piątek, 31 października 2014

Rozdział 14. Pan Bałwan.

Ha, zdążyłam!
A tak poza tym to witam :D
Rozdział pisany długo, nie przeczę. Nie jestem w stanie go ocenić. Chyba jest taki przejściowy, bo dopiero w następnym będzie się działo :) Starałam się unikać powtórzeń, naprawdę. Mam nadzieję, że jest ich mniej, niż w pozostałym rozdziale... Nie zdążyłąm wysłać tego rozdziału do bety, ale jeszcze dzisiaj to zrobię i ewentualnie, wstawię sprawdzoną wersję. Oczywiście sama tę notkę sprawdziłam, ale wiadomo - mogło mi coś umknąć. Jest w tym rozdziale dużo Syriusza. Sama nie wiem czemu XD Mam nadzieję, że rozdzialik się Wam spodoba :)
Akcja z dedykami dalej jest! Także komentować, komentować!

Zapraszam do lektury
Panna Nikt

PS Rozdział dedykuję Mionce-Szalik :D Dziękuję za komentarz, czekam na Twoją opinię!

_______________________________


Rozdział 14. Pan Bałwan.


   Kilka dni temu wywieziono Jamesa Pottera ze szkoły do szpitala Świętego Munga. Był w bardzo ciężkim stanie. Nie było żadnej poprawy od wypadku na miotle. Minęło od tego bardzo dużo czasu, prawie miesiąc... Czas płynął stanowczo zbyt szybko. Huncwoci snuli się po szkole, nie zwracając uwagi na śmiechy ludzi wokół. Oczywiście każdy uczeń się zmartwił, kiedy dowiedział się, że wspaniały szukający Gryffindoru wylądował w szpitalu. No może, oprócz Ślizgonów, którzy wymieniali między sobą złośliwe uśmieszki. Większość Gryfonów myślała, że mieli coś z tym wspólnego. Jednak dowodów jak nie było, tak nadal nie zostały odkryte. O ile rzeczywiście były... Syriusz przestał jeść, Remus gorzej się uczył, nawet Peter stracił apetyt na słodycze. Każdemu brakowało tego roześmianego okularnika. Tego czasami, aż do bólu irytującego chłopaka. Tego czwartego... Bez niego, nie byli już tacy sami. Nie byli Huncwotami. Ich humor udzielił się dziewczynom, z którymi coraz rzadziej się widywali i rozmawiali. Raz nawet Black się z nimi pokłócił...

'Chłopcy siedzieli w Pokoju Wspólnym, wpatrując się w skaczące płomyki ognia w kominku. Nie dochodziły do nich głosy innych uczniów. Dosiadły się dziewczyny. Lilka usiadła w fotelu, Ann na podłodze, opierając się o jej nogi, a Dorcas stanęła przed kominkiem.
- Zróbcie coś! - krzyknęła. - Cały czas gapicie się w ten ogień, jakby to mogło coś zmienić.
- Odsuń się - warknął Pete. - Myślimy.
- Myślicie? - zakpiła. - Nad czym? Jamesa tu nie ma, do cholery! Jest teraz bezpieczny w szpitalu!
- Och, przestań! - Łapa wstał. - Uważasz, że wiesz wszystko? Nie martwisz się nawet o to, czy na pewno jest z nim w porządku? Czy jeszcze w ogóle żyje?!
Dziewczyna zamilkła. O tym faktycznie nie myślała. Wtedy włączyła się Ann, która nadal żywiła urazę do Syriusza.
- Już nie przesadzaj! To był tylko upadek z miotły...
Tego Gryfon nie wytrzymał. Wstał i ruszył do dormitorium razem z Pettigrew. Obrażona Lorens pociągnęła za sobą szatynkę do sypialni dziewcząt. Kiedy Lilka wstała, usłyszała wyprany z emocji głos Lupina:
- Ktokolwiek, by go nie truł, teraz ma utrudnione zadanie.
Ruda odwróciła się do niego. Wpatrywał się w ogień, prawie nie mrugając.
- Wiem - wypaliła i odeszła, nie czekając na odpowiedź.'

   Tymczasem na zewnątrz była już połowa grudnia. Śnieg zasypał większą część błoni, a drzewa straciły liście. Ptaki schowały się w Zakazanym Lesie. Nieliczne wylatywały o świcie, śpiewając cicho tylko sobie znaną melodię. Wiatr uderzał o okna podczas lekcji. Uczniowie słuchali powtarzających wciąż to samo nauczycieli. Każdy czekał tylko na sobotę. Na chwilę wytchnienia.
   Kiedy w końcu nadeszła, wszyscy głęboko odetchnęli. Ann wzięła na poważniej naukę i mimo wolnego dnia, odrabiała lekcje. Meadowes postanowiła zmienić coś w swoim życiu i chciała odnaleźć w sobie duszę artysty, pisząc wiersze. A Lila... Ona siedziała na szerokim parapecie w dormitorium owinięta miękkim kocem, czytając godzinami grubą książkę. Po południu wysłała list do rodziców, a potem jeszcze wstąpiła do biblioteki z Severusem. Od tygodnia przeszukiwali grube księgi, pragnąc dowiedzieć się, na co zachorował Potter. Nie szło im najlepiej.
- Kolejna dawka - sapnęła dziewczyna, kładąc na jeden z okrągłych stolików w bibliotece, stosik opasłych tomów. - Może tu coś znajdziesz, ja idę szukać dalej.
   Jak powiedziała, tak zrobiła. W tym czasie czarnowłosy Ślizgon otworzył jedną z książek. Przeleciał wzrokiem po spisie treści. Nic interesującego. Z kolejną - to samo. Ale za trzecim razem... Otworzył księgę na stronie 394. Sunął palcem po tekście, szukając słowa klucz. Znalazł. Pośpiesznie przeczytał cały akapit.

"Wernetum Kalisivium to niezwykle groźna choroba. Najgorze jest to, że bardzo łatwo jest nią kogoś zarazić. Nie tylko fizycznie, ale również przez eliksir. Jest on niezwykle łatwy do uwarzenia. Wystarczy dodać tylko kilka kropel Wywaru Martwej Śmierci zmieszanego z krwią testrala do Szkielego-Wzra. To zapewnia powolną śmierć. Objawy tej choroby to, np. amnezja, długi sen, drgawki i wiele innych. Przeważnie kończy się to śmiercią. Ponieważ ta choroba nie jest znana, i tylko nieliczni znają jej objawy, zazwyczaj jest za późno na podanie antidotum, które w przeciwieństwie do pierwszego eliksiru, jest nadzwyczajnie trudne do uwarzenia. Składniki antidotum to..."

Dalej nie czytał. Przez kilka minut kojarzył fakty, a potem zrozumiał. Potter miał umrzeć. Nie następnego dnia i nie za tydzień, ale może za miesiąc, za dwa... Tysiące myśli krążyły mu po głowie. Wywar Martwej Śmierci? Nigdy o takim nie słyszał, a przecież był mistrzem eliksirów. Co miał zrobić? Iść do nauczyciela i dowiedzieć się czegoś więcej? Usłyszał głos Lilki.
- Znalazłeś coś? - spytała, jak zwykle z nadzieją.
- Nie, przykro mi. - Poklepał ją po ramieniu. Jego przyjaciółka głośno westchnęła.
- To nie twoja wina - mruknęła i zaczęła zbierać książki ze stolika, podsuwając mu nowe. Chciała zatrzasnąć księgę, w której znalazł wzmiankę o chorobie, ale powstrzymał ją.
- Nie zabieraj jej - rzekł szybko. - Wypożyczę ją.
- Współczesne osiągnięcia czarodziejstwa? - zapytała, czytając tytuł.
- Tak, całkiem zabawne. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co Lilka również się uśmiechnęła.
   Kiwnęła głową i obładowana książkami, wróciła do regałów. Severus tak naprawdę nie wiedział, czemu jej nie powiedział o tym, że jednak coś znalazł. Podejrzewał jednak, że nie bez powodu, intuicja podpowiedziała mu taki, a nie inny ruch. Wziął książkę pod pachę, wypożyczył ją i wyszedł razem z Lilką z pomieszczenia.

