poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 18. Wieża Scotta.

Witam wszystkich :3
Cóż, oto nowy rozdział. Chyba nawet całkiem, całkiem wyszedł - no, ja jestem zadowolona. Nie wiem jak Wam przypadnie do gustu, aczkolwiek bardzo bym chciała, żeby się spodobał :)
Jutro wyjeżdżam na wycieczkę, dlatego już teraz go wstawiam. Ostatnio coś naszedł mnie nastrój... kryminalisty :D Takie sekrety, zagadki, tajemnicze liściki itp. Dlatego końcówka taka, a nie inna ;) A oprócz tego... Szkoła dopiero co się zaczęła, a już mam serdecznie dość. Czemu te ferie tak szybko minęły?! ;c I want holiday! NOW.
Ostatno sięgnęłam po lekturę "Więzień Labiryntu" (już miałam napisać Azkabanu, ach ten Potter XD). Oczywiście książkę polecam! Jest ciekawa i co najważniejsze... wciąga całkowicie! Jeśli ktoś się zastanawia, czy czytać - to migiem mi tu ją wypożyczać albo kupować :D Naprawdę warto, no, przynajmniej mi się podoba :)
Rozdział dedykuję Panience Livvi :) Dziękuję za wszystkie Twoje komentarze [wizzy, brać z niej przykład i pisać komy :D] i naprawdę cieszę się, że spodobało Ci się moje opowiadanie :) Czekam na Twoją opinię!
Oprócz tego dodam, że komentarze motywują - i to bardzo. A pod ostatnim rozdziałem było ich znacznie mniej niż zazwyczaj :// *smuteczeg*
Oks, nie przedłużam :)

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Paczcie, dokładnie dwa tygodnie temu wstwiłam rozdział. Taka częstotliwość dodawania rozdziałów Wam pasuje? Oczywiście nie zawsze mam czas, by pisać (teraz miałam ferie), ale postaram się dodawać cześciej, jeśli tak Wam lepiej :)

PPS O jejuniu, ponad 15 tys. Dziękuję <33

PPPS MAMY BRĄZ! :D

________________________________


Rozdział 18. Wieża Scotta.

- Hej, poczekaj! - sapnęła Lilka.
- Ann, pomożesz Lily?
- Jasne. Ej, ruda wiewióro, co ty robisz?!
Dorcas dotarła do drzwi właściwego dormitorium i otworzyła je odpowiednim zaklęciem. Weszła do środka. Och, jak cudownie znów tu być! Ten zapach, te ściany... Nastolatka podeszła do najbardziej oddalonego łóżka, mijając szafę. Coś przykuło jej uwagę. Jedno skrzydło mebla było otwarte. Niemożliwe. Była pewna, że tak tego nie zostawiła. W końcu jako ostatnia opuszczała pokój. Zaglądnęła pełna najgorszych myśli. Bo jeśli ktoś tu był, to znaczy, że coś ze sobą zabrał. Tylko co? Przesuwała wieszaki, patrząc dokładnie czyje i jakie to ubranie. Mundurki, spódnice, swetry, sukienki... Chyba nic nie zginęło. Kiedy już miała odetchnąć z ulgą, zauważyła pusty wieszak między jedną spódnicą a swetrem. Zacisnęła zęby, gdy dziewczyny weszły do sypialni. Już wiedziała czego brakuje. I doskonale też wiedziała,  k t o  tę rzecz zabrał. Ten  k t o ś  gorzko pożałuje, że tu wszedł.
- Hej, co jest? - spytała Evans.
- Nic, nic - odparła, uśmiechając się, - Wieszałam właśnie ciuchy z kufra.
Wzrok Lilki powędrował do szczelnie zamkniętego bagażu Czarnej leżącego na jej łóżku.
- Jasne - powiedziała, odwracając się. - Też muszę się za to zabrać.

~*~

   Glizdek był w kuchni, Potter pod prysznicem, a Syriusz gadał z jakąś dziewczyną w Pokoju Wspólnym. Teraz mógł to zrobić - mógł przeczytać książkę, a raczej ją zacząć. Z mocno bijącym sercem otworzył na pierwszej stronie. Kartki były zapewne kiedyś białe, ale teraz ich kolor bardziej przypominał brudną żółć. Litery były ozdobione zawijasami różnej długości, tak że ledwo można było odczytać podtytuły. Spis treści. Chyba. Remus wziął głęboki oddech.
   Przejechał zadrapanymi po pełni palcami po stronie. Sprawdził, ile stron miała książka - 479. Dla takiego mola książkowego jak on, to było mało. Prawdopodobnie przeczytanie od deski do deski zajmie mu dwa, trzy dni. W ciągu zaledwie 72 godzin pozna wszystkie tajemnice dotyczące jego "małego, futerkowego problemu" i wizji. Zdawało mu się, że księga ciągnie go do przewertowania całego wolumenu. Z trudem przełknął ślinę i... odłożył tom na szafkę nocną. Nie, dzisiaj nie da rady. Jeśli teraz zacznie to nie będzie spać w nocy. Nie, nie, nie. Zacznie jutro albo pojutrze. Tak, to dobry pomysł. To wręcz wspaniały pomysł! Lupin zerknął w stronę "Księżyca w pełni" Michaela Tawerra. Chciał się powstrzymać, ale nie udało się. Zaczął czytać pierwszy rozdział - Pełnia.

