piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 21. Ufasz mi?

Hejka, wizzy!
Rozdzialik napisany! W ostatnich dniach naszła mnie fala weny i pisałam, jak szalona :D Notka dłuższa od poprzedniej, i mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Już zaczęłam nadrabiać Wasze blogi. Z jednym jestem już na bieżąco (pozdrawiam Marinę!), na drugim przeczytałam kolejny rozdział, a następne czekają w kolejce, także nie martwcie się. Jeśli jeszcze nie przeczytałam i nie skomentowałam, na pewno zrobię to w najbliższym czasie. :)
Nie będę zanudzać ani nic z tych rzeczy, dodam tylko jeszcze, że rozdział dedykuję Optimist - bardzo się cieszę, że dołączyłaś do grona moich Czytelników! Mam nadzieję, że będziesz tu często zaglądać :)

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Jak mijajaą Wam wakacje? Bo mi zdecydowanie zbyt szybko :D
_________________________________

Rozdział 21. Ufasz mi?


- Przyszedłem porozmawiać z Ann - powiedział Lupin, rozglądając się po pokoju. - Gdzie jest?
- Jak się tu dostałeś? Chłopcy nie mogą... - mówiła Dorcas.
- Zaklęcie, zaklęcie - odparł Lunio, wcale na nią nie patrząc. W końcu, kiedy magicznym sposobem blondynka nie wyszła nagle spod łóżka, spojrzał na Czarną i uniósł brwi.
- W łazience - rzekła, siadając na swoją pościel. - Radziłabym tam nie wchodzić jednak.
- Cześć, ludzie. - W drzwiach stanęła Lily. - Remus... ty... tutaj...  jak... co?
Lunatyk już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy wyprzedziła go Meadowes:
- Zaklęcie, Lilka, zaklęcie...
- Ach - pokiwała teatralnie głową Evans. - No tak, jak mogłam na to nie wpaść... Gdzie Ann?
- W łazience - odpowiedziała szybko przyjaciółka. - Coście się tak na nią uwzięli? Dajcie dziewczynie załatwić to i owo...
- Ann, proszę... Otwórz... - Gryfon stanął przy drzwiach i zapukał dwa razy. - Wiem, że mnie słyszysz... To jest trochę... krępująca sytuacja... - Jego policzki pokryły się czerwienią. - Proszę...
- Hej, Lorens, bo książę ci odjedzie - zawołała zielonooka, śmiejąc się i jednocześnie przybijając piątkę z Dor. - Hej... - Cisza. Nikt nie odpowiadał. - Halo, żyjesz? - Dziewczyny przestały się uśmiechać. Zaniepokojone podeszły do Remusa, który wciąż stał koło łazienki. - To nie jest zabawne!
- Coś jest nie tak - szepnęła szatynka. - Ann! Proszę, otwórz!
- Wszystko w porządku? - zapytał Remmy, - Coś się stało? Poślizgnęłaś się?
- Nie odpowiada - zauważyła Lils i wyciągnęła różdżkę. - Otwieram! - krzyknęła, a kiedy nadal jej współlokatorka nie odpowiedziała, użyła zaklęcia. - Alohomora!
Chłopak otworzył drzwi.
- Merlinie! - wrzasnęła Czarna.

~*~

   Blondynka nic nie czuła, nic nie słyszała. Była uwięziona w błogiej nieświadomości. Leżała, o niczym nie myśląc. Chociaż nie - zastanawiała się gdzieś w najdalszym zakamarku swojego mózgu, jak cudowna była cisza. Niczym nie zmącona, idealna. Tylko ona i spokój.
   Jednak w którymś momencie, nie wiedziała dokładnie kiedy, ktoś klepnął ją kilka razy delikatnie w twarz. Dłoń tej osoby była duża i ciepła. Wtedy właśnie powróciły do niej wszystkie zmysły. Czuła zimną podłogę pod swoim ciałem, słyszała czyjś krzyk, tylko nic nie widziała. Czemu? Ach, no tak. Miała zamknięte oczy. Powoli, jakby sprawiał jej to największy dotychczas ból, rozchyliła powieki. Światło jarzeniówki szybko zmusiło ją do ponownego zatopienia się w ciemnościach. Tak było lepiej. Nagle poczuła ostry ból w tylnej części głowy. Jęknęła przeciągle.
- Ann? Obudź się!
- Nie krzycz, nie widzisz, że dochodzi do siebie?
- Nie pouczaj mnie, to moja przyjaciółka!
- Ucisz się, Dorcas.
   Co to za głosy? Dorcas? To brzmiało znajomo. Otworzyła oczy po raz drugi i tym razem nie poddając się zbyt szybko, wytrzymała blask żarówki. Było ciężko, ale dała radę. Zaraz potem ktoś zasłonił jej widoczność, pochylając się nad nią. Dostrzegła włosy koloru ciemnego blond, oczy o barwie miodu, kilka zadrapań na twarzy, znów te piękne tęczówki, zgrabny nos no i błyszczące ślepia. Nie mogła zaprzeczyć - ktokolwiek to był, miał najcudowniejsze oczy na całym świecie. Remus. To słowo nagle pojawiło się w jej głowie. Bez żadnego uprzedzenia wszystko do niej wróciło. Uderzyło w nią z podwójną siłą. List, zamęt w głowie, zemdlenie.
Nie mogą się dowiedzieć, nie mogą znaleźć listu, nie mogą!
Poderwała się gwałtownie. Uderzyła w coś. Chyba w czyjąś głowę. Zabolało.
- Auć! - syknęła.
- Ann! - ktoś krzyknął i zamknął ją w ramionach.
   To był ON. Otoczyła ją fala gorąca, a serce przyspieszyło. Przytulał ją. Tu. Teraz. Tak, właśnie w tej chwili. Nie mogła w to uwierzyć. Marzyła o tym, ale nie podejrzewała, że nadejdzie to tak szybko. Ani że odbędzie się to w łazience na podłodze. Widocznie do chłopaka dotarło, co robił i prędko się zreflektował. Puścił ją i odsunął się. Chciała powiedzieć, żeby nie odchodził, ale czuła, że byłoby to nie na miejscu. Nie teraz, kiedy musiała schować list, zanim ktoś sobie o nim przypomni, Kątem oka dostrzegła swoje przyjaciółki - Lily i Dor. Właśnie klękały koło niej i rzucały jej ręce na szyję. Zamknęła oczy na krótką chwilkę. Dawno nie robiły zbiorowego uścisku. Zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie dosłownie POCZUĆ przyjaźń na własnej skórze. Szybko jednak rozwarła powieki, i delikatnie poklepując współlokatorki, wzrokiem szukała kartki. Pomieszczenie nie było duże, więc szybko ją odnalazła. Była pod umywalką, pod ścianą. Lekko w cieniu. Była szansa, że nikt jej nie zobaczy. Dziewczyny coś do niej mówiły, ale nie przywiązywała do tego większej uwagi. Jednym uchem wpuszczała, drugim wypuszczała, nie pozostawiając zupełnie nic w środku.
   Udając, że chciała mocniej uścisnąć koleżanki. pochyliła się do przodu. Na sekundkę oderwała rękę od pleców Rudej i... List błyskawicznie znalazł się w jej dłoni. Niezauważalnie wsunęła ją do rękawa swetra. Czuła, jak kartka wbijała się jej w nadgarstek i przedramię. Ale to nie robiło na niej żadnego wrażenia. Liczyło się tylko to, że nikt niczego nie zobaczył.
- Ann, kochanie, co się stało? Pamiętasz, jak zemdlałaś? - spytała Meadowes.
Owszem, czytałam po raz kolejny i kolejny ten dziwny list. Zbyt wiele rzeczy mnie przerosło. Bałam się. Ogarnął mnie strach i przerażenie. Niepewność.
- Poślizgnęłam się, ktoś rozlał wodę. To nic wielkiego - skłamała. Nienawidziła tego robić, w ogóle tego nie robiła. W końcu nie bez powodu trafiła do Gryffindoru.
- Na pewno wszystko w porządku? - Lilka założyła jej za ucho kilka kosmyków. - Nie wyglądasz najlepiej.
- Hej, właśnie zemdlałam i chyba... nabiłam sobie guza na głowie. Nie dziw mi się - odparła, posyłając im krzywy uśmiech. Tępy ból znowu się odezwał.
- Chcesz iść do pielęgniarki?
- Nie, nie! - zaprzeczyła momentalnie. - Wystarczy mi moje łóżko.
- Taa i Lupin na dokładkę - zaśmiały się nastolatki, a Lorens przypomniała sobie o Huncwocie.
   Rozejrzała się dookoła. Zniknął. Już go nie było. Gdzieś głęboko w środku, poczuła coś dziwnego. Pierwszy raz jej się to zdarzyło. Jakby... jej serce zwijało się i kurczyło z... bólu? Ale na pewno nie fizycznego. Raczej z tęsknoty. Dziwne, ale przyjemne i rozdzierające uczucie jednocześnie. Uśmiechnęła się blado i z pomocą przyjaciółek podniosła z posadzki.