~*~

   Kiedy Lily przechodziła przez Pokój Wspólny, kierując się w stronę swojego dormitorium, ktoś ją złapał za rękę. Na początku przestraszyła się, ale potem uświadomiła sobie, że od minuty gapiła się na twarz Scotta i wyraźnie się rozluźniła. Chłopak właśnie tłumaczył jej coś o jakiejś imprezie...
- To... przyjdziesz?
- A to impreza z okazji... - Spojrzała w jego niebieskie oczy.
- No... To są moje urodziny...
- O, jejku! - wymsknęło jej się. - Ja... Bardzo chciałabym pójść, naprawdę, ale... - Richardson zasmucił się. - Ale po tym, co stało się z Potterem, nie za bardzo mam ochotę na zabawę... Przepraszam...
- To zrozumiałe - mruknął, ale było widać, że nie przypadła mu do gustu odpowiedź Rudej.
- Przepraszam - powtórzyła. - Do zobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do sypialni. Zamknęła drzwi i sięgnęła do swojej torby, leżącej na łóżku. Wyciągnęła pióra, atrament i kilka pergaminów.
- Nie chciałabyś się przejść? - Usłyszała głos Meadowes.
Rudowłosa rozejrzała się po pokoju, sprawdzając czy to na pewno do niej. Najwyraźniej tak, bo jak zauważyła, Ann nie było.
- Jasne, dokąd? - Wstała i podeszła do szatynki, która siedziała po turecku na swoim posłaniu.
- Na błonia. Ulepimy bałwana, co ty na to? - Dorcas uśmiechnęła się uroczo.
   Ruda już dawno jej takiej nie widziała. Ostatnio była taka przygaszona, mało się śmiała... A wtedy promieniowała szczęściem. To poprawiło humor Evans. Z chęcią ubrała grubą kurtkę i zimowe buty. To samo uczyniła też Czarna. Obie, rozmawiając, wyszły ze szkoły. Mróz szczypał je w nos, ale to im nie przeszkadzało. Dawno nie były ze sobą sam na sam. Brakowało im tego, choć szczerze lubiły Ann. Dorcas zaczęła formować kulę śniegu, po chwili Lily do niej dobiegła i pomogła. Lepiły śnieżny brzuch bałwana i wesoło sobie gawędziły, śmiejąc się od czasu do czasu. Czasami wychodzący uczniowie patrzyli na nie z politowaniem, byli to siódmoklasiści, a czasami brali z nich przykład, jak trzecioklasiści. Po godzinie połowa roboty została zrobiona.
- Teraz trzeba dać mu nos - mruknęła Dorcas. - Masz marchewkę?
- Jasne, zawsze noszę ją przy sobie - odparła sarkastycznie Lily, doprowadzając Dori do śmiechu.
- Ej, nie żartuj. Pan Bałwan potrzebuje nosa, musi oddychać - powiedziała poważnie Dorcas. - Może Hagrid nam pożyczy?
   Nie zastanawiały się dłużej. Czym prędzej pobiegły do chatki gajowego. Gdy Lilka chciała zapukać do drzwi, Meadowes ją powstrzymała. Wskazała ręką na ogródek za domem.
- Nie możemy - szepnęła dziewczyna. - To będzie kradzież!
- Tak, Lils, wsadzą cię do Azkabanu, za to, że ukradłaś marchewkę. Nie panikuj, tylko ją pożyczymy, poza tym Hagrid na pewno chciałby, żeby jakieś warzywko znalazło przyjaciela, prawda?
W końcu zielonooka poddała się i razem z przyjaciółką zakradła do skromnego ogródka gajowego. Przechodziły skulone, w razie gdyby Hagrid zapragnął wyjrzeć przez okno. Ostrożnie omijały nie zebrane jeszcze warzywa.
- Chyba Hagrid nie zna się na ogrodnictwie. Już dawno wszystko, by zebrał - stwierdziła Dor, podchodząc do tabliczki z napisem "marcheweczki". - To co? Bierzemy?
- W końcu po coś przyszłyśmy - westchnęła Lilka.
Nie czekając ani chwili dłużej, Czarna wyciągnęła z ziemi jedną.
- Chyba się nada - powiedziała, oceniając wielkość marchewki.
Niezauważone wróciły do swojego bałwana. Usunęły zieloną nać i wbiły w środek "głowy". Zostały im oczy i usta. Szybko znalazły parę kamyczków. Po kilku sekundach Pan Bałwan, mógł nie tylko oddychać, ale też mówić i widzieć.
- Nie ma rąk - zauważyła Lily i podniosła z ziemi dwa patyki. Jeden wbiła po prawej stonie, a drugi po lewej. - No to... skończyłyśmy.
   Oddaliły się o dwa kroki i spojrzały na swoje dzieło. Zaśmiały się głośno, widząc Pana Bałwana.
- Wiesz co, Lily? Brakowało mi tego.
- Czego? - Zerknęła na nią.
- Powrotu do dzieciństwa, beztroskiego zachowania, po prostu zabawy... Czasu spędzonego z tobą - powiedziała i przytuliła przyjaciółkę. - Co ty na to, żeby Pan Bałwan był znakiem naszej przyjaźni? - wyszeptała w jej ogniste włosy.
- Czemu nie? - odparła Ruda, jeszcze mocniej ścisakając Gryfonkę. - Dobra, dość, bo się poryczę - mruknęła Lilka. Czarna dostała niepohamowanego napadu śmiechu. - Patrz, śnieg pada - oświadczyła zafascynowana Evansówna.
   Faktycznie z nieba spadały tysiące płatków śniegu, pokrywając bielą ich włosy, twarz i kurtki. Mogły stać tak wieczność, nie odczuwając mrozu, który otaczał je ze wszystkich stron. Wtedy Lil pomyślała o Jamesie. Zrobiło się jej go szkoda. Nie widział, nie czuł tego na swojej skórze... Nie była nawet pewna, czy w ogóle zobaczy śnieg w tym roku. Objęła Dori ramieniem i pociągnęła ją w stronę zamku, zostawiając Pana Bałwana za sobą.

~*~

   Lorens poszła do sowiarni. Szybko odnalazła swoją sówkę Retro. Miała wielkie, brązowe i błyszczące oczęta. Jej pióra miały kolor ochry. Ann uważała, że jej sowa była wyjątkowa, choć była malutka. Dlatego ją kupiła. Była droga, ale stwierdziła, że warto. Przywiązała do jej nóżki list, który skończyła pisać zaledwie dwie minuty temu. Gryfonka pogłaskała Retro po dziobie, tamta po chwili wyfrunęła przez okno. Dziewczyna patrzyła, jak leciała w dal. Na moment sama zapragnęła uciec, odlecieć daleko... Szybko jednak wróciła do rzeczywistości.
   Kiedy się odwróciła i ruszyła w stronę wyjścia, usłyszała czyjeś kroki. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że pomieszczenie wcale nie było takie duże, jak myślała i doskonale usłyszała oddech drugiej osoby. W sumie to nie był powód do niepokoju, ale coś kazało jej ukryć się za filarem i czekać na rozwój wypadków. Zaraz... W sowiarni oprócz niej znajdowały się jeszcze dwie osoby, nie jedna. Blondynka zaczęła nasłuchiwać.
- Wyjście do Hogsmeade jest za tydzień, wtedy to zrobimy. - To powiedziała kobieta.
- Ale czy ja muszę ci pomagać? To konieczne? -  odparł z kolei chłopak.
- Przecież już o tym rozmawialiśmy. Dzień po tym, jak ten Potter upadł z tej durnej miotły. I wtedy się zgodziłeś, Dylanie, pamiętasz?
Dylan, Dylan, Dylan... Coś mówiło jej to imię. Lorens otworzyła usta ze zdzwienia, kiedy przypomniała sobie, że tak miał na imię chłopak Dorcas. Gdy usłyszała zbliżające się kroki, wstrzymała oddech. Nie mogli jej nakryć. Pierwszy raz zobaczyła dziewczynę, z którą rozmawiał Lyreen. Długie, czarne włosy sięgały jej do pasa. Miała bladą cerę i drobną posturę. Gdy odwróciła się na chwilę do Ślizgona, zobaczyła, że miała bliznę nad lewym okiem. Sama też była w Slytherinie, co stwierdziła Blondi, zauważając herb tego domu na szacie szkolnej.
- Jeśli się wycofasz, nie wyjdzie ci to na dobre - mruknęła czarnowsłosa.
   Dopiero gdy zamknęły się za nimi drzwi, Ann wypuściła ze świstem powietrze z ust. Nie wiedziała, jak to się stało, że jej nie zauważyli, ale była z tego zadowolona. Teraz musiała powiedzieć wszystko dziewczynom. Odczekała minutę i wybiegła z sowiarni, udając się do Wieży Gryffindoru. Nawet nie musiała przechodzić przez dziurę w portrecie Grubej Damy, bo natknęła się na przyjaciółki wcześniej. Były roześmiane i całe przemoczone. Zaciągnęła je na piąte piętro do łazienki dziewczyn i wszystko im opowiedziała.

