środa, 27 sierpnia 2014

Miniaturka 1.

{Dla nastroju włączcie tą piosenkę :) Zapraszam do czytania!}



Łza to też krew, lecz z duszy, nie z ciała...


   Siedziała na sofie w salonie i przeglądała swoje stare zdjęcia z dzieciństwa. Ona bawiąca się z chłopakami na podwórku, na ulicy Pokątnej z dziewczynami, na plaży z rodzicami... Wzięła do ręki kubek gorącej herbaty malinowej i pociągnęła łyk. Spojrzała za okno. Deszcz lał od dwóch godzin. Krople wody spływały powoli, popychane niekiedy przez wiatr. Patrzyła na czarno-białe zdjęcia z poruszającymi się postaciami. Jedno przedstawiało roześmianą dziewczynę, na oko szesnastoletnią, z piegami na nosie i pędzlem w dłoni. Pamiętała ten dzień. Malowała kolejny obraz dla rodziców z okazji rocznicy ich ślubu. Ciężko pracowała przez dwa tygodnie, a na dodatek była wtedy w Hogwarcie i codziennie musiała chodzić na zajęcia. Ale tak bardzo jej zależało, że zarwała kilka nocy upaprana farbami. Chciała to zrobić własnoręcznie - bez użycia magii. Obraz przedstawiał uśmiechnięte twarze jej rodziny na tle ich domu. Kolejne zdjęcie równało się z kolejnym wspomnieniem. Tu z kolei je lody z dziadkami, a tu zbiera kwiaty z mamą. A jeszcze tutaj uczy się latać na miotle pod okiem ojca.
   Wertowała kartki jeszcze minutę, nim doszła do jej ulubionej fotografii. Stała nad morzem, a u jej boku był Charlus. Poznała go siedemnaście lat temu, ale wciąż pamiętała ten dzień, kiedy pierwszy raz go zobaczyła. Przystojny brunet z okularami na nosie. Wszedł do księgarni, w której wtedy pracowała. Przechodził między regałami, czasami na nią spoglądając. Przeglądał grube tomy i potem je kupował. Przychodził codziennie. Pewnego dnia rozkładała nowy towar, kiedy jedna książka jej upadła. Nim zdążyła się po nią schylić, on już trzymał ją w dłoni. Powiedział, że ją odda, jeśli się z nim umówi. Dorea uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego pamiętnego dnia. Wypiła trochę herbatki i wstała. Podeszła do szafy i wyciągnęła kolejny album. Te fotografie przedstawiały jej wakacje z Charlusem, a potem także ich ślub. To był najpiękniejszy dzień w jej życiu. Związała się z najwspanialszym człowiekiem na świecie. Był tylko jej. Przejechała dłońmi po ruszających się postaciach. Między palcami przelewały się wspomnienia dawnego życia. Uśmiech wyrażał wypowiedziane dawniej słowa, a serce jeszcze raz przeżywało szczęśliwe chwile. W oku zakręciła się łza, kiedy spojrzała na małego Jamesa, który leżał wtulony w jej ramiona. Oczami znów zobaczyła śpiącego syna. Malec z każdym zdjęciem był coraz większy. Na jednym uczył się jazdy na rowerze, a na drugim już wsiadał na miotłę. Był taki podobny do ojca. Te same włosy, oczy, uśmiech, serce... James był dobrym człowiekiem i wiedział o tym każdy, kto go znał. Ona znała go najlepiej. Bo która matka nie zna własnego dziecka? Która nie była przy nim, kiedy stawiał pierwsze kroki? Kiedy wypadł mu pierwszy ząb? Dorea była kochającą matką i wspaniałą żoną. Mąż i syn powtarzali jej to na każdym kroku, choć ona nie raz temu zaprzeczała. Kolejne zdjęcie. Ona i Jim rozpalają ognisko. Wpatrzona w syna, wygrzebywała z zakamarków pamięci słowa, które powiedział. Och, tak! Mówił, że chce być tym, który ochrania ludzi przed ogniem. Przed niebezpieczeństwem. Miał raptem dwanaście lat, a już planował swoją przyszłość. Łza spłynęła po jej zimnym policzku, rzeźbiąc w sercu tęsknotę. Tęsknota zaś spowodowała potok następnych. Biorąc głęboki oddech, poczuła chłodne powietrze wkraczające do jej wnętrza. Wlewał się w nią chłód zwany życiem bez dziecka przez prawie cały rok. Chciała przestać, ale nie mogła. Łzy moczyły jej długie włosy i ubrania. Ale to nie miało najmniejszego znaczenia, kiedy zerknęła na jej syna ubranego w garnitur. To było w Boże Narodzenie tamtego roku. Zrobił im niespodziankę, pojawiając się w drzwiach z Syriuszem, którego traktował jak brata. Zrobili im kawał, pisząc w liście, że zostaną na święta w Hogwarcie. Głodna trzeźwości rzeczywistość uderzyła w nią, gdy poczuła rękę męża na ramieniu.
   Otarł palcami jej łzy i przytulił, dając spokój duszy i krwawiącemu sercu. Nic nie powiedziała, tylko siedziała i słuchała jego oddechu. Jego zapach ukoił roztrzęsione nozdrza, a ciepło przywróciło normalny puls.
- Nasz syn dorósł... - wykrztusiła po kilku minutach. - On dorósł, Charlusie...
- Wiem - powiedział. - Wiem...

