sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 19. Skalpel.

Hejka, drodzy Czytelnicy! :D
Jak mówiłam rozdział pojawia się w weekend. Ach, jak ja uwielbiam takie ciepełko i słoneczko, jakie było dzisiaj. *-* A fakt, że za dwa tygodnie zaczynają się wakacje, jest po prostu spełnieniem moich marzeń! Jeszcze TYLKO dwa tygodnie i wolność! :D
Co do rozdziału - marne 4,5 strony. Ale lepsze to niż nic, prawda? Trochę namieszałam w tym rozdziale z... Lily! Ale która nastolatka, zwłaszcza taka, która może czarować, nie ma czasem szalonych dni? :D
Rozdział dedykuję Annabeth Rosemary! Dziękuję Ci, kochana, za te komentarze, które tu zostawiałaś i za to, że zaglądałaś na tego bloga :* Bardzo pomogłaś mi się wziąć w garść i skończyć ten rozdział :)
Cóż... No to chyba koniec mojego monologu XD

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Nie wiem, kiedy następny rozdział. Mam jednak nadzieję, że nie za cztery miesiące :D
PPS Piszcie, co sądzicie o tym rozdziale w komentarzach. Przyjmuję wszystko - krytykę również :D

____________________________________



Rozdział 19. Skalpel.

