środa, 23 grudnia 2015

Świąteczny nastał czas.

Już jutro przyjdzie ten długo wyczekiwany przez większość z Nas dzień. Wigilia.
Życzę Wam, abyście nie zapomnieli, że Boże Narodzenie przeżywa się przede wszystkim duchowo, że najważniejsza w tym czasie jest rodzina, że nie chodzi wtedy o prezenty czy najpiękniej ubraną choinkę. Liczy się to, co macie w sercach. 
Życzę Wam, żeby tegoroczne święta były jednymi z najlepszych, żebyście miło spędzili ten czas, nie kłócąc się z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, żebyście nie czuli się samotni w te radosne dni.
Życzę Wam przede wszystkim zdrowych, spokojnych, przepełnionych miłością świąt, smacznej kolacji wigilijnej i trafionych podarunków.
Cieszmy się, że mamy możliwość zjedzenia wspólnie z rodziną, zaśpiewania kolęd z przyjaciółmi czy nawet szukania pierwszej gwiazdki z młodszym rodzeństwem. Doceńmy to. Niektórzy nie moga sobie na to pozwolić.
A więc jeszcze jedno przychodzi mi na myśl.
Życzę Wam, abyście te święta przeżyli świadomie.


Przesyłam moc uścisków i buziaków ♥
Panna Nikt

czwartek, 5 listopada 2015

Miniaturka 3.

{Ta miniaturka bardzo różni się od poprzednich, ale jakoś naszła mnie wena, by napisać coś takiego, więc... o to jest! Zapraszam!}



Świat tonął w ko­lorach, kiedy przy mnie byłaś...

   Blondwłosa dziewczynka wbiegła na ganek starego domku. Jej długie włosy tańczyły na głowie, gdy wesoło podskakiwała. Nuciła pod nosem niedawno poznaną piosenkę:
- Gdyby bratki umiały mówić, powiedziałby ci, żeś najpiękniejszą jest na świecie...
Brązowe oczęta zerkały raz w jedną stronę, raz w drugą. Dziewczę obróciło się kilka razy wokół własnej osi, a potem otworzyło dzwi i wbiegło do środka.
- Gdyby motylki umiały szeptać...
Dziecko tańczyło między krzesłami w kochni, od czasu do czasu nadziewając sie na rogi drewnianego stołu pomalowanego na biało. Przez ogromne okna do pomieszczenia wlewały się promienie słoneczne, rzucając jasną poświatę na oprawione w ramki rysunki, zawieszone na ścianach.
- Gdyby słoneczko umiało śpiewać...
- A co to za piękna dziewczynka tutaj tańczy?
Blondyneczka zatrzymała się momentalnie. Odwróciła się speszona. Jej policzki pokryły rumieńce, a dłonie złapały za rąbek sukienki. Podniosła wzrok, który spoczął na starszej kobiecie. Jej twarz przyodziana była we zmarszczki, w oczach skakały ogniki, a szeroki uśmiech zdawał się nigdy nie schodzić z jej ust. Ubrana w długą spódnicę do ziemi, białą koszulę z krótkimi rękawami i lichym wiankiem z kwiatków na głowie przykucnęła delikatnie i wyciągnęła ręce w stronę dziewczynki.
- No, chodź tutaj, moje słoneczko - powiedziała ciepłym głosem.
Małolata odzyskała rezon i szybko podbiegła do kobiety, śmiejąc się w niebogłosy. Przytuliła ją mocno, zaciskając rączki na jej koszuli.
- Masz wianek ode mnie - zauważyła zadowolona, a potem dotknęła swoich złotych włosów. - Och, a mój... Musiał mi spaść... - jęknęła.
Starsza pani zdjęła roślinną wiązankę i włożyła na główkę dziecka.
- Proszę.
- Dziękuję - rzekła i wyswobodziła sie z uścisku.
   Kobieta obserwowała, jak dziewczynka wiruje między meblami, podśpiewując. Jej drobne ciałko było dosłownie w każdym kącie, a delikatny glosik roznosił się po całym domu. Nie mogąc ustać w miejscu, dołączyła zaraz potem do malutkiej ślicznotki. Złapała ją za rączki i razem tańczyły, śmiejąc się do siebie, do słońca, do kwiatów w doniczkach, do rysunków na ścianach. A te radosne dźwięki unosiły się między nimi, wnikały w fundamenty domu, wtapiały się w serca obu damulek. W tamtej chwili kobieta znów poczuła się jak pięciolatka igrająca ze słowami piosenki, tańcząca pośród nut i... czująca ciepło w sercu, które potocznie nazywano miłością i szczęściem. Widząc anielską twarzyczkę dziewczynki, jej długie, złote włosy i roześmiane oczy, już wiedziała, dlaczego spłynęły na nią te wszystkie pozytywne uczucia świata. Widziała w niej dawną siebie. Już wtedy wiedziała, że dziewczynka wyrośnie na mądrą, piękną i uczciwą. Była tego pewna.
- Kocham cię, babciu - szepnęło dziewczę, kiedy kilka minut później leżały na dywanie zmęczone energicznym tańcowaniem.
- Ja ciebie też - odpowiedziała i pogłaskała ją po twarzy. - Ja ciebie też, Ann.

niedziela, 18 października 2015

Półtora roku bloga?!

Hej, wizzy! :)

Tak, to właśnie dzisiaj. Minęło już półtora roku odkąd założyłam tego bloga! Bardzo się cieszę, że wciąż tu jestem i że wciąż piszę, choć (muszę przyznać) nieco rzadziej. Ale nie zapomniałam o tym blogu, o nie! A więc podsumowując półtora roku mojej pracy, na blogu:
- jest 27 199 wyświetleń
- są 22. rozdziały + prolog
- opublikowano 483 komentarzy
- jest 43 obserwatorów
- są dwie miniaturki
- jest 5 notek informacyjnych (+ ta jest szósta)
Jestem zadowolona z tych wyników, choć wiem, że mogłyby być wyższe(to w większości moja wina, że nie są). Chciałabym bardzo podziękować tym, którzy tu wciąż zaglądają, komentują, czytają i trwają w tej historii. To dzięki Wam ten blog nadal istnieje. Dziękuję <3


A teraz przejdźmy do ogłoszeń:
1. Nie chcę się usprawiedliwiać, czemu nadal nie ma rozdziału, bo po prostu mi wstyd. Postaram się dodać coś w tym miesiącu, ale czy to będzie rozdział, czy miniaturka... tego nie wie nikt, nawet ja - autorka.
2. Wiecie, że komentarze motywują? Pod ostatnim rozdziałem było ich tylko 5. Wiem, ze stać Was na więcej! Nie zamierzam Was zmuszać do komentowania ani pisać "10 kom=następny rozdział", bo uważam, że to bez sensu. Mimo wszystko bardzo miło by mi było, gdyście napisali chociaż: "Podobał mi się rozdział/Nie podobał mi się ten rozdział". Wtedy przynajmniej wiem, że ktoś to jednak czytał. :)
3. Wyświetla się Wam szablon? Bo ostatnio były jakieś problemy i zniknął. Teraz niby jest ok, ale może Wam wciąż nie działa?
4. Przepraszam, że znowu zalegam u Was z komentarzami :c Co nadrobiłam u kogoś, to znów jestem w tyle. Proszę o cierpliwość, nadrobię. :)
5. Co ile mniej więcej chcielibyście rozdziały? Jak już się ogarnę i wena wróci, to postaram się pisać częściej! :)
6. No to chyba tyle. :D Jeśli macie jakieś pytania, piszcie w komentarzach ;)

Buziaki
Panna Nikt


sobota, 12 września 2015

Rozdział 22. cz. I Sprawa Lily.

Hejka!
Postanowiłam podzielić rozdział na dwie części. Nie napiszę za dużo, bo nie mam weny :D Szkoła już mnie męczy, przez co czas na pisanie został znacznie skrócony i ograniczony. Druga część powinna się pokazać jeszcze w tym miesiącu. Krótkie, bo krótkie - musiałam skończyć w tym moemncie i tyle. Myślę, że teraz rozdziały będą krótsze, niż wcześniej, bo doszły mi nowe obowiązki. Cóż, jestem tylko czlowkiem i nie siedzę przykuta do biurka i nie piszę Jily.
Mimo wszystko zapraszam do czytania notki, która dedykowana jest... wszystkim uczniom, którzy właśnie rozpoczęli kolejny rok szkolny :) Mam nadzieję, że choć troszkę się odprężycie, czytając ten rozdzialik.

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Przepraszam, znów zalegam u Was z rodziałami. Jak znajdę trochę więcej czasu to nadrobię!
PPS 26 000 wyświetleń? O, tak, lubię to! Jesteście super, wizzy <3 DZIĘKUJĘ :)
________________________

Rozdział 22. cz. I Sprawa Lily.


   Leżał, wpatrując się w kotary. Usłyszał od chłopaków, co planowali na jutro. Źle się z tym czuł. Poniekąd dlatego, że sam miał nieznaczny udział z tym eliksirem, a poniekąd dlatego, że został poinformowany o tym tak późno. Miał ochotę na nich wszystkich nakrzyczeć. Zawsze był popychadłem na każde ich zawołanie. I mimo, że kochał ich jak braci, to czasami kipiał złością, myśląc o nich. Dlaczego jego życie było takie skomplikowane?
   Peter westchnął cicho. Był zerem. Niby przynależał do Huncwotów, ale tak naprawdę nikt nie zwracał na niego uwagi. Pragnął poczuć się ważny, pragnął coś zmienić, pokazać innym, że też jest człowiekiem i ma uczucia. To dlatego zrobił te rzeczy. Może straszne, a może właściwe? Gdzieś w podświadomości czuł, że robił źle, że pomaganie Ślizgonom nie jest na miejscu, że przecież kolegował się z Lily, że donoszenie Connie Maters o tym, co porabiali jego przyjaciele równało się ze zdradą. Ale nie mógł nic na to poradzić. Uczniowie ze Slytherinu powierzali mu zadania, był dla nich cenny. Nie umiał zrezygnować z poczucia własnej wartości, bo w końcu zaczął doceniać siebie.
   Chłopak przekręcił się na drugi bok. Miał chaos w głowie. Nie wiedział, jak teraz postąpić. Czy pomóc Huncwotom, czy może zwrócić się do Ślizgonów. Bym może nie był tam traktowany jak książę ani nic z tych rzeczy, ale przynajmniej zauważali jego obecność. A wśród innych... nie czuł tego. Brakowało mu pewnej... troski z ich strony, dopytywania się co u niego.
   Zasypiając, wiedział jednak. Ostatni raz szczerze zaufa Gryfonom. Oby się na nich nie zawiódł.

~*~

   Słońce późno wstało. Przebiło się przez okna dopiero o dziesiątej. Piątoklasiści z Gryffindoru i Slytherinu byli wtedy na Zielarstwie, a właściwie to zbliżali się do końca tych zajęć.
- A więc podsumujmy dzisiejszą lekcję - mówiła nauczycielka. - Jadowita Tentakula, jak sama nazwa wskazuje, jest jadowitą i czerwoną rośliną. Jej pędy poruszają się, próbując złapać ofiarę i są silnie trujące. Pamiętajcie, że jad z kolców może doprowadzić nawet do śmierci! A teraz zadanie domowe...
- Psst! - Huncwoci odwrócili się, gdy to usłyszeli. Za nimi stała Connie Maters - ta Ślizgonka z blizną przy lewym oku. Stała, przypatrując im się uważnie.
- Czego chcesz? - warknął James.
- Niczego ważnego - odparła. - Może tylko zapytać się, jak się czujesz?
Coś tu nie grało. Była zbyt miła, nie przypominała tej dziewczyny co zawsze.
- Albo natychmiast powiesz, co kombinujesz, albo... - zaczął Black.
- Albo co? - przerwała mu. - Tylko się interesuję. To źle?
- Tak - rzekł Remus. Uczennica spojrzała na niego, piorunując go wzrokiem.
- Zamknij się, psie - szepnęła i znów zwróciła się do Rogacza. - Wszystko w porządku? Co ci dali na odtrutkę w Mungu? Co to było?
- Czemu tak cię to ciekawi? - spytał Gryfon, ale nie czekał na odpowiedź. - I przestań obrażać moich przyjaciół. A teraz żegnam, Maters. - Odwrócił się, a chłopcy poszli w jego ślady.
Kiedy Connie odeszła, Syri szepnął okularnikowi na ucho:
- O co jej chodziło?
- Nie mam pojęcia, ale coś mi tu śmierdzi.
- Black, Potter! - krzyknęła profesorka. - Nie ma rozmawiania na moich lekcjach! Macie szl... - Resztę zdania zagłuszył dzwonek, oznajmiający koniec zajęć. Przyjaciele wyszczerzyli się w stronę kobiety. - Upiekło wam się - mruknęła i otworzyła drzwi szklarni, by wypuścić pozostałych uczniów.