~*~

   Następnego dnia Evans zbudziła się o ósmej. Dość wcześnie jak na niedzielę. A dlaczego? Ponieważ to właśnie dzisiaj jej przyjaciel miał urodziny! Tak, w końcu nadszedł ten ważny dla niego, ale również i dla niej, dzień. Severus, jej najlepszy przyjaciel od podwórka, jej bratnia dusza, brat - kończył 15 lat. Była bardzo podekscytowana, bo sama zrobiła dla niego prezent i nie mogła doczekać się jego reakcji. Włożyła w to naprawdę dużo pracy i poświęciła sporo czasu. Ale czego nie robi się dla przyjaciół?
   Dziewczyna szybko się ogarnęła, wizyta w łazience zajęła jej tylko 12 minut. Prezent schowała do przygotowanej wcześniej torby, w której znajdowały się jeszcze jakieś przekąski i bukiecik kwiatów. Zabrała też kurtkę i czapkę. Potem szybko wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi, by nie zbudzić koleżanek, które wciąż słodko spały. Rudowłosa zbiegła po schodach i opuściła Pokój Wspólny. W Wielkiej Sali już można było nałożyć sobie śniadanie. Gryfonka wybrała placki bananowe z dodatkiem owoców, a do picia wzięła sok pomarańczowy. Ostatnio codziennie piła go rano. Bardzo jej smakował, choć kiedyś za nim nie przepadała. Jedząc posiłek, wypatrywała Snape'a przy stole Slytherinu. Niestety jeszcze nie przyszedł. Nie chcąc tracić czasu, Lils po zjedzeniu od razu wyszła i udała się w kierunku lochów. Nie poszła zbyt daleko, po prostu czekała przy wejściu do podziemi. Nie chciała wchodzić za daleko, by nie narażać się niepotrzebnie niektórym chorym psychicznie osobom. Tak, Ślizgonom. Nie wszyscy byli, no krótko mówiąc, normalni.
   Zerknęła na zegarek. Za piętnaście dziewiąta. Wyciągnęła bukiecik i założyła okrycie wierzchnie. Gdzie Sev? Zaplanowała cały dzień. Mieli wyjść na błonia, a przy skraju Zakazanego Lasu urządzić sobie piknik. Stąd jedzenie w torbie. Dokładnie to chciała się usiąść na jakiejś grubej gałęzi, dlatego nie brała żadnego koca. Mimo wszystko był początek roku. Oprócz tego chciała, żeby poszli nad jezioro, gdzie wręczyłaby mu prezent. Układając plan spędzenie tego dnia, przeszło jej przez głowę, że wyglądałoby to trochę jak randka, ale nic z tych rzeczy. Owszem, Severus ją pocałował na balu z okazji Święta Duchów, ale wszystko sobie wyjaśnili i Lily jasno dała mu do zrozumienia, że traktuje go tylko i wyłącznie jak brata. Miała nadzieję, że Sev nie odbierze pikniku i pozostałych rzeczy jako zejście się czy coś w tym stylu.
   Nie musiała zbyt długo czekać na Ślizgona, gdyż wyszedł po trzech minutach.
- Hej! - przywitał się, przytulając ją.
- Cześć - odpowiedziała. - A kto to dzisiaj kończy 15 lat? - zapytała, gdy się odsunął. - No kto? Ten pan tutaj! - Oboje się zaśmiali, a ona wręczyła mu kwiatki.
- O takim prezencie marzyłem przez całe moje życie - zażartował ciemnowłosy.
- Ej, to tylko pierwsza część. Drugą dostaniesz, jak zasłużysz - odparła, uśmiechając się.
- O, ciekawe - rzekł, pokazując rząd białych zębów. - To gdzie idziemy? Bo zgaduję, że wszystko już ustaliłaś?
- Nic bardziej mylnego! - Dziewczyna pociągnęła go za rękaw i poprowadziła schodami na górę, by później wyciągnąć go na dwór. Słońce górowało na nieboskłonie, a mimo tego, że był dopiero styczeń śnieg powoli już się topił. To była wyjątkowo ciepła zima. - Piękna pogoda, prawda?
- Serio? - zapytał. - Będziemy gadać o pogodzie?
- Nie - zachichotała.
   Wtedy Severus poczuł, jakie miał szczęście, że spotkał Lily. Jakiego miał farta, że go polubiła. Naprawdę bardzo mu na niej zależało. Kochał ją, choć ona tego nie odwzajemniała. Miał jednak cichą nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Wiedział w głębi duszy, że nie zasługiwał na nią, ale tak bardzo pałał do niej czystą i szczerą miłością. Nie chciał się jednak narzucać, żeby nie zepsuć tego, co między nimi było. Nie zamierzał popełniać tego samego błędu, co na balu w październiku.
   Doszli do Zakazanego Lasu. Zielonooka wskazała drzewo, które uznała za najlepsze do "drzewnego pikniku". Powoli się na nie wspięła, kiedy Severus czekał na dole. Przyjaciółka pomachała mu z gałęzi uśmiechnięta od ucha do ucha.
- No, dalej, Sev! Dasz radę!
Wtedy przypomniała mu się pewna sytuacja, która zdarzyła się pięć lat temu...