- Peter! Czy to nie był najdłuższy moment normalnego głosu podczas mutacji?! - Zaśmiał się Black, rozładowując napiętą atmosferę. Wszyscy rozluźnili się odrobinę.
- Chyba tak - odrzekł Pettigrew piskliwym głosem. Cóż, czas sekundowego basu minął. - Ale... Myślicie, że to oni? Czemu? To że Dorcas ich wtedy widziała, nie oznacza od razu, że to oni podpalili ten dom.
- Tak - odparła Lorens. - Ale pamiętam, jak tydzień przed pożarem poszłam do sowiarni wysłać list i wtedy... Byli tam. Connie i Dylan. Rozmawiali... Czekajcie, jak to było? Wyjście do Hogsmeade jest za tydzień, wtedy to zrobimy, tak to powiedziała. A wtedy on zapytał czy koniecznie musi jej pomagać i odpowiedziała, że tak, że zgodził się dzień po tym jak... - Ann zamilkła i zachłysnęła się powietrzem. - Jak James zleciał z miotły!
- A ja przypominam sobie, że jak opowiadałam Dylanowi o Jimie, nagle znieruchomiał i szybko wrócił do szkoły - mruknęła Czarna. - Wydawał się wtedy zestresowany, jakby coś wymknęło się spod kontroli.
- Ann, a pamiętasz ten dzień, kiedy Maters podeszła do naszego stolika? - spytał Syriusz i nagle ugryzł się w język. Nie mógł wspominać przy dziewczynach, o tym że wtedy Ślizgonka nazwała Lupina psem nie bez powodu. Na szczęście Blondi poszła w inną stronę.
- Oczywiście! - krzyknęła, podskakując w miejscu. - Skądś wiedziała, że podsłuchiwałeś wtedy na początku roku. - Meadowes oblała się purpurą, a Syriusz poczuł gulę w gardle. "Nie tylko o tym wiedziała" pomyślał, przypominając sobie, że wspominała coś o jego nieobecności na lekcji Zaklęć. - Jak myślicie skąd?
- Czy to ważne? - zapytał Potter. - Ma gdzieś wtykę i nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że to ona mnie podtruwała, jak byłem w Skrzydle Szpitalnym.
- Czekajcie - mruknęła Dor. - Nie mamy dowodów, żadnych listów ani świadków. Nie zajmujmy się tym teraz, jest Sylwester.
- Masz rację - odparł Rogacz. - Pomyślimy o tym jutro. To znaczy... dzisiaj. A tak w ogóle Lily zamierza do nas przyjść czy nie?! - Zacisnął lewą dłoń na prawym łokciu. - A zresztą... nieważne - dodał ciszej.
Postali chwilę w milczeniu, zastanawiając się, czy Connie Maters i Dylan faktycznie mogli mieć coś wspólnego z podpaleniem domu w Hogsmeade. Ann przyglądała się okładce książki Remusa, którą wzięła przez przypadek. Ciemny las. A tytuł? Księżyc w pełni. Brzmiało ciekawie, więc otworzyła. Nim zdążyła jednak bardziej przyjrzeć się zawartości księgi, ktoś wyszarpnął ją jej z rąk.
- Hej! - zawołała ostro i podniosła wzrok. Lunatyk.
- Po co ją wzięłaś?! - wrzasnął. - To MOJA książka, nie twoja. Czy ja ruszam twoje rzeczy bez pytania?! Co?!
Dziewczyna stała wmurowana w ziemię z lekko rozdziawionymi ustami. Nie mogła złapać tchu, a co dopiero wypowiedzieć choćby jedno słowo na swoją obronę. Lorens była zdumiona i przerażona jednocześnie. Jeszcze nigdy wcześniej tak na nią nie naskoczył. Na nikogo. Przestraszyły ją ognie w jego oczach, które ciągle się w nią wpatrywały, strzelając piorunami. Jego twarz była wykrzywiona grymasem gniewu i złości. Nie mogła sobie pozwolić na takie traktowanie z jego strony! Gryfonka w końcu odzyskała mowę.
- Wzięłam ją przypadkiem, leżała pod moim notatnikiem! - wyrzuciła na jednym wdechu, żywo gestykulując. O mało nie wypuściła swojego pamiętnika. - To jakaś książka tajmenic, których nie mogę poznać? Ledwo otworzyłam pierwszą stronę!
Chłopak wodził oczami po grupie, Wszyscy się na niego gapili - James, Syriusz, Peter i Dorcas. No i oczywiście Blondi. Lupin zrozumiał swój błąd i już miał cofnąć swoje słowa, ale blondynka go wyprzedziła.
- Jeśli to, że chciałam przejrzeć twoją książkę, jest dla ciebie problemem... - umilkła, szukając odpowiednich słów. - To lepiej jeśli nie będziemy rozmawiać i się do siebie zbliżać. Bo może przypadkiem dotknęłabym twojego swetra - dodała i odwróciła się na pięcie, Potem wtopiła się w tłum uczniów świętujących nowy rok. Meadowes od razu za nią popędziła.
- Moje gatulacje - mruknął Peter.
- Co to w ogóle za awantura? - zapytał zaskoczony Black. - Ty się tak nie zachowujesz, nie w stosunku do niej. To tylko durna książka, stary!
- Daj mu spokój - powiedział Jim. I nagle zrozumiał. - O czym ona jest? - Wskazał na trzymany w ręku przyjaciela tom.
- O moim małym futerkowym problemie - odparł, odrywając wzrok od miejsca, w którym jeszcze kilka sekund temu stała Ann. - Nie mogłem pozwolić, żeby się dowiedziała. A teraz wybaczcie, ale wracam do szkoły. Nagle straciłem ochotę na zabawę. - Odwrócił się, ale dodał z sarkazmem: - A, no i szczęśliwego Nowego Roku!