- Co? - Meadowes nie mogła uwierzyć w słowa blondynki. - Ale przecież... Powiedział mi, że cały weekend siedzi nad książkami i uczy się do testu. Czemu miałby kłamać? Nie, to niemożliwe. A nawet jeśli faktycznie tam był, to rozmowa z innymi ludźmi to nie zbrodnia, prawda? Nie mogę mu tego zakazać... - nawijała dziewczyna, nie zdając sobie z tego sprawy. - Ale powiedział mi... Nie, chwileczkę... A co oni tam knuli? Zaraz, oni coś tam kombinowali w ogóle? No, bo ja w to nie...
- Dorcas! - wrzasnęła Ruda, uciszając tym samym koleżankę. - Pozwól dokończyć Ann, dobrze?
- Tak właściwie, to skończyłam - mruknęła blondynka, patrząc uważnie na Lil. - Ale co oni mogą zrobić w Hogsmeade?
- Może ukraść ciastka. - Zaśmiała się, mimo powagi sytuacji, Evans. - Wiecie co o tym myślę? Za bardzo się przejmujemy...
- A... nie przyszło wam do głowy, że to może Dylan otruł Jamesa?
Wszystkie wstrzymały na chwilę oddech. Teoretycznie było to możliwe, ale czy... Nie, Dylan nie mógł tego zrobić. Był chłopakiem Dori, a przecież James grał z nią w drużynie i byli znajomymi... Nie, to wykluczone! Ale z drugiej strony... Co kombinował z czarnowłosą w sowiarni? Dziewczyny były rozdarte, ale najbardziej Dor. Coś przed nią ukrywał? Czemu? Od nadmiaru myśli szatynka zaczęła wariować. Podchodziły jej do głowy niezbyt pozytywne odpowiedzi.
- Dobra, później o tym pomyślimy - powiedziała w końcu Meadowes.
   Przyjaciółki chętnie na to przystały i wyszły z łazienki. Ruszyły do Pokoju Życzeń. Nie miały ochoty wchodzić do zatłoczonego Pokoju Wpólnego. Szybko znalazły się na siódmym piętrze. Ann przeszła trzy razy pod ścianą, intensywnie myśląc o tym, jaki ma być pokój. W tym samym czasie dziewczyny zdejmowały przemoczone kurtki z ramion. Gdy w ścianie uformowały się drzwi, blondynka pchnęła je i weszła do środka. Kiedy wszystkie trzy były w pomieszczeniu, Dorcas i Lils aż zaniemówiły z wrażenia.
- Ann! - pisnęła Czarna.
   Pokój był niewielki. Właściwie to nie był pokój... To była łąka usłana dywanem z kwiatów. To ta sama polana, na której spędziły większość czasu ostatnich wakacji. Niedaleko domu Lorens. Lily poklepała z uznaniem Blondi po ramieniu i usiadła na zielonej trawie, wąchając intensywnie pachnące kwiatki. Po chwili obok niej na trawę opadły Ann i Drocas. Spędziły tam parę godzin, rozmawiając i dobrze się bawiąc. Na chwilę wszystkie problemy je opuściły. Nie myślały o Jamesie, o sprawie z Dylanem, ani nawet o zadanich domowych! Po prostu leżały i słuchały swoich głosów.

~*~

   Wraz z początkiem poniedziałku rozpoczęła się harówka. Dzień mijał mniej więcej w takiej
kolejności: lekcje, lekcje i jeszcze raz lekcje! Zajęciom nie było końca. Nic dziwnego więc, że Remus, Syriusz i Peter byli zbyt wyczerpani, by zrobić cokolwiek podczas przerwy na lunch. Siedzieli i gapili się w jedzenie na talerzach. Pettigrew próbował coś przełknąć, Remmy dziobał widelcem w sałatce, a Syriusz jedynie patrzył. Wiedział, że nie byłby w stanie niczego zjeść.
- Black, zjedz coś... - wymamrotał Lupin, ziewając.
- Nie mam ochoty - odparł Łapa, z hukiem odkładając sztućce na talerzyk.
Lunatyk tylko głośno westchnął. Jego przyjaciel prawie nic nie jadł, od kiedy lekarze zabrali Jamesa. Namawiał go jeszcze chwilę, ale potem i on zrezygnował. Glizdogon nic nie mówił. Wydawał się być zmartwiony i przygnębiony. On jadł... mniej. O ile to w ogóle możliwe. Zabawne, że nieobecność Pottera odbiła się na nich w taki, a nie inny sposób. W pewnej chwili przysiadła się do nich Ann. Spojrzała na ich ponure miny i pełne talerze jedzenia.
- Co z wami? Czemu nie jecie? - spytała zdziwiona.
Pettigrew mruknął pod nosem odpowiedź, jednak na tyle cicho, że nie usłyszała. Gdy chciała powtórzyć pytanie, ktoś wpadł jej w słowo:
- Oj, Potterka nie ma, to przechodzicie na dietę? - Wszyscy usłyszeli pełne zadowolenia syczenie.
   Gryfonka uniosła wzrok i ujrzała TĄ ciemnowłosą Ślizgonkę z sowiarni. Dziewczyna pochylała się nad Huncwotami i udawała zatroskaną, jednak radość w oczach i szczęśliwy głos zdradził ją. Dopiero wtedy Lorens zobaczyła fragment tatuażu wystającego spod rękawa szaty. Nim jednak uważniej się mu przyjrzała, czarnowłosa podeszła do Syriusza, uniemożliwiając jej dalszą obserwację.
- Martwisz się o niego, co? - mruknęła mu do ucha, ale i tak pozostała trójka doskonale to słyszała. - Myślisz, że się mu pogorszy, hm? Na twoim miejscu nie dawałabym mu dużo szans na powrót do tej szkoły. - Stukała paznokciami o blat stołu. - Nawet nie myślałabym, że go jeszcze zobaczę, bo... Szczerze? Raczej nie wróci. - Posłała mu złośliwy uśmieszek. Black starał się ją ignorować, ale nie wychodziło mu to najlepiej. - A tak poza tym... Wiem, co robiłeś, kiedy nie było cię na zaklęciach. - To wytrąciło Gryfona do reszty. Podniósł się z hukiem i teraz patrzył na Ślizgonkę z góry - był od niej o wiele wyższy.
- Skąd wiesz? - warknął, a Remus i Peter patrzyli na niego uważnie. W sprawie nieobecności na lekcji milczał, jak zaklęty. Ślizgonka zaśmiała się.
- A więc to było coś złego? - rzekła, otrzymując zamierzony efekt.
   Wtedy Huncwoci i Blondi zdali sobie sprawę, że w Wielkiej Sali panuje grobowa cisza. Wszyscy zebrani patrzyli na ich stół, uważnie śledząc każdy ruch chłopaka z Gryffindoru i poczynania Ślizgonki. Ann nie wiedziała, jak długo się im przysłuchują, ale doszła do wniosku, że chyba na tyle długo, by wiedzieć, że Black coś kombinował tamtego dnia, gdy opuścił zajęcia profesora Flitwicka. Gryfonka zerknęła w stronę podestu. Stół nauczycieli świecił pustkami. A więc nie było nikogo, kto w razie wypadku powstrzymałby nieprzyjemną awanturę między młodym Blackiem, a... No właśnie, jak ona się nazywała?
- Posłuchaj mnie, Maters. To co działo się wtedy i to co dzieje się z Jamesem nie ma ŻADNEGO znaczenia dla ciebie ani twoich głupich domysłów. Po prostu idź do swoich znajomych i zajmij się własnym życiem, bo z tego co widzę, na razie takowego nie masz. - Po sali rozległy się okrzyki podziwu dla Syriego.
   Wtedy blodynce się przypomniało. Connie Maters, czyli największa plotkara wszech czasów, upierdliwa dziewczyna, pragnąca zaznaczyć swoją obecność na tle innych uczniów szkoły, chcąca dokuczyć każdym możliwym sposobem, ale przede wszystkim wtykająca nos w nie swoje sprawy. Connie zawsze upokarzała słabszych, jednak wszystkie jej ofiary były przedtem "uśpione". Na tym polegał sukces Maters. Był niewidzialna, nikt nie widział, jak szpiegowała, a przecież na pewno to robiła. Lorens zerknęła na Glizdogona i Lunatyka. Wydawali się być nieco wstrząśnięci zaistniałą sytuacją, jednak wciąż byli opanowani. Zwłaszcza Lunio. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale ona patrzyła tylko na jego oczy. To właśnie one mówiły, a wręcz wrzeszczały, że blondyn jest zdziwiony i jednocześnie smutny. Ann domyśliła się, że to z powodu Blacka, który najwyraźniej i Huncwotom nie wyjawił, co porabiał w czasie lekcji.
- Cóż, dobrze, że przynajmniej ty masz... A nie, czekaj! To ty jesteś tym, który podsłuchiwał rozmowy koleżanek? - spytała kąśliwie Maters. - Ach, tak to ty - syknęła, a wśród pozostałych rozszedł się szmer podnieconych szeptów. Czarnookiemu stanęła przed oczami sytuacji z początku roku. Jak ona się o tym dowiedziała? Huncwot zmierzył ją wzrokiem.
- Wiesz, co? Nie będę marnował czasu na taką głupiutką i bezmyślną dziewczynkę jak ty - odparł sucho. Kiedy usłyszał pomruk zgody pozostałych Gryfonów i innych uczniów, uśmiechnął się do Maters. Jej ręka niebezpiecznie zadrżała.
- Racja, wracaj do swoich... koleżków. - Spojrzała na Petera i Lorens. - I do tego psa - rzuciła, kierując swój wzrok na Remmy'iego. Kiedy dziewczyna nie spotkała się z żadną reakcją, ze strony "publiczności", wyszła szybkim krokiem. Gdy trzasnęły za nią drzwi, wszyscy, ale to bez wyjątku, patrzyli na ciężko oddychającego Lupina.