~*~

   Po lekcjach był trening Quidditcha. Łapa i Jim wręcz wbiegli do Wieży Gryffindoru, szybko przebrali się w odpowiednie stroje, a Potter dodatkowo wziął swoją miotłę spod łóżka. Wychodząc, natknęli się na Dor, która również wychodziła na trening, ponieważ była rezerwową.
- Wciąż siedzisz na ławeczce? - zaśmiał się Syriusz.
Meadowes spojrzała na niego spode łba i prychnęła z niezadowolenia.
- Niestety, bo chętnie skopałabym ci tyłek podczas meczu. Wyobraź to sobie! - Machnęła mu ręką tuż przed twarzą. - Cała szkoła zobaczyłaby twoje gacie.
- To pewnie byłby dla ciebie niezły widok - rzekł, oblizując wargi.
- Jesteś niemożliwy - powiedziała i przyspieszyła kroku, by nie iść obok niego i śmiejącego się w niebogłosy Jamesa.
- Kocha mnie - oznajmił ciemnowłosy, uśmiechając się. - Jak wszystkie...
- Więc... uważasz, że jest taka jak inne? - zapytał okularnik.
- Tego nie powiedziałem - odrzekł, wypatrując ją w oddali.
- Jesteś niemożliwy - powtórzył żartobliwie przyjaciel, wyprzedzając go.
- Hej! - krzyknął za nim Black. - To wy jesteście niemożliwi! Nie ja! Ja jestem... specyficzny!

~*~

   Rozpoczęto od podawania kafla. Później zagrano krótki meczyk, a na samo zakończenie zawodnicy strzelali do obręczy, próbując pokonać Syriusza. Na trybunach siedziało zaledwie kilka osób. Między innymi Lily, Ann, Peter i Remus. Zazwyczaj nie chodzili na treningi przyjaciół, ale tamten dzień wymagał pewnego rodzaju poświęceń. Po zakończonych ćwiczeniach, zawodnicy poszli do namiotu, by odłożyć miotły, kafle, tłuczki, ochraniacze i inne tego typu sprzęty. Lily wzięła głęboki oddech. Już czas.
- Dasz radę - szepnęła pocieszająco Ann.
Ruda kiwnęła głową, choć wcale nie była tego taka pewna. Bezstronny obserwator mógłby pomyśleć, że w sumie nie było się czym przejmować. Jednakże to nie do końca prawda. Scott ostatnio bywał tajemniczy i dość agresywny, jeśli przypadkowo w czasie rozmowy zeszło się na niewłaściwy i niewygodny dla niego temat, czyli co takiego robił, kiedy znikał w weekendy na jakiś czas. Stawał się wówczas nieprzewidywalny, a czasem może i nawet niebezpieczny. Evans wiedziała wszystko. Była przy tym. Złożyła obietnicę, z której teraz pragnęła sie wycofać. I choć doskonale zdawała sobie sprawę, że miała przy tym ucierpieć jej duma, to okoliczności nakazywały jej niezwłocznie odpuścić sobie warzenie Iskrzącego Eliksiru Zaniknięcia, który jak się okazało, był trucizną w najczyscztej postaci. Dodatkowo Lil niepokoiły składniki tego wywaru, no i oczywiście konsekwencje, kiedy już się o nich dowiedziała. Ten epizod nie pozwalał jej normalnie funkcjonować, co odbiło się już na jej ocenach, które, co prawda nieznacznie, ale jednak spadły.
   Gryfonka podniosła się z miejsca i wolnym krokiem ruszyła w kierunku namiotu. Tysiące razy układała sobie w głowie tę rozmowę, ale wciąż się bardzo denerwowała. I tak krok po kroku - znalazła się przy wejściu. Zacisnęła na chwilkę powieki, po czym powiedziała, rozsuwając zasłony.
- Scott? Możemy pogadać?
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, ale przytaknął i wstał.
- Jasne, wejdź. Na pewno marzniesz.
Dziewczyna przestąpiła próg i znalazła się w niewielkim "pomieszczeniu". Część zawodników już poszła, zostali tylko James, Syriusz i Dorcas - tak, jak się umawiali. Wszędzie porozstawiane były ławki, wieszaki, a na środku stało wielkie szkarłatne pudło, w którym zapewne trzymano piłki treningowe.
- Coś się stało? - zapytał Richardson szeptem, by nikt oprócz zielonookiej nie usłyszał. - Wyglądasz na spiętą. Wszystko w porządku?
- Tak... To znaczy nie. - Lils niezauważalnie wytarła spocone ręce o spodnie. - Ja musze ci o czymś powiedzieć... - Przełknęła z trudem ślinę. - Ten eliksir... Ja nie mogę go dalej...
- Nawet tak nie mów - syknął Gryfon, przerywając jej. - Obiecałaś!
- Wiem, ale... - nie dokończyła, bo strach związał jej język.
   Scott już nie przypominał miłego chłopaka z siódmej klasy. Był jakiś obcy, agresywny, zły... Nie poznawała go w tamtej chwili. To nie była już ta sama osoba. I wtedy zrozumiała. Tak działał na niego Iskrzący Roztwór Zaniknięcia. Spędzał nad nim za dużo czasu, za bardzo się zaangażował.
- Ja mogę ci pomóc, Scott... - Jego oczy zabłyszczały. - Pomogę ci z tego wyjść... - Znów tryskał gniewem.
- Nic nie możesz zrobić, Lily. Wiedziałem, w co się pakuję. Nie zdawałem sobie tylko sprawy, jak bardzo jesteś fałszywa. Obiecujesz mi coś, a potem się wycofujesz! - Złapał ja za ramiona i podniósł do góry, tak że nie dotykała stopami ziemi. - Tylko nie krzycz za głośno, Evans - szepnął jej do ucha.
   Zielone oczy Rudej rozszerzyły się ze strachu. Co zamierzał zrobić? Patrzyła z przerażeniem na jego twarz. Miał zmarszczone czoło, jego wzrok wywiercał w niej pustkę, zaglądał w głąb duszy, policzki były czerwone, a usta złożone w krzywym grymasie wściekłości. Jego palce wciąż zaciskały się na jej rękach. Wciąż mocniej i mocniej... Zaczęła panikować. Bolały ją ramiona, a bliskość przyjaciela, już dawnego, nie sprawiała jej przyjemności. Bała się go.
- Puść ją.
Wstrzymała oddech, gdy usłyszała ten głos. Realizacja planu rozpoczęta. Modliła się, żeby nikomu nic się nie stało, żeby wszyscy wyszli z tego cało... Tymczasem kapitan Quidditcha postawił ją na ziemi, obracając ją do siebie plecami i przyciskając do siebie. Odwrócił się w takiej pozycji do rozmówcy.
- Bo co mi zrobisz? Jesteś nikim, Potter. Tak jak ona.
- Zostaw ją w spokoju. - Okularnik zachowywał się spokojnie i ostrożnie, jednak Lils widziała niepokój w jego oczach. Obok niego stał Syriusz. - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
- Pieprz się - zaśmiał się siedemnastolatek. Dziewczyna poczuła jego odech na szyi i zakręciło jej się w głowie. - I spadajcie stąd. Dzisiaj nie obronicie swojej przyjaciółeczki.
Potter zmarszczył brwi i wziął głęboki oddech.
- Próbowałem załatwić to inaczej - powiedział, podchodząc do nich. - Ale skoro nie da się po dobroci... - urwał, wpatrując się w starszego ucznia, a po chwili jego pięść wylądowała na twarzy Richardsona.

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 21. Ufasz mi?

Hejka, wizzy!
Rozdzialik napisany! W ostatnich dniach naszła mnie fala weny i pisałam, jak szalona :D Notka dłuższa od poprzedniej, i mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Już zaczęłam nadrabiać Wasze blogi. Z jednym jestem już na bieżąco (pozdrawiam Marinę!), na drugim przeczytałam kolejny rozdział, a następne czekają w kolejce, także nie martwcie się. Jeśli jeszcze nie przeczytałam i nie skomentowałam, na pewno zrobię to w najbliższym czasie. :)
Nie będę zanudzać ani nic z tych rzeczy, dodam tylko jeszcze, że rozdział dedykuję Optimist - bardzo się cieszę, że dołączyłaś do grona moich Czytelników! Mam nadzieję, że będziesz tu często zaglądać :)

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Jak mijajaą Wam wakacje? Bo mi zdecydowanie zbyt szybko :D
_________________________________

Rozdział 21. Ufasz mi?


- Przyszedłem porozmawiać z Ann - powiedział Lupin, rozglądając się po pokoju. - Gdzie jest?
- Jak się tu dostałeś? Chłopcy nie mogą... - mówiła Dorcas.
- Zaklęcie, zaklęcie - odparł Lunio, wcale na nią nie patrząc. W końcu, kiedy magicznym sposobem blondynka nie wyszła nagle spod łóżka, spojrzał na Czarną i uniósł brwi.
- W łazience - rzekła, siadając na swoją pościel. - Radziłabym tam nie wchodzić jednak.
- Cześć, ludzie. - W drzwiach stanęła Lily. - Remus... ty... tutaj...  jak... co?
Lunatyk już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy wyprzedziła go Meadowes:
- Zaklęcie, Lilka, zaklęcie...
- Ach - pokiwała teatralnie głową Evans. - No tak, jak mogłam na to nie wpaść... Gdzie Ann?
- W łazience - odpowiedziała szybko przyjaciółka. - Coście się tak na nią uwzięli? Dajcie dziewczynie załatwić to i owo...
- Ann, proszę... Otwórz... - Gryfon stanął przy drzwiach i zapukał dwa razy. - Wiem, że mnie słyszysz... To jest trochę... krępująca sytuacja... - Jego policzki pokryły się czerwienią. - Proszę...
- Hej, Lorens, bo książę ci odjedzie - zawołała zielonooka, śmiejąc się i jednocześnie przybijając piątkę z Dor. - Hej... - Cisza. Nikt nie odpowiadał. - Halo, żyjesz? - Dziewczyny przestały się uśmiechać. Zaniepokojone podeszły do Remusa, który wciąż stał koło łazienki. - To nie jest zabawne!
- Coś jest nie tak - szepnęła szatynka. - Ann! Proszę, otwórz!
- Wszystko w porządku? - zapytał Remmy, - Coś się stało? Poślizgnęłaś się?
- Nie odpowiada - zauważyła Lils i wyciągnęła różdżkę. - Otwieram! - krzyknęła, a kiedy nadal jej współlokatorka nie odpowiedziała, użyła zaklęcia. - Alohomora!
Chłopak otworzył drzwi.
- Merlinie! - wrzasnęła Czarna.

~*~

   Blondynka nic nie czuła, nic nie słyszała. Była uwięziona w błogiej nieświadomości. Leżała, o niczym nie myśląc. Chociaż nie - zastanawiała się gdzieś w najdalszym zakamarku swojego mózgu, jak cudowna była cisza. Niczym nie zmącona, idealna. Tylko ona i spokój.
   Jednak w którymś momencie, nie wiedziała dokładnie kiedy, ktoś klepnął ją kilka razy delikatnie w twarz. Dłoń tej osoby była duża i ciepła. Wtedy właśnie powróciły do niej wszystkie zmysły. Czuła zimną podłogę pod swoim ciałem, słyszała czyjś krzyk, tylko nic nie widziała. Czemu? Ach, no tak. Miała zamknięte oczy. Powoli, jakby sprawiał jej to największy dotychczas ból, rozchyliła powieki. Światło jarzeniówki szybko zmusiło ją do ponownego zatopienia się w ciemnościach. Tak było lepiej. Nagle poczuła ostry ból w tylnej części głowy. Jęknęła przeciągle.
- Ann? Obudź się!
- Nie krzycz, nie widzisz, że dochodzi do siebie?
- Nie pouczaj mnie, to moja przyjaciółka!
- Ucisz się, Dorcas.
   Co to za głosy? Dorcas? To brzmiało znajomo. Otworzyła oczy po raz drugi i tym razem nie poddając się zbyt szybko, wytrzymała blask żarówki. Było ciężko, ale dała radę. Zaraz potem ktoś zasłonił jej widoczność, pochylając się nad nią. Dostrzegła włosy koloru ciemnego blond, oczy o barwie miodu, kilka zadrapań na twarzy, znów te piękne tęczówki, zgrabny nos no i błyszczące ślepia. Nie mogła zaprzeczyć - ktokolwiek to był, miał najcudowniejsze oczy na całym świecie. Remus. To słowo nagle pojawiło się w jej głowie. Bez żadnego uprzedzenia wszystko do niej wróciło. Uderzyło w nią z podwójną siłą. List, zamęt w głowie, zemdlenie.
Nie mogą się dowiedzieć, nie mogą znaleźć listu, nie mogą!
Poderwała się gwałtownie. Uderzyła w coś. Chyba w czyjąś głowę. Zabolało.
- Auć! - syknęła.
- Ann! - ktoś krzyknął i zamknął ją w ramionach.
   To był ON. Otoczyła ją fala gorąca, a serce przyspieszyło. Przytulał ją. Tu. Teraz. Tak, właśnie w tej chwili. Nie mogła w to uwierzyć. Marzyła o tym, ale nie podejrzewała, że nadejdzie to tak szybko. Ani że odbędzie się to w łazience na podłodze. Widocznie do chłopaka dotarło, co robił i prędko się zreflektował. Puścił ją i odsunął się. Chciała powiedzieć, żeby nie odchodził, ale czuła, że byłoby to nie na miejscu. Nie teraz, kiedy musiała schować list, zanim ktoś sobie o nim przypomni, Kątem oka dostrzegła swoje przyjaciółki - Lily i Dor. Właśnie klękały koło niej i rzucały jej ręce na szyję. Zamknęła oczy na krótką chwilkę. Dawno nie robiły zbiorowego uścisku. Zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie dosłownie POCZUĆ przyjaźń na własnej skórze. Szybko jednak rozwarła powieki, i delikatnie poklepując współlokatorki, wzrokiem szukała kartki. Pomieszczenie nie było duże, więc szybko ją odnalazła. Była pod umywalką, pod ścianą. Lekko w cieniu. Była szansa, że nikt jej nie zobaczy. Dziewczyny coś do niej mówiły, ale nie przywiązywała do tego większej uwagi. Jednym uchem wpuszczała, drugim wypuszczała, nie pozostawiając zupełnie nic w środku.
   Udając, że chciała mocniej uścisnąć koleżanki. pochyliła się do przodu. Na sekundkę oderwała rękę od pleców Rudej i... List błyskawicznie znalazł się w jej dłoni. Niezauważalnie wsunęła ją do rękawa swetra. Czuła, jak kartka wbijała się jej w nadgarstek i przedramię. Ale to nie robiło na niej żadnego wrażenia. Liczyło się tylko to, że nikt niczego nie zobaczył.
- Ann, kochanie, co się stało? Pamiętasz, jak zemdlałaś? - spytała Meadowes.
Owszem, czytałam po raz kolejny i kolejny ten dziwny list. Zbyt wiele rzeczy mnie przerosło. Bałam się. Ogarnął mnie strach i przerażenie. Niepewność.
- Poślizgnęłam się, ktoś rozlał wodę. To nic wielkiego - skłamała. Nienawidziła tego robić, w ogóle tego nie robiła. W końcu nie bez powodu trafiła do Gryffindoru.
- Na pewno wszystko w porządku? - Lilka założyła jej za ucho kilka kosmyków. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Hej, właśnie zemdlałam i chyba... nabiłam sobie guza na głowie. Nie dziw mi się - odparła, posyłając im krzywy uśmiech. Tępy ból znowu się odezwał.
- Chcesz iść do pielęgniarki?
- Nie, nie! - zaprzeczyła momentalnie. - Wystarczy mi moje łóżko.
- Taa i Lupin na dokładkę - zaśmiały się nastolatki, a Lorens przypomniała sobie o Huncwocie.
   Rozejrzała się dookoła. Zniknął. Już go nie było. Gdzieś głęboko w środku, poczuła coś dziwnego. Pierwszy raz jej się to zdarzyło. Jakby... jej serce zwijało się i kurczyło z... bólu? Ale na pewno nie fizycznego. Raczej z tęsknoty. Dziwne, ale przyjemne i rozdzierające uczucie jednocześnie. Uśmiechnęła się blado i z pomocą przyjaciółek podniosła z posadzki.