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 10. Bokserki Merlina.

Dobry wieczór wszystkim! :)
Zatrujcie mnie, zrzućcie z wieżowca, zatopcie i  wskrzeście. Nie umiałabym tego lepiej napisać. Jest jak jest, notka mi się z jednej strony podoba, z drugiej wcale i mam ochotę ją skasować. Tak naprawdę dwie ostatnie sceny napisałam przed chwilą, a resztę pisałam przez kilka dni. Moja wena pakuje się i wyjeżdża. Nie wiem kiedy wróci, mam nadzieję, że przed końcem wakacji. Myślę, że nowy rozdział pojawi się 31 sierpnia bądź 1 września, tak na dobry początek. Póki co myślę nad dyskusją lub miniaturką do nowej zakładki "Bonusy" :) Zobaczyłam, że pomysł przypadł Wam do gustu, co mnie bardzo cieszy! Tak sądzę, że będą pojawiać się tam też, tematy nie tylko związane z HP, ale też z różnymi filmami, książkami czy serialami. Także to tyle co do bonusów :)
Moją betą została Lily Lilelith, jednak z racji tego, że nie mogłam skończyć tej notki, nie zdążyła jej sprawdzić, także mogą pojawić się błędy.
Już nie zanudzam
Lily

PS Dziękuję za komentarze! One motywują, właściwie dzięki nim skończyłam ten rozdział :) I zachęcam do dalszego komentowania :D
______________________________


Rozdział 10. Bokserki Merlina.


   Po kolacji dyrektor wstał i ogłosił, że o godzinie 21 zaczyna się impreza z okazji Święta Duchów i że na taką zabawę mogą przyjść tylko czwarte klasy i wzwyż. Wywołało to głośny jęk i oburzenia wśród uczniów z trzecich klas. Po tym ogłoszeniu Lil, Dorcas i Ann pobiegły do swojego dormitorium i zaczęły przygotowania do balu. Każda z nich wzięła prysznic i przebrała się w sukienki. Dor miała na sobie czarną sukienkę przed kolana, bez ramiączek. Meadowes rozczesywała włosy, a Evans robiła makijaż Ann.
- Nie ruszaj się - pouczyła blondynkę, która ze zdenerwowania nie potrafiła usiedzieć w miejscu. - I nie mrugaj.
Lorens była w tamtej chwili jednym wielkim kłębkiem nerwów. Wciąż myślała o tej niefortunnej sytuacji z Remusem i Peterem. Doszła do wniosku, że była głupia, zgadzając się na prośbę Petera, ale z drugiej strony była dziewczyną, która nie potrafiła powiedzieć "nie". Wiedziała co myśli o tym Dorcas. Dziewczyna powiedziała jej, że powinna olać Glizdogona i pójść na bal z Lupinem. Z kolei Lilka mówiła jej, że dobrze zrobiła, dając Peterowi szansę. Gryfonka była totalnie rozdarta. Już od kolacji zaczęła o tym myśleć i straciła ochotę na jakąkolwiek zabawę. Zastanawiała się czy w ogóle tam iść. Oczywiście dziewczyny przekonywały ją, by poszła, jednak ona wciąż miała duże wątpliwości.
- Lily, pożyczysz mi ten cień pod oczy? - spytała szatynka, wskazując wybrany odcień.
- Jasne. Poczekaj dam ci jeszcze ten. Będziesz ślicznie wyglądać! - pisnęła Ruda i podbiegła do przyjaciółki, informując Lorens, że skończyła ją malować.
   Blondynka założyła balerinki i stanęła przed lustrem w łazience. Lily spisała się na medal! Blondi miała delikatny, ale widoczny makijaż i lekko pofalowane włosy. Gryfonka założyła kolczyki i usiadła na łóżku. "Ciekawe czy Remmy wie, że idę z Peterem?" pomyślała. "Pewnie wie. Przecież Huncwoci mówią sobie o wszystkim. A co jeśli nie wie? A może Peter zachorował i nie może pójść?" W blondynce wciąż tliła się nadzieja. Nagle poczuła, jak kolacja podchodzi jej do gardła. Pobiegła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.