~*~

   Zbudziła się o ósmej. O rany... Już tego wieczoru miał być Sylwester. Można być albo w Pokoju Wspólnym, albo na błoniach, gdzie razem z nauczycielami można było powitać nadchodzący rok. Szczerze wolała tą pierwszą opcję, ale zdecydowała się pójśc na błonia. Lepsza "zabawa" z profesorami niż siedzenie w zapadniętym fotelu. Tym razem Huncwoci odpuścili sobie organizowanie imprezy. Ze względu na Jamesa, którego lepiej jeszcze nie przemęczać. W końcu był w śpiączce i wylądował w Świętym Mungu. James... Lily  bardzo, ale to bardzo się o niego martwiła, choć może nie okazywała tego tak, jakby chciała. Myślała o nim często, chyba nawet zbyt często. Ale nic nie robiła, żadnych rozmów ani spojrzeń. To była część jej planu. Przestać zadawać się czterema Gryfonami z piątego roku, w tym również z Jamesem. No bo przecież, oni zupełnie się od niej różnili, mało co ich łączyło... No, dobra. Może o niektórych sprawach mieli takie same zdanie, ale to nie wystarczało jej do przyjaźni. Nie takiej na poważnie. Rudowłosa przeciągnęła się, ziewnęła i pomaszerowała do łazienki. Odświeżyła się po nocy i założyła ubrania, a na nie szatę szkolną. Niestety, już była w szkole i zaczął ją obowiązywać odpowiedni strój. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i przekonała się, jak marnie jej to wyszło. Była w kiepskim humorze. A to wszystko przez Scotta! Poprzedniego dnia wręczył jej liścik. Kilka minut później przeczytała. Chciał się spotkać i porozmawiać. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że dokładnie o północy, w Nowy Rok. Wiadomo, że nie zamierzała spać i że nauczyciele pozwolili na dłuższe siedzenie w Pokojach Wspólnych(ale tylko do drugiej!). Coś jej jednak nie pasowało. Mina z jaką wręczył jej list, zaskoczyła ją. Richardson wydawał się być czymś mocno podekscytowany, ale jednocześnie przejęty, poza tym... Czemu chciał być z nią o północy? No, halo! To w końcu Sylwester! Dziewczyna nie za bardzo rozumiała jego toku myślenia, gdyż w jego wieku wolałaby przebywać z przyjaciółkami, ale też nie chciała mu odmawiać. Zwłaszcza, że dawno się nie widzieli. Mimo wszystko, wydało jej się to nieco podejrzane.
   Wyszła z łazienki, potrząsnęła kilka razy Ann i Dorcas, ale tamte za nic nie mogły, albo nie chciały, się obudzić, więc Evans sama poszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie było jej tu raptem przez kilka dni, a już stęskniła się za tymi murami. Ta magiczna atmosfera od razu poprawiła jej ponury nastrój. Usiadła przy stole Gryffindoru z dala od siedzącego niedaleko Lunatyka, który czytał jakąś grubą książkę. O ile dobrze odczytała, to był to "Księżyc w pełni" Michaela Tawerra. Jeśli główny wątek tej księgi był podobny do tytułu, to trochę dziwna tematyka. Ale co ją to obchodziło? Przecież nie podejdzie i na zapyta, o czym jest. Ruda zmusiła się skupić swój wzrok na misce płatków przed sobą, gdy kątem oka zarejestrowała przyjście Jamesa Pottera w towarzystwie pozostałej dwójki chłopaków. "Nie patrz na niego, nie patrz" pomyślała. "Potter, nawet nie waż mi się do mnie zagadać!" Może po chorobie zapomniał o powtarzaniu tego nieznośnego "Evans, umówisz się ze mną?". Oby, oby. Modliła się w duchu, żeby tego nie zrobił, bo musiałaby go ignorować oraz coś do niego warknąć i wtedy zauważyłby jej dziwne zachowanie, a na tym jej nie zależało. Chciała oddalić się od nich po cichu, bez zbędnych scen. Na jej szczęście Rogacz przeszedł koło niej, nic nie mówiąc. A może zapomniał, że się w niej bujał? O, to by tak bardzo ułatwiło jej życie!
- Hej.
Nie odpowiedziała, tylko podniosła wzrok. Cholera, Potter! Czy on zawsze musiał...
- Umówisz się ze mną?
Zachowała kamienną twarz. Myślała, że będzie miała ochotę krzyczeć, żeby się od niej odczepił, ale... Poczuła, że jej tego brakowało. To dziwne uczucie. Dopiero co wyobrażała sobie, jaki byłby jej żywot bez tego głupiego tekstu, a teraz proszę... Tęskniła za tym w pewnym sensie. Zmusiła się do słabego uśmiechu.
- Muszę iść.
- Lily!
- James... - Po co wymówiła to  i m i ę, przecież mogła użyć nazwiska, jak zwykle. Czemu tak się przy nim zachowywała? - Potter, daj mi spokój. - Jej głos był spokojny i opanowany, ale oczy miała rozbiegane. Nie chciała patrzeć w jego orzechowe, piękne tęczówki. Stop! One nie były piękne! Nie, wcale tak nie pomyślała, wcale. Pospiesznie wstała i skierowała się do wyjścia.
Tylko mnie nie zatrzymuj. Tylko mnie nie zatrzymuj. Tylko mnie nie zatrz...
- Ej, Lily! - Zatrzymał ją, łapiąc za jej dłoń. Gwałtownie ją wyszarpnęła, niestety musiała się jednak odwrócić. - Dopiero wróciłem...
- Wiem i co? - Przerwała mu. - Mam traktować cię jak króla? - Odważyła się spojrzeć na jego twarz, w jego oczy, mimo wcześniejszych obietnic, że tego nie zrobi. Nagle poczuła, jak oblała ją fala gorąca, a dreszcze skakały jej po plecach. - Byłeś chory, ale wróciłeś. Brawo! Chcesz za to puchar? - Była wredna, ale tylko tak mogła to rozegrać. Nie mogła pozwolić sobie na słodkie słówka. - Po prostu, odczep się, okej?
Odeszła od niego, nie czekając na odpowiedź. Nie chciała dłużej przy nim stać. Dochodziła już do ogromnych wrót.
- Jeśli myślisz... - krzyknął za nią, ale reszta zdania utonęła w gwarze wywołanym przez innych uczniów.
O to chodzi, Potter. Myślę. A co gorsze, że myślę o tobie.


