrobiła.

                                                ~*~

- Gdzie Evans i Black? Nikt nie wie? Trudno, zaczynamy bez nich, może się spóźnią. To zaklęcie jest skomplikowane, nie oczekuję, że komuś się uda, ale mimo to spróbujmy. Potwórzcie formułę jeszcze raz - mówił profesor Flitwick. - No, dacie radę.
- Expecto patronum! - rozbrzmiały głosy piątoklasistów.
- Doskonale - pochwalił ich nauczyciel. - A teraz z różdżkami!
   Wszyscy wstali i stanęli obok ławek. Sala była dość wielka. Na przeciwko drzwi było okno, a przed nim biurko nauczyciela. Przy lewej i prawej ścianie znajdowały się ławki dla uczniów ustawione prostopadle do drzwi. Takie ułożenie sprawiało, że praktycznie od drzwi do biurka profesora była pusta przestrzeń. Często, gdy ktoś prezentował działanie jakiegoś zaklęcia, stawał na samym środeczku, tak że wszyscy go widzieli.
- Ann Lorens na środek - rzekł Flitwick. Blondynka wykonała polecenie i z wyciągniętą przed siebie różdżką czekała na dalsze polecenia. - Wspaniale. Zaprezentuj, proszę.
Gryfonka odchrząknęła, machnęła różdżką, wypowiadając bardzo wyraźnie dwa słowa.
- Expecto patronum.
Z jej różdżki wypłynęła srebrna mgła, nie tworząc niczego konkretnego, jak to mgła. Piątoklasistka powtórzyła to zaklęcie jeszcze dwa razy z takim samym skutkiem.
- Ann, czy pamiętasz, co mówiłem? - spytał profesor.
- Tak, muszę przypomnieć sobie jakieś szczęśliwe wspomnienie - odparła trochę zdenerwowana.
- Tak jest, więc... Masz z tym problem?
- Nie - mruknęła niepewnie.
Przecież nigdy nie miała problemów z zaklęciami. Da radę to zrobić.
- Spróbuj jeszcze raz, Ann.
Lorens przeczesywała wspomnienia w swojej głowie. Jej urodziny, pierwszy dzień w Hogwarcie, poznanie nowych przyjaciół... Remus. Remus Lupin, o tak. Jego piękne, miodowe oczy, lśniące włosy, niesamowity uśmiech i ta osobowość. Poczucie humoru, odwaga, mądrość, męstwo... I te boskie rumieńce na policzkach! On sam, sama jego postać, jego głos... Jego przepełniony troską ton...
- Expecto patronum - szepnęła, a z jej różdżki wydobyła się srebrna postać wilka. Okrążył Blondi, po czym wybiegł przez okno, znikając.
- Brawo! Wyśmienicie, Ann! Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! - oznajmił nauczyciel.
 Wszyscy zebrani z niedowierzaniem gratulowali Gryfonce, tylko jedna osoba nie ruszyła się z  miejsca, wpatrując się w szybę.
- W porządku? - Dobiegł go głos Petera.
- Tak, jasne - odparł Lunatyk, a przyjaciel odszedł. - Było w porządku. Minutę temu.


