Wiem, nawaliłam. Kolejny raz rozdział przychodzi z opóźnieniem. Ale przychodzi! :) Ma prawie 8 stron, więc chyba nie jest tak źle. Sprawa, którą chciałam poruszyć to komentarze. Chcę podziękować tym co czytają i zostawiają swoją opinię! :) Wpadłam na pomysł, by dedykować rozdziały! Ten kto pierwszy skomentuje, będzie miał w nagrodę notkę. Co Wy na to? :) Zauważyłam jednak, że coraz mniej osób komentuje :( Kiedyś komentarzy pod rozdziałem był 12, 13... Czasem zdarzało się, że nawet 17! A teraz 9... Co się stało? :( Ja wiem, że idealna nie jestem i że popełniam błędy, ale mimo wszystko proszę o wyrażenie swojej opinii. Czy będzie pozytywna, czy pełna krytyki... Proszę, komentujcie! :)
Co do rozdziału... Lilka stała się całuśna, jak zauważyłam :D W tej notce jest mało Dor, ale nie martwcie się! Będzie jej więcej w następnej.
Aha i jeszcze jedno. Mój nowy nick! :) Tak jest, teraz jestem Panną Nikt, czarodzieje!
Życzę miłej lektury
Panna Nikt
PS Mogą być błędy, moja beta opuszcza na jakiś czas świat internetów... :/
_____________________________
Rozdział 12. Schowek na miotły skrywa tajemnicę.
Całą noc o nim
myślała.
Nie pozwalał jej spokojnie spać, wkradając się do jej głowy.
Widziała go, gdy zamykała oczy. Czuła jego zapach, gdy oddychała. Słyszała jego
szept, gdy słuchała ciszy.
Lily Evans za nic nie mogła zasnąć tamtej nocy. W jej głowie
wciąż czaiła się sylwetka chłopaka, koło którego chciała się znaleźć. Rozum
podpowiadał, że się myli, a serce... Milczało. Pustka, totalne nic. Wiedziała,
że w nocy niczego nie mogła zrobić. Jedynie czekać na dzień. Spojrzała na zegarek.
Druga w nocy. Usiadła na łóżku i przeczesała palcami swoje długie włosy.
Zerknęła na księżyc za oknem. Była pełnia. Dziewczyna starała się o nim nie
myśleć, ale nie mogła przestać.
Chciała zapomnieć, choć na chwilę i w końcu zasnąć. Opadła z
powrotem na łóżko.
Co powinnam zrobić?
Wciąż zastanawiała się, czemu go wcześniej ignorowała i się
nim nie przejmowała. Zaczęła go dostrzegać dopiero od czasu wypadku na boisku.
Przypomniał jej się tamten dzień. Było to zaledwie trzy dni temu, a ona w kółko
i w kółko to rozpamiętywała. Zamknęła oczy. Tym razem nie pojawił się on, tylko
coś innego...
W kominku palił się
ogień, dając przyjemne ciepło. Nagle usłyszała huk i rozpadający się kamienny mur.
W prawie pozbawionym mebli pomieszczeniu zapanowało zamieszanie i
zdenerwowanie. Ludzie wokół niej biegli do wyjścia, wyciągając różdżki. Ktoś
krzyknął. Ona sama siedziała jeszcze przy dębowym stole i obserwowała
wybiegających z jadalni czarodziei. Ktoś wypowiedział jej imię. Odwróciła się i
zrozumiała. Pospiesznie zlazła z krzesła i wyszła na dworek. Panował tam istny
chaos, wszędzie unosił się smród spalenizny, gęsty dym utrudniał oddychanie.
Spojrzała w górę. Po szarym niebie latały rozproszone czarne ptaki. Czarne jak
smoła. Tuż koło niej rozpadł się kamienny posąg. Szybko ukryła się za drzewem.
Ale tam było gorzej. Stamtąd widziała rzeczy, których wolałaby nie widzieć.
Śmierciożercy przybyli i rozpoczęli walkę.
- Lily! Pomóż mi!
Gryfonka otworzyła oczy i rozejrzała się. Nadal leżała na
swoim łóżku. Nadal była noc. Nadal była w Hogwarcie. Więc co to, do cholery, było?! Z trudem przełknęła ślinę.
Wizja. Tak, to była wizja. Na pewno.