~*~

   Popołudnie szybko zleciało, był już wieczór. Wszyscy uczniowie czuli podekscytowanie, gdyż to właśnie dzisiaj o północy nadejdzie następny rok. Dorcas schodząc do Pokoju Wspólnego, słyszała po drodze piski i krzyki innych dziewczyn. Zapewne szykowały się już na "imprezę" na błoniach. To, hm, spotkanie towarzyskie nie mogło nosić miana imprezy, bo w pobliżu mieli być nauczyciele. A to nigdy nie równa się z dobrą zabawą. Ale co zrobić? Lepsze to niż siedzenie w dormitoriach.
   Wbiegła po schodach prowadzących do pokoi chłopców. Kilka głów obróciło się za nią, ale zdawała się tego nie zauważać. Teraz w głowie miała tylko jedno. Zrobić awanturę Syriuszowi. Tylko on został w zamku na święta i na pewno grzebał w jej szafie w poszukiwaniu Peleryny Niewidki. Poprzedniego wieczoru była zbyt zmęczona podróżą, by na niego nawrzeszczeć, ale teraz... Czemu nie? Nie zamierzała tego tak zostawić. Miał tego pożałować. Doszła do odpowiednich drzwi. Wisiała na nich tabliczka z nazwiskami lokatorów, czyli "Black, Lupin, Pettigrew, Potter". Zapukała kilka razy. Otworzył jej blondyn z książką pod pachą. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała mu, nim zdołał cokolwiek wykrztusić.
- Gdzie on jest? - Weszła do środka, przeciskając się obok Remusa. - Wyłaź, Black, ty wstrętny krótasie!
Coś wyłoniło się zza czerwonych kotar jednego z łóżek. W rzeczywistości była to głowa Łapy.
- Witam, szanowną sąsiadeczkę. - Uśmiechnął się filuternie, nie zważając na jej ostry ton. - W czym mogę pomóc?
- Wolisz, żebym zrobiła ci awanturę przy kolegach czy może za drzwiami? - spytała, piorunując go wzrokiem.
- Ale... na zewnątrz usłyszy więcej osób.
- Wiem. - Przewróciła oczami. - Więc?
- Co znowu zrobiłeś? - zapytał James, wyłaniając się obok przyjaciela zza kotary.
Szatynce zrzedła mina. Co oni... tam... razem? Nieważne, potem o tym pomyśli. Teraz Black.
- Nie wiem, co wy wyrabiacie, ale...
- Spokojnie, myszko - wtrącił szybko Syri, nim dziewczyna zaczęła krzyczeć.
- Myszko? MYSZKO?! Zaraz cię zabiję, Black! - Podeszła do wciąż siedzącego na skraju posłania Gryfona. - Ale najpierw powiedz mi, czego szukałeś w moim dormitorium, kiedy mnie w nim nie było. - Pobladł. Cel osiągnięty. - No, może Peleryny Niewidki, hmm? Nic nie powiesz? Oj, no przed chwilą byłeś taki wygadany. - Jej normalny głos szybko zamieniał się w donośny krzyk. - Wkradłeś się do mojej sypialni! Zabrałeś stamtąd moją rzecz!
- Ona nie była twoja! - wymsknęło się mu.
Spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Nagle zrozumiała.
- To wasza sprawka! - Zachłysnęła się powietrzem. Nie mogła uwierzyć, że walczyła z Trwałą Gumą przez dwie godziny przez nich! Cholerni Huncwoci! - Doniosę na was McGonagall, doniosę. Popamiętacie w końcu.
- Dorcas! - Jim już był przy niej. - Dor, przepraszamy, serio. Nie chcieliśmy, żeby to wypadło na ciebie. To był tylko kawał. - Widząc jej groźną minę, dodał: - Bardzo głupi kawał. Wcale nie był śmieszny. Był...
- Żałosny! - dorzucił Peter, pragnąc spędzić następne wieczory na jedzeniu ciastek, a nie na szorowaniu kibli.
- Nieodpowiedzialny. - Syriusz wstał.
- Znacznie poniżej przeciętnej naszej głupoty - wtrącił Remmy znad czytanej książki. Okładka przedstawiała ciemny las. Meadowes milczała, próbując skupić myśli.
- Remusie, jesteś prefektem! - zaoponowała.
- Ja... - Oderwał wzrok od czytanego tekstu. - Wiem, przepraszam. Sam pójdę do McGonagall... powinienem zrobić to wcześniej...
- Nie... To i tak było już dawno, tylko... Chyba rozumiesz, jak się czuję? - W odpowiedzi kiwnął głową. - Proszę cię o jedno. - Uśmiechnęła się szeroko. - Wlep im porządny szlaban, dobra? - Lunio zachichotał i zgodził się, a potem wstał i wyszedł. - A ty, Black... Jeśli chciałeś odzyskać zgubę, mogłeś do mnie przyjść i mi powiedzieć. 
- Zrobię tak następnym razem - oznajmił skruszony.
- Następnym razem?! - Sięgnęła po leżące na szafce nocnej czasopismo i zdzieliła nim Syriusza po łbie. - Będzie następny raz?! - Jeszcze kilka uderzeń. - Ty się lepiej módl, żebym ci zębów nie wybiła przy następnym razie, krótasie!