~*~

   Kilka minut później Syriusz wybiegł z Wielkiej Sali, zostawiając za sobą głuchy odgłos swoich kroków. Przez chwilę zdziwieni uczniowie wciąż rzucali niepokojące spojrzenia w stronę stolika Gryfonów. Lupin zmusił się do przełknięcia sałaty, a Peter dyskretnie poklepał go po plecach, dodając otuchy. W końcu Remus odłożył z hukiem sztućce i wstał bez słowa. Odprowadzony setkami spojrzeń zniknął za ogromnymi drzwiami. Nie odwrócił się ani razu. Doszedł do schodów. Przeszedł je w wilczym tempie, pokonując dwa stopnie naraz. Oddychał coraz szybciej.
Skąd wiedziała?
   Przez głowę przelatywały tysiące myśli i teorii co do tego. Minął Irytka, nawet go nie zauważając. Gdzieś z oddali dochodziły głosy. Przystanął na sekundę. To wystarczyło, by mógł zidentyfikować do kogo należały. Ruszył biegiem przed siebie. Skręcił w prawo. Zostało mu już tylko kilkanaście metrów do kolejnego skrętu. Biegł coraz szybciej.
- Jak się o tym dowiedziałaś?
Miał wrażenie, że jego nogi nawet nie dotykały podłogi. Unosiły się trochę nad ziemią, dając uczucie lekkości. Nie czuł zmęczenia. Wręcz przeciwnie - był pełny energii.
- Odpowiedz!
Stopy odrywały się z zadziwiającą łatwością od podłoża. Został tylko metr.
Wtedy usłyszał jęk. Przerażający, pełen bólu syk.
Skręcił i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Black trzymał Connie za ramiona mocno przyciskając do ściany. Włożył w to tak wiele siły, że aż pobielały mu knykcie. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, a oczy nie wyrażały niczego oprócz złości. Ślizgonka zwijała się z bólu i wykrzykiwała:
- Zostaw mnie, zostaw!
- Łapo...
   Remmy podszedł do przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu. Czarnowłosy puścił dziewczynę, która upadła na ziemię, cicho popłakując. Nie wyglądała najlepiej. Miała czerwoną twarz, drżące usta i szkliste oczy. Blizna nad lewym okiem połyskiwała zadziwiająco. Podparła się ręką, próbując wstać. Za nic jednak nie mogła tego zrobić. Lupin wyciągnął w jej stronę ramię i podtrzymał na biodrze. W końcu Maters stanęła na nogi. Gdy tylko to nastąpiło, odskoczyła od blondyna, porwała swoją torbę leżącą koło ściany i odbiegła w drugą stronę.
- Jesteście nienormalni! - wrzasnęła. Jej głos drżał od nadmiaru emocji.
Po kilku sekundach zniknęła za rogiem.
- Co ty... - zaczął Lunatyk, ale przerwał, napotykając wzrok Syriusza.
- Ona cię obraziła, Remusie. Nie będę tego tolerować - rzekł, idąc w stronę korytarzowego okna. - Widziałem, jak bardzo czułeś się zażenowany przy tych wszystkich ludziach. Czułem tą napiętą atmosferę, dopóki nie wyszła. Musiałem to zrobić. Ty zrobiłbyś to samo, prawda?
Gryfon milczał. Patrzył w czarne oczy przyjaciela i głośno oddychał. Miał raję, on zrobiłby to samo. Na tym polegała przyjaźń. Wsparcie, zaufanie, lojalność. Znał go nie od wczoraj i mógł się tego po nim spodziewać. Syriusz Black zawsze stawał w obronie przyjaciół.
- Tak, też bym o zrobił - mruknął po długiej chwili milczenia Lupin. - Ale wiesz, że mogłeś jej coś zrobić?
- Prędzej ty - odparł Łapa, śmiejąc się. - Gdybyś złapał ją zbyt mocno, już nie miałaby ręki. Ach, ty i ten twój "futerkowy problem"… - westchnął głośno, po czym przytulił Remusa.
Tulili się przez sekundę, po czym odskoczyli od siebie, gdy Remmy raczył mu wypomnieć, iż w tamtej chwili wyglądali jak baby. Przybili sobie piątki i z uśmiechem poszli na siódme piętro. Przeszli przez zatłoczony Pokój Wspólny i ruszyli do dormitorium. Kiedy znaleźli się w pokoju, Lupin uświadomił sobie jak bardzo ważni są dla Syriusza przyjaciele. Przecież był skłócony z rodziną, miał tylko ich. Tak naprawdę Huncwoci byli jego braćmi. Gryfon przeczesał palcami swoje włosy, sięgnął po grubą lekturę i pogrążył się w kombinacji kilkunastu liter zapisanych ciągiem.
   Od czasu do czasu zerkał na leżącego na łóżku Syriego. Oddychał spokojnie, ale Remus wiedział, że w środku toczy się prawdziwa walka między tęsknotą za Jamesem a troską o pozostałą dwójkę.

sobota, 18 października 2014

Pół roku razem!

Witam Was, wizzardziki! :3
Jak się pewnie domyślacie z tytułu posta, dzisiaj mija dokładnie 6 miesięcy, odkąd założyłam bloga! Nie mogę uwierzyć, że wytrzymałam i, co najważniejsze, nadal jestem tak samo zachwycona historią Lily i Jamesa, jak na początku. Może nawet bardziej :) Chcę Wam bardzo podziękować za komentowanie, wspieranie mnie, udzielanie rad, ale przede wszystkim za czytanie i wracanie! <3 To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Także dziękuję! :* A teraz małe podsumowanko :D

Po pół roku prowadzenia blog ma:
- 13 opublikowanych rozdziałów + prolog
- 1 miniaturkę
- 25 obserwatorów
- 8 641 odwiedzin
- 256 opublikowanych komentarzy
- 3 notki informacyjne

Uważam to za mały sukces, zwłaszcza że to mój pierwszy blog :)
Jeszcze raz chciałam podziękować za odwiedzanie, komentowanie ;) Zapraszam na 14. rozdział, który postaram się wstawić do końca tego miesiąca :)

Always
Panna Nikt


niedziela, 12 października 2014

Rozdział 13. Obliviate.