Dziewczyna zacisnęła powieki, modląc się w duchu, by obraz
wojny nie powrócił. Ale wszystko wróciło do normy. Znów przed jej oczami stał
Syriusz Black.
~*~
- Evans, na bokserki Merlina! Wstawaj! - krzyknęła jej do
ucha blondynka.
Zielonooka uniosła zaspane powieki.
- Nie chcę - szepnęła. - Poproś Dorcas...
- Lily... - ostrzegła ją Ann.
- Ale przecież dzisiaj jest...
- Piątek! - Weszła jej w słowo szatynka. - Ubieraj się, bo
spóźnisz się na śniadanie!
Ruda z wielką niechęcią wstała. Zabrała z szafy ubrania i
ruszyła do łazienki, ziewając. Zamknęła za sobą drzwi z hukiem. Lorens podeszła
do przyjaciółki.
- Nie uważasz, że jest dziwna? - zapytała szeptem Dori.
Gryfonka skinęła głową, wkładając szkolną szatę. Zabrała
torbę z podłogi, pospiesznie włożyła kilka pergaminów i skierowała się w stronę
wyjścia.
- Dokąd to? - spytała
Blondi.
- Umówiłam się z Dylanem, nie czekajcie na mnie. Spotkamy
się na lekcji - mruknęła i wyszła, nim blondynka zdążyłaby chociaż mrugnąć.
Podeszła do okna,
by tam zabić czas, czekając na Lilkę. Dzień wydawał się wspaniały. Od wczesnego
ranka świeciło słońce, a chmur w ogóle nie było na niebie. Dosyć dziwna pogoda
jak na listopad, ale Ann przypadła do gustu. Uwielbiała wylegiwać się na słońcu.
Przypominały jej się wtedy wakacje. Co roku jeździła nad jezioro z dziadkami. Jej
babcia była urzędniczką w Ministerstwie Magii, ale zawsze w wakacje miała czas,
by spędzić z nią trochę czasu. Dziadek natomiast pracował w sklepie z miotłami.
Mówił o nich z tak ogromnym przejęciem, że kiedyś o mało nie wziął jednej
miotły i nie wyszedł ze sklepu, tak bardzo zapragnął polatać. Dziadek odkąd
pamiętała mówił tak o miotłach. I zapamiętywał wszystkie trudne nazwy. Razem z
babcią stwierdziły, że pewnie dlatego że przypominają trochę francuski, a dziadek
jest Francuzem. Z tego wychodzi, że Blondi jest w jednej czwartej Francuzką.
Kilka razy jej rodzice zastanawiali się, czy dobrze zrobili posyłając ją do
Hogwartu, tym samym odrzucając ofertę ze szkoły Beauxbatons. Z dziadkami
spędzała praktycznie większość wakacji, gdyż zarówno mama, jak i tata w letnie
ferie pracowali. Zajmowali ważne stanowiska jako doradcy samego ministra magii.
Dlatego Ann wracała do domu w każde święta Bożonarodzeniowe do domu, ponieważ
tylko wtedy jej rodzice mieli wolne.
Zamyśliła się tak
bardzo, że nie zauważyła, że obok niej stoi gotowa już Lilka. Blondynka wzięła
torbę i wyszła razem z przyjaciółką z pokoju. Nie zamykały drzwi na klucz.
Wszyscy sobie w Hogwarcie ufali, poza tym nie miały bardzo cennych rzeczy w
swoim dormitorium. Kiedy przelazły przez dziurę w portrecie, Ruda dostrzegła
Syriusza. Przeprosiła Lorens i do niego podeszła. Przywitali się skromnym
'cześć' i chwilę potem dziewczyna przeszła do rzeczy.
- Powiedz mi.
- Co? - Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Powiedz mi, skąd wiedziałeś, że byłam w Pokoju Życzeń -
powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Dopiero wtedy dostrzegła jak bardzo są
ciemne, prawie czarne. - Syriusz...
- Tajemnicze sposoby, tylko dla uszu dorosłych - odparł,
ruszając w stronę sali lekcyjnej.
Lily ruszyła za nim, choć miała zamiar zjeść śniadania.
Szybko jednak pogodziła się z faktem, że go nie zje. Chciała za wszelką cenę,
wydobyć z Blacka informacje.
- Nie bądź taki! - poprosiła jeszcze raz.
- Sorry, Lily, ale nic ze mnie nie wyciągniesz - mruknął.
Minęli jakieś sale i kilka posągów. Wchodzili po schodach,
gdy Gryfonka znów się odezwała.