~*~

Rozdział 17. Wizje.

Czarodziej, a co dopiero wilkołak, miewający wizje jest rzadkim widokiem. Jest to jednak możliwe. Do takich wizji dochodzi podczas przeżywania niezwykle silnych emocji, takich jak euforia lub rozpacz i tym podobne. Obrazy, czyli wizje, mogą być wspomnieniami konkretnej, bliskiej sercu osoby, zazwyczaj tej, do której odczuwamy emocje, ale też osobami spokrewnionymi z nią. Dzieje się tak dlatego, że wilkołaki odczuwają wszystko mocniej, uczucia mogą je przytłoczyć, zawładnąć nimi. Niektóre wilkołaki potrafią zdusić emocje, niektóre nie. Te które są nieczułe, nigdy nie doświadczą wizji. Natomiast te, które są otwarte na wszelkiego typu doznania, mogą je mieć kilkakrotnie. Wizje pojawiają się w czasie niebezpieczeństwa bliskich osób, na przykład kiedy komuś grozi śmierć, lub kiedy dane osoby są bardzo szczęśliwe. Jednak zbyt duża ilość wizji może doprowadzić wilkołaka do szaleństwa. Jednym z najbardziej prawdopodobnych skutków ubocznych jest pozostanie w ciele wilka na zawsze - bez możliwości powrotu do ludzkiej postaci. Niestety jedyny wilkołak, który zameldował swoje wizje w Ministerstwie Magii i dobrowolnie oddał się obserwacji, umarł po tygodniu od zgłoszenia i nie zdążono uzyskać jednoznacznych wyników badań. Oszalał od nadmiaru nawiedzających go obrazów. No i... zmarł.

Rozdział 18. Problemy podczas przemiany. 