Hejo!
No, a więc jest rozdział! Przyznam, że jest... inny. Nie tylko ze względu na gify, które się pojawiły, ale też ze względu na... chaotyczność? Wydaje mi się, że trochę tu namieszłam, ale póki co idzie po mojej myśli. Wszystko według ustalonego planu, choć przyznaję sen Dorcas wypadł tak nagle :) Ale wydaje mi się, że ten sen Was zaciekawi, choć co ja tam wiem :D Sama nie jestem w stanie obiektywnie ocenić mojej pracy. Powiem tylko tyle, że się trochę namęczyłam. Cóż, brakuje czasu... :(
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem i nadal apeluję o wyrażnie swojej opinii pod tym :) Akcja z dedykami oczywiście idzie dalej! :)

Miłej lektury
Panna Nikt

PS Rozdział dedykuję Amortensji ♥ Dziękuję za wspaniały komentarz, kochana! :*

PS2 Nie wiem, co mi się stało, ale jest tu trochę powtórzeń, mam nadzieję, że nie będzie Wam to bardzo przeszkadzało i nie zepsuje całej opinii o tej notce :)
______________________________________


Rozdział 13. Obliviate.

   Skończył się dopiero pierwszy tydzień grudnia, a już szkolne błonia pokryły się delikatną warstwą śniegu. Zimne powietrze szczypało w nos, a uczniowie Hogwartu coraz częściej nosili grubsze kurtki. Dorcas siedziała z Dylanem na jednym z drzew koło chatki Hagrida. Machała nogami, wpatrując się tępo w ziemię.
- I wiesz, to było okropne... Słuchasz mnie, Doruś? - spytał Lyreen.
- Tak... To znaczy... Nie... No, nie wiem... - jąkała się Gryfonka.
- Ej, co się stało? - Objął ją ramieniem.
Dziewczyna opowiedziała mu w skrócie o Jamesie. Ślizgon, gdy tylko usłyszał jego imię, zesztywniał. Patrzył uważnie na Meadowes, śledząc dokładnie każdy jej ruch. Każde słowo zapisało się w jego pamięci. Kiedy skończyła mówić, tym razem to on wpatrywał się w dół.
- I co o tym myślisz?
- Ja... Uważam, że nie powinnaś się tak martwić... Sumy niedługo, zapomnij o nim...
- Co?!
   Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Miała zapomnieć o chorym koledze? Tak po prostu przestać się nim przejmować? Z niedowierzaniem zerknęła na Dylana. Miał czerowne policzki. Nie wiedziała czy z zimna, czy może się zarumienił. Jedyne czego była pewna, to tego, że coś przed nią ukrywał. Wzięła głęboki oddech.
- Powiesz mi, o co ci chodzi?
Zaprzeczył ruchem głowy. Miał schowane ręce w kieszeniach - nie obejmował jej, odkąd skończyła mówić o Potterze. Czarna starała się wyczytać coś z jego oczu, ale za nic nie patrzył w jej stronę. Po chwili zeskoczył z gałęzi.
- Idziesz? - spytał, nawet nie odwracając głowy.
- Tak - mruknęła i zlazła na ziemię. - Dyl, coś się stało?
- Nic - odparł sucho i ruszył w stronę zamku. Dziewczyna była trochę z tyłu.
- Przestań. Powiedz, o co chodzi.
- Czasami lepiej nie wiedzieć - warknął i przyspieszył, najwyraźniej pragnąc się jej pozbyć.
Dorcas podbiegła do niego i zagrodziła drogę. Spojrzała mu w oczy.
- Dylan, proszę. Mi możesz powiedzieć, przecież wiesz.
- Niestety nie. Dori, przestań naciskać. - Minął ją, zostawiając na dworze.
   Wbiegł po marmurowych schodach i zniknął w środku szkoły. Meadowes stała w tym samym miejscu. Kiedy wypuściła powietrze, z jej ust wydobyła się para. Było coraz zimniej. Nie ruszała się jeszcze z dwie minuty, ale w końcu mróz dał o sobie znać. Z czerwonym nosem Gryfonka weszła do szkoły. Pobiegła do Wieży Gryffindoru, a potem do swojego dormitorium. Zrzuciła z siebie kurtkę i zdjęła przemoczone tenisówki. Ann powitała ją ciepłym uśmiechem, a Lilka spojrzeniem znad czytanej książki.
- Mój chłopak ma przede mną tajemnice - rzekła Dor.