                                                                        ~*~

   Po kilku minutach dziewczyna wyszła cała blada, prawie osuwając się na podłogę. Czarna i Lil podbiegły do niej i pomogły jej dojść do łóżka. Lilka poleciała zmoczyć ręcznik wodą, a Dorcas dała Ann swoje i Lilki poduszki. Rudowłosa wróciła z mokrym ręcznikiem i podłożyła go Lorens pod kark, mocząc pościel. Dor zdjęła blondynce buty i zaczęła grzebać w swoim kufrze, szukając tabletek wzmacniających.
- Co się stało? - zapytała zmartwiona Lil.
- To nerwy, zaraz mi przejdzie - powiedziała Lorens i na potwierdzenie tych słów usiadła na łóżku, jednak po chwili znów na nie opadła, ponieważ miała zawroty głowy.
- Nie wstajesz - poinformowała ją Ruda. - Niestety, nie idziesz na bal. I my też nie.
- Co?! - oburzyła się Blondi. - Nie możecie! Musicie iść!
- Nie, nie musimy - odparła spokojnie Czarna. - Zostajemy z tobą.
- Nie! Zabraniam wam! Macie iść się dobrze bawić. Macie zakaz zostawania przy mnie!
- Ann, słonko... Nawet jakbyśmy poszły, to byśmy się bardzo martwiły...
- Zakładać buty i wynocha na ten bal! – warknęła niewzruszona.
- Ann... - wtrąciła Lil, ale blondynka nie dała jej dokończyć.
- Idźcie się bawić - mówiła ciszej i zdecydowanie spokojniej. - Nic mi nie jest. Po prostu nerwy mnie zżerają i tyle. Przyjdę na imprezę, tylko trochę później.
- Obiecujesz? - spytała, mając co do tego wątpliwości, Meadowes.
- Obiecuję.
- Na mały palec? - Chciała się upewnić Ruda i wyciągnęła w stronę przyjaciółki swój mały palec u ręki.
- Na mały palec - przytaknęła Blondi i przypieczętowała obietnicę ściśnięciem palca Rudej.
Lilka głośno westchnęła i założyła buty oraz poprawiła makijaż. Dziewczyny miały właśnie wychodzić, gdy Dor znów zapytała:
- Ale na pewno przyjdziesz?
- Na sto procent - Uśmiechnęła się delikatnie Ann.
Gryfonki wyszły i zamknęły drzwi. Lorens została sama.

                                                                      ~*~

   Scott i Dylan czekali na swoje partnerki w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Richardson wpuścił Ślizgona do Wieży Gryffindoru i zaczął z nim rozmawiać. Dowiedział się o nim wielu ciekawych rzeczy. W sumie trochę się z nim zaprzyjaźnił, mimo tego, że byli z różnych domów i tego, że Lyreen był o dwa lata młodszy. Mimo, że była już 21:10 jeszcze parę osób było we Wspólnym. Między innym Huncwoci i jacyś dwóch trzecioklasistów, którzy układali plan wdarcia się na zabawę oraz kilka dziewczyn, niecierpliwie czekających na swoich partnerów. Kilka sekund później usłyszeli stukanie obcasów o kamienne schody. Dylan wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył Czarną. Była piękna! Włosy pokręcone, na szyi lśniący naszyjnik i cudowna czarna sukienka. Ale nie tylko on był oszołomiony wyglądem Meadowes. Blackowi również opadła szczęka, co z zadowoleniem kątem oka zobaczyła szatynka. Lyreen podszedł do Gryfonki i wręczył jej kwiaty, jeszcze raz dziękując za to, że się zgodziła. Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo, przyjmując bukiet. Wyszła razem z Dylanem i ruszyła w stronę Wielkiej Sali. Syri odprowadził ich wzrokiem. Natomiast James patrzył na Lilkę. Dla niego nie było piękniejszej dziewczyny niż ona. Była idealna. Rudowłosa podeszła do Richardsona i przytuliła go. On pocałował ją w policzek i jeszcze mocniej ścisnął. Z daleka wyglądali jak para, co bardzo zasmuciło Jamesa. Lil powiedziała coś do Scotta i ruszyła w stronę Huncwotów. Jednak zanim do nich doszła, Peter zobaczył Monicę z czwartego roku i od razu pobiegł wręczyć jej kwiaty. Evans przystanęła zdziwiona. "Pettigrew wystawił Ann" przemknęło jej przez głowę. Już miała iść do przyjaciółki i jej to powiedzieć, gdy Richardson złapał ją w talii, i śmiejąc się, wyniósł z Pokoju Wspólnego. Zielonooka szybko zapomniała o sytuacji przed chwilą i z ochotą poszła ze swoim partnerem do Wielkiej Sali. Nie zauważyła jak James podchodzi do innej dziewczyny i całuje ją w usta.