- Łapa, powiedz mi.
Chłopak przystanął na jednym ze stopni. Jego mina wyrażała
zdumienie, zdziwienie. Wyglądał na lekko wstrząśniętego.
- Jak mnie nazwałaś? - wykrztusił po minucie.
- Syriusz - bąknęła niepewnie.
- Nie, później.
Teraz to ona była trochę zakłopotana. Nie przemyślała do
końca tego. Może tak mogli nazywać go tylko prawdziwi przyjaciele? Jak James,
Remus albo Peter? Może go to obraziło?
- Łapa. - Wzruszyła ramionami, udając obojętność. – Chłopcy tak
do ciebie mówią… Przepraszam, jeśli cię...
- Nie, nie - przerwał jej - wszystko w porządku. Tylko...
Nieważne - mruknął pod nosem.
Stali w tym samym
miejscu jeszcze chwilę, nim w czarnookim coś pękło i złapał dziewczynę za nadgarstek.
Weszli szybko na górę i skręcili w przeciwną stronę od sali, w której mieli
mieć lekcję. Zaprowadził ją do schowku na miotły. Było tam dosyć ciasno, ciemno
i trochę duszno. Po głowie Evans krążyły różne myśli. Może Black chce ją zabić?
Nie, nie byłby do tego zdolny. Nie z zimną krwią. Gryfonka masowała rękę, gdyż
Syriusz ścisnął ją zbyt mocno. W schowku było kilka mioteł i parę wiader ze
szmatami w środku. Taki kącik sprzątaczki, w tym wypadku Filcha, jednym prostym
i logicznym zdaniem.
- Po co mnie tu zaprowadziłeś? - szepnęła.
- Nie musisz szeptać - zauważył.
- Wiem. - Wywróciła oczami, choć wiedziała, że miał rację.
Chłopak sięgnął do swojej typowo męskiej torby i wyciągnął z
niej skrawek pergaminu. Wyglądał na stary, zniszczony i często używany.
- Co to za śmieć? - spytała, ale Gryfon nie odpowiedział,
szukając pod szatą różdżki. Gdy w końcu ją znalazł, mruknął cicho kilka
niezrozumiałych dla Lily słów i na kartce pergaminu zaczęły pojawiać się
litery. Po sekundzie mogła je odczytać.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt
przedstawić... Mapę Huncwotów...
Wpatrywała się w
pojawiające się linie, a po chwili zrozumiała, że miała przed sobą plan
Hogwartu. Szybko znalazła Wielką Salę i Wieżę Gryffindoru. Na korytarzach
pojawiały się nazwiska osób, które, jak sądziła, akurat tamtędy szły. Gdy
Huncwot rozwinął mapę, znalazła również swoje nazwisko. Tuż obok Syriusza.
"Lily Evans i Syriusz Black" pomyślała i zarumieniła się.
- Ale tu nie ma Pokoju Życzeń - wypaliła. - Więc...
- Więc jak cię znalazłem? Proste. Ja... - urwał, a na jego
policzki wpłynęła purpura. - Ja... Obserwowałem cię wcześniej i kiedy
dziewczyny... - Dalej już go nie słyszała, choć widziała jak poruszał ustami.
Obserwował ją.
Patrzył, gdzie szła, w jakim miejscu była... Jego nagłe zainteresowanie jej osobą,
trochę ją zawstydziło. Nigdy wcześniej, nie myślałaby, że Syriusz Black był
troskliwy. Tak, TEN Syriusz, który miał zaplanowany grafik szlabanów do końca półrocza,
ten który śmiał się z sytuacji, w których nikomu nie było do śmiechu. Ten, do
którego, mimo wszystkiego co jej zrobił, zaczynała coś czuć? Czy taka była?
Najpierw zauważa coś w Jamesie, a potem jedno zdarzenie decyduje o tym, że
Potter dla niej nie istnieje? Czy miała zmieniać chłopaków jak rękawiczki?
"Zaraz, zaraz. Przecież Potter nie jest moim
chłopakiem, ani nic z tych rzeczy! To, że trochę się mi spodobał, tak właściwie
nic nie znaczy" tłumaczyła to sobie. Ale wciąż była niepewna. Skąd u niej
to zainteresowanie płcią przeciwną? To zazwyczaj Dorcas wpadała w zachwyt, gdy
przystojny chłopak na nią spojrzał. Nie Lily. Dla Lilki od zawsze była ważna
nauka, więc... Co się zmieniło?