'- Lily! - krzyczał chłopiec.
Roześmiana dziewczynka dalej wspinała się na drzewo.
- Sev! No chodź! - Śmiała się. - Na samej górze jest drewniany domek!
- Lily, proszę zejdź!
- Och, Severusie. Nie bój się, poczekam na ciebie.
Chłopczyk wziął głęboki oddech. Miał lęk wysokości, ale ona o tym nie wiedziała. "Weź się w garść, chłopie! W końcu masz dziesięć lat!" pomyślał. Położył rękę na grubej gałęzi. Chwilę zastanawiał się czy warto tam wchodzić, po czym spojrzał w górę i zobaczył machającą do niego rudowłosą dziewczynkę, która siedziała na dużej gałęzi. Oddychał szybko. W końcu zdecydował się. Wejdzie, wejdzie i to zaraz! "Ręka, noga" myślał. "Ręka, noga i ręka, a potem noga"  Nie patrzył w dół. Zerkał od czasu do czasu na dziewczynkę, która była już na samej górze i wypatrywała go z okna drewnianego domku. 
- Dalej, Sev! - zachęcała go.
Jeszcze trochę, jeszcze kawałek! Tak! Udało się, był w domu na drzewie. Domek był niewielki, mieściły się tutaj tylko dwa krzesła, mały stolik i pudełko, w którym ułożone były zabawki. Tak, to był mały, ale wspaniały domek na drzewie. Na ogromnym i starym drzewie, które w każdej chwili może się zawalić. Strach znów go ogarnął. Wyjrzał przez okienko. Przestraszył się nie na żarty. 
- Severusie? - Poczuł dłoń Lily na ramieniu. - Masz lęk wysokości?
Pokiwał głową i zamknął oczy.
- Przepraszam, nie wiedziałam - rzekła i przytuliła go, by dodać mu odwagi. 
Poczuł jej pachnące świeżymi jabłkami włosy i wiedział, że na pewno da radę zejść i wejść z powrotem, jeśli tylko Lily go o to poprosi.'

- Idę, idę - mruknął i poszedł w ślady Gryfonki.
W końcu i on znalazł się na górze. Usadowił się koło dziewczyny i odetchnął głęboko. Lęk wysokości nie dokuczał mu już tak bardzo, jak kiedyś, ale wciąż nie czuł się zbyt pewnie, będąc nad ziemią wyżej niż dwadzieścia centymetrów. Jednak widok był niesamowity, zdecydowanie warty wejścia. Był stamtąd doskonale widoczny domek Hagrida, błonia i jezioro niedaleko, w tle majaczyła wioska Hogsmeade, ale wzrok przykuwał zamek. Wielki i potężny Hogwart, jego jedyny prawdziwy dom. Pijany ojciec skutecznie uniemożliwiał zaznania szczęścia w domu, w którym się urodził. Tobiasz Snape znęcał się nad jego matką, za co go szczerze nienawidził.
Nie myśl o nim. Nie dzisiaj.
- O czym myślisz? - zagadnęła go Lilka, przeglądając zawartość torby.
- O... tym, że Hogwart jest piękny - odrzekł szybko. Nie chciał rozmawiać o swoim ojcu.
- Jasne - odparła nastolatka, wyczuwając nutę zdenerwowania w wypowiedzi przyjaciela. Nie chciała jednak na niego naciskać.
- Czego tam szukasz? - zmienił temat, obracając w palcach malutki bukiet kwiatków.
- Serwetek, nie wiem, gdzie je włożyłam. - Wyjęła jakiś zeszyt. - Sprawdzisz tutaj?
- Chowasz serwetki do zeszytu? - zaśmiał się, ale posłusznie zaczął go kartkować. Był tam włożony jakiś arkusz papieru i... serwetki. - Mam! - zawołał, podając je towarzyszce. Zerknął przez przypadek na ten świstek, a po przeczytaniu pierwszego zdania, o mało nie spadł z hukiem na ziemię.
- Lily? - zapytał, a głos mu się załamał.
Zaniepokojona Evansówna podniosła wzrok znad torby.
- Tak?
- Po co ci przepis na Iskrzący Roztwór Zaniknięcia?
Jej mina świadczyła o jednym. Nikt, absolutnie nikt, nawet on, nie miał się o tym dowiedzieć. Z trudem przełknęła ślinę, nagle ręce zaczęły jej się pocić.
- To nic... Z-zwykła ciekawość. Oddasz mi to?
- Lily, co ty kombinujesz? - zmartwił się Ślizgon, wcale nie podając jej przepisu na miksturę.
- N-nic, mówiłam... P-proszę, odda...
- Nie! - Podniósł głos, jednak szybko się opanował. - Lil, wiesz co to za eliksir?
- No, nie... Nie bardzo. Ale to nic, naprawdę... Proszę...
- Kto chciał, żebyś to uwarzyła? - Bezbłędnie odczytał jej jąkanie. Zbyt długo ją znał. - Powiedz mi. - A kiedy milczała, postanowił coś jej wyjaśnić. - Lily, ten eliksir jest bardzo niebezpieczny. Działa prawie jak klątwa Cruciatus. Prawie, bo zatruta osoba na koniec umiera, tak naprawdę to nie trzeba nawet tego pić. Sam zapach jest szkodliwy. A jeszcze jak się do tego doda krew mugolaka.... Lepiej nie mówić, co się stanie...
- Co? - spytała, choć ledwo mogła wykrztusić to jedno słowo.
- Lily, wtedy nie ma odwrotu. Jest się naznaczonym.
- Co-co to znaczy...?
- Jeśli zabierasz szczęście albo życie drugiemu człowiekowi - w tym przypadku jedno i drugie - to już nigdy nie zaznasz radości, a co noc śnią ci się twarze zabitych osób. Prześladują cię na każdym kroku, nawet jak już nie śpisz. Popadasz w obłęd, miewasz halucynacje, zaczynasz lubić coś czego wcześniej nienawidziłaś. Zmieniasz się w kogoś, kim nie jesteś. W potwora, który na koniec zabija sam siebie. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Proszę, powiedz mi. Kto cię do tego zmusił? I dlaczego nie poinformował o konsekwencjach?
- Nikt ze Slytherinu, chyba... Naprawdę nie mogę ci powiedzieć, przepraszam... - Zaczęła szybciej oddychać i się denerwować.
- Ej, spokojnie. - Objął ją ramieniem. - Jak nie chcesz, to nie mów... Tylko... uważaj na siebie.
- Tak, jasne, cały czas to robię - odparła, kładąc głowę na jego ramieniu. Zapadła cisza. - Ech, jestem beznadziejna. Przejmujesz się moimi sprawami, a to ty masz przecież urodziny. - Sięgnęła do torby i wyciągnęła niewielkie pudełko. - To dla ciebie. Sama robiłam. - Uśmiechnęła się, a uśmiech wkradł się w jej oczy.
Chłopak otworzył. Zobaczył zdjęcie w ramce. Ruszające się zdjęcie przedstawiało uśmiechniętego ciemnowłosego chłopaka i rudowłosą dziewczynę, która obejmowała go, stojąc za nim. To byli oni, rok temu podczas wakacji. A później jego wzrok przykuła ramka. Była zrobiona z... kory. Wyrzeźbione tam były ich inicjały. Łzy zakręciły mu się w kącikach oczu.
- Lily, to jest... - Zabrakło mu słów. To był najpiękniejszy prezent jaki w życiu dostał.
- Wiesz, z którego to drzewa? - spytała.
- Domyślam się. - Z tego, na które wspinali się, mając dziesięć lat. - Dziękuję - szepnął. - Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką znam. Jestem szczęściarzem.
- Nie, to ja jestem farciarą - stwierdziła i mocno go przytuliła. - Wszystkiego najlepszego!
Dla takiego przyjaciela mogłaby wskoczyć w ogień.