~*~

   Następnego dnia Evans zbudziła się o ósmej. Dość wcześnie jak na niedzielę. A dlaczego? Ponieważ to właśnie dzisiaj jej przyjaciel miał urodziny! Tak, w końcu nadszedł ten ważny dla niego, ale również i dla niej, dzień. Severus, jej najlepszy przyjaciel od podwórka, jej bratnia dusza, brat - kończył 15 lat. Była bardzo podekscytowana, bo sama zrobiła dla niego prezent i nie mogła doczekać się jego reakcji. Włożyła w to naprawdę dużo pracy i poświęciła sporo czasu. Ale czego nie robi się dla przyjaciół?
   Dziewczyna szybko się ogarnęła, wizyta w łazience zajęła jej tylko 12 minut. Prezent schowała do przygotowanej wcześniej torby, w której znajdowały się jeszcze jakieś przekąski i bukiecik kwiatów. Zabrała też kurtkę i czapkę. Potem szybko wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi, by nie zbudzić koleżanek, które wciąż słodko spały. Rudowłosa zbiegła po schodach i opuściła Pokój Wspólny. W Wielkiej Sali już można było nałożyć sobie śniadanie. Gryfonka wybrała placki bananowe z dodatkiem owoców, a do picia wzięła sok pomarańczowy. Ostatnio codziennie piła go rano. Bardzo jej smakował, choć kiedyś za nim nie przepadała. Jedząc posiłek, wypatrywała Snape'a przy stole Slytherinu. Niestety jeszcze nie przyszedł. Nie chcąc tracić czasu, Lils po zjedzeniu od razu wyszła i udała się w kierunku lochów. Nie poszła zbyt daleko, po prostu czekała przy wejściu do podziemi. Nie chciała wchodzić za daleko, by nie narażać się niepotrzebnie niektórym chorym psychicznie osobom. Tak, Ślizgonom. Nie wszyscy byli, no krótko mówiąc, normalni.
   Zerknęła na zegarek. Za piętnaście dziewiąta. Wyciągnęła bukiecik i założyła okrycie wierzchnie. Gdzie Sev? Zaplanowała cały dzień. Mieli wyjść na błonia, a przy skraju Zakazanego Lasu urządzić sobie piknik. Stąd jedzenie w torbie. Dokładnie to chciała się usiąść na jakiejś grubej gałęzi, dlatego nie brała żadnego koca. Mimo wszystko był początek roku. Oprócz tego chciała, żeby poszli nad jezioro, gdzie wręczyłaby mu prezent. Układając plan spędzenie tego dnia, przeszło jej przez głowę, że wyglądałoby to trochę jak randka, ale nic z tych rzeczy. Owszem, Severus ją pocałował na balu z okazji Święta Duchów, ale wszystko sobie wyjaśnili i Lily jasno dała mu do zrozumienia, że traktuje go tylko i wyłącznie jak brata. Miała nadzieję, że Sev nie odbierze pikniku i pozostałych rzeczy jako zejście się czy coś w tym stylu.
   Nie musiała zbyt długo czekać na Ślizgona, gdyż wyszedł po trzech minutach.
- Hej! - przywitał się, przytulając ją.
- Cześć - odpowiedziała. - A kto to dzisiaj kończy 15 lat? - zapytała, gdy się odsunął. - No kto? Ten pan tutaj! - Oboje się zaśmiali, a ona wręczyła mu kwiatki.
- O takim prezencie marzyłem przez całe moje życie - zażartował ciemnowłosy.
- Ej, to tylko pierwsza część. Drugą dostaniesz, jak zasłużysz - odparła, uśmiechając się.
- O, ciekawe - rzekł, pokazując rząd białych zębów. - To gdzie idziemy? Bo zgaduję, że wszystko już ustaliłaś?
- Nic bardziej mylnego! - Dziewczyna pociągnęła go za rękaw i poprowadziła schodami na górę, by później wyciągnąć go na dwór. Słońce górowało na nieboskłonie, a mimo tego, że był dopiero styczeń śnieg powoli już się topił. To była wyjątkowo ciepła zima. - Piękna pogoda, prawda?
- Serio? - zapytał. - Będziemy gadać o pogodzie?
- Nie - zachichotała.
   Wtedy Severus poczuł, jakie miał szczęście, że spotkał Lily. Jakiego miał farta, że go polubiła. Naprawdę bardzo mu na niej zależało. Kochał ją, choć ona tego nie odwzajemniała. Miał jednak cichą nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Wiedział w głębi duszy, że nie zasługiwał na nią, ale tak bardzo pałał do niej czystą i szczerą miłością. Nie chciał się jednak narzucać, żeby nie zepsuć tego, co między nimi było. Nie zamierzał popełniać tego samego błędu, co na balu w październiku.
   Doszli do Zakazanego Lasu. Zielonooka wskazała drzewo, które uznała za najlepsze do "drzewnego pikniku". Powoli się na nie wspięła, kiedy Severus czekał na dole. Przyjaciółka pomachała mu z gałęzi uśmiechnięta od ucha do ucha.
- No, dalej, Sev! Dasz radę!
Wtedy przypomniała mu się pewna sytuacja, która zdarzyła się pięć lat temu...

'- Lily! - krzyczał chłopiec.
Roześmiana dziewczynka dalej wspinała się na drzewo.
- Sev! No chodź! - Śmiała się. - Na samej górze jest drewniany domek!
- Lily, proszę zejdź!
- Och, Severusie. Nie bój się, poczekam na ciebie.
Chłopczyk wziął głęboki oddech. Miał lęk wysokości, ale ona o tym nie wiedziała. "Weź się w garść, chłopie! W końcu masz dziesięć lat!" pomyślał. Położył rękę na grubej gałęzi. Chwilę zastanawiał się czy warto tam wchodzić, po czym spojrzał w górę i zobaczył machającą do niego rudowłosą dziewczynkę, która siedziała na dużej gałęzi. Oddychał szybko. W końcu zdecydował się. Wejdzie, wejdzie i to zaraz! "Ręka, noga" myślał. "Ręka, noga i ręka, a potem noga"  Nie patrzył w dół. Zerkał od czasu do czasu na dziewczynkę, która była już na samej górze i wypatrywała go z okna drewnianego domku. 
- Dalej, Sev! - zachęcała go.
Jeszcze trochę, jeszcze kawałek! Tak! Udało się, był w domu na drzewie. Domek był niewielki, mieściły się tutaj tylko dwa krzesła, mały stolik i pudełko, w którym ułożone były zabawki. Tak, to był mały, ale wspaniały domek na drzewie. Na ogromnym i starym drzewie, które w każdej chwili może się zawalić. Strach znów go ogarnął. Wyjrzał przez okienko. Przestraszył się nie na żarty. 
- Severusie? - Poczuł dłoń Lily na ramieniu. - Masz lęk wysokości?
Pokiwał głową i zamknął oczy.
- Przepraszam, nie wiedziałam - rzekła i przytuliła go, by dodać mu odwagi. 
Poczuł jej pachnące świeżymi jabłkami włosy i wiedział, że na pewno da radę zejść i wejść z powrotem, jeśli tylko Lily go o to poprosi.'

- Idę, idę - mruknął i poszedł w ślady Gryfonki.
W końcu i on znalazł się na górze. Usadowił się koło dziewczyny i odetchnął głęboko. Lęk wysokości nie dokuczał mu już tak bardzo, jak kiedyś, ale wciąż nie czuł się zbyt pewnie, będąc nad ziemią wyżej niż dwadzieścia centymetrów. Jednak widok był niesamowity, zdecydowanie warty wejścia. Był stamtąd doskonale widoczny domek Hagrida, błonia i jezioro niedaleko, w tle majaczyła wioska Hogsmeade, ale wzrok przykuwał zamek. Wielki i potężny Hogwart, jego jedyny prawdziwy dom. Pijany ojciec skutecznie uniemożliwiał zaznania szczęścia w domu, w którym się urodził. Tobiasz Snape znęcał się nad jego matką, za co go szczerze nienawidził.
Nie myśl o nim. Nie dzisiaj.
- O czym myślisz? - zagadnęła go Lilka, przeglądając zawartość torby.
- O... tym, że Hogwart jest piękny - odrzekł szybko. Nie chciał rozmawiać o swoim ojcu.
- Jasne - odparła nastolatka, wyczuwając nutę zdenerwowania w wypowiedzi przyjaciela. Nie chciała jednak na niego naciskać.
- Czego tam szukasz? - zmienił temat, obracając w palcach malutki bukiet kwiatków.
- Serwetek, nie wiem, gdzie je włożyłam. - Wyjęła jakiś zeszyt. - Sprawdzisz tutaj?
- Chowasz serwetki do zeszytu? - zaśmiał się, ale posłusznie zaczął go kartkować. Był tam włożony jakiś arkusz papieru i... serwetki. - Mam! - zawołał, podając je towarzyszce. Zerknął przez przypadek na ten świstek, a po przeczytaniu pierwszego zdania, o mało nie spadł z hukiem na ziemię.
- Lily? - zapytał, a głos mu się załamał.
Zaniepokojona Evansówna podniosła wzrok znad torby.
- Tak?
- Po co ci przepis na Iskrzący Roztwór Zaniknięcia?
Jej mina świadczyła o jednym. Nikt, absolutnie nikt, nawet on, nie miał się o tym dowiedzieć. Z trudem przełknęła ślinę, nagle ręce zaczęły jej się pocić.
- To nic... Z-zwykła ciekawość. Oddasz mi to?
- Lily, co ty kombinujesz? - zmartwił się Ślizgon, wcale nie podając jej przepisu na miksturę.
- N-nic, mówiłam... P-proszę, odda...
- Nie! - Podniósł głos, jednak szybko się opanował. - Lil, wiesz co to za eliksir?
- No, nie... Nie bardzo. Ale to nic, naprawdę... Proszę...
- Kto chciał, żebyś to uwarzyła? - Bezbłędnie odczytał jej jąkanie. Zbyt długo ją znał. - Powiedz mi. - A kiedy milczała, postanowił coś jej wyjaśnić. - Lily, ten eliksir jest bardzo niebezpieczny. Działa prawie jak klątwa Cruciatus. Prawie, bo zatruta osoba na koniec umiera, tak naprawdę to nie trzeba nawet tego pić. Sam zapach jest szkodliwy. A jeszcze jak się do tego doda krew mugolaka.... Lepiej nie mówić, co się stanie...
- Co? - spytała, choć ledwo mogła wykrztusić to jedno słowo.
- Lily, wtedy nie ma odwrotu. Jest się naznaczonym.
- Co-co to znaczy...?
- Jeśli zabierasz szczęście albo życie drugiemu człowiekowi - w tym przypadku jedno i drugie - to już nigdy nie zaznasz radości, a co noc śnią ci się twarze zabitych osób. Prześladują cię na każdym kroku, nawet jak już nie śpisz. Popadasz w obłęd, miewasz halucynacje, zaczynasz lubić coś czego wcześniej nienawidziłaś. Zmieniasz się w kogoś, kim nie jesteś. W potwora, który na koniec zabija sam siebie. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Proszę, powiedz mi. Kto cię do tego zmusił? I dlaczego nie poinformował o konsekwencjach?
- Nikt ze Slytherinu, chyba... Naprawdę nie mogę ci powiedzieć, przepraszam... - Zaczęła szybciej oddychać i się denerwować.
- Ej, spokojnie. - Objął ją ramieniem. - Jak nie chcesz, to nie mów... Tylko... uważaj na siebie.
- Tak, jasne, cały czas to robię - odparła, kładąc głowę na jego ramieniu. Zapadła cisza. - Ech, jestem beznadziejna. Przejmujesz się moimi sprawami, a to ty masz przecież urodziny. - Sięgnęła do torby i wyciągnęła niewielkie pudełko. - To dla ciebie. Sama robiłam. - Uśmiechnęła się, a uśmiech wkradł się w jej oczy.
Chłopak otworzył. Zobaczył zdjęcie w ramce. Ruszające się zdjęcie przedstawiało uśmiechniętego ciemnowłosego chłopaka i rudowłosą dziewczynę, która obejmowała go, stojąc za nim. To byli oni, rok temu podczas wakacji. A później jego wzrok przykuła ramka. Była zrobiona z... kory. Wyrzeźbione tam były ich inicjały. Łzy zakręciły mu się w kącikach oczu.
- Lily, to jest... - Zabrakło mu słów. To był najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostał.
- Wiesz, z którego to drzewa? - spytała.
- Domyślam się. - Z tego, na które wspinali się, mając dziesięć lat. - Dziękuję - szepnął. - Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką znam. Jestem szczęściarzem.
- Nie, to ja jestem farciarą - stwierdziła i mocno go przytuliła. - Wszystkiego najlepszego!
Dla takiego przyjaciela mogłaby wskoczyć w ogień.