Zerknęła na
Gryfona, który dalej mówił, ale patrzył w podłogę. Zapragnęła go dotknąć.
Dotknąć tych ramion, wpleść palce w lśniące włosy i posmakować ust. Czy
naprawdę tak dobrze całował, jak mówiła Dorcas? Dorcas. Nagle Lilka zaczęła
mieć wyrzuty sumienia, że chciała się obcałowywać z Blckiem, choć bardzo dobrze
wiedziała, że jej przyjaciółce Syriusz się podoba. Ale czy gdyby naprawdę tak było,
to związałaby się z Dylanem? Czy zaprzeczałaby, gdy ktoś próbował połączyć ich
w parę? Nie, to nie jest zauroczenie. Ale czy na pewno? Czy gdyby nie było, Meadowes
nie gadałaby o nim przez większość czwartego roku? Czy nie rumieniłaby się? Ale
tak właśnie było. Mimo tego, że była z Lyreenem to purpura wpływała na jej
policzki, jak Łapa się do niej zwracał. Od tego myślenia Evans zaczęło już się
kręcić w głowie. Chciała się położyć i zasnąć. Ale było coś jeszcze. Pragnęła dowiedzieć
się, co tak naprawdę Dori czuje do Blacka. Bo jeśli nic... Nie, nie mogła tego
zrobić.
Nie była zdzirą,
która raniła chłopaków dookoła. Poza tym co powiedziałby Scott. Co prawda
jeszcze nie są razem, ale Ruda przeczuwała, że niedługo to się zmieni. Nie
miała nic przeciwko Richardsonowi wręcz odwrotnie. Interesował ją. Nie tylko
mentalnie, ale również fizycznie. Bo co tu ukrywać, Scott był wysoki, dobrze
umięśniony i przystojny. Czego chcieć więcej? Inteligencji? Był mądry. Humoru?
Był zabawny. Chodzący ideał.
Więc czemu myślę o
całowaniu Blacka?
Dlaczego myślała o nim całą noc?
- Syriusz... - Nieświadomie przerwała potok słów chłopaka. -
Ja...
- Tak, wiem - dokończył za nią. - Nie masz już do mnie
zaufania, o ile w ogóle miałaś.
- Nie, nie o to chodzi... Ja chcę tylko... Chcę
powiedzieć... - Spojrzał na nią pytająco swoimi pięknymi oczami, na których
widok pod Lilką prawie ugięły się kolana. - Ja... - Rozum mówił stanowcze NIE,
a serce... Serce milczało. Znowu. Chciała usłyszeć głos tego serca, które
milczało od wczorajszej nocy. A co jeśli mówiło jej TAK bardzo wyraźnie, ale
nie słyszała, bo rozum stawał na drodze? Czy warto ryzykować? - Syriusz, ja...
- Wpatrywała się w jego oczy, jakby były świecącymi gwiazdami na niebie.
Widziała w nich ciekawość, ale również cierpliwość, troskę. Martwił się o nią?
Tak naprawdę? - Syriuszu, ja... - jąkała się, nie mogąc powiedzieć
najważniejszego.
Więc po prostu to zrobiła.
~*~
- Gdzie Evans i Black? Nikt nie wie? Trudno, zaczynamy bez
nich, może się spóźnią. To zaklęcie jest skomplikowane, nie oczekuję, że komuś się uda, ale mimo
to spróbujmy. Potwórzcie formułę jeszcze raz - mówił profesor Flitwick. - No,
dacie radę.
- Expecto patronum!
- rozbrzmiały głosy piątoklasistów.
- Doskonale - pochwalił ich nauczyciel. - A teraz z
różdżkami!
Wszyscy wstali i
stanęli obok ławek. Sala była dość wielka. Na przeciwko drzwi było okno, a
przed nim biurko nauczyciela. Przy lewej i prawej ścianie znajdowały się ławki
dla uczniów ustawione prostopadle do drzwi. Takie ułożenie sprawiało, że
praktycznie od drzwi do biurka profesora była pusta przestrzeń. Często, gdy
ktoś prezentował działanie jakiegoś zaklęcia, stawał na samym środeczku, tak że
wszyscy go widzieli.