Lunatyk przestał czytać i mrugnął kilka razy. Co? Tylko tyle tu jest napisane?! CO?! Nie mógł w to uwierzyć. W końcu znalazł możliwość dowiedzenia się czegoś więcej, a napisano o tym tak mało! Żadnych opisów badań, statystyk! Tylko przypuszczenia i niepotwierdzone wiadomości. Przejechał dłonią po twarzy i zamknął na chwilę oczy. Na co on liczył? Na wykresy i prostą odpowiedź? Jeśli tak, to się pomylił.  Natomiast te, które są otwarte na wszelkiego typu doznania, mogą je mieć kilkakrotnie. Co to znaczy? Czy on, Remus Lupin, zaliczał się do nich? Do takich wizji dochodzi podczas przeżywania niezwykle silnych emocji, takich jak euforia lub rozpacz i tym podobne. Co dokładnie czuł przed wizją? Próbował sobie przypomnieć, ale za nic nie mógł odnaleźć szczegółów w swojej pamięci. Miał tylko strzępki... Ból, ale to chyba przez ten pożar w Hogsmeade... Rozdrażnienie... Obrazy, czyli wizje, mogą być wspomnieniami konkretnej, bliskiej sercu osoby, zazwyczaj tej, do której odczuwamy emocje, ale też osobami spokrewnionymi z nią. Jak bardzo Ann była mu bliska? Może rozmawiał z nią od czasu do czasu, ale wyraźnie coś czuł, kiedy ją widział, tylko... Czy to zalicza się do... bliskości? Czy wilkołak w ogóle może mieć kogoś bliskiego sercu?! Wziął kilka głębokich wdechów. Dlaczego dowiedział się o śmierci jej babci? Jednak zbyt duża ilość wizji może doprowadzić wilkołaka do szaleństwa. Co to znaczy? Jakiego rodzaju szaleństwa? Jedno wiedział. Kończyło się to śmiercią. Jednym z najbardziej prawdopodobnych skutków ubocznych jest pozostanie w ciele wilka na zawsze - bez możliwości powrotu do ludzkiej postaci. Kto byłby w stanie wytrzymać takie piekło? Pozostać w ciele wilka do końca życia... Istny koszmar. Zorientował się, że ten tekst dostarczył mu jeszcze więcej pytań, a zdecydowanie mniej odpowiedzi. Nie, to nie miało być tak! Miał zrozumieć swoją wilczą naturę! A tymczasem jego głowę zalewała tona pytań. Na jedno pytanie wciąż nie dostał odzewu. Dlaczego akurat on? Przecież w książce napisano "Czarodziej, a co dopiero wilkołak..." więc czemu Ann nie doznała wizji? Zatrzasnął księgę, a do jego uszu dotarł głuchy huk. Nie, kompletnie nic, nie rozumiał.
- Remus?
Niezauważalnie drgnął na dźwięk swojego imienia. Podniósł lekko głowę i skierował swój wzrok na stojącą przed nim osobę. W ręku trzymała jakiś notes, możliwe że pamiętnik, a pomalowane na pudrowy róż paznokcie zaciskały w dłoni długopis. W końcu przemówił:
- Tak?
- Zamierzasz spędzić tu Sylwestra? - Cichutki chichot.
- Emm, a to za ile? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Straciłem poczucie czasu.
- Już za pół godziny - odparła Ann, siadając koło niego na sofie w Pokoju Wspólnym.
- Ach, serio? Chyba wyjdę na błonia. A ty?
- Tak, też zamierzałam. Podobno ma być jakiś pokaz magicznych fajerwerków. - Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie ku górze. - Ale to tylko plotki. A tak w ogóle... Będziesz czytał w trakcie?
- A ty? - odpowiedział pytaniem na pytanie Lunio. - Chcesz pisać? Bo założę się, że to super tajny sekretnik. - Blondynka prychnęła urwanym śmiechem.
- Tak... w zasadzie to pamiętnik. O matko, teraz pewnie myślisz, co ze mnie za idiotka... - Zakryła twarz dłońmi, próbując ukryć rumieńce. Miała nadzieję, że nie zauważył jak zadrżał jej głos na ostatnim słowie. Denerwowała się rozmową z nim. Zwłaszcza po tym jak złożył jej pewną obietnicę po pogrzebie.
- Nie, no co ty! Uważam... - Szukał odpowiednich słów. - ...że to urocze. - Dziewczyna rozsunęła palce, tak by móc na niego spojrzeć. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało, gdy te brązowe oczy spoglądały w jego stronę. - Co więcej... wpadłem na pewien pomysł.
Zaciekawiona odsunęła ręce od twarzy i ujęła w nie pamiętnik spoczywający na jej kolanach.
- Jaki? - zapytała, siląc się na normalny głos. Przygryzła delikatnie dolną wargę.
Lunatykowi nagle zrobiło się gorąco. Dłonie zaczęły mu się pocić, więc otarł je niezauważalnie o spodnie. Przyspieszył mu się oddech i był pewny, że na jego policzki właśnie wpłynęła purpura. Miał ochotę uciec, żeby ochłonąć i uspokoić się, ale tego nie zrobił. Chciał spędzić w towarzystwie Lorens jak najwięcej czasu.
- Może... ja też mógłbym zacząć pisać pamiętnik, a na przykład na koniec szkoły byśmy się wymienili?
Wreszcie to z siebie wydusił.
- Na koniec szkoły, tak?
- Aha - przytaknął. "Co za brednie, nigdy się nie zgodzi!" pomyślał. "Dziewczyny, nie ujawniają swoich sekretów CHŁOPAKOM."