                                                                         ~*~

   Gdy Dor razem z Dylanem doszli do Wielkiej Sali, im oczom ukazał się niezwykły widok. Zamiast czterech długich stołów stało tam około 80 okrągłych stołów dziesięcioosobowych. A w miejscu stołu nauczycieli była scena, na której przygotowywali się artyści do występu. Pod sufitem latało tysiące wyciętych dyń, z żyrandoli zwisały sztuczne nietoperze, a miłą atmosferę tworzyły świętujące duchy. Wszystkie dziewczyny były ubrane w śliczne sukienki, nawet mała grupa siódmoklasistek postanowiła ubrać krótkie, obcisłe i czarne. Chłopcy ubrani w koszule w kratę lub zwykłe białe i do tego spodnie garniturowe. Niektórzy zdecydowali się założyć nawet marynarkę od garnituru. Co chwila można było usłyszeć głośny śmiech uczniów i wesołe paplaniny nauczycieli. Lyreen razem z Czarną usiedli przy jednym wolnym stole i czekali na Lilkę i jej partnera. Po kilku sekundach z głośników wydobyła się muzyka. Ślizgon porwał dziewczynę do tańca. Bardzo dobrze tańczyli. Oboje. Gryfonka świetnie się bawiła w jego towarzystwie.
- Ślicznie wyglądasz - szepnął jej do ucha.
Na jej twarzy pojawiły się rumieńce i uroczy uśmiech. W tym samym czasie do Wielkiej Sali weszła Lily i Scott. Gdy tylko zobaczyli tańczące pary, od razu do nich dołączyli. Lilka, która była pełna energii, po prostu szalała na parkiecie. Richardson próbował dorównać jej kroku, ale nie za bardzo mu to wychodziło i najzwyczajniej w świecie śmiał się. W końcu złapał Lily za rękę i przyciągnął do siebie. Dziewczyna wstrzymała oddech i spojrzała mu w oczy. Brązowe tęczówki tak bardzo przypominały te Jamesowe. "Nie, Lily! Skup się. To Scott, nie Potter!" myślała nerwowo. Gryfon zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Za chwilę Lilka posamkuje jego ust, poczuje smak pocałunków i utonie w tym, nie zwracając uwagi na Jamesa, który przygląda jej się uważnie z drugiego końca sali.
- Cholera! - wymsknęło jej się. "Czemu myślę o Potterze?" zastanawiała się Ruda.
Scott otworzył szeroko oczy, odsuwając się.
- Przepraszam, ja...
- Och, nie! Nie przerywaj - powiedziała szybko i sama pociągnęła go za koszulę, i pocałowała.

                                                                     ~*~ 

   Lorens czuła się już znaczniej lepiej. Przeszły mdłości i mogła spokojnie stanąć na nogi. Mimo obietnicy nie miała najmniejszej ochoty wybrać się na ten bal. Peter pewnie przez nią nie tańczy, przez co Huncwoci mają zły humor, przez co ich fanki również i gdy tylko te dziewczynki dowiedzą się, że przez nią ich Syriuszek nie chce się bawić, to przybiegną szybko do jej dormitorium i ją zabiją. "Tak, brawo Lorens! Nie ma to jak bardzo pozytywne myślenie" stwierdziła blondynka, ale i tak uśmiechnęła się na widok rozwścieczonych faneczek Pottera i Blacka w jej wyobraźni. Blondynka przebrała się w stare, wytarte dresy i bluzę, którą przez przypadek kupiła o dwa rozmiary za dużą. Zmyła makijaż i związała włosy w wysokiego koka. Założyła swoje ulubione tenisówki i ruszyła zwiedzić zamek. W końcu wszyscy są na imprezie i nikt jej nie złapie. Ten pomysł pojawił się jej w głowie jak tylko zobaczyła sowę lecącą najpierw w stronę jej okna, a potem jakby nagle przypomniała sobie o nowej zasadzie Dumbledore'a i poleciała prosto do sowiarni. Ann przeszła przez portret, zapamiętując nowe hasło, czyli "funt łajna". Doszła do wniosku, że Gruba Dama ma czasem szalone pomysły co do haseł. Dziewczyna poszła korytarzem w prawo, zastanawiając się, czy może ktoś oprócz niej nie jest na balu i myśląc o tym co zobaczy i co odkryje, będąc na tej wieczornej wycieczce. Mijała obrazy, zbroje i posągi. Kilka razy zaglądnęła do niektórych pomieszczeń, ale były to tylko puste i nieużywane od wieków klasy. Po kilkunastu minutach Gryfonka postanowiła zaryzykować i przejść koło Wielkiej Sali, a następnie schodami obok zejść piętro niżej. Tam jeszcze nigdy nie była, choć wiele razy zastanawiała się co tam było. Szybko przemknęła niezauważona i spokojnie mogła odkrywać tajemnicę schodów po lewej stronie od Wielkiej Sali. Zanim zeszła, przystanęła na chwilę i zaglądnęła do środka. Sala była pięknie udekorowana, a na parkiecie było mnóstwo par, tańczących w rytm muzyki, którą grał zespół "Fatalne Jędze". "Ciekawe jak dyrektor ich tu ściągnął?" zastanawiała się blondynka, ale po chwili przestała o tym myśleć i zeszła schodami w dół. Korytarz był krótki, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające owoce, warzywa i inne potrawy. Jednak największe dzieło przedstawiało owoce na wielkiej, srebrnej tacy. Ann przyjrzała mu się dokładnie. Wydawało jej się, że jest zrobione z dziwnego płótna. Dotknęła zieloną gruszkę i przejechała ręką w tym miejscu kilka razy. Zamiast poczuć inny materiał, uczennica cofnęła się przerażona, gdyż gruszka zaczęła się marszczyć i zwijać. Po chwili owoc nie był owocem tylko starą, lekko zardzewiałą i zielonkawą klamką. Blondi nacisnęła klamkę i otworzyła obraz. To co zobaczyła w środku zadziwiło ją jak nigdy nic innego. To była kuchnia! Kuchnia, w której pełno było skrzatów, gotujących różne smakołyki i przekąski na bal. Dziewczyna weszła ostrożnie do środka. Pomieszczenia było ogromne! Podłoga wyłożona kafelkami, ściany pomalowane na biały, choć tu i tam farba już zdążyła zejść. Na prawo od wejścia znajdował się wielki kominek, na środku stało kilka długich stołów, a dokładnie to pięć. Na całej lewej ścianie przybite były półki, na których stały różne butelki i słoiki z przyprawami. Natomiast kilka kroków od drzwi ustawiono trzy duże lodówki. W powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta. Jednak najbardziej zdziwiło ją to, że kucharze zachowywali się tak jakby wcale tutaj nie weszła i nie przyglądała się ich pracy. Chyba z setki małych skrzatów z wielkimi oczami i nietoperzymi uszami snuło się po kuchni, nosząc różne, duże gary i rondelki. Każdy sięgał jej do pasa. Gdy zobaczyła jak jeden z nich ma problem z uniesieniem wyjątkowo ciężkiej misy, od razu do niego podbiegła i mu pomogła. Wtedy z jego ust wydobył się pisk i klasnął w dłonie. Nagle zupełnie niespodziewanie wokół niej zebrało się kilka skrzatów z tacami pełnymi ciastek i innych potraw.
- Och, dziękuję! - powiedziała  i z grzeczności wzięła jedno ciastko z marmoladą.
Skrzaty ukłoniły się i wróciły do pracy.
- Hej, jak się nazywasz? - spytała jednego z kucharzy.
- Piasek - odpowiedział jej cieniutki głosik.
   Kilka minut później skrzacik był już jej przyjacielem. I mimo, że nie był człowiekiem, rozmawiało się z nim świetnie. Usłyszała trzeszczenie drwi i zobaczyła jak Piasek zabiera tacę z bezami i biegnie do wyjścia. Lorens odwróciła się. Nie spodziewała się go tutaj zobaczyć.

