sobota, 12 września 2015

Rozdział 22. cz. I Sprawa Lily.

Hejka!
Postanowiłam podzielić rozdział na dwie części. Nie napiszę za dużo, bo nie mam weny :D Szkoła już mnie męczy, przez co czas na pisanie został znacznie skrócony i ograniczony. Druga część powinna się pokazać jeszcze w tym miesiącu. Krótkie, bo krótkie - musiałam skończyć w tym moemncie i tyle. Myślę, że teraz rozdziały będą krótsze, niż wcześniej, bo doszły mi nowe obowiązki. Cóż, jestem tylko czlowkiem i nie siedzę przykuta do biurka i nie piszę Jily.
Mimo wszystko zapraszam do czytania notki, która dedykowana jest... wszystkim uczniom, którzy właśnie rozpoczęli kolejny rok szkolny :) Mam nadzieję, że choć troszkę się odprężycie, czytając ten rozdzialik.

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Przepraszam, znów zalegam u Was z rodziałami. Jak znajdę trochę więcej czasu to nadrobię!
PPS 26 000 wyświetleń? O, tak, lubię to! Jesteście super, wizzy <3 DZIĘKUJĘ :)
________________________

Rozdział 22. cz. I Sprawa Lily.


   Leżał, wpatrując się w kotary. Usłyszał od chłopaków, co planowali na jutro. Źle się z tym czuł. Poniekąd dlatego, że sam miał nieznaczny udział z tym eliksirem, a poniekąd dlatego, że został poinformowany o tym tak późno. Miał ochotę na nich wszystkich nakrzyczeć. Zawsze był popychadłem na każde ich zawołanie. I mimo, że kochał ich jak braci, to czasami kipiał złością, myśląc o nich. Dlaczego jego życie było takie skomplikowane?
   Peter westchnął cicho. Był zerem. Niby przynależał do Huncwotów, ale tak naprawdę nikt nie zwracał na niego uwagi. Pragnął poczuć się ważny, pragnął coś zmienić, pokazać innym, że też jest człowiekiem i ma uczucia. To dlatego zrobił te rzeczy. Może straszne, a może właściwe? Gdzieś w podświadomości czuł, że robił źle, że pomaganie Ślizgonom nie jest na miejscu, że przecież kolegował się z Lily, że donoszenie Connie Maters o tym, co porabiali jego przyjaciele równało się ze zdradą. Ale nie mógł nic na to poradzić. Uczniowie ze Slytherinu powierzali mu zadania, był dla nich cenny. Nie umiał zrezygnować z poczucia własnej wartości, bo w końcu zaczął doceniać siebie.
   Chłopak przekręcił się na drugi bok. Miał chaos w głowie. Nie wiedział, jak teraz postąpić. Czy pomóc Huncwotom, czy może zwrócić się do Ślizgonów. Bym może nie był tam traktowany jak książę ani nic z tych rzeczy, ale przynajmniej zauważali jego obecność. A wśród innych... nie czuł tego. Brakowało mu pewnej... troski z ich strony, dopytywania się co u niego.
   Zasypiając, wiedział jednak. Ostatni raz szczerze zaufa Gryfonom. Oby się na nich nie zawiódł.

~*~

   Słońce późno wstało. Przebiło się przez okna dopiero o dziesiątej. Piątoklasiści z Gryffindoru i Slytherinu byli wtedy na Zielarstwie, a właściwie to zbliżali się do końca tych zajęć.
- A więc podsumujmy dzisiejszą lekcję - mówiła nauczycielka. - Jadowita Tentakula, jak sama nazwa wskazuje, jest jadowitą i czerwoną rośliną. Jej pędy poruszają się, próbując złapać ofiarę i są silnie trujące. Pamiętajcie, że jad z kolców może doprowadzić nawet do śmierci! A teraz zadanie domowe...
- Psst! - Huncwoci odwrócili się, gdy to usłyszeli. Za nimi stała Connie Maters - ta Ślizgonka z blizną przy lewym oku. Stała, przypatrując im się uważnie.
- Czego chcesz? - warknął James.
- Niczego ważnego - odparła. - Może tylko zapytać się, jak się czujesz?
Coś tu nie grało. Była zbyt miła, nie przypominała tej dziewczyny co zawsze.
- Albo natychmiast powiesz, co kombinujesz, albo... - zaczął Black.
- Albo co? - przerwała mu. - Tylko się interesuję. To źle?
- Tak - rzekł Remus. Uczennica spojrzała na niego, piorunując go wzrokiem.
- Zamknij się, psie - szepnęła i znów zwróciła się do Rogacza. - Wszystko w porządku? Co ci dali na odtrutkę w Mungu? Co to było?
- Czemu tak cię to ciekawi? - spytał Gryfon, ale nie czekał na odpowiedź. - I przestań obrażać moich przyjaciół. A teraz żegnam, Maters. - Odwrócił się, a chłopcy poszli w jego ślady.
Kiedy Connie odeszła, Syri szepnął okularnikowi na ucho:
- O co jej chodziło?
- Nie mam pojęcia, ale coś mi tu śmierdzi.
- Black, Potter! - krzyknęła profesorka. - Nie ma rozmawiania na moich lekcjach! Macie szl... - Resztę zdania zagłuszył dzwonek, oznajmiający koniec zajęć. Przyjaciele wyszczerzyli się w stronę kobiety. - Upiekło wam się - mruknęła i otworzyła drzwi szklarni, by wypuścić pozostałych uczniów.