Gryfonka myślała chwilę nad jego propozycją, po czym skinęła głową.
- Okej, zgoda - Posłała mu anielski uśmiech. - Ale zawrzyjmy umowę, żeby nikt się nie wywinął - dodała. Wyciągnęła do niego dłoń, a Huncwot ją delikatnie uścisnął. Była taka ciepła. Spojrzał na jej twarz. Wyglądała pięknie. Nie wystroiła się tak, jak pozostałe dziewczyny, ubrała kremową koszulę, a na to długi, beżowy sweter sięgający aż za pupę, jednak podciągnęła rękawy do łokci. Do tego założyła czarne, przylegające do jej zgrabnych nóg leginsy i balerinki w tym samym kolorze. Na szyi zawiesiła łańcuszek ze srebrnym serduszkiem. Zauważyła, że się jej przyglądał.
- C-co? - spytała zmieszana.
- Nic. - Pokręcił głową. - Tylko... ładny wisiorek.
- Och, dzięki. To, to prezent od rodziców.
   Położyła pamiętnik obok i sięgnęła po naszyjnik, zdejmując go. Następnie uchyliła wieczko serduszka, a jego oczom ukazały się trzy zdjęcia. Po lewej stronie jakiegoś mężczyzny, w którym Ramus rozpoznał Matta ze swojej wizji, czyli ojca Blondi, po prawej jej matkę, Elizabeth, ale po środku... Nie kojarzył imienia, ale umysł podpowiadał mu, że to babcia Lorens, Zmarła babcia.
- To mój tata...
- Matt - przerwał jej i natychmiast się zamknął. - Przepraszam...
- Skąd wiedziałeś? - zapytała, mierząc go wzrokiem.
- Emm, byłem na pogrzebie.
- Ach, no tak. - Albo mu się coś przewidziało, albo odetchnęła z ulgą. - W takim razie wiesz, że to moja mama, a to moja... - Tu głos jej się na chwilę załamał. - Babcia. Ma... Miała na imię Caroline. - Wciąż trudno było jej pogodzić się z sytuacją, że jej babcię zaatakowali Śmierciożery i że trafiła do Munga w ostatnich minutach życia. Że nie dało się jej uratować. - No, no dobra. - Zamknęła serduszko i chciała z powrotem założyć łańcuszek, ale nie mogła. Chciał jej pomóc, ale nie ośmielił się nic powiedzieć. - Czy... czy mógłbyś... - Zarumieniła się. - No, wiesz... Pomóc mi?  - Odgarnęła z karku blond włosy, a kiedy Remmy przysunął się bliżej niej, podała mu wisiorek.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie trzęsły mu się tak dłonie. Jeden koniec naszyjnika przełożył na drugą stronę. Chwilkę mocował się z malutkim zatrzaskiem, ale w końcu udało mu się zapiąć śliczne, aczkolwiek złośliwe, cholerstwo. Przez cały czas blondynka czuła na swoim karku jego świeży oddech.
- Dzięki - mruknęła i wstała.
Lupin rozejrzał się. W Pokoju Wspólnym było jeszcze tylko pięć osób, z czego dwie właśnie wychodziły, chyba Ruda i kapitan drużyny Quidditcha.
- Idziemy? - spytała Ann.
- R-razem? - Wytrzeszczył oczy. Chciała iść z  n i m ?
- Ach - wymsknęło jej się. Na twarz wpłynęła purpura, a ona wyraźnie się zawstydziła. - Ja... Przepraszam, nie powinnam tego proponować, przepraszam... - Zrozumiał, że chyba jego poprzednia wypowiedź zabrzmiała ostrzej niż myślał, a ona po prostu nie chciała się narzucać. Jednak nim zdołał to wyjaśnić, już przechodziła przez dziurę w portrecie.
Brawo, Lupin, brawo. Wszystko zepsułem... Idiota! 
Wstał i już miał za nią wybiec, kiedy uświadomił sobie, że nie wziął książki. Nie miał czasu zanieść jej do dormitorium, ale nie zamierzał jej zostawiać na widoku. Zwłaszcza, że kręcą sie tutaj po Pokoju Wspólnym takie typy, co chętnie we wszystko zaglądną i zabiorą. Kiedy doszedł do sofy, przeklinając sam siebie, zobaczył, że niczego tam nie było. Księga zniknęła. O, nie... Ktokolwiek ją teraz miał, mógł domyślić się, że był wilkołakiem. Cholera! Odchylił głowę do tyłu, zasłaniając twarz rękami. Zachwiał się, jakby dopiero co odkryte zniknięcie "Księżyca w pełni" nagle rzuciło na jego barki ogromny ciężar, po czym opadł na trochę już wytartą, ale miękką sofę. Lunatyk nie zwracał teraz uwagi na takie szczegóły, jego myśli krążyły wokół książki. Kto ją zabrał? Przecież nie było go w pobliżu kanapy może z pięć sekund, a nie zauważył, żeby ktoś się tu kręcił. Dwie dziewczyny, które były tu kiedy przeszedł, właśnie kierowały się ku wyjściu, a jakiś chłopak prawdopodobnie zasnął przy jednym ze stolików, czekając na kogoś. Więc kto? Kto wziął jego prezent świąteczny? Myślał tak intensywnie, że zdawało mu się, że mózg mu parował. Ann! Musiała zabrać książkę ze sobą! Na pewno przez przypadek, na pewno... Chciał w to wierzyć. Dlatego też opuścił Wieżę Gryffindoru niczym torpeda, biegnąc na błonia. Musiał znaleźć Ann, zanim przeczyta pierwszą stronę. Koniecznie!