                                                                       ~*~

   Syriusz siedział przy stole razem z Peterem i jego partnerką. Gryfon sięgnął po szklankę i
przyłożył do ust. Skrzywił się, czując smak soku z dyni. "Nawet Kremowego Piwa nie dadzą!" pomyślał oburzony i rozczarowany. Rozejrzał się po tańczących parach. Dorcas i Dylan("Jak ja nie cierpię tego gościa!"), Lily oraz Scott i Jim wraz z Amy Wilson. A on sam siedział tu i patrzył, jak Pete szeptał dziewczynie coś, na co się rumieniła. Black nudził się i nie tańczył, mimo tego, że połowa dziewczyn czekała, aż wstanie i którąś z nich poprosi. Chłopak musiał czekać na Bellę Lorde, którą zaprosił. Nie przeszkadzało mu to, że jest o rok młodsza. Gdy z nią rozmawiał, wcale tego nie czuł.
O, przyszła Bella! Łapa porwał dziewczynę na parkiet, odszukując Jamesa, który wychodził z sali, trzymając Amy za rękę.

                                                                       ~*~

Evans poczuła smak ust przystojnego Gryfona. Z rozkoszy zamknęła oczy. Co jak co, ale Scott potrafił całować. Czas wokół jakby się zatrzymał, a oni trwali w ich pierwszym, idealnym pocałunku. Chłopak przerwał, a Lil wtuliła się w niego. Nagle do jej głowy powróciło wspomnienie.


'James położył swoje dłonie na jej karku i przybliżył się. Ruda delikatnie uniosła głowę i rozchyliła usta. Stała teraz oko w oko z Rogaczem. Pocałował ją. Smak jego ust smakował jej bardziej niż najsłodszy miód na świecie. Pocałunek, który jej dał, był najlepszym w jej życiu.'