                                                                    ~*~ 

- Lily...
Oderwał ją od siebie. Jakieś cztery sekundy temu Gryfonka wpiła się w jego usta, zachłannie
całując. Dziewczyna pokryła się rumieńcami. Oboje ciężko oddychali. To był niesamowity pocałunek. Teraz, kiedy już jej wargi były daleko od jego, poczuł jak bardzo mu się spodobało.
- A co mi tam... - mruknął i tym razem to on ją pocałował.
   Zielonooka nie opierała się w żaden sposób. Wplotła dłonie w jego czarne włosy, oplotła nogami jego biodra i całowała go z pożądaniem w oczach. On powoli podszedł do ściany, tak że poczuła ją pod plecami. Przejechał palcami po jej udzie, po czym pocałował tak wspaniale, że zabrakło jej tchu. W jej głowie szalała gonitwa myśli, czy na pewno dobrze robi, czy może powinna natychmiast przestać. Chłopak podszedł do innej ściany, wywalając ułożone miotły. Postawił dziewczynę na ziemi, a ona pociągnęła go mocno za koszulkę, ściągając na dół do pozycji kucającej. Przesunęła ręką jakieś wiadra. Syriusz włożył jej ręką pod bluzkę, głaszcząc po plecach. Poczuła miłe łaskotanie w brzuchu. Lilka dotknęła dłońmi jego klatki piersiowej, czując pod palcami wyrobione mięśnie. Zjechała ręką niżej, dochodząc do paska spodni. Już dawno pozbyli się szkolnych szat. Gdy Huncwot przygryzł jej małżowinę, wydała z siebie jęk rozkoszy. Black całował ją w szyję, gdy przed oczami stanął mu... James. James Potter, jego przyjaciel. Stanął w bezruchu.
- Coś się stało? - wysapała dziewczyna.
Czarnooki natychmiast wstał, słysząc jej głos. Evansówna zdezorientowana również stanęła na nogi. Podeszła do niego i spojrzała mu głęboko w oczy.
- James - szepnęła, dotykając jego policzków, a on pokiwał głową, po czym wypalił również imię Meadowes. - Ona jest z Dylanem - uzupełniła szybko Ruda, ale zdążyła poczuć gorzki smak prawdy.
   Bardzo dobrze wiedziała, że Czarna nigdy jej tego nie wybaczy. Zdradziła ją, ale czy... Nie. To była zdrada i nie było na to najmniejszego usprawiedliwienia. Dziewczyna cofnęła się o krok, zasłaniając twarz rękami.
- Proszę, nie mów jej...
- Jeśli ty nie wygadasz Jimowi. - Postawił warunek.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, szybko się zgodziła. Wzięła głęboki oddech, myśląc o tym co jeszcze kilka minut temu robiła z Blackiem. Całowała się z nim, całowała... Zerknęła na niego. Wkładał szatę szkolną. Kiedy napotkał jej wzrok, powoli podszedł.
- To będzie nasza tajemnica - wyszeptał.
Skinęła, a on przytulił ją do siebie. Wsłuchała się w jego spokojny już oddech, po czym uniosła głowę, tak że patrzyli sobie prosto w oczy. Wiedziała, że Gryfon może odczytać w zielonych tęczówkach tylko żal i wstyd. Jego oczy nie mówiły nic. Tylko patrzyły.
- Chodźmy stąd - wychrypiała.
   Założyła strój szkolny, zarzuciła torbę na ramię i skierowała się w stronę wyjścia, kiedy Black pociągnął ją za rękę.
- Lily... To było cudowne...
- Wiem.
- Czy mogę...?
- Możesz - odparła, rozumiejąc intencję, a on pocałował ją ostatni raz.
Kiedy przestał, dziewczyna wymknęła się cicho ze schowka, nie patrząc na niego. Syriusz wyszedł kilka minut później, przemyślając swój haniebny czyn. James go zabije, jeśli się dowie. No właśnie, jeśli...

                                                                         ~*~

- Lily, nie odwiedzisz Jamesa? - zapytała kilka dni później Ann. - Nadal tam jest, pamiętasz o tym? - Rudowałosa kiwnęła głową, nie patrząc na przyjaciółkę. - Już dawno powinien wyjść, ale coś... Coś się zmieniło w jego stanie zdrowia...
- Co? - Lil gwałtownie wstała.
- Tak, Remus powiedział mi dzisiaj na obiedzie. Ja i Dor już u niego byłyśmy, ale ty nie...
- Och - bąknęła Gryfonka, podchodząc do okna.
   Jej łóżko było niepościelone, ubrania były niepoukładane na półce w szafie, notatki niepełne, kilka piór się połamało w jej torbie, co było niedopuszczalne. Od wydarzenia w schowku Evans nie funkcjonowała normalnie. Często opuszczała śniadania, zapominała wziąć dodatkowych rolek pergaminu na lekcje, nie notowała na zajęciach, raz zdarzyło się nawet, że nie zrobiła zadania domowego. Jej głowę wciąż zaprzątała jedna osoba. Podejrzewała, że dziewczyny domyślają się dlaczego się tak zachowuje, ale postanowiła udawać, że wszystko jest w porządku, choć one widziały, że jest zupełnie na odwrót. Coraz rzadziej odwiedzała bibliotekę, za to prawie każdy wieczór spędzała samotnie w Pokoju Życzeń. Zamiast piór i pergaminu na ławie z kolejnymi odwiedzinami zaczęły pojawiać się kruche ciastka i gorąca czekolada, gdyż Lil nie chodziła też na kolacje. Nie zawsze jadła też obiady. W czasie przerwy na lunch ona zmykała do jej małego raju z muszelkowym kominkiem. Albo starała się czytać, albo pisała listy do rodziny. Jednak prawie zawsze myślała o tym jak paskudnie postąpiła. Od tamtego dnia minął tydzień i był grudzień, ale ona nie potrafiła o tym nie myśleć, nie wypominać sobie, nie czuć winy...
- Nie odwiedzę go raczej...
Chciała, ale nie mogła. Nie miałaby siły stanąć przed nim i milczeć, udawać że wszystko jest dobrze. A na dodatek Potter jest chory. Nie mogła tak sobie wejść do Skrzydła Szpitalnego i z nim gadać. Wiedziała, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na nieprzyjazne tory i wygada mu tajemnicę, którą obiecała sobie nikomu nie zdradzić. Nawet dziewczynom, z którymi praktycznie mieszkała już piąty rok.
- Czemu? - Lorens nie rozumiała zachowania przyjaciółki.
Czemu?! Bo się całowała z Blackiem! Bo gdy tylko ją zobaczy, dowie się wszystkiego, a to go mocno zrani. Nie, nie mogła tam iść. Nie teraz, kiedy miała wrażenie, że incydent z Syriuszem zdarzył się wczoraj. Dlatego nie może pójść, chociaż martwi się o niego jak nikt inny. Nawet bardziej od jego matki, która się o wszystkim dowiedziała i pewnie rwała sobie włosy z głowy. Bardziej od pielęgniarki, która nie wiedziała co mu jest... Ale co się z nią działo? Dlaczego czuła się winna, choć James nie był jej chłopakiem ani bliskim przyjacielem? Dlaczego nie miała odwagi iść i pocieszyć go? Dlaczego nie chciała spojrzeć mu w oczy? Bo wbrew wszystkim i wszystkiemu zależało jej na nim. Bo go w pewnym stopniu zdradziła.
- Po prostu nie mogę.