- Ann Lorens na środek - rzekł Flitwick. Blondynka wykonała
polecenie i z wyciągniętą przed siebie różdżką czekała na dalsze polecenia. -
Wspaniale. Zaprezentuj, proszę.
Gryfonka odchrząknęła, machnęła różdżką, wypowiadając bardzo
wyraźnie dwa słowa.
- Expecto patronum.
Z jej różdżki wypłynęła srebrna mgła, nie tworząc niczego
konkretnego, jak to mgła. Piątoklasistka powtórzyła to zaklęcie jeszcze dwa
razy z takim samym skutkiem.
- Ann, czy pamiętasz, co mówiłem? - spytał profesor.
- Tak, muszę przypomnieć sobie jakieś szczęśliwe wspomnienie
- odparła trochę zdenerwowana.
- Tak jest, więc... Masz z tym problem?
- Nie - mruknęła niepewnie.
Przecież nigdy nie miała problemów z zaklęciami. Da radę to
zrobić.
- Spróbuj jeszcze raz, Ann.
Lorens przeczesywała wspomnienia w swojej głowie. Jej
urodziny, pierwszy dzień w Hogwarcie, poznanie nowych przyjaciół... Remus.
Remus Lupin, o tak. Jego piękne, miodowe oczy, lśniące włosy, niesamowity
uśmiech i ta osobowość. Poczucie humoru, odwaga, mądrość, męstwo... I te boskie
rumieńce na policzkach! On sam, sama jego postać, jego głos... Jego
przepełniony troską ton...
- Expecto patronum
- szepnęła, a z jej różdżki wydobyła się srebrna postać wilka. Okrążył Blondi, po
czym wybiegł przez okno, znikając.
- Brawo! Wyśmienicie, Ann! Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru!
- oznajmił nauczyciel.
Wszyscy zebrani z
niedowierzaniem gratulowali Gryfonce, tylko jedna osoba nie ruszyła się z miejsca, wpatrując się w szybę.
- W porządku? - Dobiegł go głos Petera.
- Tak, jasne - odparł Lunatyk, a przyjaciel odszedł. - Było
w porządku. Minutę temu.
~*~
- Lily...
Oderwał ją od siebie. Jakieś cztery sekundy temu Gryfonka
wpiła się w jego usta, zachłannie
całując. Dziewczyna pokryła się rumieńcami. Oboje ciężko
oddychali. To był niesamowity pocałunek. Teraz, kiedy już jej wargi były daleko
od jego, poczuł jak bardzo mu się spodobało.
- A co mi tam... - mruknął i tym razem to on ją pocałował.
Zielonooka nie
opierała się w żaden sposób. Wplotła dłonie w jego czarne włosy, oplotła nogami
jego biodra i całowała go z pożądaniem w oczach. On powoli podszedł do ściany,
tak że poczuła ją pod plecami. Przejechał palcami po jej udzie, po czym
pocałował tak wspaniale, że zabrakło jej tchu. W jej głowie szalała gonitwa
myśli, czy na pewno dobrze robi, czy może powinna natychmiast przestać. Chłopak
podszedł do innej ściany, wywalając ułożone miotły. Postawił dziewczynę na
ziemi, a ona pociągnęła go mocno za koszulkę, ściągając na dół do pozycji
kucającej. Przesunęła ręką jakieś wiadra. Syriusz włożył jej ręką pod bluzkę,
głaszcząc po plecach. Poczuła miłe łaskotanie w brzuchu. Lilka dotknęła dłońmi
jego klatki piersiowej, czując pod palcami wyrobione mięśnie. Zjechała ręką niżej,
dochodząc do paska spodni. Już dawno pozbyli się szkolnych szat. Gdy Huncwot
przygryzł jej małżowinę, wydała z siebie jęk rozkoszy. Black całował ją w
szyję, gdy przed oczami stanął mu... James. James Potter, jego przyjaciel.
Stanął w bezruchu.
- Coś się stało? - wysapała dziewczyna.
Czarnooki natychmiast wstał, słysząc jej głos. Evansówna
zdezorientowana również stanęła na nogi. Podeszła do niego i spojrzała mu
głęboko w oczy.
- James - szepnęła, dotykając jego policzków, a on pokiwał
głową, po czym wypalił również imię Meadowes. - Ona jest z Dylanem - uzupełniła
szybko Ruda, ale zdążyła poczuć gorzki smak prawdy.
Bardzo dobrze
wiedziała, że Czarna nigdy jej tego nie wybaczy. Zdradziła ją, ale czy... Nie.