                                                                      ~*~

   Następnego dnia dziewczyny wstały niechętnie. Była dopiero środa, a już były bardzo zmęczone... Praktycznie wszystkim. Nauką, nauczycielami, martwiły się o Jamesa, o to co działo się w czarodziejskim świecie... Kiedy po lekcjach Dorcas zaproponowała, by przejść się do Hagrida, wszystkie ochoczo się zgodziły. Ciepła herbatka i chwila rozmowy to coś czego w tamtej chwili potrzebowały. Poza tym dawno już nie widziały się z gajowym. Szybko przebrały się w wygodniejsze ciuchy, zostawiając szaty szkolne w dormitorium. Wszystkie chciały odetchnąć po ciężkim dniu.
   Oczywiście nie oznaczało to odpoczynku do końca dnia. Tony prac domowych niecierpliwie czekały! Nie marnując ani chwili, pobiegły na błonia, a potem wąską dróżką udały się w stronę domu Hagrida. Evans zapukała głośno w ogromne, drewniane drzwi. Przez moment nic się nie działo, ale później drzwi otworzył im gajowy. Był naprawdę wysoki i silny, rzec można potężny. Miał gęstą, czarną brodę i małe ciemne oczy. Był niezwykle miły, a jego ulubionym zajęciem było zajmowanie się ciekawymi, magicznymi zwierzętami. Przywitały się grzecznie i weszły do środka chaty. Była to niewielka izba, w rogu stał mały regał z kilkoma książkami, pod oknem była kanapa, na środku znajdował się okrągły stół, a za nim kominek. Natomiast w lewym rogu były zamknięte drzwi, zapewne prowadzące do sypialni. Gdzie niegdzie na ścianach wisiały obrazy i lustra. Ogromnych rozmiarów żyrandol, musiał być od kilku lat nieużywany, bo było widać grubą warstwę kurzu. Usiadły przy stoliku, a Hagrid dał im po kubku malinowej herbatki i talerz olbrzymich babeczek. Wszytskie znały zdolności kucharskie Hagrida i wiedziały, że prędzej można połamać sobie zęby, niż je przełknąć, ale z grzeczności wzięły po jednej. Pierwsza ugryzła Ann. Dziewczyny, nie widząc skrzywienia na jej twarzy, również to zrobiły. Ach, babeczka była pyszna!
- Hagridzie, czytałeś ostatnio jakąś książkę kucharską? - zapytała Lorens. - Bo te babeczki są wspaniałe. Niebo w gębie!
- Ech... Nie, zabrakło mi mleka, i musiałem użyć śliny żabodzioba - wycharczał gajowy.
- Żabodziób? - Lily spojrzała na niego zdziwiona. - Co to jest?
- Nie chcesz wiedzieć - zaśmiał się Hagrid, a trzy Gryfonki jednocześnie odłożyły swoje na talerze słodkości. - No, ale co tam u was?
- Nie najlepiej - westchnęła głośno Dorcas. - Nauka i jeszcze James...
- Tak, słyszałem. Cholibka, bidny jest...
   Rozmawiali jeszcze pół godziny, a potem dziewczyny pożegnały się i pobiegły do zamku. Lekcje same się nie zrobią. Kiedy były już w sypialni, Lilka zaproponowała, że pójdzie do biblioteki i przyniesie książki. Przyjaciółki z wdzięcznością przyjęły tą propozycję. Rudowłosa w szybkim tempie doszła do biblioteki. Na wejściu zetknęła się z podejrzliwym spojrzeniem pani Pince, ale nie zwróciła na nią większej uwagi. Prędko odnalazła dział książek poświęconym eliksirom. Przejechała dłońmi po okładkach grubych tomów. Wszystkie były równo poustawiane, żadna nie wystawała przed szereg. Ułożone alfabetycznie, aż kusiły ją, by wzięła wszystkie. Lilka lubiła ksiązki. Z każdej lektury mogła się czegoś ciekawego dowiedzieć. Czasami znajdowała w ksiażkach zakładki. Wtedy, choć wiedziała, że nie powinna, brała je ze sobą. To dziwne, ale pamiętała, z której książki taką zakładkę wzięła. Zawsze, gdy to robiła, wychodziła spięta z biblioteki, choć nikt jej jeszcze nigdy nie nakrył. Szybko odnalazła książkę Toma Cruss'a "Magiczne płyny". Przejrzała ją, sprawdzając czy na pewno znajduje się tam rozdział poświęcony Veritaserum. Kiedy go znalazła, zatrzasnęła książkę. Gdy się odwróciła, chcąc jeszcze znalźć książkę o wróżbiarstwie, wpadła na jakiegoś chłopaka. Lektura spadła na ziemię z hukiem. Zerknęła na sprawcę. Zesztywniała, widząc jego twarz. Syriusz trzymał w rękach księgę.
- Chyba musimy porozmawiać.
- Nie, nie musimy. - Dziewczyna odebrała od niego wolumen. Ruszyła w stronę innego działu. - To co się zdarzyło, nigdy nie powinno mieć miejsca. Zapomnijmy o tym. - Wyciągnęła opasłą twórczość Elen Skrise. - Tak będzie lepiej dla nas obojga. - Na sekundę ich spojrzenia się spotkały.
- Lily...
- Nie - warknęła i skierowała się w stronę biurka bibliotekarki.
- Jak chcesz - mruknął. - Ale nigdy nie zapomnisz, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Głos pani Pince do niej nie dochodził. W uszach wciąż słyszała jego głos. Nigdy nie zapomnisz. Oszołomiona odebrała książki i również opuściła bibliotekę. Puściła się biegiem do Wieży Gryffindoru. Chicała uciec. Uciec od przeszłości. Za zakrętem jednak upadła, wypuszczając z rąk trzymane tomy. Ktoś pomógł jej wstać. Severus.
- Och, Sev! - Wtuliła się w niego. - Jak dobrze, że jesteś.
Snape ścisnął ją mocniej. Pierwszy raz z nim rozmawiała od czasu balu.
- Ja przepraszam, za tamto... - wybąkał.
- Och... - wyrwało się Evans. - To nic, wybaczam ci.
Teraz było lepiej. Opuściły go zmartwienia, które nosił w sobie przez miesiąc. Wybaczyła mu. Znowu zaufała.
- Brakowało mi ciebie - wyszeptał w jej włosy. - Tęskniłem za tobą.
Lilka cicho załkała. Brakowało jej tego.
   Zrezygnowała z pójścia do dormitorium, skazując się jednocześnie na złość dziewczyn. Miała nadzieję, że zrozumieją. Udała się ze Ślizgonem do Pokoju Życzeń. Oczywiście pozwolił jej wymyślić miejsce. Tym razem był tam tylko okrągły stół i kilka krzeseł. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające naturę. Na podłodze leżał żółty dywan, a w rogu wisiało lustro. Usiedli przy stole, kładąc na nim swoje manatki. Porozmawiali o tym, co robili, kiedy byli skłóceni. Dowiedziała się, że matka Sev'a była ciężko chora, że jego ojciec wyprowadził się z domu... Gryfonka była przerażona i zdruzgotana. Jej najlepszy przyjaciel miał problemy. Kiedy skończył, opowiedziała mu o Potterze. Mina mu zrzedła. Wpatrywał się w nią, uważnie słuchając.
- Severusie, pomóż mi - poprosiła. - Chcę dowiedzieć się, kto go otruł.
- Lily... Wiesz, że go nie znoszę...
- Proszę - nalegała. - To dla mnie, nie dla niego... - Ścisnęła jego dłoń.
Chłopak głośno westchnął, ale uśmiechnął się. Pokiwał głową, zgadzając się.
- Ale mam pytanie... Czy to nie na niego narzekałaś przez ostatnie... 5 lat? Co się zmieniło?
Lila przygryzła dolną wargę. O to chodziło.
Nic się nie zmieniło.



                                                                            ~*~

   Następne dni biegły nieubłaganie szybko. Nikt nie mógł odwiedzać Pottera od godziny 14. Tak naprawdę było to wręcz niemożliwe, bo trwały w tym czasie lekcje, a nauczyciele sprawdzali obecność na każdej lekcji. Po szkole krążyła plotka, że opiekują się nim lekarze ze Świętego Munga. Ale były to tylko pogłoski. Prawdziwe? Nikt tego nie wiedział. Co wieczór Huncwoci razem z Dorcas i Ann obmyślali plan dostania się do Pottera. Bez Lily. Ona całe dnie spędzała w bibliotece razem z Severusem, czytając książki o różnych magicznych i niespotykanych chorobach. Wierzyli, że to może naprowadzić ich na trop sprawcy. Z każdym dniem coraz bardziej uświadamiała sobie, że tak naprawdę Potter i jego kumple nadal są takimi samymi dupkami, jak wcześniej. Wciąż robili psikusy, spóźniali się na lekcje i nie robili zadań domowych. Nic się nie zmieniło. Nie zamierzała zostawić Jamesa w potrzebie, ale gdy wyzdrowieje? Wszystko wróci do normalności. Ale czy na pewno? Przecież się nie zaprzyjaźnią, o nie! To mimo wszystko HUNCWOCI, najwięksi psotnicy w szkole. A ona była prefektem, miała dawać przykład. Tak, postanowiła. Skończy z nimi, jak tylko Rogacz dojdzie do siebie.
   Zmęczona dziewczyna opuściła ściany biblioteki o 19. Pożegnała się z Sevem przed portretem Grubej Damy i przelazła przez dziurę po wypowiedzeniu hasła. Ledwo dowlekła się do dormitorium. Te poszukiwania okrutnie ją zmęczyły. Gdy weszła, dziewczyny rozmawiały o Alexie Bertnim, niezwykle przystojnym Gryfonie z szóstego roku. Przywitały ją ciepłymi uśmiechami i zaprosiły na łóżko Dorcas, chcąc wciągnąć ją do rozmowy.
- Gdzie i z kim byłaś?
- Z Sev'em - odparła Ruda, sidając koło nich.
- Ach, tak. Pogodziliście się - mruknęła Ann. - Słuchaj, wiemy jak dostać się do Pottera.
- Och, chłopcy piszczeli z zachwytu, gdy na to wpadli. - Zaśmiała się Meadowes.
Czarna opowiedziała jej pokrótce, jaki ustalili plan. Następnego dnia, czyli w czwartek, pójdą w trójkę i wybadają sprawę. Jeśli plotki o lekarzach ze Świętego Munga nie były prawdziwe, zadanie stanie się nadzwyczajnie łatwe. Po prostu odciągnąć Pomfrey i gotowe. Jeśli jednak były, tu się zaczyna komplikować. O ile pielęgniarkę da się wywabić, o tyle trudniej będzie to zrobić z lekarzami, którzy specjalnie przyjechali. Wszystko jednak miało wyjaśnić się następnego dnia. Dosłownie. Wyjaśni się sprawa z lekarzami, czy rzeczywiście przyjechali, w jakim stanie był Potter i co zamierzał zrobić dyrektor i pielęgniarka. Gryfonki rozmawiały jeszcze kilka minut, po czym zmęczona Lila poszła do łazienki. Zrzuciła z siebie ubrania i weszła pod prysznic. Gorąca woda miała nadzwyczajnie kojące działanie. Strumienie wody lały się po jej ciele, wyznaczając sobie drogi. Zapach żelu do mycia pobudził nozdrza Lilki. Kiedy wyszła pięć minut później, była w znacznie lepszym stanie. Założyła piżamę, umyła zęby i przemyła twarz. Zerknęła na okrągłe lustro. Dostrzegła pewną zmianę w sobie. Na jej twarzy pojawiło się kilka nowych piegów, a zielone oczy wydały się większe i bardziej błyszczące niż przedtem. "Dziwne" pomyślała. "Dopiero teraz to zauważyłam". Kręcąc głową nad swoją głupotą, wyszła. Poczuła jak opuszcza ciepłe opary z łazienki.
   Sprawdziła czy spakowała do torby wszystko na następny dzień i wsunęła się pod kołdrę. Och, była w niebie! Zmęczona dniem szybko zasnęła, nie patrząc czy Ann i Dorcas też były w łóżkach.