                                                                  ~*~

   Jeśli ktoś myślał, że Ann Lorens nigdy nie użyje fizycznego przymusu, był w błędzie. Otóż ta śliczna blondyneczka, była całkiem silnia i zaciągnęła Lilkę, aż pod drzwi Skrzydła Szpitalnego. Calutką drogę trzymała ją za rękę i choć rudowłosa próbowała się wyrwać i uciec do dormitorium, za nic na bokserki Merlina, nie mogła uwolnić dłoni.
- Do cholery, Lorens! - syknęła.
- Zamknij się, Evans - odparła ze śmiechem Blondi.
Trochę się mocowały przed drzwiami, ale wiadomo kto był zwycięzcą. Oczywiście Lorens.
- Lata praktyki z tatą – odpowiedziała na pytające spojrzenie Lily. Przed oczami stanęły jej święta Bożego Narodzenia, kiedy ojciec uczył ją obrony własnej. "Czytaj: przed łysym typem, który być może będzie chciał cię wykorzystać" przypomniało się dziewczynie i uśmiechnęła się w duchu. Jej tata był szczery, czasami aż do bólu. Ruda wykorzystała tę chwilę zamyślenia i zdołała wyciągnąć rękę, ale sekundę później leżała obolała na ziemi, gdyż Ann podstawiła jej nogę.
- Jeśli będzie trzeba, trzepnę cię w łeb - wyszeptała z tajemniczym chichotem.
   Lily pokręciła głową i wstała z pomocą przyjaciółki. Były tylko we dwie, gdyż Dorcas źle się poczuła i nie mogła iść.  Właśnie miały otworzyć drzwi i wejść do środka niczym bohaterki, gdy usłyszały głos pielęgniarki.
- Panie dyrektorze... - mówiła załamana. - Nie wiem co mu jest... Leki nie działają. - Prawie płakała.
- Poppy, ale o co chodzi?
- Potter nie zdrowieje. Żadne eliksiry ani lekarstwa nie działają. Uczeń z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Śpi całymi dniami, rzadko się budzi, raptem na trzy godziny, jego serce bije coraz wolniej... Próbowałam już wszystkiego! Ale nic, nic dyrektorze, nie działa! - Tutaj Dumbledore uciszył pielęgniarkę. - Już dawno powinien być pełny siły, a tymczasem nie ma nawet jak usiąść, taki jest słaby. Co robić, dyrektorze?
- Po tym co mi powiedziałaś, chyba musimy podjąć odpowiednie kroki. Czy jest jeszcze jakaś sprawa?
- Chyba ma amnezję. Nie pamięta jak się nazywa, ani co tu robi. Kojarzy tylko tych trzech Gryfonów, co przychodzą tu codziennie, ale już myli ich imiona, plącze się... Zapomina słów...
- Dobrze, zaraz powiadomię lekarzy ze Świętego Munga. Ale chodź ze mną Poppy. Napiszesz drugi list do rodziców Pottera.
Dziewczyny usłyszały jak dyrektor chwyta za klamkę i szybko się schowały za rogiem. Kiedy były już bezpieczne, weszły cicho do pomieszczenia. Gryfon leżał na najdalej położonym łóżku. Jego łóżko otaczały stoliki pełne leków. Gdy podeszły bliżej, mogły dostrzec jak blada jest jego twarz i jaki był chudy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Ale za wolno, stanowczo zbyt powoli. Nawet jak na czas, kiedy się śpi i oddech jest równy i spokojny. Ruda usiadła na brzegu łóżka, bardzo ostrożnie i delikatnie ścisnęła jego dłoń, jakby była niezwykle krucha. Wtedy poczuła bijący od niego chłód. Był wręcz lodowaty. Posłała Ann pełne obaw spojrzenie. Zerknęła na twarz Huncwota. Z policzków zniknęły kolory, włosy były przetłuszczone, a powieki mocno zaciśnięte. Wpatrywała się w niego, wstrzymując oddech. Głos Lorens dobiegł do jej uszu.
- Chyba słyszę kroki, musimy iść.
- Nie! - zaprotestowała szybko Lily. - Nie zostawię go.
- Ruda, proszę cię. Bądź rozsądna. Przyjdziesz jutro po lekcjach. Jest w dobrych rękach - mówiła Blondi, choć sama nie była pewna swych słów. - Szybciej, Lila!
    Dziewczyna niechętnie wstała i pobiegła do wyjścia za przyjaciółką. Gdy zamykała drzwi,
ostatni raz zerknęła na śpiącego chłopaka. Oddychał spokojnie.