I to się nie zmieniło. Mimo tego, że Scott świetnie całował, to nadal był nieporównywalny z Potterem, co z przykrością przyjęła dziewczyna. Fatalne Jędze rozpoczęły swój koncert. Wolna piosenka.
- Przepraszam na chwilę - powiedziała Lilka i uśmiechnęła się uroczo. - Obiecałam jeden taniec przyjacielowi.
- Jasne, będę czekał przy naszym stoliku - odparł i ruszył w przeciwną stronę.
Ruda odszukała wzrokiem Severusa Snape'a i znalazła się przy nim dwie sekundy potem.
- Sev!
- Och, Lily, to ty - rzekł uradowany. - Zatańczysz?
   Zgodziła się, a on wyprowadził ją na parkiet. Przytuliła go mocno. Nie protestował. Wręcz przeciwnie! Czekał na tę chwilę od wieków. Dotknął jej włosów i zamknął oczy. Lily była jedyną dziewczyną na świecie, na której mu zależało. Myślał o niej co noc, zastanawiając się jak powiedzieć jej te słowa, na które zareaguje milczeniem. Wiedział, że tak będzie milczała, bo to będzie dla niej szok. Ukrywał to pod płaszczem nieśmiałości, ale w końcu to była Lily. Jego i tylko jego Liluś. Jego oczko w głowie, słońce w wakacje, śnieg w zimę, deszcz w jesień i kwiaty na wiosnę. Była zupełnie jak powietrze, a przecież bez niego nie można żyć.
- Lil?
Odsunął ją na długość ramion i spojrzał prosto w jej zielone oczy, przepełnione szczęściem.
- Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Severusie - szepnęła i znów go przytuliła. - Jesteś moim przyjacielem, najlepszym bratem - Cmoknęła go w policzek.
   Ujawniło się to, co skrywał głęboko w sobie. Kochała go jak brata, a nie jak chłopaka. Nie był jej sympatią, tylko przyjacielem. Chciał, by zmieniła zdanie. I to zaraz!
Nie wiele myśląc, Snape pocałował Evans w usta. I mimo, że ten pocałunek trwał zaledwie dwie sekundy, był wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Poczuł to, co tak bardzo chciał czuć. Jednak ona nie dała mu się dłużej cieszyć. Odepchnęła go brutalnie i cała roztrzęsiona odeszła, krzycząc:
- Co ty wyprawiasz?!
Pobiegła na drugi koniec sali, zatrzymując się koło Scotta i siadając mu na kolanach. Ślizgon nie biegł za nią. Nogi miał jak z waty, czuł, że gdyby zrobił choćby krok, upadłby na kolana, wołając ją. A teraz nie mógł tego zrobić. Potrzebowała czasu.
Potrzebowała jego.

                                                                    ~*~

- Remus?
Huncwot podszedł do niej, trzymając różę w dłoni. Jego miodowe oczy wpatrywały się prosto w te brązowe tęczówki Ann. Włosy rozwiane, przez wiatr wpadający przez uchylone okno. Pokryty rumieńcem na policzkach, wręczył jej kwiat, mówiąc:
- Przepraszam za moje zachowanie. Wściekłem się, choć nie powinienem... Przepraszam... Ja...
- Remmy! Wszystko w porządku, nie gniewam się.
Uśmiechnęła się szczerze, ale on nadal chciał się tłumaczyć.
- Peter...
- Właśnie co z nim? Czuję się fatalnie, on nie ma partnerki!
- No właśnie... Tak jakby ma. On zaprosił cię, choć wiedział... Wiedział, że...
Nie mógł się przyznać przed nią, że Pettigrew tamtego dnia założył się z kolegami z Hufflepuffu, że Ann Lorens nie zgodzi się iść z nim na bal. Jednak wygrał zakład, a nagrodą była randka z Carmen Geller, która miała prawo wybrać dzień. I wybrała 31 października. Lunatyk wiedział, że Blondi poczułaby się zdradzona i wykorzystana, a przecież chciała dobrze.
- Wiedział że? - dopytywała się dziewczyna.
- Że mi się bardzo podobasz - wypaił.
Nie mógł wkopać przyjaciele, który błagał go, by jej tego nie mówił. Mimo wszystko Pete bardzo lubił Ann i nie chciał stracić jej zaufania, które jednak otrzymał. Lunio zaczerwienił się po uszy. "Świetnie! Nie zdradziłem Petera, a sam się wkopałem. Geniusz ze mnie..." pomyślał, chcąc zapaść się pod ziemię. Gryfonka była zdumiona. Nie wiedziała co powiedzieć... Zawsze uważała, że Lupin jest mądry, lojalny, przyjacielski i przystojny, i podobał jej się... Chciała mu to powiedzieć, ale jej wrodzona nieśmiałość jej na to nie pozwoliła. Poza tym to nie miało tak wyglądać. Nie w kuchni ze skrzatami! Lorens wiele razy układała sobie w głowie ich pierwszą randkę, w którą bardzo wątpiła, bo myślała, że nic nie znaczy dla Lunia. A teraz gdy on powiedział jej to wszystko, nie wie co odpowiedzieć.
- Dz-dziękuję - mruknęła cicho, mając nadzieję, że nie usłyszy.
Nie wiedziała, że Remus ma lepszy słuch niż inni. Usłyszał i to bardzo wyraźnie. Właściwie spodziewał się zupełnie innej reakcji. Myślał, że dziewczyna wybiegnie z kuchni, mówiąc mu wszystkie obelgi jakie zna. Nikt nie mógł go kochać. Był potworem, który ranił, choć tego nie chciał. Nawet gdyby powiedziała mu, że też jej się podoba, to i tak nic by nie zmieniło. Nie pozwoliłby jej, go kochać. Był zbyt niebezpieczny, żeby z nią być. Co miesiąc, zmieniał się w bestię, która pragnęła krwi i wcale nie miała wyrzutów sumienia. Żadna osoba nie miała prawa go kochać. I mimo tego, że chciał poczuć co to miłość, wiedział, że nigdy nie miał tego zaznać. Był młody, ale wiele rozumiał. Za dużo przeżył, by łudzić się marzeniami, o zwyczajnym życiu, o odwzajemnionej miłości. Nie zasługiwał na przyjaciół, których miał, na rodzinę, którą odwiedzał w każde wakacje, na szkołę, w której się uczył. Zasługiwał na ból. Na cierpienie i rozpacz. Takie było jego przeznaczenie. Być samemu. Do końca swojego życia. Wybiegł z kuchni, kierując się na błonia. Doszedł do jeziora, usiadł na jego brzegu. Nagle poczuł czyjeś ramiona oplatające go. Jej zapach zawirował mu w głowie, blond włosy zasłoniły widok na jeziorko.
- Nie uciekaj ode mnie, proszę - szepnęła.
A on zrozumiał, że ją trudniej będzie przekonać do odejścia.