~*~

   Wracając wieczorem do Wieży Gryffindoru, ledwo poruszała nogami. Była zmęczona, a jutro był poniedziałek. Musiała jeszcze dokończyć jedno zadanie na Transmutację. Jęknęła.
Nie, nie, nie... Spać!
Powiedziała hasło Grubej Damie i weszła do Pokoju Wspólnego. Były tam tylko trzy czy cztery osoby. Lils dowlokła się do schodów i po bardzo ciężkiej wspinaczce dotarła do odpowiednich drzwi. Weszła, nie pukając. Nie musiała, to był jej pokój.
- No, w końcu przyszłaś! - przywitała ją od razu szatynka.
- Dzień ze Snape'em się udał? - zapytała Ann.
- Z Severusem... - poprawiła Ruda.
- Ej, ja go nie lubię, ale szanuję, że ty tak. Jednak nie zmuszaj mnie, bym mówiła jego imię. Bo jak je słyszę, to dostaję drgawek.
- No, uważaj, bo zemdlejesz - zażartowała niebieskooka.
- Ale śmieszne - odpowiedziała Blodni, przedrzeźniając się z przyjaciółką.
   Lilka, nie chcąc w tym uczestniczyć z powodu zmęczenia, szybko zabrała odpowiednią książkę, pióra, atrament, papier, jakiś zeszyt na brudnopis i wymknęła się z sypialni. Zeszła do Pokoju Wspólnego i usiadła przy jednym ze stolików, wygodnie się rozsiadając. Kominek dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza po przebywaniu kilku godzin na zewnątrz. Wciąż mimo wszystko było zimno. Dziewczyna odgarnęła włosy z czoła i wzięła głęboki oddech, otwierając podręcznik i brudnopis. Przewracała karki, szukając odpowiedniego tematu. Nie spodziewanie ktoś się przysiadł. Podniosła wzrok.
- Robię zadanie, nie przeszkadzaj.
- Mogę ci pomóc. Już to zrobiłem - odrzekł James, pokazują rząd równych, białych zębów. - Nie, żartuję. Przyszedłem, bo to ja właśnie szukam pomocy.
- Nie napiszę za ciebie wypracowania - powiedziała szybko.
- Chyba jednak napiszesz. - Poprawił okulary, wciąż się uśmiechając.
- Co się tak szczerzysz? Masz jakiś tik czy coś? Idź sobie.
- Zawsze ceniłem sobie twoją szczerość.
Evans prychnęła niecierpliwie, starając się skupić na czytanym tekście, bo w końcu znalazła właściwą stronę. Jednak Potter nie odchodził. Siedział koło niej, zaczepiając ją, zagadując, obracając w palcach jej pióro.
- Daj mi spokój, próbuję się skupić - oznajmiła już trochę wkurzona.
- Proponuję układ, napiszesz mi wstęp, a ja dam ci spokój do końca dnia.
Hmm, to brzmiało kusząco...
- Nie, odczep się ode mnie. Piszę, nie widzisz?
Przewróciła kartkę w brudnopisie i wtedy coś z niego wypadło. Ona wiedziała co. Chciała szybko to zgarnąć ze stołu, ale Potter był szybszy.
- Oooo, Evans ma tajemnice? - zapytał, wstając i uciekając przed nią. - Zaraz zobaczymy...
- Oddawaj to! - krzyknęła.
- Tylko jak przeczytam...
- Na bokserki Merlina, zaraz cię ukatrupię! - Już go dogoniła, gdy Jim nagle się zatrzymał.
Ledwo wyhamowała. Chłopak odwrócił się gwałtownie i mocno złapał ją za nadgarstki. Pochylił się do niej i spojrzał prosto w jej zielone oczy. Głośno przełknęła ślinę. Nie rozumiała, co właśnie się działo. Co on robił? Już otwierała, usta, żeby coś mu powiedzieć, ale wyprzedził ją. Znowu.
- Lily, ktokolwiek cię poprosił o uwarzenie tego eliksiru, zrezygnuj. Natychmiast. To zbyt niebezpieczne. Wiem, że lubisz wyzwania, ale odpuść. Zrób to dla własnego dobra. - Chciała odwrócić wzrok, wyrwać się z jego uścisku, ale nie mogła. Stała wmurowana, słuchając każdego jego słowa. - Proszę, przemyśl to. A jeśli nie będziesz chciała się wycofać, będę musiał zrobić to za ciebie. Choćby nie wiem, jak bardzo źle miałoby się to potoczyć. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - Nie wierzyła w to, co usłyszała. Przecież to był James! Ale nie cofnął swoich słów. I na dodatek mówił dalej: - Rozumiesz, Lily? Nie pozwolę, by ktoś wpakował cię w kłopoty, byś sama się w nie wpakowała. Bo jak będziesz kontynuować warzenie tego naparu, to twoje życie zamieni się w piekło, zupełnie niespodziewanie. Słyszysz? Zawsze będę cię chronił.
- Przestań pieprzyć - przemówiła w końcu. - To moja sprawa, okej? I nie udawaj, że jesteś taki opiekuńczy, bo widziałam jak kiedyś rzucałeś zaklęcie na drugoklasistę. I cię to bawiło. Kogo chcesz oszukać, Potter? I skąd w ogóle wiesz o Iskrzącym Roztworze Zaniknięcia?
- To nieistotne - uciął, wciąż ją trzymając. - Pamiętaj, że zawsze życzyłem ci dobrze. Nigdy nie chciałem, nie chcę i nie będę chciał twojej zguby i krzywdy. Martwię się o ciebie.
Nie wiedziała, jak na to zareagować. Czemu mówił jej to wszystko? Dlaczego tak się przejął? To była jego prawdziwa twarz? Czy może ktoś ich obserwował, a on zgrywał twardziela? Miała totalny mętlik w głowie. Ogarnął ją strach odnośnie tego wszystkiego - eliksiru, konsekwencji. Nie miała pojęcia co zrobić, powiedzieć ani nawet co myśleć! Zaczęła się trząść.
- Puść mnie - powiedziała, a głos jej się załamał. Chłopak zwolnił uścisk. - Daj mi pomyśleć. - Ruda podbiegła do stolika i nerwowo zaczęła zbierać swoje manatki. - Nie wiedziałam, w co się pakuję... Jestem zagubiona, miałam wątpliwości... Nie wiem, czemu w ogóle ci to mówię - jęknęła i zaczęła wspinać się po schodach. - Nie jesteśmy przyjaciółmi - rzuciła.
- Wiem. - Zatrzymała się na dźwięk jego głosu. Był spokojny i... smutny? Odwróciła się. Szukający stał tuż przed pierwszym stopniem i wpatrywał się w nią swoimi orzechowymi tęczówkami. Jego włosy jak zwykle były rozczochrane. - Ale mogę ci pomóc. Naprawdę.
- Dziękuję, James - rzekła, zanim głębiej zastanowiła się nad słowami.
   Lekko zmieszana odwróciła się na pięcie i pognała na górę. Zniknęła mu z oczu trzy sekundy później. Na twarzy Gryfona pojawił się słaby uśmiech. To był już czwarty raz, kiedy wymówiła jego imię. I wychodziło na to, że zaczęła się do niego przekonywać.