~*~

   Wracając wieczorem do Wieży Gryffindoru, ledwo poruszała nogami. Była zmęczona, a jutro był poniedziałek. Musiała jeszcze dokończyć jedno zadanie na Transmutację. Jęknęła.
Nie, nie, nie... Spać!
Powiedziała hasło Grubej Damie i weszła do Pokoju Wspólnego. Były tam tylko trzy czy cztery osoby. Lils dowlokła się do schodów i po bardzo ciężkiej wspinaczce dotarła do odpowiednich drzwi. Weszła, nie pukając. Nie musiała, to był jej pokój.
- No, w końcu przyszłaś! - przywitała ją od razu szatynka.
- Dzień ze Snape'em się udał? - zapytała Ann.
- Z Severusem... - poprawiła Ruda.
- Ej, ja go nie lubię, ale szanuję, że ty tak. Jednak nie zmuszaj mnie, bym mówiła jego imię. Bo jak je słyszę, to dostaję drgawek.
- No, uważaj, bo zemdlejesz - zażartowała niebieskooka.
- Ale śmieszne - odpowiedziała Blodni, przedrzeźniając się z przyjaciółką.
   Lilka, nie chcąc w tym uczestniczyć z powodu zmęczenia, szybko zabrała odpowiednią książkę, pióra, atrament, papier, jakiś zeszyt na brudnopis i wymknęła się z sypialni. Zeszła do Pokoju Wspólnego i usiadła przy jednym ze stolików, wygodnie się rozsiadając. Kominek dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza po przebywaniu kilku godzin na zewnątrz. Wciąż mimo wszystko było zimno. Dziewczyna odgarnęła włosy z czoła i wzięła głęboki oddech, otwierając podręcznik i brudnopis. Przewracała karki, szukając odpowiedniego tematu. Nie spodziewanie ktoś się przysiadł. Podniosła wzrok.
- Robię zadanie, nie przeszkadzaj.
- Mogę ci pomóc. Już to zrobiłem - odrzekł James, pokazują rząd równych, białych zębów. - Nie, żartuję. Przyszedłem, bo to ja właśnie szukam pomocy.
- Nie napiszę za ciebie wypracowania - powiedziała szybko.
- Chyba jednak napiszesz. - Poprawił okulary, wciąż się uśmiechając.
- Co się tak szczerzysz? Masz jakiś tik czy coś? Idź sobie.
- Zawsze ceniłem sobie twoją szczerość.
Evans prychnęła niecierpliwie, starając się skupić na czytanym tekście, bo w końcu znalazła właściwą stronę. Jednak Potter nie odchodził. Siedział koło niej, zaczepiając ją, zagadując, obracając w palcach jej pióro.
- Daj mi spokój, próbuję się skupić - oznajmiła już trochę wkurzona.
- Proponuję układ, napiszesz mi wstęp, a ja dam ci spokój do końca dnia.
Hmm, to brzmiało kusząco...
- Nie, odczep się ode mnie. Piszę, nie widzisz?
Przewróciła kartkę w brudnopisie i wtedy coś z niego wypadło. Ona wiedziała co. Chciała szybko to zgarnąć ze stołu, ale Potter był szybszy.
- Oooo, Evans ma tajemnice? - zapytał, wstając i uciekając przed nią. - Zaraz zobaczymy...
- Oddawaj to! - krzyknęła.
- Tylko jak przeczytam...
- Na bokserki Merlina, zaraz cię ukatrupię! - Już go dogoniła, gdy Jim nagle się zatrzymał.
Ledwo wyhamowała. Chłopak odwrócił się gwałtownie i mocno złapał ją za nadgarstki. Pochylił się do niej i spojrzał prosto w jej zielone oczy. Głośno przełknęła ślinę. Nie rozumiała, co właśnie się działo. Co on robił? Już otwierała, usta, żeby coś mu powiedzieć, ale wyprzedził ją. Znowu.
- Lily, ktokolwiek cię poprosił o uwarzenie tego eliksiru, zrezygnuj. Natychmiast. To zbyt niebezpieczne. Wiem, że lubisz wyzwania, ale odpuść. Zrób to dla własnego dobra. - Chciała odwrócić wzrok, wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogła. Stała wmurowana, słuchając każdego jego słowa. - Proszę, przemyśl to. A jeśli nie będziesz chciała się wycofać, będę musiał zrobić to za ciebie. Choćby nie wiem, jak bardzo źle miałoby się to potoczyć. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - Nie wierzyła w to, co usłyszała. Przecież to był James! Ale nie cofnął swoich słów. I na dodatek mówił dalej: - Rozumiesz, Lily? Nie pozwolę, by ktoś wpakował cię w kłopoty, byś sama się w nie wpakowała. Bo jak będziesz kontynuować warzenie tego naparu, to twoje życie zamieni się w piekło, zupełnie niespodziewanie. Słyszysz? Zawsze będę cię chronił.
- Przestań pieprzyć - przemówiła w końcu. - To moja sprawa, okej? I nie udawaj, że jesteś taki opiekuńczy, bo widziałam jak kiedyś rzucałeś zaklęcie na drugoklasistę. I cię to bawiło. Kogo chcesz oszukać, Potter? I skąd w ogóle wiesz o Iskrzącym Roztworze Zaniknięcia?
- To nieistotne - uciął, wciąż ją trzymając. - Pamiętaj, że zawsze życzyłem ci dobrze. Nigdy nie chciałem, nie chcę i nie będę chciał twojej zguby i krzywdy. Martwię się o ciebie.
Nie wiedziała, jak na to zareagować. Czemu mówił jej to wszystko? Dlaczego tak się przejął? To była jego prawdziwa twarz? Czy może ktoś ich obserwował, a on zgrywał twardziela? Miała totalny mętlik w głowie. Ogarnął ją strach odnośnie tego wszystkiego - eliksiru, konsekwencji. Nie miała pojęcia co zrobić, powiedzieć ani nawet co myśleć! Zaczęła się trząść.
- Puść mnie - powiedziała, a głos jej się załamał. Chłopak zwolnił uścisk. - Daj mi pomyśleć. - Ruda podbiegła do stolika i nerwowo zaczęła zbierać swoje manatki. - Nie wiedziałam, w co się pakuję... Jestem zagubiona, miałam wątpliwości... Nie wiem, czemu w ogóle ci to mówię - jęknęła i zaczęła wspinać się po schodach. - Nie jesteśmy przyjaciółmi - rzuciła.
- Wiem. - Zatrzymała się na dźwięk jego głosu. Był spokojny i... smutny? Odwróciła się. Szukający stał tuż przed pierwszym stopniem i wpatrywał się w nią swoimi orzechowymi tęczówkami. Jego włosy jak zwykle były rozczochrane. - Ale mogę ci pomóc. Naprawdę.
- Dziękuję, James - rzekła, zanim głębiej zastanowiła się nad słowami.
   Lekko zmieszana odwróciła się na pięcie i pognała na górę. Zniknęła mu z oczu trzy sekundy później. Na twarzy Gryfona pojawił się słaby uśmiech. To był już czwarty raz, kiedy wymówiła jego imię. I wychodziło na to, że zaczęła się do niego przekonywać.

~*~

   Lilka źle spała tamtej nocy. Jej myśli cały czas krążyły wokół Iskrzącego Roztworu Zaniknięcia. Czy to było możliwe? Że mogła zamienić się w takiego potwora? Czy jest już za późno? 
   Te pytania dręczyły ją, nawet jak się obudziła. Dziewczynom wciskała kit, że stresuje się zajęciami i SUMami. Ale po lekcjach nadal wyglądała i zachowywała się jak trup. Mało rozmawiała z innymi, prawie w ogóle nie jadła, cały czas siedziała z głową w chmurach. 
- Wszystko w porządku? - zapytała Dorcas, gdy siedziały już popołudniu w Pokoju Wspólnym. Wszyscy uczniowie wyszli na dwór łapać ostanie płatki śniegu, więc były same razem z Ann. - Nie wyglądasz najlepiej. 
- Tak, od rana zachowujesz się... inaczej - stwierdziła blondynka. - Na pewno wszystko gra?
W tym momencie czara się przelała. Lily pokręciła gwałtownie głową, a w oczach zakręciły się łzy.
- Nie - szepnęła, nie mogąc mówić głośniej. - Zgodziłam się na coś, na co nie powinnam, I teraz mam poważne wątpliwości, do tego czy osoba, która mnie do tego przekonała nie była przez kogoś zmuszona. Czy nie wpakowałam się w bagno.
- Co się stało? Jesteś chora? - zmartwiły się przyjaciółki.
- Nie, nie wiem... może na mózg - mruknęła. - Merlinie, o czym ja wtedy myślałam?!
I opowiedziała im wszystko. O tym jak Scott kazał jej obiecać, że mu pomoże, o Iskrzącym Roztworze Zaniknięcia, o tym jak dziwna była receptura, o tym dlaczego miała zabandażowaną dłoń, o ostrzeżeniu Severusa i Pottera, o konsekwencjach, o strachu, jaki poczuła ostatniego wieczoru. Mówiła, nie przerywając, tylko czasami robiąc króciutką pauzę na oddech. Miała rozbiegany wzrok, nerwowo gestykulowała, była cała roztrzęsiona. 
- Co mam teraz zrobić? - zakończyła pytaniem całą historię. Spojrzała wyczekująco na dziewczyny, wierząc, że one jej dobrze doradzą.
- Jedno jest pewne - rzekła Meadowes. - To śmierdzi czarną magią na kilometr.
- Powinnaś pogadać ze Scottem i się wycofać z obietnicy - powiedziała Lorens. - Możemy ci pomóc, ustalimy plan czy coś. Nie zostaniesz sama, skarbie. Nie bój się. 
- Dziękuję. - Evans przytuliła mocno swoje przyjaciółki. - Tylko, że... Scott może się wściec. Jeśli chodzi o tę sprawę, to ostatnio zrobił się agresywny. Jeśli miałby coś komuś zrobić, to...
- To w takim razie przyda ci się również nasze wsparcie. - Gwałtownie się odwróciły. Za nimi stali Rogacz, Łapa i Lunatyk. - A co więcej... - dodał Jimmy. - Mam już pewien pomysł. Tylko, że ktoś tu może oberwać w dziób i stracić kilka zębów. 
- Co ty knujesz? - zapytała Lil. 
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. - Tylko musisz mi zaufać. Ufasz mi, Lily?

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 20. List.

Hejka, wizzy!
Nowy rozdział napisany! Byłby wcześniej, ale dopadła mnie choroba i nie byłam w stanie nawet siedzieć, a co dopiero pisać! :( Ale cóż, oto jest! Jest dłuższy od poprzedniego, choć długością nie grzeszy :/ Przepraszam, ale musiałam po prostu skończyć w tym momencie, dlatego jest krócej.
Jejciu, to w rozdziałach już dwójeczka z przodu :D Ale to szybko minęło... Ale spokojnie, tak wstępnie to będzie ok. 100 rozdziałów, bo oczywiście wszystko przeciągam w czasie i się rozpisuję XD Ale to chyba lepiej, c'nie? :)
Za dużo na temat rozdziału nie napiszę... Przeczytajcie sami! :D
Mam nadzieję, że korzystacie z wakacji i miło spędzacie ten czas. Chciałabym wam życzyć udanych wyjazdów, przede wszystkim bezpiecznych, długiego spania i wesołego leniuchowania podczas tych słonecznych i bardzo upalnych dni. :)
Rozdział dedykuję... Gabrieli Black! Ślicznie dziękuję za komentarz pod ostatnim rozdziałem i zachęcam do dalszego czytania :D
No to chyba tyle.