To była zdrada i nie było na to najmniejszego usprawiedliwienia. Dziewczyna
cofnęła się o krok, zasłaniając twarz rękami.
- Proszę, nie mów jej...
- Jeśli ty nie wygadasz Jimowi. - Postawił warunek.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, szybko się zgodziła.
Wzięła głęboki oddech, myśląc o tym co jeszcze kilka minut temu robiła z
Blackiem. Całowała się z nim, całowała... Zerknęła na niego. Wkładał szatę szkolną.
Kiedy napotkał jej wzrok, powoli podszedł.
- To będzie nasza tajemnica - wyszeptał.
Skinęła, a on przytulił ją do siebie. Wsłuchała się w jego
spokojny już oddech, po czym uniosła głowę, tak że patrzyli sobie prosto w
oczy. Wiedziała, że Gryfon może odczytać w zielonych tęczówkach tylko żal i
wstyd. Jego oczy nie mówiły nic. Tylko patrzyły.
- Chodźmy stąd - wychrypiała.
Założyła strój
szkolny, zarzuciła torbę na ramię i skierowała się w stronę wyjścia, kiedy
Black pociągnął ją za rękę.
- Lily... To było cudowne...
- Wiem.
- Czy mogę...?
- Możesz - odparła, rozumiejąc intencję, a on pocałował ją
ostatni raz.
Kiedy przestał, dziewczyna wymknęła się cicho ze schowka,
nie patrząc na niego. Syriusz wyszedł kilka minut później, przemyślając swój
haniebny czyn. James go zabije, jeśli się dowie. No właśnie, jeśli...
~*~
- Lily, nie odwiedzisz Jamesa? - zapytała kilka dni później
Ann. - Nadal tam jest, pamiętasz o tym? - Rudowałosa kiwnęła głową, nie patrząc
na przyjaciółkę. - Już dawno powinien wyjść, ale coś... Coś się zmieniło w jego
stanie zdrowia...
- Co? - Lil gwałtownie wstała.
- Tak, Remus powiedział mi dzisiaj na obiedzie. Ja i Dor już u niego byłyśmy, ale ty nie...
- Och - bąknęła Gryfonka, podchodząc do okna.
Jej łóżko było
niepościelone, ubrania były niepoukładane na półce w szafie, notatki niepełne, kilka
piór się połamało w jej torbie, co było niedopuszczalne. Od wydarzenia w
schowku Evans nie funkcjonowała normalnie. Często opuszczała śniadania,
zapominała wziąć dodatkowych rolek pergaminu na lekcje, nie notowała na
zajęciach, raz zdarzyło się nawet, że nie zrobiła zadania domowego. Jej głowę
wciąż zaprzątała jedna osoba. Podejrzewała, że dziewczyny domyślają się
dlaczego się tak zachowuje, ale postanowiła udawać, że wszystko jest w porządku,
choć one widziały, że jest zupełnie na odwrót. Coraz rzadziej odwiedzała
bibliotekę, za to prawie każdy wieczór spędzała samotnie w Pokoju Życzeń. Zamiast
piór i pergaminu na ławie z kolejnymi odwiedzinami zaczęły pojawiać się kruche
ciastka i gorąca czekolada, gdyż Lil nie chodziła też na kolacje. Nie zawsze jadła
też obiady. W czasie przerwy na lunch ona zmykała do jej małego raju z
muszelkowym kominkiem. Albo starała się czytać, albo pisała listy do rodziny. Jednak
prawie zawsze myślała o tym jak paskudnie postąpiła. Od tamtego dnia minął
tydzień i był grudzień, ale ona nie potrafiła o tym nie myśleć, nie wypominać
sobie, nie czuć winy...
- Nie odwiedzę go raczej...
Chciała, ale nie mogła. Nie miałaby siły stanąć przed nim i
milczeć, udawać że wszystko jest dobrze. A na dodatek Potter jest chory. Nie
mogła tak sobie wejść do Skrzydła Szpitalnego i z nim gadać. Wiedziała, że
prędzej czy później rozmowa zejdzie na nieprzyjazne tory i wygada mu tajemnicę,
którą obiecała sobie nikomu nie zdradzić. Nawet dziewczynom, z którymi
praktycznie mieszkała już piąty rok.
- Czemu? - Lorens nie rozumiała zachowania przyjaciółki.