~*~

   Po lekcjach był trening Quidditcha. Łapa i Jim wręcz wbiegli do Wieży Gryffindoru, szybko przebrali się w odpowiednie stroje, a Potter dodatkowo wziął swoją miotłę spod łóżka. Wychodząc, natknęli się na Dor, która również wychodziła na trening, ponieważ była rezerwową.
- Wciąż siedzisz na ławeczce? - zaśmiał się Syriusz.
Meadowes spojrzała na niego spode łba i prychnęła z niezadowolenia.
- Niestety, bo chętnie skopałabym ci tyłek podczas meczu. Wyobraź to sobie! - Machnęła mu ręką tuż przed twarzą. - Cała szkoła zobaczyłaby twoje gacie.
- To pewnie byłby dla ciebie niezły widok - rzekł, oblizując wargi.
- Jesteś niemożliwy - powiedziała i przyspieszyła kroku, by nie iść obok niego i śmiejącego się w niebogłosy Jamesa.
- Kocha mnie - oznajmił ciemnowłosy, uśmiechając się. - Jak wszystkie...
- Więc... uważasz, że jest taka jak inne? - zapytał okularnik.
- Tego nie powiedziałem - odrzekł, wypatrując ją w oddali.
- Jesteś niemożliwy - powtórzył żartobliwie przyjaciel, wyprzedzając go.
- Hej! - krzyknął za nim Black. - To wy jesteście niemożliwi! Nie ja! Ja jestem... specyficzny!