                                                                          ~*~

   Weszła do spowitego mrokiem domu. Gdy zamknęła za sobą drzwi, zrobiło się ciemno. W powietrzu unosił się kurz. Po chwili zrozumiała, że od dawna nikt tam nie przychodził. Nikt tam nie mieszkał. Zaczęła panikować. Szukała różdżki, przypominając sobie formułę zaklęcia.
- Lumos!
   Światło rozbłysło na końcu jej różdżki. Teraz mogła rozróżnić poszczególne przedmioty. Okrągły stół, kilka krzeseł, półki z zakurzonymi księgami. Zaglądała po kolei do każdego pokoju. Dlaczego nikogo nie było?! Nie przeszukując łazienki, pobiegła na górę. Zerknęła do pomieszczenia po prawej. Nic. Do następnego. Zero. Do garderoby. Pustka. Zaczęła się denerwować, oddychała coraz szybciej. Wyszła na korytarz i wyciągnęła przed siebie różdżkę. Obrazy pospadały ze ścian i teraz leżały potłuczone i zniszczone na podłodze. Kwiaty w kątach uschły i straciły liście. Podniosła głowę. Żarówki w żyrandolach były spalone. A może rozbite? Nie dbała o to, ruszyła dalej. W domu panowała głucha cisza. Przerażająca. Z każdym krokiem, słyszała jak trzeszczy pod nią podłoga. Rozglądała się uważnie, co chwila otwierając kolejne drzwi do następnych pomieszczeń. Nie było żywej duszy. W końcu stanęła przed ostatnimi drzwiami. Chwyciła za klamkę. Drzwi nie chciały się otworzyć, były zamknięte. Ogarnął ją strach. Czy ktoś tam był? Zaniepokojona szepnęła zaklęcie otwierające drzwi. Cichy trzask oznajmił, że drzwi stoją otworem. Mogła je otworzyć. Tylko czy chciała? Co się za nimi kryło? A może... kto? Zgasiła światło różdżki. Znów zapanował mrok, jednak bez trudu odnalazła klamkę. Drżącą ręką uchyliła drzwi. Z każdej strony otaczała ją ciemność. Postwiła pierwszy krok, któremu towarzyszyło trzeszczenie drewnianej podłogi. Nic się nie stało. Gdy wzrok przyzwyczaił się już do panujących w pokoju ciemności, nie zauważyła żadnego ruchu. Wstrzymała na chwilę oddech. Nikt poza nią nie oddychał. Była sama. Weszła w głąb pomieszczenia. Nim zrobiła trzy kroki, potknęła się o coś i upadła z hukiem na zakurzoną podłogę. Kaszląc, obróciła się na plecy. Spojrzała na swoje stopy. Faktycznie, coś tam było. Chyba zawinięty dywan. Ponownie zapaliła światło różdżką. Powoli usiadła. Z szybko bijącym sercem podciągnęła się do dywanu. Był gruby. Zbyt gruby. Zaczęła go rozwijać, trzymając różdżkę w zębach. Szło ciężko, za ciężko jak na zwykły dywan. Kiedy rozwinęła go prawie na długość pomieszczenia i pozostał tylko jeden ruch, by rozwinąć go do końca, zrozumiała, że ktoś był zawinięty w ten dywan. Oddychała szybko, płytko i nierówno. Jej sercem wstrząsnął strach. Rozwinąć? Czy raczej nie? Ale po coś przecież przyszła. Żeby sprawdzić, upewnić się czy ktoś dalej tu mieszkał. Po minucie, która zdawała się nigdy nie skończyć i ciągnąć w wieczność, podjęła decyzję. Szybkim ruchem pociągnęła. Krzyknęła, gdy zobaczyła nieruchome ciało. Martwe ciało.
   Drżącymi rękami przewróciła ciało na drugą stronę, chcąc zobaczyć twarz, choć wiedziała już kto to był. Kobieta, to pewne. Odgarnęła ciemne i długie włosy, muskając przy tym twarz, która była lodowata. Ciszę rozdarł jej przerażający krzyk. To była jej mama. To o nią się potknęła. Była martwa, nie żyła.

   Dorcas obudziła się z krzykiem zlana potem. Oddychała szybko. Zsunęła się z łóżka, lądując na podłodze. Dwie sekundy później dopadły ją Ann i Lily. Mówiły coś od niej, ale nie rozumiała słów. Dotykały ją po twarzy, ale zdawała się tego nie czuć. W końcu nie wytrzymała i wybuchła płaczem. Gorzkie łzy lały się po jej twarzy. Moczyły włosy, piżamę... Dziewczyny dźwignęły ją na nogi, ale nie potrafiła ustać. Wciąż przed oczami widziała martwe ciało jej mamy. Jej zimne oczy. Czuła jej zimną skórę pod palcami. Jej ciałem przeszły drgawki. Szczękała zębami. Bynajmniej nie z zimna. Ze strachu. Twarze dziewczyn rozmywały jej się przed oczami.
   Chyba wychodziły z dormitorium. Schodziły ze schodów. Tak, Dorcas czuła to bosymi stopami. Dokąd idą? Do tego domu? Zaczęła wrzeszczeć, wyrywać się. Nie chciała tam iść. Dlaczego ją tam ciągnęły? Była jednak zbyt słaba, żeby moc skutecznie się wyswobodzić z uścisku Ann. Z Lilką już sobie poradziła.
- Chyba muszę zacząć ćwiczyć - wysapała Evans.
Meadowes usłyszała to jakby z oddali. Jakby ta ruda dziewczyna była bardzo daleko. Tak daleko, że jej nie widziała. Nie mogła się jednak bardziej na tym skupić. Jej myśli krążyły po jej głowie, nie dając chwili wytchnienia.
Czemu tych myśli jest ich tak dużo? Czemu?!
Zatrzymały się. Gdzie były? Stały przed posągiem... orła? Wielkiego pierzastego ptaka? Dorcas nie potrafiła tego ocenić. Nagle ten posąg zaczął się obracać i jednocześnie piąć w górę. Pojawiły się schody.
Skąd koło ptaka schody?
Schody. W tamtym domu też były schody. To one zaprowadziły ją do tego strasznego pokoju. Znów zaczęła wrzeszczeć jak opętana. Dziewczyny wciągnęły ją po tych schodach. Błagała je, by tego nie robiły, ale nie słuchały jej. Tylko... czy na pewno powiedziała to na głos? Weszły przez jakieś ozdobne drzwi. W tamtym domu też były drzwi. Wiele ich było. Pomieszczenie wypełniło się jej krzykiem. Przed oczami pojawiały się obrazy z tamtego domu.
Trzeszczące podłogi... Zamknięty pokój... Ciemność... Nie, światło... Zawinięty dywan...
Nie, proszę...
Trudność z jego rozwinięciem... Ciało... Martwe ciało...
Nie, błagam!
Kobieta... Bijący od niej chłód...
Stop! Błagam...
Zimne, martwe ciało... Jej matki...
Wszystko rozpłynęło się za zasłoną łez.  