~*~

   Lilka źle spała tamtej nocy. Jej myśli cały czas krążyły wokół Iskrzącego Roztworu Zaniknięcia. Czy to było możliwe? Że mogła zamienić się w takiego potwora? Czy jest już za późno? 
   Te pytania dręczyły ją, nawet jak się obudziła. Dziewczynom wciskała kit, że stresuje się zajęciami i SUMami. Ale po lekcjach nadal wyglądała i zachowywała się jak trup. Mało rozmawiała z innymi, prawie w ogóle nie jadła, cały czas siedziała z głową w chmurach. 
- Wszystko w porządku? - zapytała Dorcas, gdy siedziały już popołudniu w Pokoju Wspólnym. Wszyscy uczniowie wyszli na dwór łapać ostanie płatki śniegu, więc były same razem z Ann. - Nie wyglądasz najlepiej. 
- Tak, od rana zachowujesz się... inaczej - stwierdziła blondynka. - Na pewno wszystko gra?
W tym momencie czara się przelała. Lily pokręciła gwałtownie głową, a w oczach zakręciły się łzy.
- Nie - szepnęła, nie mogąc mówić głośniej. - Zgodziłam się na coś, na co nie powinnam, I teraz mam poważne wątpliwości, do tego czy osoba, która mnie do tego przekonała nie była przez kogoś zmuszona. Czy nie wpakowałam się w bagno.
- Co się stało? Jesteś chora? - zmartwiły się przyjaciółki.
- Nie, nie wiem... może na mózg - mruknęła. - Merlinie, o czym ja wtedy myślałam?!
I opowiedziała im wszystko. O tym jak Scott kazał jej obiecać, że mu pomoże, o Iskrzącym Roztworze Zaniknięcia, o tym jak dziwna była receptura, o tym dlaczego miała zabandażowaną dłoń, o ostrzeżeniu Severusa i Pottera, o konsekwencjach, o strachu, jaki poczuła ostatniego wieczoru. Mówiła, nie przerywając, tylko czasami robiąc króciutką pauzę na oddech. Miała rozbiegany wzrok, nerwowo gestykulowała, była cała roztrzęsiona. 
- Co mam teraz zrobić? - zakończyła pytaniem całą historię. Spojrzała wyczekująco na dziewczyny, wierząc, że one jej dobrze doradzą.
- Jedno jest pewne - rzekła Meadowes. - To śmierdzi czarną magią na kilometr.
- Powinnaś pogadać ze Scottem i się wycofać z obietnicy - powiedziała Lorens. - Możemy ci pomóc, ustalimy plan czy coś. Nie zostaniesz sama, skarbie. Nie bój się. 
- Dziękuję. - Evans przytuliła mocno swoje przyjaciółki. - Tylko, że... Scott może się wściec. Jeśli chodzi o tę sprawę, to ostatnio zrobił się agresywny. Jeśli miałby coś komuś zrobić, to...
- To w takim razie przyda ci się również nasze wsparcie. - Gwałtownie się odwróciły. Za nimi stali Rogacz, Łapa i Lunatyk. - A co więcej... - dodał Jimmy. - Mam już pewien pomysł. Tylko, że ktoś tu może oberwać w dziób i stracić kilka zębów. 
- Co ty knujesz? - zapytała Lil. 
- Zobaczysz - odparł tajemniczo. - Tylko musisz mi zaufać. Ufasz mi, Lily?

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 20. List.

Hejka, wizzy!
Nowy rozdział napisany! Byłby wcześniej, ale dopadła mnie choroba i nie byłam w stanie nawet siedzieć, a co dopiero pisać! :( Ale cóż, oto jest! Jest dłuższy od poprzedniego, choć długością nie grzeszy :/ Przepraszam, ale musiałam po prostu skończyć w tym momencie, dlatego jest krócej.
Jejciu, to w rozdziałach już dwójeczka z przodu :D Ale to szybko minęło... Ale spokojnie, tak wstępnie to będzie ok. 100 rozdziałów, bo oczywiście wszystko przeciągam w czasie i się rozpisuję XD Ale to chyba lepiej, c'nie? :)
Za dużo na temat rozdziału nie napiszę... Przeczytajcie sami! :D
Mam nadzieję, że korzystacie z wakacji i miło spędzacie ten czas. Chciałabym wam życzyć udanych wyjazdów, przede wszystkim bezpiecznych, długiego spania i wesołego leniuchowania podczas tych słonecznych i bardzo upalnych dni. :)
Rozdział dedykuję... Gabrieli Black! Ślicznie dziękuję za komentarz pod ostatnim rozdziałem i zachęcam do dalszego czytania :D
No to chyba tyle.

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Rozdział ma być wstawiony za pomocą ustawień na blogspocie, żeby sprawdzić czy to coś działa czy też nie. No i poza tym różnie to bywa z miom dostępem do komputera, także... :D
PPS Nie wiem, czemu nie zadziałał mój eksperyment, w każdym razie, przepraszam za to opóźnienie!
_____________________


Rozdział 20. List.