Czemu?! Bo się całowała z Blackiem! Bo gdy tylko ją zobaczy,
dowie się wszystkiego, a to go mocno zrani. Nie, nie mogła tam iść. Nie teraz,
kiedy miała wrażenie, że incydent z Syriuszem zdarzył się wczoraj. Dlatego nie
może pójść, chociaż martwi się o niego jak nikt inny. Nawet bardziej od jego matki,
która się o wszystkim dowiedziała i pewnie rwała sobie włosy z głowy. Bardziej
od pielęgniarki, która nie wiedziała co mu jest... Ale co się z nią działo?
Dlaczego czuła się winna, choć James nie był jej chłopakiem ani bliskim
przyjacielem? Dlaczego nie miała odwagi iść i pocieszyć go? Dlaczego nie
chciała spojrzeć mu w oczy? Bo wbrew wszystkim i wszystkiemu zależało jej na
nim. Bo go w pewnym stopniu zdradziła.
- Po prostu nie mogę.
~*~
Jeśli ktoś myślał,
że Ann Lorens nigdy nie użyje fizycznego przymusu, był w błędzie. Otóż ta śliczna
blondyneczka, była całkiem silnia i zaciągnęła Lilkę, aż pod drzwi Skrzydła Szpitalnego.
Calutką drogę trzymała ją za rękę i choć rudowłosa próbowała się wyrwać i uciec
do dormitorium, za nic na bokserki Merlina, nie mogła uwolnić dłoni.
- Do cholery, Lorens! - syknęła.
- Zamknij się, Evans - odparła ze śmiechem Blondi.
Trochę się mocowały przed drzwiami, ale wiadomo kto był
zwycięzcą. Oczywiście Lorens.
- Lata praktyki z tatą – odpowiedziała na pytające
spojrzenie Lily. Przed oczami stanęły jej święta Bożego Narodzenia, kiedy
ojciec uczył ją obrony własnej. "Czytaj: przed łysym typem, który być może
będzie chciał cię wykorzystać" przypomniało się dziewczynie i uśmiechnęła
się w duchu. Jej tata był szczery, czasami aż do bólu. Ruda wykorzystała tę
chwilę zamyślenia i zdołała wyciągnąć rękę, ale sekundę później leżała obolała
na ziemi, gdyż Ann podstawiła jej nogę.
- Jeśli będzie trzeba, trzepnę cię w łeb - wyszeptała z
tajemniczym chichotem.
Lily pokręciła głową i wstała z pomocą przyjaciółki. Były
tylko we dwie, gdyż Dorcas źle się poczuła i nie mogła iść. Właśnie miały otworzyć drzwi i wejść do
środka niczym bohaterki, gdy usłyszały głos pielęgniarki.
- Panie dyrektorze... - mówiła załamana. - Nie wiem co mu
jest... Leki nie działają. - Prawie płakała.
- Poppy, ale o co chodzi?
- Potter nie zdrowieje. Żadne eliksiry ani lekarstwa nie
działają. Uczeń z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Śpi całymi dniami, rzadko
się budzi, raptem na trzy godziny, jego serce bije coraz wolniej... Próbowałam
już wszystkiego! Ale nic, nic dyrektorze, nie działa! - Tutaj Dumbledore uciszył
pielęgniarkę. - Już dawno powinien być pełny siły, a tymczasem nie ma nawet jak
usiąść, taki jest słaby. Co robić, dyrektorze?
- Po tym co mi powiedziałaś, chyba musimy podjąć odpowiednie
kroki. Czy jest jeszcze jakaś sprawa?
- Chyba ma amnezję. Nie pamięta jak się nazywa, ani co tu
robi. Kojarzy tylko tych trzech Gryfonów, co przychodzą tu codziennie, ale już
myli ich imiona, plącze się... Zapomina słów...
- Dobrze, zaraz powiadomię lekarzy ze Świętego Munga. Ale
chodź ze mną Poppy. Napiszesz drugi list do rodziców Pottera.