                                                                      ~*~

   Dziewczyna ocknęła się zaledwie pięć minut później. Oddychała szybko. Błądziła wzrokiem po zebranych w pokoju osobach. Były tam Lily i Ann, i sam Albus Dumbledore. Tłumaczył coś Gryfonkom.
- Będę musiał to zrobić. - Usłyszała głos dyrektora. - Nie możemy narażać jej na niebezpieczeństwo, rozumiecie? Po prostu nie będzie tego pamiętać. Tylko tej nocy.
- Oczywiście, dyrektorze. Zanim pan to zrobi, chciałabym zadać pytanie - powiedziała Evans. - Co z Potterem?
- Och, Lily, Lily... Jest z nim źle. Dwa dni temu przybyli tutaj lekarze od Munga, jutro znów przyjadą, potwierdzić wyniki badań. Matka Jamesa przyjedzie jeszcze dzisiaj wieczorem.
- Panie dyrektorze - rzekła Lorens. - Czy mogłybyśmy go odwiedzić, zanim zacznie się to... zamieszanie?
- Dobrze - zgodził się Dumbledore, podchodząc do biurka po różdżkę. - Ale od godziny piątej do wpół do szóstej - oznajmił stanowczo dyrektor.
- Oczywiście, dziękujemy.
   Kiedy zapadło milczenie, cała trójka wiedziała co nastąpi. Oprócz wyczerpanej Dorcas, która wierciła się niebezpiecznie na podłodze, gdyż nie była w stanie usiedzieć na krześle.
- To ty ją zabiłeś - szepnęła w stronę dyrektora. - To przez ciebie ona nie żyje.
Blondynka chciała ją uciszyć, ale Dumbledore powstrzymał ją gestem dłoni. Dyrektor był przyodziany w długi srebrny płaszcz i tiarę w tym samym kolorze. Jego broda sięgała ramion, a na nosie tkwiły okulary-połówki. Wolnym krokiem podszedł do Meadowes, która niczego nie rozumiała.
- Odejdź - warknęła. - Uciekajcie! - wrzasnęła do dziewczyn.
- Dorcas, spójrz mi w oczy - powiedział ze stoickim spokojem Dumbledore. - Twoja mama żyje. Nikt jej nie zabił. Słyszysz? Ona żyje.
- Nieprawda - zaprzeczyła. - Ty ją zabiłeś...
- To ci się śniło, Dorcas Meadowes. To był tylko sen - tłumaczył jej cierpliwie.
Gryfonki przyglądały się tej sytuacji z drugiego końca gabinetu. Był średnich rozmiarów, więc wszystko widziały i słyszały. Usłyszały, jak ich przyjaciółka oskarża o morderstwo dyrektora Hogwartu. Ann prychnęła, ale dotarło do niej, że Dori nie była sobą. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oskarżyłby Albusa Dumbledore'a o morderstwo. Nikt o nic, by go nie oskarżył. Przecież to sama potęga i duma czarodziei.
- Obliviate.
   A więc zrobił to. Czarna straciła przytomność. Dziewczyny zaniosły ją z powrotem do dormitorium, żegnając się i przepraszając za najście dyrektora. Szło im znacznie sprawniej. Nie wiedziały czy za sprawą tego, że była trzecia rano i niektóre obrazy się zbudziły, pozwalając im oświetlić drogę, czy dlatego że nieprzytomna współlokatorka była lżejsza, niż kiedy próbowała uciec. W każdym razie szatynka obudziła się w swoim własnym łóżku, nie pamiętając niczego ze zdarzeń w nocy. A dziewczyny milczały na temat tego co zaszło.
   

                                                                      ~*~

   Wybiła godzina 17. Chwilę potem z Pokoju Wspólnego wyszły trzy dziewczyny. Biegiem dotarły do Skrzydła Szpitalnego. Zza drzwi nie dochodziły żadne odgłosy. Mogło to oznaczać tylko tyle, że albo Potter był sam, albo już go przenieśli do innej sali. Rudowłosa otworzyła delikatnie drzwi i razem weszły do środka. Tak! James był w środku. Pierwsza przy łóżku okularnika znalazła się Ann. Potem doszły do niej Dorcas i Lily.
   Potter oddychał spokojnie. Chłopak jak za każdym razem, gdy go odwiedzały, miał zaciśnięte powieki. Jego twarz była blada, prawie porcelanowa. Dłonie kurczowo trzymały się kołdry. Meadowes pochyliła się nad nim i przyłożyła dłoń do czoła. Rozpalone. Było to dziwne, gdyż ostatnim razem było lodowate. Gryfonka zerknęła zaniepokojona na pozostałą dwójkę. Ruda odgarnęła jego brązowe kosmyki z czoła i delikatnie musnęła go po policzku. Nagle Huncwot krzyknął i zaczął się trząść. Przerażona Lorens odskoczyła gwałtownie, a Czarna już biegła do drzwi. Tymczasem Lily złapała go za rękę.
- James... James, spójrz na mnie. - Ścisnęła jeszcze mocniej. - Potter! - krzyknęła.
Wtedy po raz pierwszy chłopak otworzył oczy. Zaczerpnął głośno powietrza. Zakrztusił się i spróbował wstać. Kiedy już się uspokoił, zaszczycił Gryfonki spojrzeniem.
- Nie zabierzecie mnie stąd - odparł słabo.
- James, co ty gadasz?
- Wiem, po co przyszłyście...
- James...
Wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wparowali Peter, Syriusz i Remus. Black natychmiast znalazł się przy łóżku przyjaciela, Peter poprosił dziewczyny o wyjście.
- Nie - warknęła Blondi i próbowała przejść do Pottera.
- Ann... - Zatrzymała się. Lupin stał przed nią i mocno trzymał za ramiona. Patrzył jej prosto w oczy. - Ann, proszę...
- Remusie, o co ci chodzi?
- Idź. Proszę.
Dziewczyna wyrwała się z jego objęć. Cofnęła się o kilka kroków. Była zdenerwowana, ręce jej się trzęsły.
- Mamy takie samo prawo do przebywania tutaj, tak jak wy - wyrzuciła z siebie. - I zostanę tutaj...
- Do cholery, Lorens! - krzyknął Syri, przerywając jej. - Idź stąd. Natychmiast.
W pomieszczeniu nastąpiła cisza. Blondynka przełknęła z trudem ślinę. Patrzyła po kolei na każdego. Zatrzymała się na Syriuszu. Podeszła do niego. Wszyscy wstrzymali oddech.
- Nie możesz mi rozkazywać - wysyczała wprost do jego ucha. - Nie masz nade mną władzy, rozumiesz?
Jej głos był pełny... jadu. Była wściekła. Miała ochotę uderzyć Łapę z całej siły, tak by poczuł ból. By zrozumiał, że jej się nie rozkazuje, że sama decyduje o tym co robi. Stała tak blisko, że czuł jej oddech na szyi. Wszyscy myśleli, że jest małą owieczką, nad którą mają kontrolę. Ale tak nie było. Bo to, że nie była jakaś bardzo wysoka i była blondynką, nie oznaczało wcale, że można nią pomiatać, rozstawiać po kątach. Dotknęły ją słowa Syriusza. Była urażona. Nie chciała robić scen, kiedy obok leżał półprzytomny James, ale nie zamierzała odpuścić.
- Rozumiesz? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, minęła Blacka.
Wyszła, podnosząc dumnie głowę.
- Ann, zaczekaj - krzyknęła Dorcas i razem z Lil wybiegły za przyjaciółką.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Syri dopadł łóża Jamesa.
- Jim... - powiedział.
- Oni chcą mnie zabić - wyszeptał, łapiąc go mocno za rękę.
Znów zapadł w głęboki sen. Najpierw delikatnie, potem nagle i szybko. Black wstał i złapał się za głowę. Westchnął głośno. Lupin podszedł do niego i poklepał po plecach. Potter od kilku dni, mówił o tym, że ktoś chce go zabić, wykluczyć z gry. Za każdym razem zasypiał, nim zdążyliby się go o coś zapytać. Za każdym razem Syriusz miał ochote popełnić samobójstwo. Fakt, że nie mógł pomóc, rozrywał go od środka. Zawsze siedział najdłużej przy łóżku Pottera. Przy łóżku brata. Jednak tamtego dnia, wyszedł jako pierwszy. Lunatyk nachylił się nad Rogaczem i szeptał mu na ucho, mając nadzieję, że to słyszy.
- Jimmy, obudź się. Dasz radę, wierzę w to.
Gdy skończył, wybiegł za Syriuszem, zostawiając otwarte drzwi. Glizdogon powoli podszedł i z cichym skrzypieniem zamknął je na klucz, zostając w środku.