   Pierwszy tydzień stycznia minął bardzo szybko. Syriusz siedział właśnie w Pokoju Wspólnym, obracając różdżkę w palcach i cicho pogwizdując. W skrócie - nudziło mu się. Obserwował spokojnie pozostałych uczniów i doszedł do wniosku, że większość to idioci. No, chociażby ten koleś z włosami jak debil, czytaj gładko ulizanymi, który oglądał swoje smarki. Albo ta laska, która dosłownie dotykała nosem kartki, pisząc jakieś zadanie domowe. Czy ona w ogóle cokolwiek widziała? Black wzniósł oczy do nieba, nie mogąc się nadziwić ludzkiej głupocie. Dalej obracając magiczny patyk w palcach, szukał wzrokiem kogoś znajomego. Scott po treningu zatrzymał Jamesa, więc okularnik teraz brał prysznic, Lunatyk nie schodził na dół, by nie natknąć się na Ann, a Peter gdzieś poszedł. Wydawało mu się, że coraz częściej tak robił. Pettigrew wcześniej był zawsze z którymś z Huncwotów, a teraz chodził swoimi ścieżkami. Fakt, czasem bywał upierdliwy i dobrze, że w końcu zajął się swoim życiem, ale częsta nieobecność Glizdka zaczynała doskwierać chłopakom.
   Łapa westchnął głęboko i zanurzył się głębiej w wygodnym, starym fotelu. Ach, jak przyjemnie! Zwłaszcza po tak wyczerpującym treningu. Chłopak czasami miał ochotę zrzucić Richardsona z miotły. Te jego krzyki (np."Obroń, idioto!" i tym podobne) doprowadzały go powoli do szału. Pocieszał się więc myślą, że za niecałe pół roku, już nigdy więcej gościa nie zobaczy. Syri narzekał w myślach na kapitana drużyny, kiedy usłyszał czyjś chichot. Podniósł wzrok. Zobaczył grupkę dziewczyn. Gdy przyjrzał się dokładniej, zrozumiał, że to jego Lily, Ann i Dorcas. Lilka miała zabandażowaną dłoń, Lorens czerwony, zasmarkany nos, a Dorcas... Ona była... Nawet nie potrafił tego opisać. Wydawała się opanowana, szczerze mówiąc rzadko ją taka widywał. Przed oczami stanęła mu sytuacja na dzień przed Nowym Rokiem. Kiedy Gryfonka wparowała do jego dormitorium, krzycząc na niego, że zabrał Pelerynę Niewidkę jej pokoju. Wtedy nie była taka opanowana, jak teraz. A potem przypomniało mu się, jak rozmawiali kiedyś o przyszłości, jak wyczarował dla niej ptaki... Jak bardzo był podekscytowany, kiedy umówił się z nią do Hogsmeade... Albo kiedy ją potem pocałował, to uczucie radości, smak tych ust...
   Gryfon otrząsnął się. Nie potrafił, a może nie chciał, wiedzieć dlaczego to to było między nimi, a coś było na pewno, się zepsuło... Czemu nie umiał teraz do niej podejść i po prostu pogadać, tak od serca, tak szczerze... Co stanęło mu na drodze?
   Wspomnienia zalały jego głowę ponownie. Tylko, że tym razem były one mniej przyjemne. Widok Dor z Dylanem, on sam całujący Lilkę w schowku... Ugh! Wzdrygnął się na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Nie żeby Evans źle całowała czy coś, ale czuł się najzwyczajniej w świecie winny. Zdradził Jamesa, co prawda Dori nie była wtedy jego dziewczyną, a mimo to czuł się nie fair wobec niej. Tak wiele się wydarzyło między nimi, a teraz byli... w punkcie wyjścia. Niby się pocałowali, ale razem nie byli. Niby rozmawiali na poważne tematy, ale dalej nic nie drgnęło. Niby czuł ukłucie zazdrości, gdy widział Czarną z Lyreenem, ale nic nie zrobił, żeby zerwali, choć w sumie nie musiał, bo ten debil sam to zrobił. Syriusz zastanawiał się, jak można być takim idiotą, żeby zerwać z tak cudowną dziewczyną?
   Rozmyślał o tym intensywnie, kiedy usłyszał kroki na schodach. To była  o n a. Śledził ją wzrokiem, obserwował, jak wychodzi z Pokoju Wspólnego, a potem jak znika za portretem Grubej Damy. I nie mógł się opanować. Zapragnął za nią pobiec, zatrzymać ją, złapać za rękę...
W jakie ja gówno się wpakowałem?
Łapa westchnął głęboko, pocierając ręką twarz, i zrozumiał, że  t o, cokolwiek to było, zaczęło się na początku tego roku szkolnego. Tylko, że zapomniało mu się, jak bardzo Dorcas okazała się idealna.

~*~

   Następnego dnia na niebie już od rana królowało słońce. Ponieważ była sobota i uczniowie nie mieli zajęć, wszyscy wylegli na błonia. Co prawda śnieg jeszcze nie zniknął, ale również nie padał. Ann szła środkiem przykrytego delikatną warstwą puchu trawnika, aż doszła do ogromnego drzewa niedaleko jeziora, które aktualnie zamarzło. Kilku szóstoklasistów weszło w butach na ten zamarznięty zbiornik wodny i biegało po nim, śmiejąc się. Lorens pokręciła głową z politowaniem.
Jak można być tak głupim? Przecież coś może im się stać!
Nie zrobiła jednak nic, bo zazwyczaj takie interwencje kończyły się wezwaniem nauczyciela i chwila wytchnienia zamieniała się w szlaban. Oczywiście co innego powiedziałaby Lilka, ona jako prefekt zawsze trzymała się wszystkich zasad bezpieczeństwa. No, zazwyczaj...
   Blondynka oparła się o drzewa i wyciągnęła z torby swój pamiętnik i długopis. Chwilę myślała, o czym napisać, a kiedy nic nie przychodziło jej do głowy, postanowiła przejrzeć poprzednie wpisy. Przekartkowała notatnik i natrafiła na opis z pierwszego stycznia. Przeleciała wzrokiem po linijkach tekstu. Napisała niewiele:

Jestem wściekła. Na niego... A już wydawało mi się, że coś między nami jest, że coś się ułożyło... Ale najwidoczniej się pomyliłam. Merlinie, czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? Ugh, to zdecydowanie najgorszy początek nowego roku od narodzenia świata!

     Gryfonka cicho westchnęła. Naprawdę w głębi duszy wierzyła, że z Lunatykiem będą mogli zostać chociaż bliskimi przyjaciółmi. Ale po tym jak na nią nakrzyczał za tę durną książkę... Sama się trochę pogubiła. Z jednej strony jest zdziwiona jego zachowaniem, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej tak się nie wściekł, za to, że ktoś wziął jego książkę przez przypadek, ale z drugiej strony nie mogła dać się tak traktować. Poprzedniego dnia nie wiedziała, co o tym myśleć, nawet się popłakała. Widziała, jak Syriusz się jej przyglądał, gdy przechodziła w Pokoju Wspólnym. Głęboko w sercu miała nadzieję, że powiedział o tym Remusowi, żeby tamten się opamiętał i ją przeprosił albo chociaż wyjaśnił swoje zachowanie. Ale póki co, ani go nie spotkała, ani on nie zostawił jej żadnej wiadomości.
   Blondynka zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wyszła po to, żeby się wyciszyć, żeby przestać nad tym dumać. Ale nie mogła przestać, nie potrafiła NIE myśleć o nim. To było dla niej zbyt trudne. 