                                                                 ~*~

   Jak tylko Ann i Lily znowu znalazły się w Wieży Gryffindoru, zapukały do dormitorium Huncwotów. Otworzył im Pettigrew i wpuścił do środka. Szybko odpowiedziały, co podsłuchały. Gdy skończyły, Evans zauważyła zmartwienie na twarzach Gryfonów. Cała trójka zgodnie wyszła z sypialni i udała się w stronę portretu. Przeleźli przez dziurę i tyle ich widziała.
   Blondynka poszła z Lilką do dormitorium dziewczyn. Tam usiadła na łóżku i pozwoliła mówić Rudej o Potterze jeszcze raz. Meadowes, która tego słuchała, wręcz nie mogła uwierzyć w to, co się stało. James poważnie chorował? Przecież to był tylko upadek z miotły! Dor z szeroko otwartymi oczami i buzią nie skomentowała nawet tej sytuacji. Lily siedziała załamana na podłodze, obejmując ramionami kolana. Bujała się raz do tyłu, a raz do przodu. Jak zaklęcie powtarzała pięć słów. To nie dzieje się naprawdę. Miały nie wiele informacji, ale sama wiadomość, że leki nie działają zbijała je z pantałyku. Za każdym razem, kiedy pielęgniarka podawała swoje magiczne mikstury, pacjent był zdrów jak ryba w kilka dni. Jamesa nie było już prawie dwa tygodnie. Zbyt długo. W trójkę zastanawiały się na głos, co mogło się zmienić.
- Może Pomfrey pomieszała eliksiry...
- Nie, nie jest taka głupia. Może... Nie wiem! - krzyknęła załamana Lil.
- Ja wiem. - Słaby głos Ann bardzo je zdziwił.
Obie spojrzały na współlokatorkę. Siedziała po turecku na swoim łóżku z założonymi rękami.
Patrzyła tępo w ścianę na przeciwko. Zielonooka podeszła do niej i usiadła na brzegu. Potem
położyła dłoń na jej ramieniu i spojrzała na nią pytająco.
- Ktoś dolał czegoś do leków - wyjaśniła, zaszczycając jedną i drugą spojrzeniem. - To oczywiste! - Czarna zasłoniła sobie ręką usta, a Lilka spadła z łóżka. Ta teoria była całkiem możliwa. - No, bo zobaczcie... Ktokolwiek by nie spadł z miotły, nawet z dziesięciu metrów, to normalnie pod okiem Pomfrey byłby zdrowy w tydzień! A James... On jest tam strasznie długi okres czasu! Ktoś mieszał w tym palce, najwyraźniej chce pozbyć się Pottera... Tylko kto?
   Tego jeszcze nie wiedziały, ale miały zamiar się dowiedzieć. I to tak szybko, jak było możliwe. Tymczasem wstrząśnięte poszły spać, nie myjąc się. Trudno, najwyżej wstaną o świcie i to zrobią. Lily nie mogła jednak zasnąć. Kto mógłby zrobić coś tak okrutnego? To ktoś z uczniów czy nauczycieli? A może z zewnątrz?

Było wiele pytań.
I żadnej odpowiedzi.