~*~

Jednak później już o tym nie rozmawiali. Wszyscy odsypiali imprezę i nikt nia miał ochoty wstawać z łóżka, wychodząc spod ciepłej kołdry. Nie spał tylko Remus. Gdy się obudził, czyli około jedenastej, rzucił "Księżycem w pełni" o ścianę. Przez moment myślał, że zbudził przyjaciół, ale oni dalej smacznie chrapali. Blondyn nie chciał widzieć tej durnej książki. Miał przez nią tylko problemy, nie dostarczyła mu żadnych odpowiedzi, wręcz przeciwnie - więcej pytań i kłopotów do rozwiązania. Leżał w łóżku przez dwadzieścia minut, po czym wstał, ruszając w stronę łazienki. Szybko się umył i ubrał, a potem wyszedł z dormitorium. W Pokoju Wspólnym panowała głucha cisza. Zapewne wszyscy byli w swoich sypialniach. Gryfon błyskawicznie wylazł przez dziurę w portrecie i znalazł się w Wielkiej Sali zaledwie minutę później. Wilcze tempo. Usiadł przy stole Gryffindoru i nałożył sobie jajecznicę i kromkę chleba. Do szklanki wlał sok pomarańczowy. Kiedy był w połowie posiłku, zauważył siedzącą niedaleko Lily. Dziwne, że nie dostrzegł jej wcześniej.
- Hej - przywitał się, gdy tylko przełknął kęs. W odpowiedzi kiwnęła głową i przysunęła się o dwa miejsca w prawo, siedząc teraz na przeciwko niego. - Zniknęłaś wczoraj, nie miałem okazji złożyć życzeń. Wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku.
- Ach, tak... - mruknęła tonem, który nie wyrażał absolutnie nic. - Dzięki, nawzajem.
Coś mu nie pasowało. Ruda zawsze była chętna do rozmowy, ale dzisiaj... Przyjrzał się jej uważniej. Miała wory pod oczami, ciągle wycierała nos wierzchem dłoni. a jej twarz była blada jak kreda.
- Jesteś chora? - spytał.
- Nie, tylko... ciężka noc - odparła bez przekonania. Nagle podskoczyła w miejscu, jakby sobie o czymś przypomniała. - Przepraszam, muszę iść. - I wstała.
Dziewczyna szybko ulotniła się i ruszyła schodami na wyższe piętra. Labiryntem korytarzy po pięciu minutach dotarła do wieży, w której była poprzedniego dnia. Pokonała piące się w górę stopnie i pchnęła drzwi bez klamki. Przed oczami stanął jej wczorajszy wieczór. Evans zignorowała to wspomnienie i usiadła przy krawędzi, wystawiając nogi.
- Po co się zgodziłam? - zapytała samą siebie. Teraz oddałaby wszystko, żeby cofnąć czas.
Gdy poznała nazwę eliksiru, od razu wydało jej się to nieco podejrzane. Kiedy Scott pokazał jej przepis, załamała się. Tyle dziwnych składników, o których wcześniej nie słyszała. A ile wynosił czas warzenia? Prawie miesiąc. To była naprawdę skomplikowana receptura, ale już nie mogła odmówić. Obiecała. A przecież ona dotrzymuje słowa. Pół nocy nie spała, rozmyślając o tym wywarze. Jeszcze przed przyjściem dziewczyn poszukała o nim jakichś informacji w podręczniku do Eliksirów. Ale nic nie znalazła, zero. Później zastanawiała się, czemu Richardson go potrzebuje. I do czego, to przede wszystkim. Iskrzący Roztwór Zaniknięcia. Nigdy o tym nie słyszała. Nigdy.
- Jak zwykle przed czasem - powiedział.
Lilka odwróciła się. Zobaczyła uśmiechającego się bruneta.
- Scott - odrzekła. - Nie mogłabym się spóźnić. Należy zacząć o dokładnej porze, prawda? 28 dni przed pełnią, zgadza się? W samo południe, co?
- Tak. - Błękitnooki był w wyśmienitym humorze. - Przyniosłem potrzebne rzeczy - dodał i otworzył torbę. Wyciągnął kilka fiolek napełnionych do połowy kolorowymi płynami, trzy okropnie cuchnące pudełka i... skalpel. - Gotowa?
- Jasne, tylko...
- Kociołek jest za drzwiami, pomożesz mi? - Mrugnął do niej. Pokiwała głową.
Evansówna pchała kocioł, a kapitan drużyny Qudditcha ciągnął za ucho. Naczynie był sporych rozmiarów i ważyło dosyć dużo. Sapiąc się pocąc się, w końcu ustawili go na trzy kroki przed krawędzią wieży.
- Można było skorzystać z zaklęcia - zauważyła Ruda, niestety już po fakcie.
- Nie. - Jej brwi powędrowały do góry. Jak to "nie"? - To specjalny kocioł. - Specjalny... Nastolatka nabrała podejrzeń. Nie miała jednak czasu, by się nad tym głębiej zastanowić, gdyż Scott zerknął na zegarek i powiedział: - Za minutę dwunasta. - Sięgnął po skalpel. - Obiecuję, że zrobię to delikatnie.
Lily cicho westchnęła, wyciągając swoją dłoń w jego stronę. Przecież obiecała... Gryfon odliczył czterdzieści sekund, a potem przystąpił do działania. Chłopak pociągnął ostrzem po skórze. Dziwne składniki to między innymi krew. Krew mugolaka. Zielonooka syknęła, wcale nie zrobił tego delikatnie. Nadstawiła dłoń nad kotłem, a cztery krople krwi spłynęły po jej palcach i wylądowały na dnie naczynia. Kiedy tylko to nastąpiło, Lil cofnęła rękę, obwiązując ją chustką. Chciała już coś powiedzieć, ale milczała. Przecież obiecała.