                                                                     ~*~

   Kilka dni później uczniowie nadal żyli balem. Był główny temat rozmów we wszystkich domach. Źli uczniowie trzecich i drugich klas sunęli po szkolnych korytarzach, warcząc na każdego. Jedynie pierwszoroczniacy mieli dobre humory, gdyż ich nie za bardzo obchodziły jakieś bale czy imprezy. Nadal byli dziećmi i chcieli się bawić zabawkami, a nie tańczyć, co było zrozumiałe. Na lekcji Eliksirów profesor Slughorn kazał uwarzyć im Amortencję.
- Składniki i sposób wykonania znajdziecie na stronie 23.
Lilka w pośpiechu poszła po potrzebne składniki, czyli po szczurzy ogon, małą fiolkę śliny testrala, piórko dwugłowej papugi, ząb goblina i wodę z głębiny jeziorka.


1. Do kociołka wlej ślinę testrala i wodę z głębiny jeziorka, pomieszaj w lewo 6 razy.
2. Dodaj piórko papugi i zamieszaj w prawo dwa razy.
3. Odczekaj minutę i zwiększ ogień.
4. Wrzuć szczurzy ogon i ząb goblina.
5. Poczekaj 10 sekund i wyłącz ogień.
6. Zamieszaj 9 razy w lewo i 5 w prawo.
7. Jeśli nad kociołkiem unosi się para wzbijającej się w charakterystycznych spiralach i eliksir ma perłowy kolor, to znak, że wywar jest gotowy.


   Lil szybko przeczytała przepis i zaczęła pracę. Nie siedziała wtedy z Severusem, musiała dokładnie przemyśleć to zdarzenie na balu. Jak mógł ją pocałować w usta?! Przecież byli przyjaciółmi! Blondi i Meadowes zgadzają się z nią w zupełności, że zachowanie Sev'a było nie na miejscu. Przesiadła się do Ann, a Dori pracowała razem z Dylanem, który miał obok siebie wolne miejsce. Evans potrzebowała skupienia. Chciała zaliczyć ten eliksir i mieć spokój do końca dnia. Jednak blondynka utrudniała jej to zadanie, mówiąc szeptem o incydencie z Remusem. Zielonooka nie spodziewała się tego po Lunatyku. Zawsze uważała, że w nikim się nie kocha, bo nie pyta się o ranki tak jak James, nie klepie dziewczyn po tyłkach jak czasami Syriusz ani nie daje ciastek tak jak Peter. Jeśli Lorens naprawdę mu się podobała, to wcześniej nie dał tego po sobie poznać.
- Kończymy! - krzyknął profesor. - Przelewamy płyn do fiolek i opróżniamy kociołki!
Rudowłosa właśnie skończyła swoją Amortencję i wyciągnęła fiolkę.
- Ratuj - pisnęła Ann, której zawartość kociołka przypominała raczej gluty trolla, a nie eliksir miłosny.
   Evansówna nalała trochę do fiolki przyjaciółki i do swojej, po czym opróżniła kocioł. To samo uczyniła Blondi, jednocześnie przesyłając pełny wdzięczności uśmiech Lilce. Horacy Slughorn podszedł do nich i odebrał fiolki. Gdy doszedł do końca, ogłosił:
- Jedynie trzech uczniów dobrze uwarzyło ten wywar. A są to: Lily Evans, Ann Lorens i Severus Snape. Po 10 punktów dla każdego z was. Gratulacje i do zobaczenia na następnej lekcji.