~*~

   Rozpoczęto od podawania kafla. Później zagrano krótki meczyk, a na samo zakończenie zawodnicy strzelali do obręczy, próbując pokonać Syriusza. Na trybunach siedziało zaledwie kilka osób. Między innymi Lily, Ann, Peter i Remus. Zazwyczaj nie chodzili na treningi przyjaciół, ale tamten dzień wymagał pewnego rodzaju poświęceń. Po zakończonych ćwiczeniach, zawodnicy poszli do namiotu, by odłożyć miotły, kafle, tłuczki, ochraniacze i inne tego typu sprzęty. Lily wzięła głęboki oddech. Już czas.
- Dasz radę - szepnęła pocieszająco Ann.
Ruda kiwnęła głową, choć wcale nie była tego taka pewna. Bezstronny obserwator mógłby pomyśleć, że w sumie nie było się czym przejmować. Jednakże to nie do końca prawda. Scott ostatnio bywał tajemniczy i dość agresywny, jeśli przypadkowo w czasie rozmowy zeszło się na niewłaściwy i niewygodny dla niego temat, czyli co takiego robił, kiedy znikał w weekendy na jakiś czas. Stawał się wówczas nieprzewidywalny, a czasem może i nawet niebezpieczny. Evans wiedziała wszystko. Była przy tym. Złożyła obietnicę, z której teraz pragnęła sie wycofać. I choć doskonale zdawała sobie sprawę, że miała przy tym ucierpieć jej duma, to okoliczności nakazywały jej niezwłocznie odpuścić sobie warzenie Iskrzącego Eliksiru Zaniknięcia, który jak się okazało, był trucizną w najczyscztej postaci. Dodatkowo Lil niepokoiły składniki tego wywaru, no i oczywiście konsekwencje, kiedy już się o nich dowiedziała. Ten epizod nie pozwalał jej normalnie funkcjonować, co odbiło się już na jej ocenach, które, co prawda nieznacznie, ale jednak spadły.
   Gryfonka podniosła się z miejsca i wolnym krokiem ruszyła w kierunku namiotu. Tysiące razy układała sobie w głowie tę rozmowę, ale wciąż się bardzo denerwowała. I tak krok po kroku - znalazła się przy wejściu. Zacisnęła na chwilkę powieki, po czym powiedziała, rozsuwając zasłony.
- Scott? Możemy pogadać?
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, ale przytaknął i wstał.
- Jasne, wejdź. Na pewno marzniesz.
Dziewczyna przestąpiła próg i znalazła się w niewielkim "pomieszczeniu". Część zawodników już poszła, zostali tylko James, Syriusz i Dorcas - tak, jak się umawiali. Wszędzie porozstawiane były ławki, wieszaki, a na środku stało wielkie szkarłatne pudło, w którym zapewne trzymano piłki treningowe.
- Coś się stało? - zapytał Richardson szeptem, by nikt oprócz zielonookiej nie usłyszał. - Wyglądasz na spiętą. Wszystko w porządku?
- Tak... To znaczy nie. - Lils niezauważalnie wytarła spocone ręce o spodnie. - Ja musze ci o czymś powiedzieć... - Przełknęła z trudem ślinę. - Ten eliksir... Ja nie mogę go dalej...
- Nawet tak nie mów - syknął Gryfon, przerywając jej. - Obiecałaś!
- Wiem, ale... - nie dokończyła, bo strach związał jej język.
   Scott już nie przypominał miłego chłopaka z siódmej klasy. Był jakiś obcy, agresywny, zły... Nie poznawała go w tamtej chwili. To nie była już ta sama osoba. I wtedy zrozumiała. Tak działał na niego Iskrzący Roztwór Zaniknięcia. Spędzał nad nim za dużo czasu, za bardzo się zaangażował.
- Ja mogę ci pomóc, Scott... - Jego oczy zabłyszczały. - Pomogę ci z tego wyjść... - Znów tryskał gniewem.
- Nic nie możesz zrobić, Lily. Wiedziałem, w co się pakuję. Nie zdawałem sobie tylko sprawy, jak bardzo jesteś fałszywa. Obiecujesz mi coś, a potem się wycofujesz! - Złapał ja za ramiona i podniósł do góry, tak że nie dotykała stopami ziemi. - Tylko nie krzycz za głośno, Evans - szepnął jej do ucha.
   Zielone oczy Rudej rozszerzyły się ze strachu. Co zamierzał zrobić? Patrzyła z przerażeniem na jego twarz. Miał zmarszczone czoło, jego wzrok wywiercał w niej pustkę, zaglądał w głąb duszy, policzki były czerwone, a usta złożone w krzywym grymasie wściekłości. Jego palce wciąż zaciskały się na jej rękach. Wciąż mocniej i mocniej... Zaczęła panikować. Bolały ją ramiona, a bliskość przyjaciela, już dawnego, nie sprawiała jej przyjemności. Bała się go.
- Puść ją.
Wstrzymała oddech, gdy usłyszała ten głos. Realizacja planu rozpoczęta. Modliła się, żeby nikomu nic się nie stało, żeby wszyscy wyszli z tego cało... Tymczasem kapitan Quidditcha postawił ją na ziemi, obracając ją do siebie plecami i przyciskając do siebie. Odwrócił się w takiej pozycji do rozmówcy.
- Bo co mi zrobisz? Jesteś nikim, Potter. Tak jak ona.
- Zostaw ją w spokoju. - Okularnik zachowywał się spokojnie i ostrożnie, jednak Lils widziała niepokój w jego oczach. Obok niego stał Syriusz. - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
- Pieprz się - zaśmiał się siedemnastolatek. Dziewczyna poczuła jego odech na szyi i zakręciło jej się w głowie. - I spadajcie stąd. Dzisiaj nie obronicie swojej przyjaciółeczki.
Potter zmarszczył brwi i wziął głęboki oddech.
- Próbowałem załatwić to inaczej - powiedział, podchodząc do nich. - Ale skoro nie da się po dobroci... - urwał, wpatrując się w starszego ucznia, a po chwili jego pięść wylądowała na twarzy Richardsona.