~*~

- Scott, dokąd mnie ciągniesz? - Zaśmiała się. Przypomniała sobie, jak swobodnie czuła się w jego obecności. - Na błonia to w drugą stronę!
- A kto powiedział, że idziemy na błonia? - zapytał z tajemniczym uśmiechem brunet.
   Dziewczyna zaskoczona uniosła brwi. Dała się jednak zaprowadzić do tajemniczego miejsca. Podróż nie trwała zbyt długo, już po kilku minutach wdrapywali się po jakichś schodach. Lilce zdawało się, że stopni było nieskończenie wiele i że nigdy nie dojdą do celu - jakikolwiek on był. Marudziła, ale z uśmiechem na twarzy. Zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej czasu spędzonego z Richardsonem. Tych spotkań, podczas których gadali i śmiali się. To było naprawdę fajne. W końcu doszli na szczyt schodów, a Ruda zrozumiała, że to...
- Wieża? - spytała. Scott przytaknął. - Ale nie Astronomiczna, tam nie ma tak dużo schodów - mruknęła, a Gryfon roześmiał się, słysząc jej kpiarski ton. - Chyba nigdy tu nie byłam - dodała.
- Raczej nie, dopiero niedawno odkryłem to miejsce - pospieszył z wyjaśnieniami chłopak.
   Podeszli do drzwi bez klamki, a niebieskooki pchnął je ręką, ukazując obraz za nimi. Evans zorientowała się, że to jedna z tych małych wieżyczek rozsypanych na każdym krańcu zamku. Nigdy jednak w żadnej z tych mniejszych nie była. Oczywiście mieszkała w Wieży Gryffindoru, która była jedną z największych, a na Wieży Astronomicznej miała raz czy dwa zajęcia z Wróżbiarstwa. W każdym razie miejsca nie było specjalnie dużo, jednak spokojnie zmieściłyby się tam ze cztery osoby. Była tam tylko balustrada, nie zamurowano dolnej części ściany. Z pewnością nie spodziewano się tam gości. Scott usiadł na brzegu, wystawiając nogi. Po jego namowie Lil zrobiła to samo, sadowiąc się koło niego. Widok zapierał dech w piersiach. Wszystko był dobrze widoczne. Wielkie jezioro na błoniach, chatka Hagrida, kraniec Zakazanego Lasu... Dziewczyna zauważyła też kłębiących się na dole uczniów - wielki tłum. A gdy wzniosła spojrzenie ku niebu, dostrzegła kilkanaście błyszczących gwiazd. Żadnych chmur, które mogłyby zakłócić ten piękny widok. Księżyc musiał być po drugiej stronie, gdyż nie widziała go po tej "ścianie" nieboskłonu.
- Pięknie - wyszeptała.
- Wiem - wymamrotał, uśmiechając się do niej. Banan nie schodził mu z twarzy. - Dlatego uznałem, że jest to dobre miejsce na powiedzenie czegoś.
- Czego? - Mimowolnie serce zaczęło jej bić szybciej.
- Mam problem, Lily.
- O co chodzi? - Nie tego się spodziewała, ale chyba lepiej, że powiedział to, co powiedział. Po chwili milczenia Scott przysunął się bliżej. Zielonooka złapała go za łokieć, martwiąc się, że spadnie, ale on tylko pokręcił głową z rozbawieniem. Nie rozumiała jego zachowania. Pomimo wspaniałego widoku na wyciągnięcie ręki, było tam jednak niebezpiecznie. - Stało się coś ważnego?
- W sumie to... tak. - Położył prawą dłoń na jej lewym kolanie. - Potrzebuję twojej pomocy.
- Jasne - odparła. - Co konkretnie?
- Eliksiru. I to dobrze uwarzonego. - Uśmiech zniknął z jego twarzy kilka sekund temu, a teraz to samo działo się na jej twarzyczce. - Wiem, że to będzie trudne do zrozumienia, ale musisz mi zaufać.
Do serca Lils wkradło się podejrzenie i nieufność. Po co mu jakiś eliksir? Sam nie umiał go przygotować? No i na co mu był potrzebny? Wpatrywała się w niego, próbując wyłapać cokolwiek. Jakieś zawahanie, drżenie głosu albo coś w tym stylu. Coś co pomoże jej zdecydować, czy faktycznie mogła mu ufać i czy mogła mu pomóc. Zastanawiała się, czy przypadkiem Scott nie wpakuje ją w kłopoty.
- Co? Czemu? O co dokładnie chodzi?
- Nie mogę ci powiedzieć, Lily. Przepraszam, ale... nie mogę. - Miała ochotę zapytać dlaczego, ale milczała. - To dla mnie bardzo ważna sprawa i nie mogę jej... - urwał na chwilę, a potem dokończył, symulując kaszlnięcie. - ...zawieść. Byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś mi pomogła. - Na dole słychać już było odliczanie do północy. Piętnaście... Czternaście... - Postaram się ci to wynagrodzić w bardzo miłej postaci - dodał, a jego twarz wykrzywił koślawy uśmiech. Dziesięć... Dziewięć...
- O jaki eliksir chodzi?
- Proszę, przyrzeknij, że mi pomożesz!
Siedem...
- No dobrze, obiecuję. O jaki napar chodzi?
Cztery... Trzy... Scott zawahał się. Dwa... Jeden...
-  Iskrzący Roztwór Zaniknięcia.
Zero.