~*~

Następny dzień nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Nim ktokolwiek się zorientował, już trzeba było pędzić na lekcje. Nauczyciele znów zaczęli prawić kazania na temat zbliżających się SUMów. Żadnemu z uczniów nie uśmiechało się słuchać tego przez cały dzień, ale co zrobić? Lily, Dorcas i Ann rozmawiały tylko na przerwach między lekcjami, ponieważ profesorowie obserwowali uczniów uważniej niż wcześniej. Cóż, może robili tak po tym co zobaczyli na zabwie, kiedy witano Nowy Rok. Niektórzy się lekko, hm... upili.
Po lunchu wszyscy piątoklasiści z Gryffindoru udali się do lochów na lekcje Eliksirów. Zajęcia były nadzwyczaj nudne i strasznie się dłużyły. Z pewnością połowa klasy marzyła o tym, by wybiec na błonia i złapać ostatnie płatki śniegu w dłonie. Wśród uczniów panowało ogólne przygnębienie. Wszyscy z westchnieniem wspominali minione, wolne dni świąteczne. Ale pobudka! Szkoła się zaczęła! Nauka, książki, nauka, książki...
- Dlatego też należy uważać, warząc ten eliksir... - mówił beznamiętnym tonem profesor Slughorn. Może i on nie chciał wracać do pracy? W sumie perspektywa widywania codziennie przygłupich uczniów nie była zachwycająca. I do tego obowiązek nauczenia czegoś tych dzieciaków. Koszmar.
Gdy tylko wybiła godzina piętnasta, uczniowie zerwali się ze swoich miejsc i wybiegli z sali.
James Potter spakował swoje rzeczy, a wychodząc, natknął się na dziewczynę ze Slytherinu. Nie darzył Ślizgonów sympatią, wszyscy byli złośliwi i zawistni. Ona niczym się nie różniła. Prychnął z niezadowoleniem i minął ją. Nagle ktoś klepnął go w ramię.
Odwrócił się gwałtownie i zobaczył... Lily.
- To zazwyczaj moje zadanie - powiedziała, a widząc jego zdumioną minę dodała: - No, prychanie... - wskazała kciukiem do tyłu, majac na myśli sytuację z przed chwili.
Potter przewrócił oczami, przyspieszając. Przecież na niego nakrzyczała w Wielkiej Sali, nie powinien od razu z nią rozmawiać. Ona zawsze tak robiła, gdy coś "przeskrobał".
- Hej, James. - Przystanął. To już chyba trzeci raz, kiedy wypowiedziała jego imię.
- Tak? - Skrzyżował ręce na piersiach.
- Lepiej idź do łazienki. Jesteś brudny - powiedziała, a potem dotknęła swojego nosa. - O, tutaj. - Odwróciła się na pięcie i jakby trochę zawstydzona popędziła korytarzem w drugą stronę.
Potter wytarł rękawem twarz i zszedł po schodach, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nic nie rozumiał. Najpierw na niego nawrzeszczała w Wielkiej Sali, a teraz z nim normalnie rozmawiała. Chłopak przyspieszył, a wszystkie emocje świata wybuchały w nim z podwójną siłą. Przypomniał mu się pobyt w Mungu. Te dreszcze, te ostrza... Wszystko naraz. Wychodząc zza rogu, zamiast spokojnie iść dalej, na kogoś wpadł. Poczuł pulsujący ból w okolicy prawej skroni.
- Auć! - syknął.  - Co jest...? - zaczął ostro, ale gdy podniósł wzrok, zamilkł. - Pani profesor...
McGonnagal stała przed nim, masując ręką lewą stronę czoła - Rogacz był prawie jej wzrostu.
- Potter! Patrz, jak łazisz, chłopcze... - rzekła, piorunując go wzrokiem. - Co ty tutaj robisz? Nie masz zajęć?
- Nie, już skończyłem... - tłumaczył się, choć za bardzo nie wiedział, dlaczego profesorka zareagowała tak ostro. - Przepraszam najmocniej...
- Już, już, dobrze... - odparła. - Jak się czujesz? - Westchnęła, a widząc jego zdumioną minę, dodała: - No, po pobycie w Mungu?
- Ach, to... Lepiej, dużo lepiej. Może dziwnie to zabrzmi, ale stęskniłem się za szkołą - oznajmił, śmiejąc się.
- Cóż, to faktycznie dziwnie brzmi - powiedziała McGonnagal, ale uśmiechnęła się do ucznia szeroko. - No, zmykaj. I nie zapomnij, że jutro zdajesz u mnie zamianę gruszki w budzik, pamiętaj...
- Tak, pamiętam - wypalił, czerwieniąc się, gdyż tak naprawdę zapomniał o tym.
Kiwnął McGonnagal głową i poszedł dalej. Czas na pierwszy trening Quidditcha. Ach, jak on za tym tęsknił!