~*~

   Każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka, śniadanie, lekcje, obiad, wolne, odrabianie zadań i do spania. 
   Chyba w końcu każdy uczeń piątej lub siódmej klasy odczuł zbliżające się powoli, ale jednak, SUMy i OWUTEMy. Lily codziennie po zajęciach siadała do książek i powtarzała wiadomości od początku roku, zdarzało się także, że przypomniała sobie, czego uczyła się na czwartym czy trzecim roku. Ale weekendy to co innego! Tylko że wcale nie było lepiej... Evans musiała spotkać się ze Scottem w sprawie Iskrzącego Roztworu Zaniknięcia. Dość dużo rozmyślała o tym eliksirze i powoli zaczynała żałować, że się zgodziła. Ale ponieważ była osobą, która dotrzymywała obietnic, mimo wszystko nie zamierzała się teraz wycofywać. Po prostu starała się nie zawracać sobie zbytnio tym głowy, kiedy nie było potrzeby.
   Zamknęła czytaną książkę i wyjrzała przez okno. Zobaczyła Ann opartą o drzewo i uśmiechnęła się lekko. Uwielbiała swoje współlokatorki, były dla niej jak siostry. Świetnie się dogadywały i rozumiały. Naprawdę miała szczęście, że na nie trafiła. Kiedy znów zerknęła na blondynkę, posmutniała. Tak wiele przeżyła... Niedawno umarła jej babcia, co było dla niej ogromnym ciosem prosto w serce, a teraz jeszcze kłótnia z Remusem, do którego coś czuła. Evans wstała i poszła do łazienki. Przemyła wodą twarz i zerknęła w lustro. Potrzebowała odpoczynku, jakiegoś masażu czy coś. Dziewczyna weszła z powrotem do pokoju i położyła się na łóżku. Przeczesała palcami swoje długie, rude włosy, a potem zdecydowała się wyjść z Wieży Gryffindoru i udać się do Pokoju Życzeń. Jak pomyślała, tak zrobiła.
   Kiedy była już na miejscu, przeszła trzy razy pod ścianą, wyobrażając sobie miejsce, w jakim chciała być. Po kilku sekundach zobaczyła drzwi. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Aż stanęła z zachwytu. Było nawet lepiej, niż się spodziewała.
   Wszystko było z drewna - podłoga, sufit i trzy ściany. Zamiast czwartej było ogromne, naprawdę olbrzymie, okno, przez które wpadało zimowe słońce. Na środku pomieszczenia stał stolik, a na nim gramofon z płytą winylową. I oprócz miękkiego dywanu na pół komnaty było tam tylko tyle, ale tego chciała. Muzyki i przestrzeni. Nastolatka nasunęła igłę na rowek w płycie. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem do jej uszu dotarły dźwięki skrzypiec, tak idealne, tak wyraźne, że przeszło jej przez głowę, że ktoś stał obok niej i grał. Lil zamknęła oczy i przeniosła się do swojego świata, w którym nie zgodziła się na pomaganie Scottowi, w którym żyła w zgodzie z Petunią, w którym wszystko jej wychodziło i nie miała problemów, w którym wciąż przyjaźniła się z Ann i Dor, w którym nie przeszkadzały jej zaloty Jamesa, w którym wręcz  p r a g n ę ł a  go... Zaraz, zaraz... CO?! Zielonooka gwałtownie otworzyła oczy. Leżała na dywanie, nawet nie pamiętała, kiedy się na nim położyła.
 - O czym ja przed chwilą myślałam... Że niby ja... Pottera? Haha, dobre, Lily, dobre.
Piętnastolatka prychnęła, kręcąc głową. A potem spoważniała.
- Świetnie, jeszcze gadam sama ze sobą. Ooo, wow, co ten Potter ze mną robi? Dobra, stop. Przestań gadać do siebie, przestań. - Nerwowy śmiech. Kilka szybkich oddechów. - Cholera, muszę odpocząć.
- Rozmawiasz ze sobą? - Usłyszała.
Kurde, tylko nie on.
Odwróciła się i zobaczyła... Oczywiście, że to musiał być akurat on!
- Hmm, tak. Miło czasem przeprowadzić konwersację z kimś inteligentnym - odparła, patrząc jak Rogacz siada obok niej. - A ty... Co TUTAJ robisz? Przecież to Pokój Życzeń, nie można...
- Nie zamknęłaś drzwi - wtrącił, gdy zrobiła przerwę na wdech.
- Ach - mruknęła.
- A tak z ciekawości... Co ja z tobą robię? - zapytał, śmiejąc się. Ruda zauważyła, że zawsze marszczył mu się tak uroczo nos, w wyniku czego zjeżdżały mu okulary. I tym razem tak było.
- Emm... Co? Nic takiego nie mó... - zaczęła, ale przerwała, sama nie wiedząc czemu. Chyba coś ją powstrzymało od wciskania mu kolejnego kitu. - Emm... No...
- O, widzę, że sporo tego jest - odrzekł, zanosząc się śmiechem.
Evans pochyliła głowę, a jej włosy skutecznie zasłoniły wpływającą na policzki purpurę. Dostrzegłszy to, Jimmy uspokoił się nieco.
- Hej... Tak naprawdę to chciałem się spytać, o to... no wiesz... - Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Ruda spojrzała na niego, a on nagle zapomniał jak się nazywa. - No... Trochę mi, hmm, dziwnie... tak, dziwnie! Dziwnie mi o tym mówić, bo nie za bardzo... no. hmm, cholera...
- Halo, Potter, wysłów się!
- No, po prostu chciałbym wiedzieć, co ty do mnie masz. - Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. - Lily, nie udawaj. Raz na mnie wrzeszczysz, raz normalnie rozmawiasz, używasz mojego imienia, co w sumie jest bardzo fajne, no ale... zdecyduj się. - Szukający zrobił pauzę. Czekał, aż Lily coś wtrąci, ale ona tylko milczała, więc kontynuował. - Chciałbym wiedzieć też, czym to jest spowodowane, bo...
- Twoim zachowaniem... - rzuciła, odwracając wzrok.
- No właśnie... jakim? - zapytał, a coś zaczęło się w nim gotować. - Bo naprawdę nie mam pojęcia.
- Przestań, Potter - odparła. - Dobrze wiesz, nie będę ci teraz wszystkiego wymieniać. Po prostu czasami sprawiasz wrażenie osoby... zdolnej do normalnej rozmowy, a czasami lądujesz na dywaniku u dyrektora za kolejny głupi żart. Częściej jest to drugie, dlatego nie dziw się, co do mojej reakcji na ciebie. I chyba lepiej będzie jak skończymy tę rozmowę TERAZ, nim coś złego z tego wyniknie - powiedziała, wstając. - Mam sporo zajęć.
- Lily! - zawołał i dogonił ją przy wyjściu. - Przecież widzę... Nie rób ze mnie idioty... Jeszcze większego niż jestem... - Albo mu się zdawało, albo Lilka powstrzymywała się od uśmiechu. - Ale nie zaprzeczysz, że coś między nami jest...
- Owszem - odpowiedziała spokojnie, kiwając głową. - Nienawiść, Potter, nienawiść. - I wyszła.
- Między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka granica - krzyknął za nią. - Czekam aż ją przekroczysz - szepnął, choć nie do niej, bardziej do siebie.