~*~

   W tej samej chwili na niebie eksplodowało setki, a może nawet tysiące, barw. Fajerwerki tworzyły różne wzory, zaczynając od nieruchomych kwiatów i kończąc na poruszających się malutkich czarodziejach. Wszyscy dookoła krzyczeli, przytulali się i składali sobie życzenia. Panował totalny chaos, ale mimo wszystko Dorcas udało odciągnąć się Lorens na tyle, by nikt je nie przygniótł. Złożyły sobie życzenia noworoczne i uścisnęły.
   Po kilku minutach dopadli ich Black, Potter i Peter, kiedy Ann przeyglądała się okładce "Księżyca w pełni". Lupin gdzieś zniknął. Gryfoni wymienili uprzejmości, a Syriusz razem z Jamesem pozwolili sobie nawet na ucałowanie dziewczyn w oba policzki. Żadna z nich nie miała ochoty, żeby na nich krzyczeć albo prychnąć z niezadowolenia z powodu ich zachowania.
- Gdzie Lily? - spytał Rogacz.
- Ze Scottem - odpowiedziała Meadowes, próbując przekrzyczeć harmider.
Szukający zmarszczył nieznacznie czoło, po czym wzruszył ramionami i rozluźnił się nieco. Przecież się z nią pokłócił, nie powinien biec do niej z wywieszonym jęzorem i przepraszać, za to, że to ONA na niego naskoczyła. Trudno, w tym roku Ruda nie doczeka się od niego życzeń na Nowy Rok. Wtem jego rozmyślania przerwała Dor.
- James, fajnie, że wróciłeś. - Uśmiechnęła się przyjacielsko, a Potter to odwzajemnił. - Zastanawiałam się... Pamiętam, jak w Skrzydle Szpitalnym mówiłeś, że ktoś chce cię zabić. - Glizdogon drgnął niezauważalnie, a Blondi i Łapa przysunęli się bliżej przyjaciół, chcąc lepiej słyszeć. - O co chodziło?
- Ja... To wszystko z powodu koszmaru. Nie pamiętam dokładnie, ale... - Jim zawahał się, zdjął okulary, potarł ręką oczy i z powrotem założył je na nos. - Kojarzę, że w tych upiornych snach, widziałem, zgadnijcie kogo? - Spojrzał na każdego z nich po kolei. - Alyson Dark. Taaak, to ta Krukonka, co chciała mnie zepchnąć, ba! Zepchnęła mnie z miotły! I jeszcze jakaś Ślizgonka, poznałem po szacie, miała też bliznę koło lewego oka. Wiecie kto to może być? - Lorens wymieniła spojrzenia z Syrim. Rogaś zauważył to. - Co, wiecie?
- Connie Maters - wycedził Black. - Mała jędza. I o co chodziło w tym... koszmarze?
- Obie mnie śledziły, a potem nagle się na mnie rzuciły. Zaczęły okładać mnie pięściami, dusić, a kiedy otworzyłem usta, próbując zaczęrpnąć powietrza albo krzyknąć, nie pamiętam, wtedy jakiś chłopak wlał mi do ust ohydny eliksir. Poczułem, że umieram, że zaczynam odpływać. Nic nie pamiętałem w tym śnie, czym są kolory albo ludzie. Totalna pustka w mózgu. I ten gościu, co tam był, ten... No jak mu tam?! Dylan! On mi to wlał. To twój chłopak, nie? - Zerknął na szatynkę.
- Nie, zerwałam z nim. Również z powodu Connie. - Jej twarz wykrzywił grymas.
- Czemu akurat oni ci się śnili? - spytała blondynka, robiąc nacisk na trzecie słowo. - I chcieli cię zabić, tak? Coś mi tu nie pasuje. Allie zrzuciła cię z miotły, Connie naśmiewała się z sytuacji w jakiej się znalazłeś, w dodatku poniżając Syriusza, a Dylan zachowywał się dziwnie już od jakiegoś czasu.
- Ja... - odezwała się nagle Dori. - Nie powiedziałam wam - spojrzała na chłopaków - ale zdawało mi się, że w dniu pożaru w Hogsmeade... - urwała.
- Tak? - ponaglił ją Łapa, kładąc dłoń na jej ramieniu. Pod wpływem jego dotyku przeszedł przez nią przyjemny dreszcz.
- Widziałam Dylana i Alyson w tłumie ludzi. Nie wydawali się specjalnie zmartwieni. Byli w sumie... - Zrobiła pauzę dla lepszego efektu. - ...zadowoleni. Nawet bardzo.
- Myślicie, że to oni podpalili ten dom? - Wszyscy odwrócili się gwałtownie na dźwięk czyjegoś głosu.