12 komentarzy:

  1. O boże jaki zwrot akcji ! Z większym zaciekawieniem czytałam ten rozdział i naprawdę udał ci się ! Lily i Syriusz....Kurdę i teraz takie BUM James i Dorcas ! :D Haha te moje podejrzenia XD Ogółem... James oraz Amnezja...jezu...oby nie ! Straszne by było, gdyby zapomniał wszystko. Lilkę, dziewczyny, jego wspomnienia.... w głowie mi się nie mieści ! W ogóle boję się, że umrze, a szczerze lubię tą postać :c Podoba mi się to, że ruda całowała się z Łapą, a i tak martwi się o Pottera... Czekam na następny rozdział c:
    Pozdrawiam
    Amortensja ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam dzisiaj humoru, więc będę się streszczać.
    Bidny James, kto ci to zrobił? Ja już mu pokaże...
    O komentarze się nie martw - ja na przykład czytam wszystkie blogi jak leci, a wyjątkowo rzadko komentuję. A jak już komentuje to maks 2 razy jeden
    blog , bo inaczej czuję się dziwnie. Jak jakiś natręt czy cuś. Tak wiem moja logika jest dziwna - mniejsza o to.
    Obiecałaś więcej Dorcas i dobrze trzymam Cię za słowo.
    O spóźniony rozdział się nie gniewam, niektórzy dodają jeden post na dwa miesiące.
    Lubię Twojego bloga, ale Lily i Syriusz. Wow. To takie no... Wow. ( Ta wiem - mnie też rozwalają moje umiejętności komunikowania się.) Chyba wolę Jily i Doriusza (czy jak im tam), nie odwrotne "parowanie".
    Ann i fizyczny przymus. Lubię to!
    A miało być krótko...
    Pozdrawiam i dużo weny :D
    love♥chocolate

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, akcja Lily-Syriusz, no jestem w szoku! To takie, ugh, dziwne? Ciekawy pomysł, choć okrutny, z chorym Jamesem. Ciekawe kto nam Rogacza truje :) Życzę dużo weny i czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział Jak patrzę na te wcześniejsze komentarze, to jest mi wstyd, że nie napiszę nic więcej, chociaż mam czas (plusy bycia chorym), ale nic nie przychodzi mi do głowy. Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ŻE CO?!
    Lily i Syriusz? Evans i Black? :o
    Na gacie Merlina... szok :o
    I James... Jeju... nie umiem się wypowiedzieć xD
    Jeszcze jedno: Jily i Doriusz (xD) jest dużo lepsze *.*
    Czekam na NN ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Domyślałam się, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości. Lily i Syriusz? Syriusz i Lily!? Nie, nie i jeszcze raz nie! Jak mogłaś! XD
    Mam nadzieje, że Rogacz się obudzi, nie moze się nie obudzić!
    PS Super rozdział!
    ~Guzik~

    OdpowiedzUsuń
  7. WOW! :0 Rozdział po prostu pierwsza klasa, wow! :) Czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. No, udało mi się przeczytać już dzisiaj! I po co ja pisałam to usprawiedliwienie w odpowiedzi na Twój komentarz u mnie? ;-;
    Rozdział - super!
    Ann i wilk - ANN, MOIM PATRONUSEM JEST WILK! _._
    Ale nie, wracając:
    James... ;-; Jimmy! No dawaj, no!! *jęk*
    Lily... Co się z tobą dzieje, dziewczyno?! No... Po prostu słów mi brak. I tyle. :d
    Bardzo ciekawie się rozwija akcja. Czekam na więcej.
    Weny, weny i jeszcze raz weny!
    Lunaris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim też co łączy się ogółem z moim nazwiskiem :P

      Usuń
  9. To mnie zaskoczyłaś. :O Lily i Syriusz? Ja tu czytam i sobie w głowie myślę "no chyba nareszcie Lily się zakochała w Jamesie", czytam dalej, a tu... "znów przed jej oczami stał Syriusz Black." :O Piszesz świetnie! Rozdział genialny! Czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj
    Jestem z ciecie dumna :) Rozdział jest naprawdę fajny, a poza paroma powtórzeniami nie znalazłam żadnych większych błędów. Udało ci się nieźle zagmatwać sytuację i jestem szczerze zaciekawiona, jak się z tego wyplączesz.

    Pozdrawiam.
    Leviosa.

    P.S Przepraszam, że komentarz taki krótki, ale nie miałam za bardzo czasu.
    P.S 2
    Zapraszam do mnie, na nietypowego one-shota (lilyijames-zdobyc-szczescie.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  11. WOW... Żadne słowa nie oddadzą lepiej tego jak boski jest ten rozdział. No... po prostu WOW -Szalik

    OdpowiedzUsuń