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Rozdział ma być wstawiony za pomocą ustawień na blogspocie, żeby sprawdzić czy to coś działa czy też nie. No i poza tym różnie to bywa z miom dostępem do komputera, także... :D
PPS Nie wiem, czemu nie zadziałał mój eksperyment, w każdym razie, przepraszam za to opóźnienie!
_____________________


Rozdział 20. List.

   Pierwszy tydzień stycznia minął bardzo szybko. Syriusz siedział właśnie w Pokoju Wspólnym, obracając różdżkę w palcach i cicho pogwizdując. W skrócie - nudziło mu się. Obserwował spokojnie pozostałych uczniów i doszedł do wniosku, że większość to idioci. No, chociażby ten koleś z włosami jak debil, czytaj gładko ulizanymi, który oglądał swoje smarki. Albo ta laska, która dosłownie dotykała nosem kartki, pisząc jakieś zadanie domowe. Czy ona w ogóle cokolwiek widziała? Black wzniósł oczy do nieba, nie mogąc się nadziwić ludzkiej głupocie. Dalej obracając magiczny patyk w palcach, szukał wzrokiem kogoś znajomego. Scott po treningu zatrzymał Jamesa, więc okularnik teraz brał prysznic, Lunatyk nie schodził na dół, by nie natknąć się na Ann, a Peter gdzieś poszedł. Wydawało mu się, że coraz częściej tak robił. Pettigrew wcześniej był zawsze z którymś z Huncwotów, a teraz chodził swoimi ścieżkami. Fakt, czasem bywał upierdliwy i dobrze, że w końcu zajął się swoim życiem, ale częsta nieobecność Glizdka zaczynała doskwierać chłopakom.
   Łapa westchnął głęboko i zanurzył się głębiej w wygodnym, starym fotelu. Ach, jak przyjemnie! Zwłaszcza po tak wyczerpującym treningu. Chłopak czasami miał ochotę zrzucić Richardsona z miotły. Te jego krzyki (np."Obroń, idioto!" i tym podobne) doprowadzały go powoli do szału. Pocieszał się więc myślą, że za niecałe pół roku, już nigdy więcej gościa nie zobaczy. Syri narzekał w myślach na kapitana drużyny, kiedy usłyszał czyjś chichot. Podniósł wzrok. Zobaczył grupkę dziewczyn. Gdy przyjrzał się dokładniej, zrozumiał, że to jego Lily, Ann i Dorcas. Lilka miała zabandażowaną dłoń, Lorens czerwony, zasmarkany nos, a Dorcas... Ona była... Nawet nie potrafił tego opisać. Wydawała się opanowana, szczerze mówiąc rzadko ją taka widywał. Przed oczami stanęła mu sytuacja na dzień przed Nowym Rokiem. Kiedy Gryfonka wparowała do jego dormitorium, krzycząc na niego, że zabrał Pelerynę Niewidkę jej pokoju. Wtedy nie była taka opanowana, jak teraz. A potem przypomniało mu się, jak rozmawiali kiedyś o przyszłości, jak wyczarował dla niej ptaki... Jak bardzo był podekscytowany, kiedy umówił się z nią do Hogsmeade... Albo kiedy ją potem pocałował, to uczucie radości, smak tych ust...
   Gryfon otrząsnął się. Nie potrafił, a może nie chciał, wiedzieć dlaczego to to było między nimi, a coś było na pewno, się zepsuło... Czemu nie umiał teraz do niej podejść i po prostu pogadać, tak od serca, tak szczerze... Co stanęło mu na drodze?
   Wspomnienia zalały jego głowę ponownie. Tylko, że tym razem były one mniej przyjemne. Widok Dor z Dylanem, on sam całujący Lilkę w schowku... Ugh! Wzdrygnął się na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Nie żeby Evans źle całowała czy coś, ale czuł się najzwyczajniej w świecie winny. Zdradził Jamesa, co prawda Dori nie była wtedy jego dziewczyną, a mimo to czuł się nie fair wobec niej. Tak wiele się wydarzyło między nimi, a teraz byli... w punkcie wyjścia. Niby się pocałowali, ale razem nie byli. Niby rozmawiali na poważne tematy, ale dalej nic nie drgnęło. Niby czuł ukłucie zazdrości, gdy widział Czarną z Lyreenem, ale nic nie zrobił, żeby zerwali, choć w sumie nie musiał, bo ten debil sam to zrobił. Syriusz zastanawiał się, jak można być takim idiotą, żeby zerwać z tak cudowną dziewczyną?
   Rozmyślał o tym intensywnie, kiedy usłyszał kroki na schodach. To była  o n a. Śledził ją wzrokiem, obserwował, jak wychodzi z Pokoju Wspólnego, a potem jak znika za portretem Grubej Damy. I nie mógł się opanować. Zapragnął za nią pobiec, zatrzymać ją, złapać za rękę...
W jakie ja gówno się wpakowałem?
Łapa westchnął głęboko, pocierając ręką twarz, i zrozumiał, że  t o, cokolwiek to było, zaczęło się na początku tego roku szkolnego. Tylko, że zapomniało mu się, jak bardzo Dorcas okazała się idealna.

~*~

   Następnego dnia na niebie już od rana królowało słońce. Ponieważ była sobota i uczniowie nie mieli zajęć, wszyscy wylegli na błonia. Co prawda śnieg jeszcze nie zniknął, ale również nie padał. Ann szła środkiem przykrytego delikatną warstwą puchu trawnika, aż doszła do ogromnego drzewa niedaleko jeziora, które aktualnie zamarzło. Kilku szóstoklasistów weszło w butach na ten zamarznięty zbiornik wodny i biegało po nim, śmiejąc się. Lorens pokręciła głową z politowaniem.
Jak można być tak głupim? Przecież coś może im się stać!
Nie zrobiła jednak nic, bo zazwyczaj takie interwencje kończyły się wezwaniem nauczyciela i chwila wytchnienia zamieniała się w szlaban. Oczywiście co innego powiedziałaby Lilka, ona jako prefekt zawsze trzymała się wszystkich zasad bezpieczeństwa. No, zazwyczaj...
   Blondynka oparła się o drzewa i wyciągnęła z torby swój pamiętnik i długopis. Chwilę myślała, o czym napisać, a kiedy nic nie przychodziło jej do głowy, postanowiła przejrzeć poprzednie wpisy. Przekartkowała notatnik i natrafiła na opis z pierwszego stycznia. Przeleciała wzrokiem po linijkach tekstu. Napisała niewiele:

Jestem wściekła. Na niego... A już wydawało mi się, że coś między nami jest, że coś się ułożyło... Ale najwidoczniej się pomyliłam. Merlinie, czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? Ugh, to zdecydowanie najgorszy początek nowego roku od narodzenia świata!

     Gryfonka cicho westchnęła. Naprawdę w głębi duszy wierzyła, że z Lunatykiem będą mogli zostać chociaż bliskimi przyjaciółmi. Ale po tym jak na nią nakrzyczał za tę durną książkę... Sama się trochę pogubiła. Z jednej strony jest zdziwiona jego zachowaniem, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej tak się nie wściekł, za to, że ktoś wziął jego książkę przez przypadek, ale z drugiej strony nie mogła dać się tak traktować. Poprzedniego dnia nie wiedziała, co o tym myśleć, nawet się popłakała. Widziała, jak Syriusz się jej przyglądał, gdy przechodziła w Pokoju Wspólnym. Głęboko w sercu miała nadzieję, że powiedział o tym Remusowi, żeby tamten się opamiętał i ją przeprosił albo chociaż wyjaśnił swoje zachowanie. Ale póki co, ani go nie spotkała, ani on nie zostawił jej żadnej wiadomości.
   Blondynka zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wyszła po to, żeby się wyciszyć, żeby przestać nad tym dumać. Ale nie mogła przestać, nie potrafiła NIE myśleć o nim. To było dla niej zbyt trudne. 

~*~

   Każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka, śniadanie, lekcje, obiad, wolne, odrabianie zadań i do spania. 
   Chyba w końcu każdy uczeń piątej lub siódmej klasy odczuł zbliżające się powoli, ale jednak, SUMy i OWUTEMy. Lily codziennie po zajęciach siadała do książek i powtarzała wiadomości od początku roku, zdarzało się także, że przypomniała sobie, czego uczyła się na czwartym czy trzecim roku. Ale weekendy to co innego! Tylko że wcale nie było lepiej... Evans musiała spotkać się ze Scottem w sprawie Iskrzącego Roztworu Zaniknięcia. Dość dużo rozmyślała o tym eliksirze i powoli zaczynała żałować, że się zgodziła. Ale ponieważ była osobą, która dotrzymywała obietnic, mimo wszystko nie zamierzała się teraz wycofywać. Po prostu starała się nie zawracać sobie zbytnio tym głowy, kiedy nie było potrzeby.
   Zamknęła czytaną książkę i wyjrzała przez okno. Zobaczyła Ann opartą o drzewo i uśmiechnęła się lekko. Uwielbiała swoje współlokatorki, były dla niej jak siostry. Świetnie się dogadywały i rozumiały. Naprawdę miała szczęście, że na nie trafiła. Kiedy znów zerknęła na blondynkę, posmutniała. Tak wiele przeżyła... Niedawno umarła jej babcia, co było dla niej ogromnym ciosem prosto w serce, a teraz jeszcze kłótnia z Remusem, do którego coś czuła. Evans wstała i poszła do łazienki. Przemyła wodą twarz i zerknęła w lustro. Potrzebowała odpoczynku, jakiegoś masażu czy coś. Dziewczyna weszła z powrotem do pokoju i położyła się na łóżku. Przeczesała palcami swoje długie, rude włosy, a potem zdecydowała się wyjść z Wieży Gryffindoru i udać się do Pokoju Życzeń. Jak pomyślała, tak zrobiła.
   Kiedy była już na miejscu, przeszła trzy razy pod ścianą, wyobrażając sobie miejsce, w jakim chciała być. Po kilku sekundach zobaczyła drzwi. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Aż stanęła z zachwytu. Było nawet lepiej, niż się spodziewała.
   Wszystko było z drewna - podłoga, sufit i trzy ściany. Zamiast czwartej było ogromne, naprawdę olbrzymie, okno, przez które wpadało zimowe słońce. Na środku pomieszczenia stał stolik, a na nim gramofon z płytą winylową. I oprócz miękkiego dywanu na pół komnaty było tam tylko tyle, ale tego chciała. Muzyki i przestrzeni. Nastolatka nasunęła igłę na rowek w płycie. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem do jej uszu dotarły dźwięki skrzypiec, tak idealne, tak wyraźne, że przeszło jej przez głowę, że ktoś stał obok niej i grał. Lil zamknęła oczy i przeniosła się do swojego świata, w którym nie zgodziła się na pomaganie Scottowi, w którym żyła w zgodzie z Petunią, w którym wszystko jej wychodziło i nie miała problemów, w którym wciąż przyjaźniła się z Ann i Dor, w którym nie przeszkadzały jej zaloty Jamesa, w którym wręcz  p r a g n ę ł a  go... Zaraz, zaraz... CO?! Zielonooka gwałtownie otworzyła oczy. Leżała na dywanie, nawet nie pamiętała, kiedy się na nim położyła.
 - O czym ja przed chwilą myślałam... Że niby ja... Pottera? Haha, dobre, Lily, dobre.
Piętnastolatka prychnęła, kręcąc głową. A potem spoważniała.
- Świetnie, jeszcze gadam sama ze sobą. Ooo, wow, co ten Potter ze mną robi? Dobra, stop. Przestań gadać do siebie, przestań. - Nerwowy śmiech. Kilka szybkich oddechów. - Cholera, muszę odpocząć.
- Rozmawiasz ze sobą? - Usłyszała.
Kurde, tylko nie on.
Odwróciła się i zobaczyła... Oczywiście, że to musiał być akurat on!
- Hmm, tak. Miło czasem przeprowadzić konwersację z kimś inteligentnym - odparła, patrząc jak Rogacz siada obok niej. - A ty... Co TUTAJ robisz? Przecież to Pokój Życzeń, nie można...
- Nie zamknęłaś drzwi - wtrącił, gdy zrobiła przerwę na wdech.
- Ach - mruknęła.
- A tak z ciekawości... Co ja z tobą robię? - zapytał, śmiejąc się. Ruda zauważyła, że zawsze marszczył mu się tak uroczo nos, w wyniku czego zjeżdżały mu okulary. I tym razem tak było.
- Emm... Co? Nic takiego nie mó... - zaczęła, ale przerwała, sama nie wiedząc czemu. Chyba coś ją powstrzymało od wciskania mu kolejnego kitu. - Emm... No...
- O, widzę, że sporo tego jest - odrzekł, zanosząc się śmiechem.
Evans pochyliła głowę, a jej włosy skutecznie zasłoniły wpływającą na policzki purpurę. Dostrzegłszy to, Jimmy uspokoił się nieco.
- Hej... Tak naprawdę to chciałem się spytać, o to... no wiesz... - Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Ruda spojrzała na niego, a on nagle zapomniał jak się nazywa. - No... Trochę mi, hmm, dziwnie... tak, dziwnie! Dziwnie mi o tym mówić, bo nie za bardzo... no. hmm, cholera...
- Halo, Potter, wysłów się!
- No, po prostu chciałbym wiedzieć, co ty do mnie masz. - Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. - Lily, nie udawaj. Raz na mnie wrzeszczysz, raz normalnie rozmawiasz, używasz mojego imienia, co w sumie jest bardzo fajne, no ale... zdecyduj się. - Szukający zrobił pauzę. Czekał, aż Lily coś wtrąci, ale ona tylko milczała, więc kontynuował. - Chciałbym wiedzieć też, czym to jest spowodowane, bo...
- Twoim zachowaniem... - rzuciła, odwracając wzrok.
- No właśnie... jakim? - zapytał, a coś zaczęło się w nim gotować. - Bo naprawdę nie mam pojęcia.
- Przestań, Potter - odparła. - Dobrze wiesz, nie będę ci teraz wszystkiego wymieniać. Po prostu czasami sprawiasz wrażenie osoby... zdolnej do normalnej rozmowy, a czasami lądujesz na dywaniku u dyrektora za kolejny głupi żart. Częściej jest to drugie, dlatego nie dziw się, co do mojej reakcji na ciebie. I chyba lepiej będzie jak skończymy tę rozmowę TERAZ, nim coś złego z tego wyniknie - powiedziała, wstając. - Mam sporo zajęć.
- Lily! - zawołał i dogonił ją przy wyjściu. - Przecież widzę... Nie rób ze mnie idioty... Jeszcze większego niż jestem... - Albo mu się zdawało, albo Lilka powstrzymywała się od uśmiechu. - Ale nie zaprzeczysz, że coś między nami jest...
- Owszem - odpowiedziała spokojnie, kiwając głową. - Nienawiść, Potter, nienawiść. - I wyszła.
- Między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka granica - krzyknął za nią. - Czekam aż ją przekroczysz - szepnął, choć nie do niej, bardziej do siebie.