~*~

   Meadowes leżała przykryta grubym kocem na swoim łóżku, czytając książkę, którą dostała w prezencie na święta od cioci. Jednak co chwila włosy, wpadały jej do oczu i utrudniały czytanie. Co chwila odgarniała je z czoła. Stęknęła, gdy stało się to ponownie. Spojrzała na numer strony, by go zapamiętać i odkopała się spod koca. Weszła do łazienki i stojąc przed lustrem, związała swoje włosy w luźnego koka. Przejrzała się jeszcze, sprawdzając, czy nigdzie nie wyskoczył jej pryszcz. Kiedy przekonała się, że nie, że jej skóra jest czysta i gładka, wróciła do sypialni.
   Idąc w kierunku swojego łóżka, zobaczyła kartkę na podłodze, niedaleko drzwi. Sięgnęła po nią zaciekawiona, ponieważ najwyraźniej ktoś podłożył ją przed chwilą. Przesyłka była zaadresowana do Ann. Dziewczyna położyła kopertę na łóżku blondynki i z powrotem usiadła na swoim. Powróciła do czytania, jednak co jakiś czas jej wzrok sam wędrował w stronę koperty. Nie ukrywała tego przed sobą - chciała wiedzieć, co tam było napisane. Jednak szanowała prywatność przyjaciółki i mimo, że bardzo pragnęła przeczytać list, to nie ruszyła się nawet o milimetr. Na szczęście nie musiała długo czekać, aby poznać zawartość tajemniczej kartki, gdyż po kilku minutach do dormitorium dziewczyn weszła Blondi.
- Hej - przywitała się, zdejmując kurtkę.
- Cześć - powiedziała Dorcas. - Ktoś podrzucił nam kopertę. Do ciebie.
- Do mnie? - zdziwiła się Lorens. Nie czekała na żadną wiadomość, no może oprócz tej od Remusa, ale przecież on... A co jeśli jednak...
Gryfonka stanęła w połowie drogi do łazienki i szybko zawróciła w stronę łóżka. Meadowes zatrzasnęła książkę z głuchym trzaskiem i podeszła prędko do koleżanki. Ann chwyciła kopertę i faktycznie zobaczyła tam niezgrabnie napisane swoje imię. A więc to na pewno nie Lupin, bo on pięknie pisał, ale cóż... I tak była ciekawa, co znajdowało się w środku. 
- No, otwierasz? - spytała Czarna.
   Ann wzięła głęboki oddech i otworzyła. W miarę czytania listu, jej oczy stawały się większe i bardziej przerażone. Usta otwierały się szerzej z każdym zdaniem, aż jedna dłoń powędrowała do twarzy, by je zakryć. Prawa dłoń zaczęła drżeć. Lorens miała coraz większy problem z koncentracją, czytała kilka razy ten sam wers, aby zrozumieć jego sens. Dorcas kręciła się koło niej, próbując coś odczytać, ale trzęsąca się ręka Blondi, a razem z nią i kartka, skutecznie uniemożliwiały jej to zadanie. W końcu zrezygnowała i postanowiła zaczekać, aż przyjaciółka sama przeczyta i da jej potem liścik. Była lekko zaniepokojona reakcją dziewczyny.
- Wszystko w porządku? 
Brązowooka zbyła ją machnięciem lwej ręki i jękiem. Później Meadowes o nic już nie wypytywała, ale już naprawdę, naprawdę nie mogła wytrzymać. Tak bardzo chciała wiedzieć, co tam było napisane i czemu Ann zachowywała się tak dziwnie. W końcu, chyba milion lat później, blondynka usiadła na łóżku, a jej twarz wyrażała tylko i wyłącznie jedno - przerażenie. Strach zakradł się do jej oczu. Czarna usiadła koło niej, chcąc dostać kartkę, ale ona cicho mruknęła:
- To... zbyt osobiste. Przepraszam. - I nagle zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki, zamykając się w niej.
- Ann?! - zawołała współlokatorka, uderzając w drzwi. - Bo otworzę te drzwi za pomocą zaklęcia.
- Zostaw mnie na chwileczkę - rzekła. - Proszę.
- Co? Czemu? Coś się stało?! Otwórz!
- Nic mi nie jest. Doruś, proszę, muszę na moment... Po prostu zostaw mnie samą, okej?
- No dobrze - dobiegł ją głos szatynki. - Ale jeśli zamierzasz popełnić samobójstwo, lepiej od razu się poddaj.
- Nie chcę się zabić, nie martw się.
Trzy sekundy później Meadowes odeszła od drzwi. Blondi zjechała na podłogę wyłożoną kafelkami, opierając się plecami o ścianę i głośno westchnęła, jeszcze raz zerkając na wiadomość:



KTOŚ Z TWOICH ZNAJOMYCH MACZA PALCE W CZARNEJ MAGII. TWOJA BABCIA PRZEZ TEGO KOGOŚ UMARŁA.

WIESZ KTO TO JEST? OBAWIAM SIĘ, ŻE NIE.

BYĆ MOŻE CZUJESZ TERAZ STRACH, BYĆ MOŻE NIE PRZYWIĄZUJESZ DO TEGO ZBYT DUŻEJ UWAGI, ALE ZASTANÓW SIĘ, NIM STANIE CI SIĘ COŚ ZŁEGO I TWOIM BLISKIM - W DOMU I W SZKOLE.

POMYŚL, KTO TO MOŻE BYĆ.

JEŚLI NADAL NIE WIESZ, PRZYJDŹ ZA TYDZIEŃ POD BIJĄCĄ WIERZBĘ O PÓŁNOCY. ZAPROWADZI CIĘ ONA DO WRZESZCZĄCEJ CHATY. NIE MUSISZ BRAĆŻDŻKI, NIE BĘDZIE CI POTRZEBNA. NAWET DO OŚWIETLENIA DROGI, BO BĘDZIE PEŁNIA, KTÓRA RZUCI WYSTARCZAJĄCO DUŻO ŚWIATŁA NA PEWNĄ SPRAWĘ.

PRZYJDŹ SAMA, JEŚLI CHCESZ PRZEŻYĆ.

I RADZĘ NIE POKAZYWAĆ TEJ WIADOMOŚCI OSOBOM TRZECIM, BO KONSEKWENCJE MOGĄ BYĆ... ŚMIERTELNIE NIEMIŁE.

AHA, I PAMIĘTAJ JESZCZE O JEDNYM, MOJA DROGA ANN, MIŁOŚĆ UMIERA OSTATNIA.



      W głowie miała totalny chaos. Nic nie rozumiała z tego listu. I kto w ogóle jej to podrzucił? Oprócz nauczycieli, dyrektora i oczywiście dziewczyn, a także Huncwotów, nikt nie wiedział o śmierci jej babci. Nie podejrzewała żadnego pedagoga o zrobienie czegoś takiego, ani tym bardziej swoich przyjaciółek. Co do Huncwotów, to zastanawiała się nad tym, ale w końcu stwierdziła, że nie byliby skłonni do żartowania, używając do tego śmierci Caroline.
   Pytania obijały się o każdy zakamarek jej mózgu. Ktoś maczał palce w czarnej magii? Jaki znajomy? Śmiertelnie niemiłe konsekwencje? No, to akurat zrozumiała, bez niczyjej pomocy. Zaczęło kręcić jej się w głowie. I dlaczego ostatnie zdanie tak odbiega od reszty? Miłość umiera ostatnia? Co autor miał na myśli? Wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Niewiele to dało. Wrzeszcząca Chata? Przecież to najbardziej nawiedzane miejsce w Wielkiej Brytani. I jak niby miała się tam dostać przez Bijącą Wierzbę? Przecież to zmutowane i agresywne... drzewo. Dziewczyna wpatrywała się uporczywie w list, jakby to miało pomóc jej zrozumieć jego sens. Było jej niedobrze. Ktoś jej zagrażał? KTO? 
   Poczuła, jak fala gorąca wybuchła w środku jej ciała, jak tysiące ostrzy wbiło się naraz w jej czaszkę, jak wszystkie kolory zlały się w jeden i na odwrót, jak tępy dźwięk rozsadzał jej uszy. Spodziewała się, że za chwilę jej świat przewróci się o 180 stopni. Było jej słabo, czuła że obiad podchodził jej do gardła. Zacisnęła powieki, próbując to wszystko zatrzymać, ale nic nie zdziałała.
Zemdlała.
- Ann? Gdzie jesteś?
- Remus, co ty tutaj robisz?!