~*~

   Dźwięki płynęły. Nuty płonęły. Serce pragnęło więcej i więcej. W głowie słyszał śpiew kobiety. Ale to było jakby w tle. Najważniejsza była... muzyka.
   Jego palce delikatnie muskały klawisze, oczy uważnie śledziły zapis nutowy, uszy wyłapywały najmniejszy błąd. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Czas się nie zatrzymał, ale on czuł się, jakby tak było. Wielki fortepian lśnił czystością, dźwięki były wyraźne, wszystko tworzyło idealną całość. Gdyby ktoś zapytał go, czego potrzebuje do szczęścia, bez wahania odpowiedziałby, że pianina lub fortepianu. To był jego ukryty talent, jego drugie ja, nie wiedział czy lepsze czy gorsze od pierwszego, od tego, które wszystkim pokazywał. Ale nie zagłębiał się w to, po prostu tworzył nową historię z nut. Niekiedy miewał myśli, że te kilka zapisanych kartek, w które zerkał od czasu do czasu, grając, były jego całym życiem. A potem przed oczami stawali mu przyjaciele i wszystkie wątpliwości były rozwiane. Muzyka nie była najważniejsza, oni - owszem. Byli jego siłą, jego radością i śmiechem jednocześnie. Oni dla niego, a on... Niestety, nie zawsze dla nich... Wcisnął zły klawisz, idealna kompozycja przestała nią być, ale grał dalej, a jego myśli pędziły do przodu, do przodu, do przodu... Czemu nie potrafił im się odpłacić za taką piękną przyjaźń? Dlaczego był tchórzem? Po co działał przeciwko nim? Co chciał osiągnąć? Kolejny, kłujący w ucho błąd. Czy było warto? Cóż, niedługo miał się przekonać.
   Coraz mocniej uderzał w klawisze, tyle że częściej w nieodpowiednie. Grał z większą mocą, z ogromnym zapałem, jednak to powoli przeradzało się w gniew, złość. Był cały zgrzany, czerwień powoli zalewała jego twarz. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Oni dla niego, a on? Przeciw nim. Pam, pa-ra-ra-ram, pam... Zaczęły dręczyć go wyrzuty sumienia, poczucie winy. Jego głowę zasypały tysiące pytań, wątpliwości...
- Tchórz, tchórz... - szeptały nuty.
- Wstrętna... szuja... - wysapały klawisze.
- Zdrajca - wysyczały dźwięki.
Przestał grać. Jego oddech był szybki i ciężki. A w głowie miał mieszankę myśli. Tchórz, wstrętna szuja, zdrajca...
- Czy naprawdę taki jestem?! - zapytał Peter w przestrzeń. Ale odpowiedział mu tylko rytm w jego głowie.
Pam, ra-ra-ram, pam...