~*~

   Meadowes leżała przykryta grubym kocem na swoim łóżku, czytając książkę, którą dostała w prezencie na święta od cioci. Jednak co chwila włosy, wpadały jej do oczu i utrudniały czytanie. Co chwila odgarniała je z czoła. Stęknęła, gdy stało się to ponownie. Spojrzała na numer strony, by go zapamiętać i odkopała się spod koca. Weszła do łazienki i stojąc przed lustrem, związała swoje włosy w luźnego koka. Przejrzała się jeszcze, sprawdzając, czy nigdzie nie wyskoczył jej pryszcz. Kiedy przekonała się, że nie, że jej skóra jest czysta i gładka, wróciła do sypialni.
   Idąc w kierunku swojego łóżka, zobaczyła kartkę na podłodze, niedaleko drzwi. Sięgnęła po nią zaciekawiona, ponieważ najwyraźniej ktoś podłożył ją przed chwilą. Przesyłka była zaadresowana do Ann. Dziewczyna położyła kopertę na łóżku blondynki i z powrotem usiadła na swoim. Powróciła do czytania, jednak co jakiś czas jej wzrok sam wędrował w stronę koperty. Nie ukrywała tego przed sobą - chciała wiedzieć, co tam było napisane. Jednak szanowała prywatność przyjaciółki i mimo, że bardzo pragnęła przeczytać list, to nie ruszyła się nawet o milimetr. Na szczęście nie musiała długo czekać, aby poznać zawartość tajemniczej kartki, gdyż po kilku minutach do dormitorium dziewczyn weszła Blondi.
- Hej - przywitała się, zdejmując kurtkę.
- Cześć - powiedziała Dorcas. - Ktoś podrzucił nam kopertę. Do ciebie.
- Do mnie? - zdziwiła się Lorens. Nie czekała na żadną wiadomość, no może oprócz tej od Remusa, ale przecież on... A co jeśli jednak...
Gryfonka stanęła w połowie drogi do łazienki i szybko zawróciła w stronę łóżka. Meadowes zatrzasnęła książkę z głuchym trzaskiem i podeszła prędko do koleżanki. Ann chwyciła kopertę i faktycznie zobaczyła tam niezgrabnie napisane swoje imię. A więc to na pewno nie Lupin, bo on pięknie pisał, ale cóż... I tak była ciekawa, co znajdowało się w środku. 
- No, otwierasz? - spytała Czarna.
   Ann wzięła głęboki oddech i otworzyła. W miarę czytania listu, jej oczy stawały się większe i bardziej przerażone. Usta otwierały się szerzej z każdym zdaniem, aż jedna dłoń powędrowała do twarzy, by je zakryć. Prawa dłoń zaczęła drżeć. Lorens miała coraz większy problem z koncentracją, czytała kilka razy ten sam wers, aby zrozumieć jego sens. Dorcas kręciła się koło niej, próbując coś odczytać, ale trzęsąca się ręka Blondi, a razem z nią i kartka, skutecznie uniemożliwiały jej to zadanie. W końcu zrezygnowała i postanowiła zaczekać, aż przyjaciółka sama przeczyta i da jej potem liścik. Była lekko zaniepokojona reakcją dziewczyny.
- Wszystko w porządku? 
Brązowooka zbyła ją machnięciem lwej ręki i jękiem. Później Meadowes o nic już nie wypytywała, ale już naprawdę, naprawdę nie mogła wytrzymać. Tak bardzo chciała wiedzieć, co tam było napisane i czemu Ann zachowywała się tak dziwnie. W końcu, chyba milion lat później, blondynka usiadła na łóżku, a jej twarz wyrażała tylko i wyłącznie jedno - przerażenie. Strach zakradł się do jej oczu. Czarna usiadła koło niej, chcąc dostać kartkę, ale ona cicho mruknęła:
- To... zbyt osobiste. Przepraszam. - I nagle zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki, zamykając się w niej.
- Ann?! - zawołała współlokatorka, uderzając w drzwi. - Bo otworzę te drzwi za pomocą zaklęcia.
- Zostaw mnie na chwileczkę - rzekła. - Proszę.
- Co? Czemu? Coś się stało?! Otwórz!
- Nic mi nie jest. Doruś, proszę, muszę na moment... Po prostu zostaw mnie samą, okej?
- No dobrze - dobiegł ją głos szatynki. - Ale jeśli zamierzasz popełnić samobójstwo, lepiej od razu się poddaj.
- Nie chcę się zabić, nie martw się.
Trzy sekundy później Meadowes odeszła od drzwi. Blondi zjechała na podłogę wyłożoną kafelkami, opierając się plecami o ścianę i głośno westchnęła, jeszcze raz zerkając na wiadomość:



KTOŚ Z TWOICH ZNAJOMYCH MACZA PALCE W CZARNEJ MAGII. TWOJA BABCIA PRZEZ TEGO KOGOŚ UMARŁA.

WIESZ KTO TO JEST? OBAWIAM SIĘ, ŻE NIE.

BYĆ MOŻE CZUJESZ TERAZ STRACH, BYĆ MOŻE NIE PRZYWIĄZUJESZ DO TEGO ZBYT DUŻEJ UWAGI, ALE ZASTANÓW SIĘ, NIM STANIE CI SIĘ COŚ ZŁEGO I TWOIM BLISKIM - W DOMU I W SZKOLE.

POMYŚL, KTO TO MOŻE BYĆ.

JEŚLI NADAL NIE WIESZ, PRZYJDŹ ZA TYDZIEŃ POD BIJĄCĄ WIERZBĘ O PÓŁNOCY. ZAPROWADZI CIĘ ONA DO WRZESZCZĄCEJ CHATY. NIE MUSISZ BRAĆŻDŻKI, NIE BĘDZIE CI POTRZEBNA. NAWET DO OŚWIETLENIA DROGI, BO BĘDZIE PEŁNIA, KTÓRA RZUCI WYSTARCZAJĄCO DUŻO ŚWIATŁA NA PEWNĄ SPRAWĘ.

PRZYJDŹ SAMA, JEŚLI CHCESZ PRZEŻYĆ.

I RADZĘ NIE POKAZYWAĆ TEJ WIADOMOŚCI OSOBOM TRZECIM, BO KONSEKWENCJE MOGĄ BYĆ... ŚMIERTELNIE NIEMIŁE.

AHA, I PAMIĘTAJ JESZCZE O JEDNYM, MOJA DROGA ANN, MIŁOŚĆ UMIERA OSTATNIA.



      W głowie miała totalny chaos. Nic nie rozumiała z tego listu. I kto w ogóle jej to podrzucił? Oprócz nauczycieli, dyrektora i oczywiście dziewczyn, a także Huncwotów, nikt nie wiedział o śmierci jej babci. Nie podejrzewała żadnego pedagoga o zrobienie czegoś takiego, ani tym bardziej swoich przyjaciółek. Co do Huncwotów, to zastanawiała się nad tym, ale w końcu stwierdziła, że nie byliby skłonni do żartowania, używając do tego śmierci Caroline.
   Pytania obijały się o każdy zakamarek jej mózgu. Ktoś maczał palce w czarnej magii? Jaki znajomy? Śmiertelnie niemiłe konsekwencje? No, to akurat zrozumiała, bez niczyjej pomocy. Zaczęło kręcić jej się w głowie. I dlaczego ostatnie zdanie tak odbiega od reszty? Miłość umiera ostatnia? Co autor miał na myśli? Wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Niewiele to dało. Wrzeszcząca Chata? Przecież to najbardziej nawiedzane miejsce w Wielkiej Brytani. I jak niby miała się tam dostać przez Bijącą Wierzbę? Przecież to zmutowane i agresywne... drzewo. Dziewczyna wpatrywała się uporczywie w list, jakby to miało pomóc jej zrozumieć jego sens. Było jej niedobrze. Ktoś jej zagrażał? KTO? 
   Poczuła, jak fala gorąca wybuchła w środku jej ciała, jak tysiące ostrzy wbiło się naraz w jej czaszkę, jak wszystkie kolory zlały się w jeden i na odwrót, jak tępy dźwięk rozsadzał jej uszy. Spodziewała się, że za chwilę jej świat przewróci się o 180 stopni. Było jej słabo, czuła że obiad podchodził jej do gardła. Zacisnęła powieki, próbując to wszystko zatrzymać, ale nic nie zdziałała.
Zemdlała.
- Ann? Gdzie jesteś?
- Remus, co ty tutaj robisz?!

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 19. Skalpel.

Hejka, drodzy Czytelnicy! :D
Jak mówiłam rozdział pojawia się w weekend. Ach, jak ja uwielbiam takie ciepełko i słoneczko, jakie było dzisiaj. *-* A fakt, że za dwa tygodnie zaczynają się wakacje, jest po prostu spełnieniem moich marzeń! Jeszcze TYLKO dwa tygodnie i wolność! :D
Co do rozdziału - marne 4,5 strony. Ale lepsze to niż nic, prawda? Trochę namieszałam w tym rozdziale z... Lily! Ale która nastolatka, zwłaszcza taka, która może czarować, nie ma czasem szalonych dni? :D
Rozdział dedykuję Annabeth Rosemary! Dziękuję Ci, kochana, za te komentarze, które tu zostawiałaś i za to, że zaglądałaś na tego bloga :* Bardzo pomogłaś mi się wziąć w garść i skończyć ten rozdział :)
Cóż... No to chyba koniec mojego monologu XD

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Nie wiem, kiedy następny rozdział. Mam jednak nadzieję, że nie za cztery miesiące :D
PPS Piszcie, co sądzicie o tym rozdziale w komentarzach. Przyjmuję wszystko - krytykę również :D

____________________________________



Rozdział 19. Skalpel.