   Blondynka zapięła torbę i już miała skierować się do wyjścia razem z Lily, kiedy usłyszały głos nauczyciela.
- Evans i Lorens!
Blondi nerwowo przełknęła ślinę i posłała Evans spojrzenie pełne obaw. Dosyć zdenerwowane podeszły do biurka.
- Profesorze, ja to wytłumaczę... - zaczęła blondynka.
- Co wytłumaczysz? Świetnie wam dzisiaj poszło! Widzę znaczną poprawę u ciebie, Ann. A Lily jak zwykle poszło ci wspaniale. Chciałem wam powiedzieć, że jesteście zaproszone na deser do Klubu Ślimaka. Lily już wie co to jest, więc byłbym wdzięczny, gdybyś wytłumaczyła koleżance, dobrze? - Ruda pokiwała głową. - Wyczekujcie mojej sowy. Możecie już iść - zakończyła profesor i uśmiechnął się.

   Gryfonki pożegnały się i z ulgą wyszły z sali.
- Super - mruknęła sarkastycznie Ann. - Wkręciłaś mnie na imprezę ślimaków. Rozumiem, że to główne danie, fuj!
Przyjaciółka roześmiała się.
- Nie! Tak się to tylko nazywa. Wytłumaczę ci w dormitorium - powiedziała i razem z Lorens ruszyły w stronę Wieży Gryffindoru. - Funt łajna.
Przelazły przez dziurę i wbiegły po schodach do pokoju, śmiejąc się i łaskocząc po drodze.

                                                                 ~*~

   Wieczorem po kolacji Huncwoci i dziewczyny siedzieli przy kominku. Co chwila wybuchali śmiechem, prawie spadając z fotelów. Ogień wesoło trzaskał w kominku, ogrzewając ich radosne twarze. Skończył się październik i na dworze było coraz chłodnie, co z przykrością zauważyli nie tylko oni. Nauczyciele już zadawali im tonę wypracowań. Oznaczało to mniej wyjść na błonia i więcej czasu na odrobienie prac domowych, co spotkało się z ogólnym sprzeciwem Huncwotów, którzy planowali wykorzystać ten czas na wymyślenie nowych kawałów, gdyż dawno tego nie robili. Poza tym musieli dokończyć tajemniczą mapę, o której wiedzieli tylko oni.
- Na brodę Merlina! - wrzasnął Pettigrew. - Zapomniałem wysłać list do rodziców!
Nastolatek niezgrabnie wstał i popędził do swojego dormitorium, potykając się. Reszta Huncwotów zaśmiała się gromko, gdyż oni sami pisali listy tuż przed kolacją. Syriusz pisał do swojego wujka, Alpharda. Miał z nim bardzo dobre kontakty, lepsze niż z własnym ojcem czy bratem, nie wspominając o matce.
- Dlaczego właściwie mówimy: na brodę Merlina? - spytał Łapa, patrząc na pozostałych.
- Właśnie! - ożywił się Potter. - Mówmy na oczy Merlina, co?
- Nie! - zaprotestował Lunio. - Lepiej na szatę Merlina!
- Na szatę? - zapytała Dorcas. - To już lepiej brzmi: na bokserki Merlina.
Chłopcy wybuchnęli gromkim śmiechem, a dziewczyny prawie spadły ze swoich miejsc, łapiąc się za brzuchy.
- Powiedziałam coś nie tak? - spytała niewinnie Czarna, ale sama miała banana na twarzy.
- Nie w żadnym wypadku - wykrztusił James.

   Do końca wieczoru wymyślali inne części ciała, które można by było użyć, jednak zdecydowanie zwyciężczynią była Meadowes, którą w nagrodę Syri i Jim złapali za ręce i nogi, i podrzucili do góry tak wysoko, że dziewczyna piszczała ze strachu. Ten wieczór każde z nich zapamiętało na długo, bo ilekroć któreś z nich mówiło "Na bokserki Merlina!" każdemu przed oczami stawały uśmiechnięte twarze przyjaciół.    A to było dla nich najważniejsze w tamtych czasach. Odrobina zabawy i szaleństwa, by choć na chwilę zapomnieć, o czyhającym na ich życie Voldemorcie, który tylko czekał, aż wychylą nosek zza bram Hogwartu. Dotyczyło to wszystkich uczniów. Każdy musiał się mieć na baczności, ponieważ Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać tylko czekał na odpowiedni moment, by zaatakować. W głębi duszy wiedzieli o tym, jednak próbowali ukryć to pod maską ślepego szczęścia. Martwili się nie tylko siebie, ale także o swoich bliskich. Zwłaszcza Lily, której rodzice i siostra byli mugolami, a to ich właśnie chciał pozbyć się Czarny Pan. Co noc zasypiała, myśląc jak oni się czują, czy wiedzą co dzieje się w czarodziejskim świecie. Czasami krzyczała, gdy śniło jej się, że Voldemort zamordował jej rodzinę. Bała się i to nie jeden raz. Sen powtarzał się nagminnie. Nie wiedziała co ma robić. Za radą dziewczyn pisała listy do rodziców co trzy dni, pytając się o błahe sprawy i o pogodę. Jednak gdy widziała swoją sowę trzymającą list, kamień spadał jej z serca. Bała się czy odpowiedź kiedykolwiek nadejdzie. Na szczęście zawsze ją otrzymywała.