piątek, 12 czerwca 2015

Powrót?

Hej, wizardy! :*
Oficjalnie pozwalam się znienawidzić, zakopać żywcem, zrzucić z wieżowca oraz zamknąć w jednym pokoju z Nagini.
Wiem, zawaliłam na całej lini. Jestem tego świadoma i jest mi z tego powodu źle, bardzo, bardzo, bardzo źle. Nie dość, że nic nie wstawiałam, to jeszcze przegapiłam rocznicę mojego bloga. Ale ze mnie... blogerka? Moge się jeszcze tak nazwać? Ehh, jeszcze zaniedbałam czytanie rozdziałów u Was... :( Przepraszam Was najmocniej, naprawdę. Chyba robię to już po raz... milionowy? Ale to nic, napiszę jeszcze raz - PRZEPRASZAM!
Nie było mnie tutaj prawie cztery miesiace. O te cztery miesiące za dużo... :c Ale nie dość, że straciłam wenę, to brakowało mi też czasu, od maja już tylko myślało się o ocenach, a do tego doszła jeszcza sprawa rodzinna... No po prostu brak słów! Ale po złych chwilach przychodzą dobre, prawda? No mam nadzieję :) Bo to był zdecydowanie za długi urlop od bloga, od pisania, od tej historii, przede wszystkim od Was. Tylko to, że ktoś tu czeka na ten rozdział, mnie motywowało, choć to chyba niedobre określenie, patrząc na datę od opublikowanie miniaturki do tej notki... Ale musicie mi uwierzyć - starałam się. Coż napisałam, potem kasowałam, znów coś naskrobałam i znów kasowanie i tak w kółko... Myślałam, że skończę ten 19. rozdział dużo wcześniej, ale szczerze mówiąc, cieszę się, że w ogóle go napisałam. Jest krótki to fakt, ale postaram się, żeby następny był dłuższy. No i mam wrażenie, że nie jest on jednym z lepszych rozdziałów, chociaż wydaje mi się, ze scena z Lily i Scottem Was zainteresuje... :)
Mogłabym tu pisać i pisać, ale nie oto przecież chodzi. Chciałabym jeszcze jednak dodać, że naprawdę dziękuję tym, którzy tu byli - nawet jak mnie nie było. Że wchodzili codziennie, że zostawiali komentarze, że mnie motywowali <3 Muszę to wspomnieć o Annabeth Rosemary. To dzięki niej uwierzyłam, że ktoś tu jeszcze czeka na rozdział i że czekać będzie. Chyba już wiem komu zostanie zadedykowany rozdział, oj wiem!  :D
Nie przedłużając, zachęcam do odwiedzenia bloga w weekend.
Rozdział niedługo się ukaże :D

Całuję
Panna Nikt