- Peter! Czy to nie był najdłuższy moment normalnego głosu podczas mutacji?! - Zaśmiał się Black, rozładowując napiętą atmosferę. Wszyscy rozluźnili się odrobinę.
- Chyba tak - odrzekł Pettigrew piskliwym głosem. Cóż, czas sekundowego basu minął. - Ale... Myślicie, że to oni? Czemu? To że Dorcas ich wtedy widziała, nie oznacza od razu, że to oni podpalili ten dom.
- Tak - odparła Lorens. - Ale pamiętam, jak tydzień przed pożarem poszłam do sowiarni wysłać list i wtedy... Byli tam. Connie i Dylan. Rozmawiali... Czekajcie, jak to było? Wyjście do Hogsmeade jest za tydzień, wtedy to zrobimy, tak to powiedziała. A wtedy on zapytał czy koniecznie musi jej pomagać i odpowiedziała, że tak, że zgodził się dzień po tym jak... - Ann zamilkła i zachłysnęła się powietrzem. - Jak James zleciał z miotły!
- A ja przypominam sobie, że jak opowiadałam Dylanowi o Jimie, nagle znieruchomiał i szybko wrócił do szkoły - mruknęła Czarna. - Wydawał się wtedy zestresowany, jakby coś wymknęło się spod kontroli.
- Ann, a pamiętasz ten dzień, kiedy Maters podeszła do naszego stolika? - spytał Syriusz i nagle ugryzł się w język. Nie mógł wspominać przy dziewczynach, o tym że wtedy Ślizgonka nazwała Lupina psem nie bez powodu. Na szczęście Blondi poszła w inną stronę.
- Oczywiście! - krzyknęła, podskakując w miejscu. - Skądś wiedziała, że podsłuchiwałeś wtedy na początku roku. - Meadowes oblała się purpurą, a Syriusz poczuł gulę w gardle. "Nie tylko o tym wiedziała" pomyślał, przypominając sobie, że wspominała coś o jego nieobecności na lekcji Zaklęć. - Jak myślicie skąd?
- Czy to ważne? - zapytał Potter. - Ma gdzieś wtykę i nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że to ona mnie podtruwała, jak byłem w Skrzydle Szpitalnym.
- Czekajcie - mruknęła Dor. - Nie mamy dowodów, żadnych listów ani świadków. Nie zajmujmy się tym teraz, jest Sylwester.
- Masz rację - odparł Rogacz. - Pomyślimy o tym jutro. To znaczy... dzisiaj. A tak w ogóle Lily zamierza do nas przyjść czy nie?! - Zacisnął lewą dłoń na prawym łokciu. - A zresztą... nieważne - dodał ciszej.
Postali chwilę w milczeniu, zastanawiając się, czy Connie Maters i Dylan faktycznie mogli mieć coś wspólnego z podpaleniem domu w Hogsmeade. Ann przyglądała się okładce książki Remusa, którą wzięła przez przypadek. Ciemny las. A tytuł? Księżyc w pełni. Brzmiało ciekawie, więc otworzyła. Nim zdążyła jednak bardziej przyjrzeć się zawartości księgi, ktoś wyszarpnął ją jej z rąk.
- Hej! - zawołała ostro i podniosła wzrok. Lunatyk.
- Po co ją wzięłaś?! - wrzasnął. - To MOJA książka, nie twoja. Czy ja ruszam twoje rzeczy bez pytania?! Co?!
Dziewczyna stała wmurowana w ziemię z lekko rozdziawionymi ustami. Nie mogła złapać tchu, a co dopiero wypowiedzieć choćby jedno słowo na swoją obronę. Lorens była zdumiona i przerażona jednocześnie. Jeszcze nigdy wcześniej tak na nią nie naskoczył. Na nikogo. Przestraszyły ją ognie w jego oczach, które ciągle się w nią wpatrywały, strzelając piorunami. Jego twarz była wykrzywiona grymasem gniewu i złości. Nie mogła sobie pozwolić na takie traktowanie z jego strony! Gryfonka w końcu odzyskała mowę.
- Wzięłam ją przypadkiem, leżała pod moim notatnikiem! - wyrzuciła na jednym wdechu, żywo gestykulując. O mało nie wypuściła swojego pamiętnika. - To jakaś książka tajmenic, których nie mogę poznać? Ledwo otworzyłam pierwszą stronę!
Chłopak wodził oczami po grupie, Wszyscy się na niego gapili - James, Syriusz, Peter i Dorcas. No i oczywiście Blondi. Lupin zrozumiał swój błąd i już miał cofnąć swoje słowa, ale blondynka go wyprzedziła.
- Jeśli to, że chciałam przejrzeć twoją książkę, jest dla ciebie problemem... - umilkła, szukając odpowiednich słów. - To lepiej jeśli nie będziemy rozmawiać i się do siebie zbliżać. Bo może przypadkiem dotknęłabym twojego swetra - dodała i odwróciła się na pięcie, Potem wtopiła się w tłum uczniów świętujących nowy rok. Meadowes od razu za nią popędziła.
- Moje gatulacje - mruknął Peter.
- Co to w ogóle za awantura? - zapytał zaskoczony Black. - Ty się tak nie zachowujesz, nie w stosunku do niej. To tylko durna książka, stary!
- Daj mu spokój - powiedział Jim. I nagle zrozumiał. - O czym ona jest? - Wskazał na trzymany w ręku przyjaciela tom.
- O moim małym futerkowym problemie - odparł, odrywając wzrok od miejsca, w którym jeszcze kilka sekund temu stała Ann. - Nie mogłem pozwolić, żeby się dowiedziała. A teraz wybaczcie, ale wracam do szkoły. Nagle straciłem ochotę na zabawę. - Odwrócił się, ale dodał z sarkazmem: - A, no i szczęśliwego Nowego Roku!

~*~

Jednak później już o tym nie rozmawiali. Wszyscy odsypiali imprezę i nikt nia miał ochoty wstawać z łóżka, wychodząc spod ciepłej kołdry. Nie spał tylko Remus. Gdy się obudził, czyli około jedenastej, rzucił "Księżycem w pełni" o ścianę. Przez moment myślał, że zbudził przyjaciół, ale oni dalej smacznie chrapali. Blondyn nie chciał widzieć tej durnej książki. Miał przez nią tylko problemy, nie dostarczyła mu żadnych odpowiedzi, wręcz przeciwnie - więcej pytań i kłopotów do rozwiązania. Leżał w łóżku przez dwadzieścia minut, po czym wstał, ruszając w stronę łazienki. Szybko się umył i ubrał, a potem wyszedł z dormitorium. W Pokoju Wspólnym panowała głucha cisza. Zapewne wszyscy byli w swoich sypialniach. Gryfon błyskawicznie wylazł przez dziurę w portrecie i znalazł się w Wielkiej Sali zaledwie minutę później. Wilcze tempo. Usiadł przy stole Gryffindoru i nałożył sobie jajecznicę i kromkę chleba. Do szklanki wlał sok pomarańczowy. Kiedy był w połowie posiłku, zauważył siedzącą niedaleko Lily. Dziwne, że nie dostrzegł jej wcześniej.
- Hej - przywitał się, gdy tylko przełknął kęs. W odpowiedzi kiwnęła głową i przysunęła się o dwa miejsca w prawo, siedząc teraz na przeciwko niego. - Zniknęłaś wczoraj, nie miałem okazji złożyć życzeń. Wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku.
- Ach, tak... - mruknęła tonem, który nie wyrażał absolutnie nic. - Dzięki, nawzajem.
Coś mu nie pasowało. Ruda zawsze była chętna do rozmowy, ale dzisiaj... Przyjrzał się jej uważniej. Miała wory pod oczami, ciągle wycierała nos wierzchem dłoni. a jej twarz była blada jak kreda.
- Jesteś chora? - spytał.
- Nie, tylko... ciężka noc - odparła bez przekonania. Nagle podskoczyła w miejscu, jakby sobie o czymś przypomniała. - Przepraszam, muszę iść. - I wstała.
Dziewczyna szybko ulotniła się i ruszyła schodami na wyższe piętra. Labiryntem korytarzy po pięciu minutach dotarła do wieży, w której była poprzedniego dnia. Pokonała piące się w górę stopnie i pchnęła drzwi bez klamki. Przed oczami stanął jej wczorajszy wieczór. Evans zignorowała to wspomnienie i usiadła przy krawędzi, wystawiając nogi.
- Po co się zgodziłam? - zapytała samą siebie. Teraz oddałaby wszystko, żeby cofnąć czas.
Gdy poznała nazwę eliksiru, od razu wydało jej się to nieco podejrzane. Kiedy Scott pokazał jej przepis, załamała się. Tyle dziwnych składników, o których wcześniej nie słyszała. A ile wynosił czas warzenia? Prawie miesiąc. To była naprawdę skomplikowana receptura, ale już nie mogła odmówić. Obiecała. A przecież ona dotrzymuje słowa. Pół nocy nie spała, rozmyślając o tym wywarze. Jeszcze przed przyjściem dziewczyn poszukała o nim jakichś informacji w podręczniku do Eliksirów. Ale nic nie znalazła, zero. Później zastanawiała się, czemu Richardson go potrzebuje. I do czego, to przede wszystkim. Iskrzący Roztwór Zaniknięcia. Nigdy o tym nie słyszała. Nigdy.
- Jak zwykle przed czasem - powiedział.
Lilka odwróciła się. Zobaczyła uśmiechającego się bruneta.
- Scott - odrzekła. - Nie mogłabym się spóźnić. Należy zacząć o dokładnej porze, prawda? 28 dni przed pełnią, zgadza się? W samo południe, co?
- Tak. - Błękitnooki był w wyśmienitym humorze. - Przyniosłem potrzebne rzeczy - dodał i otworzył torbę. Wyciągnął kilka fiolek napełnionych do połowy kolorowymi płynami, trzy okropnie cuchnące pudełka i... skalpel. - Gotowa?
- Jasne, tylko...
- Kociołek jest za drzwiami, pomożesz mi? - Mrugnął do niej. Pokiwała głową.
Evansówna pchała kocioł, a kapitan drużyny Qudditcha ciągnął za ucho. Naczynie był sporych rozmiarów i ważyło dosyć dużo. Sapiąc się pocąc się, w końcu ustawili go na trzy kroki przed krawędzią wieży.
- Można było skorzystać z zaklęcia - zauważyła Ruda, niestety już po fakcie.
- Nie. - Jej brwi powędrowały do góry. Jak to "nie"? - To specjalny kocioł. - Specjalny... Nastolatka nabrała podejrzeń. Nie miała jednak czasu, by się nad tym głębiej zastanowić, gdyż Scott zerknął na zegarek i powiedział: - Za minutę dwunasta. - Sięgnął po skalpel. - Obiecuję, że zrobię to delikatnie.
Lily cicho westchnęła, wyciągając swoją dłoń w jego stronę. Przecież obiecała... Gryfon odliczył czterdzieści sekund, a potem przystąpił do działania. Chłopak pociągnął ostrzem po skórze. Dziwne składniki to między innymi krew. Krew mugolaka. Zielonooka syknęła, wcale nie zrobił tego delikatnie. Nadstawiła dłoń nad kotłem, a cztery krople krwi spłynęły po jej palcach i wylądowały na dnie naczynia. Kiedy tylko to nastąpiło, Lil cofnęła rękę, obwiązując ją chustką. Chciała już coś powiedzieć, ale milczała. Przecież obiecała.

~*~

Następny dzień nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Nim ktokolwiek się zorientował, już trzeba było pędzić na lekcje. Nauczyciele znów zaczęli prawić kazania na temat zbliżających się SUMów. Żadnemu z uczniów nie uśmiechało się słuchać tego przez cały dzień, ale co zrobić? Lily, Dorcas i Ann rozmawiały tylko na przerwach między lekcjami, ponieważ profesorowie obserwowali uczniów uważniej niż wcześniej. Cóż, może robili tak po tym co zobaczyli na zabwie, kiedy witano Nowy Rok. Niektórzy się lekko, hm... upili.
Po lunchu wszyscy piątoklasiści z Gryffindoru udali się do lochów na lekcje Eliksirów. Zajęcia były nadzwyczaj nudne i strasznie się dłużyły. Z pewnością połowa klasy marzyła o tym, by wybiec na błonia i złapać ostatnie płatki śniegu w dłonie. Wśród uczniów panowało ogólne przygnębienie. Wszyscy z westchnieniem wspominali minione, wolne dni świąteczne. Ale pobudka! Szkoła się zaczęła! Nauka, książki, nauka, książki...
- Dlatego też należy uważać, warząc ten eliksir... - mówił beznamiętnym tonem profesor Slughorn. Może i on nie chciał wracać do pracy? W sumie perspektywa widywania codziennie przygłupich uczniów nie była zachwycająca. I do tego obowiązek nauczenia czegoś tych dzieciaków. Koszmar.
Gdy tylko wybiła godzina piętnasta, uczniowie zerwali się ze swoich miejsc i wybiegli z sali.
James Potter spakował swoje rzeczy, a wychodząc, natknął się na dziewczynę ze Slytherinu. Nie darzył Ślizgonów sympatią, wszyscy byli złośliwi i zawistni. Ona niczym się nie różniła. Prychnął z niezadowoleniem i minął ją. Nagle ktoś klepnął go w ramię.
Odwrócił się gwałtownie i zobaczył... Lily.
- To zazwyczaj moje zadanie - powiedziała, a widząc jego zdumioną minę dodała: - No, prychanie... - wskazała kciukiem do tyłu, majac na myśli sytuację z przed chwili.
Potter przewrócił oczami, przyspieszając. Przecież na niego nakrzyczała w Wielkiej Sali, nie powinien od razu z nią rozmawiać. Ona zawsze tak robiła, gdy coś "przeskrobał".
- Hej, James. - Przystanął. To już chyba trzeci raz, kiedy wypowiedziała jego imię.
- Tak? - Skrzyżował ręce na piersiach.
- Lepiej idź do łazienki. Jesteś brudny - powiedziała, a potem dotknęła swojego nosa. - O, tutaj. - Odwróciła się na pięcie i jakby trochę zawstydzona popędziła korytarzem w drugą stronę.
Potter wytarł rękawem twarz i zszedł po schodach, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nic nie rozumiał. Najpierw na niego nawrzeszczała w Wielkiej Sali, a teraz z nim normalnie rozmawiała. Chłopak przyspieszył, a wszystkie emocje świata wybuchały w nim z podwójną siłą. Przypomniał mu się pobyt w Mungu. Te dreszcze, te ostrza... Wszystko naraz. Wychodząc zza rogu, zamiast spokojnie iść dalej, na kogoś wpadł. Poczuł pulsujący ból w okolicy prawej skroni.
- Auć! - syknął.  - Co jest...? - zaczął ostro, ale gdy podniósł wzrok, zamilkł. - Pani profesor...
McGonnagal stała przed nim, masując ręką lewą stronę czoła - Rogacz był prawie jej wzrostu.
- Potter! Patrz, jak łazisz, chłopcze... - rzekła, piorunując go wzrokiem. - Co ty tutaj robisz? Nie masz zajęć?
- Nie, już skończyłem... - tłumaczył się, choć za bardzo nie wiedział, dlaczego profesorka zareagowała tak ostro. - Przepraszam najmocniej...
- Już, już, dobrze... - odparła. - Jak się czujesz? - Westchnęła, a widząc jego zdumioną minę, dodała: - No, po pobycie w Mungu?
- Ach, to... Lepiej, dużo lepiej. Może dziwnie to zabrzmi, ale stęskniłem się za szkołą - oznajmił, śmiejąc się.
- Cóż, to faktycznie dziwnie brzmi - powiedziała McGonnagal, ale uśmiechnęła się do ucznia szeroko. - No, zmykaj. I nie zapomnij, że jutro zdajesz u mnie zamianę gruszki w budzik, pamiętaj...
- Tak, pamiętam - wypalił, czerwieniąc się, gdyż tak naprawdę zapomniał o tym.
Kiwnął McGonnagal głową i poszedł dalej. Czas na pierwszy trening Quidditcha. Ach, jak on za tym tęsknił!