Dziewczyny usłyszały jak dyrektor chwyta za klamkę i szybko
się schowały za rogiem. Kiedy były już bezpieczne, weszły cicho do
pomieszczenia. Gryfon leżał na najdalej położonym łóżku. Jego łóżko otaczały
stoliki pełne leków. Gdy podeszły bliżej, mogły dostrzec jak blada jest jego
twarz i jaki był chudy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Ale za
wolno, stanowczo zbyt powoli. Nawet jak na czas, kiedy się śpi i oddech jest
równy i spokojny. Ruda usiadła na brzegu łóżka, bardzo ostrożnie i delikatnie
ścisnęła jego dłoń, jakby była niezwykle krucha. Wtedy poczuła bijący od niego
chłód. Był wręcz lodowaty. Posłała Ann pełne obaw spojrzenie. Zerknęła na twarz
Huncwota. Z policzków zniknęły kolory, włosy były przetłuszczone, a powieki
mocno zaciśnięte. Wpatrywała się w niego, wstrzymując oddech. Głos Lorens
dobiegł do jej uszu.
- Chyba słyszę kroki, musimy iść.
- Nie! - zaprotestowała szybko Lily. - Nie zostawię go.
- Ruda, proszę cię. Bądź rozsądna. Przyjdziesz jutro po
lekcjach. Jest w dobrych rękach - mówiła Blondi, choć sama nie była pewna swych
słów. - Szybciej, Lila!
Dziewczyna
niechętnie wstała i pobiegła do wyjścia za przyjaciółką. Gdy zamykała drzwi,
ostatni raz zerknęła na śpiącego chłopaka. Oddychał
spokojnie.
~*~
Jak tylko Ann i
Lily znowu znalazły się w Wieży Gryffindoru, zapukały do dormitorium Huncwotów.
Otworzył im Pettigrew i wpuścił do środka. Szybko odpowiedziały, co
podsłuchały. Gdy skończyły, Evans zauważyła zmartwienie na twarzach Gryfonów.
Cała trójka zgodnie wyszła z sypialni i udała się w stronę portretu. Przeleźli
przez dziurę i tyle ich widziała.
Blondynka poszła z
Lilką do dormitorium dziewczyn. Tam usiadła na łóżku i pozwoliła mówić Rudej o
Potterze jeszcze raz. Meadowes, która tego słuchała, wręcz nie mogła uwierzyć w
to, co się stało. James poważnie chorował? Przecież to był tylko upadek z
miotły! Dor z szeroko otwartymi oczami i buzią nie skomentowała nawet tej
sytuacji. Lily siedziała załamana na podłodze, obejmując ramionami kolana.
Bujała się raz do tyłu, a raz do przodu. Jak zaklęcie powtarzała pięć słów. To nie dzieje się naprawdę. Miały nie
wiele informacji, ale sama wiadomość, że leki nie działają zbijała je z
pantałyku. Za każdym razem, kiedy pielęgniarka podawała swoje magiczne
mikstury, pacjent był zdrów jak ryba w kilka dni. Jamesa nie było już prawie
dwa tygodnie. Zbyt długo. W trójkę zastanawiały się na głos, co mogło się
zmienić.
- Może Pomfrey pomieszała eliksiry...
- Nie, nie jest taka głupia. Może... Nie wiem! - krzyknęła
załamana Lil.
- Ja wiem. - Słaby głos Ann bardzo je zdziwił.
Obie spojrzały na współlokatorkę. Siedziała po turecku na
swoim łóżku z założonymi rękami.
Patrzyła tępo w ścianę na przeciwko. Zielonooka podeszła do
niej i usiadła na brzegu. Potem
położyła dłoń na jej ramieniu i spojrzała na nią pytająco.
- Ktoś dolał czegoś do leków - wyjaśniła, zaszczycając jedną i drugą spojrzeniem. - To oczywiste! - Czarna zasłoniła sobie ręką usta, a Lilka
spadła z łóżka. Ta teoria była całkiem możliwa. - No, bo zobaczcie...
Ktokolwiek by nie spadł z miotły, nawet z dziesięciu metrów, to normalnie pod
okiem Pomfrey byłby zdrowy w tydzień! A James... On jest tam strasznie długi
okres czasu! Ktoś mieszał w tym palce, najwyraźniej chce pozbyć się
Pottera... Tylko kto?
Tego jeszcze nie
wiedziały, ale miały zamiar się dowiedzieć. I to tak szybko, jak było możliwe. Tymczasem
wstrząśnięte poszły spać, nie myjąc się. Trudno, najwyżej wstaną o świcie i to
zrobią. Lily nie mogła jednak zasnąć. Kto mógłby zrobić coś tak okrutnego? To
ktoś z uczniów czy nauczycieli? A może z zewnątrz?
Było wiele pytań.
I żadnej odpowiedzi.