~*~

   Dźwięki płynęły. Nuty płonęły. Serce pragnęło więcej i więcej. W głowie słyszał śpiew kobiety. Ale to było jakby w tle. Najważniejsza była... muzyka.
   Jego palce delikatnie muskały klawisze, oczy uważnie śledziły zapis nutowy, uszy wyłapywały najmniejszy błąd. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Czas się nie zatrzymał, ale on czuł się, jakby tak było. Wielki fortepian lśnił czystością, dźwięki były wyraźne, wszystko tworzyło idealną całość. Gdyby ktoś zapytał go, czego potrzebuje do szczęścia, bez wahania odpowiedziałby, że pianina lub fortepianu. To był jego ukryty talent, jego drugie ja, nie wiedział czy lepsze czy gorsze od pierwszego, od tego, które wszystkim pokazywał. Ale nie zagłębiał się w to, po prostu tworzył nową historię z nut. Niekiedy miewał myśli, że te kilka zapisanych kartek, w które zerkał od czasu do czasu, grając, były jego całym życiem. A potem przed oczami stawali mu przyjaciele i wszystkie wątpliwości były rozwiane. Muzyka nie była najważniejsza, oni - owszem. Byli jego siłą, jego radością i śmiechem jednocześnie. Oni dla niego, a on... Niestety, nie zawsze dla nich... Wcisnął zły klawisz, idealna kompozycja przestała nią być, ale grał dalej, a jego myśli pędziły do przodu, do przodu, do przodu... Czemu nie potrafił im się odpłacić za taką piękną przyjaźń? Dlaczego był tchórzem? Po co działał przeciwko nim? Co chciał osiągnąć? Kolejny, kłujący w ucho błąd. Czy było warto? Cóż, niedługo miał się przekonać.
   Coraz mocniej uderzał w klawisze, tyle że częściej w nieodpowiednie. Grał z większą mocą, z ogromnym zapałem, jednak to powoli przeradzało się w gniew, złość. Był cały zgrzany, czerwień powoli zalewała jego twarz. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Oni dla niego, a on? Przeciw nim. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Zaczęły dręczyć go wyrzuty sumienia, poczucie winy. Jego głowę zasypały tysiące pytań, wątpliwości...
- Tchórz, tchórz... - szeptały nuty.
- Wstrętna... szuja... - wysapały klawisze.
- Zdrajca - wysyczały dźwięki.
Przestał grać. Jego oddech był szybki i ciężki. A w głowie miał mieszankę myśli. Tchórz, wstrętna szuja, zdrajca...
- Czy naprawdę taki jestem?! - zapytał Peter w przestrzeń. Ale odpowiedział mu tylko rytm w jego głowie.
Pam, ra-ra-ram, pam...

piątek, 12 czerwca 2015

Powrót?

Hej, wizardy! :*
Oficjalnie pozwalam się znienawidzić, zakopać żywcem, zrzucić z wieżowca oraz zamknąć w jednym pokoju z Nagini.
Wiem, zawaliłam na całej lini. Jestem tego świadoma i jest mi z tego powodu źle, bardzo, bardzo, bardzo źle. Nie dość, że nic nie wstawiałam, to jeszcze przegapiłam rocznicę mojego bloga. Ale ze mnie... blogerka? Moge się jeszcze tak nazwać? Ehh, jeszcze zaniedbałam czytanie rozdziałów u Was... :( Przepraszam Was najmocniej, naprawdę. Chyba robię to już po raz... milionowy? Ale to nic, napiszę jeszcze raz - PRZEPRASZAM!
Nie było mnie tutaj prawie cztery miesiace. O te cztery miesiące za dużo... :c Ale nie dość, że straciłam wenę, to brakowało mi też czasu, od maja już tylko myślało się o ocenach, a do tego doszła jeszcza sprawa rodzinna... No po prostu brak słów! Ale po złych chwilach przychodzą dobre, prawda? No mam nadzieję :) Bo to był zdecydowanie za długi urlop od bloga, od pisania, od tej historii, przede wszystkim od Was. Tylko to, że ktoś tu czeka na ten rozdział, mnie motywowało, choć to chyba niedobre określenie, patrząc na datę od opublikowanie miniaturki do tej notki... Ale musicie mi uwierzyć - starałam się. Coż napisałam, potem kasowałam, znów coś naskrobałam i znów kasowanie i tak w kółko... Myślałam, że skończę ten 19. rozdział dużo wcześniej, ale szczerze mówiąc, cieszę się, że w ogóle go napisałam. Jest krótki to fakt, ale postaram się, żeby następny był dłuższy. No i mam wrażenie, że nie jest on jednym z lepszych rozdziałów, chociaż wydaje mi się, ze scena z Lily i Scottem Was zainteresuje... :)
Mogłabym tu pisać i pisać, ale nie oto przecież chodzi. Chciałabym jeszcze jednak dodać, że naprawdę dziękuję tym, którzy tu byli - nawet jak mnie nie było. Że wchodzili codziennie, że zostawiali komentarze, że mnie motywowali <3 Muszę to wspomnieć o Annabeth Rosemary. To dzięki niej uwierzyłam, że ktoś tu jeszcze czeka na rozdział i że czekać będzie. Chyba już wiem komu zostanie zadedykowany rozdział, oj wiem!  :D
Nie przedłużając, zachęcam do odwiedzenia bloga w weekend.
Rozdział niedługo się ukaże :D

Całuję
Panna Nikt



niedziela, 1 marca 2015

Miniaturka 2.

{piosenka do czytania, oczywiście jeśli chcecie. Miniaturka bardzo krótka, ale przecież to miniaturka :) Zapraszam!}


To nie takie jednak proste spojrzeć, gdy się spojrzeniem dotyka bólu.

   Był późny wieczór, prawie noc. Na niebie wisiał okrągły księżyc. Wracała właśnie z mężem do domu, po zrobionych na szybko zakupach w sklepie. Mieszkali na obrzeżu miasta, niedaleko parku, a do centrum dzielnicy było może z piętnaście minut. Hope właśnie wjechała w uliczkę prowadzącą w stronę ich domu. Myślała o swoim niespełna pięcioletnim synu Remusie, którego musiała na chwilkę zostawić samego.
   Buzia jej męża prawie w ogóle się nie zamykała - cały czas mówił... Nie, raczej narzekał na pracę. Że późno kończył, że za mało płacili, że współpracownicy dziwni, że wszędzie pełno tego Greybacka. Ach, no właśnie... Fenrir Greyback... Kilka dni temu była rozprawa w jego sprawie. Lyall jako jedyny rozpoznał u niego "wilcze cechy", ale nikt mu nie wierzył. Wyśmiali go wręcz, a oprócz tego wyprosili z sali przesłuchań. Ale ona mu wierzyła. Miała jednak złe przeczucie, że ten wilkołak się zemści, że zrobi im coś złego. Jakby pchnięta przeczuciem przyspieszyła.
- I wtedy powiedziałem, że wilkołaki są bezduszne i zasługują jedynie na śmierć - powtarzał po raz kolejny pan Lupin. - I wiesz, co wtedy zrobili? Wiesz?
- Tak, tak - odparła beznamiętnie Hope. - Wyrzucili cię z sali...
- No właśnie! - ekscytował się jej mąż, gwałtownie gestykulując. - Oni mi nie...
Kobieta docisnęła pedał gazu. Szczerze wolała poczytać Remuskowi, niż wysłuchiwać marudzenia Lyalla. Właśnie minęli park.
- I wtedy... - Gwałtownie zahamowała na podwórku i krzyknęła ze strachu.
   Z okna pokoju ich syna ujrzała twarz Fenrira Greybacka. Uśmiechał się złowieszczo, zęby i policzki miał umazane krwią, a jego brudna ręka machała w ich stronę. Wyglądał upiornie. Potwór w dziecięcym pokoju - koszmarny widok. Dziecko. Remus. Hope wyleciała jak torpeda z samochodu. Jej jedyny syn tam był! Razem z tym wilkołakiem. Przez niewiadomo jak długi czas. Co on mu zrobił?! Czy to jego krew?
- Greyback! Ty, tchórzu! - Usłyszała krzyk swojego męża. A więc zapewne Greyback uciekł.
Kobieta wbiegła do domu, prawie się przewracając. Chwilę potem była już przy drzwiach do sypialni Remusa. Nacisnęła klamkę, ale nie się nie stało. Wilkołak musiał zamknąć je na klucz. Nie miała przy sobie różdżki. Zdesperowana uderzyła w drzwi całą masą swojego ciała, a potem kopnęła kilka razy. Nic. Waliła w nie pięściami w geście rozpaczy. Jej jedyne dziecko tam było, a ona nie mogła się do niego dostać. Nie, tak nie mogło być!
- Remus! - krzyknęła zdesperowana. Była za słaba, nie potrafiła wywarzyć drzwi. Wtedy Lyall zjawił się nagle obok i wyciągnął różdżkę.
- Alohomora! - Czarownica natychmiast wparowała do środka.
Cały pokój był zdemolowany, meble zniszczone, poduszki rozerwane. A ich syn leżał na połamanym łóżku, ledwie łapiąc oddech. Cały był we krwi, z jego oczu płynęły łzy bólu, a całe jego ciało pokryło się pęcherzami. Żyły były bardziej widoczne niż wcześniej. Otwierał usta, najprawdopodobniej chcąc coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Jego drobnym ciałkiem wstrząsnęły drgawki. Matka uklęknęła przy nim i gołymi rękami próbowała zatamować krwawienie z rany na ramieniu. Zamknęła oczy, nie mogąc na to patrzeć. Cała się trzęsła, a jej dłonie potwornie drżały. Ojciec znajdował się po drugiej stronie, i machając różdżką i wypowiadając odpowiednie zaklęcia. oczyszczał ranki na ciele.
- Co on mu zrobił?! - wrzasnęła zrozpaczona. - Nasz syn... Remus, Remus...
- On go ugryzł i... - Zamilkł, gdyż załamał mu się głos. - Jeśli to przeżyje, będzie wilkołakiem...
Jeśli. 
Nieważne, że będziesz wilkołakiem, Remusie. Tylko proszę cię, ż y j, błagała go w myślach matka.
- Remus... - Nagle pięciolatek znieruchomiał. - Nie, nie, nie! - Hope poklepała go po policzkach, ale nic nie wskórała. - Nie! - zawyła.
- Idziemy - powiedział stanowczo jej mąż, ale zanim zdołał teleportować swoją rodzinę do szpitala, jego syn ocknął się. Na ciele nie miał już żadnych zadrapań ani śladów po ugryzieniach. Otworzył oczy. Miały chyba intensywniejszy kolor niż wcześniej. Bardziej burszytnowy, miodowy. Przez chwilę błądził wzrokiem po zdemolowanym pokoju, po twarzach rodziców, aż w końcu powiedział słabym głosikiem:
- Kto to był? Ten pan... on... straszny... on mnie... moje ubrania... skąd ta krew? boli, bardzo boli...
Matka zapłakała, zamykając swego jedynego syna w objęciach. Raz po raz powtarzała, że wszystko będzie dobrze, że nic mu już nie grozi, że jest cały i zdrowy. Jednak bardzo dobrze wiedziała, że nic nie będzie takie jak wcześniej. Fenrir Greyback odmienił tamtej nocy całe ich życie. Wszystkich trojga. Trzymała w rękach już nie tylko zwykłego chłopca. To był wilkołak. Ale mimo wszystko wciąż jej synek. Jej pociecha, radość życia, powód, dla którego warto wstawać każdego dnia. Kiedy tuliła Remusa do swojej piersi, słuchając przyspieszonego bicia jego serduszka, postanowiła zrobić jedną rzecz. Greyback zepsuł mu dziciństwo, zniszczył jego życie, więc teraz ona pozbędzie się tego potwora. Bez względu na to, jak miałoby się to skończyć, nie zważając na wszelkie niebezpieczeństwa. Mimo wszystkich przeszkód i sporów, ona tego dokona. Nie spocznie, dopóki nie zobaczy tego drania w grobie.
Zemści się.
I zrobi to albo umrze, usiłując tego dokonać.