Ha, zdążyłam!
A tak poza tym to witam :D
Rozdział pisany długo, nie przeczę. Nie jestem w stanie go ocenić. Chyba jest taki przejściowy, bo dopiero w następnym będzie się działo :) Starałam się unikać powtórzeń, naprawdę. Mam nadzieję, że jest ich mniej, niż w pozostałym rozdziale... Nie zdążyłąm wysłać tego rozdziału do bety, ale jeszcze dzisiaj to zrobię i ewentualnie, wstawię sprawdzoną wersję. Oczywiście sama tę notkę sprawdziłam, ale wiadomo - mogło mi coś umknąć. Jest w tym rozdziale dużo Syriusza. Sama nie wiem czemu XD Mam nadzieję, że rozdzialik się Wam spodoba :)
Akcja z dedykami dalej jest! Także komentować, komentować!
Zapraszam do lektury
Panna Nikt
PS Rozdział dedykuję Mionce-Szalik :D Dziękuję za komentarz, czekam na Twoją opinię!
_______________________________
Rozdział 14. Pan Bałwan.
Kilka dni temu
wywieziono Jamesa Pottera ze szkoły do szpitala Świętego Munga. Był w bardzo ciężkim
stanie. Nie było żadnej poprawy od wypadku na miotle. Minęło od tego
bardzo dużo czasu, prawie miesiąc... Czas płynął stanowczo zbyt szybko.
Huncwoci snuli się po szkole, nie zwracając uwagi na śmiechy ludzi wokół.
Oczywiście każdy uczeń się zmartwił, kiedy dowiedział się, że wspaniały
szukający Gryffindoru wylądował w szpitalu. No może, oprócz Ślizgonów, którzy
wymieniali między sobą złośliwe uśmieszki. Większość Gryfonów myślała, że mieli
coś z tym wspólnego. Jednak dowodów jak nie było, tak nadal nie zostały
odkryte. O ile rzeczywiście były... Syriusz przestał jeść, Remus gorzej się
uczył, nawet Peter stracił apetyt na słodycze. Każdemu brakowało tego roześmianego
okularnika. Tego czasami, aż do bólu irytującego chłopaka. Tego czwartego...
Bez niego, nie byli już tacy sami. Nie byli Huncwotami. Ich humor udzielił się
dziewczynom, z którymi coraz rzadziej się widywali i rozmawiali. Raz nawet
Black się z nimi pokłócił...
'Chłopcy siedzieli w
Pokoju Wspólnym, wpatrując się w skaczące płomyki ognia w kominku. Nie dochodziły
do nich głosy innych uczniów. Dosiadły się dziewczyny. Lilka usiadła w fotelu, Ann
na podłodze, opierając się o jej nogi, a Dorcas stanęła przed kominkiem.
- Zróbcie coś! -
krzyknęła. - Cały czas gapicie się w ten ogień, jakby to mogło coś zmienić.
- Odsuń się - warknął
Pete. - Myślimy.
- Myślicie? - zakpiła.
- Nad czym? Jamesa tu nie ma, do cholery! Jest teraz bezpieczny w szpitalu!
- Och, przestań! -
Łapa wstał. - Uważasz, że wiesz wszystko? Nie martwisz się nawet o to, czy na pewno
jest z nim w porządku? Czy jeszcze w ogóle żyje?!
Dziewczyna zamilkła. O
tym faktycznie nie myślała. Wtedy włączyła się Ann, która nadal żywiła urazę do
Syriusza.
- Już nie przesadzaj!
To był tylko upadek z miotły...
Tego Gryfon nie
wytrzymał. Wstał i ruszył do dormitorium razem z Pettigrew. Obrażona Lorens pociągnęła
za sobą szatynkę do sypialni dziewcząt. Kiedy Lilka wstała, usłyszała wyprany z
emocji głos Lupina:
- Ktokolwiek, by go
nie truł, teraz ma utrudnione zadanie.
Ruda odwróciła się do
niego. Wpatrywał się w ogień, prawie nie mrugając.
- Wiem - wypaliła i
odeszła, nie czekając na odpowiedź.'
Tymczasem na
zewnątrz była już połowa grudnia. Śnieg zasypał większą część błoni, a drzewa straciły liście. Ptaki schowały się w Zakazanym Lesie. Nieliczne wylatywały
o świcie, śpiewając cicho tylko sobie znaną melodię. Wiatr uderzał o okna podczas
lekcji. Uczniowie słuchali powtarzających wciąż to samo nauczycieli. Każdy
czekał tylko na sobotę. Na chwilę wytchnienia.
Kiedy w końcu
nadeszła, wszyscy głęboko odetchnęli. Ann wzięła na poważniej naukę i mimo
wolnego dnia, odrabiała lekcje. Meadowes postanowiła zmienić coś w swoim życiu
i chciała odnaleźć w sobie duszę artysty, pisząc wiersze. A Lila... Ona
siedziała na szerokim parapecie w dormitorium owinięta miękkim kocem, czytając
godzinami grubą książkę. Po południu wysłała list do rodziców, a potem jeszcze
wstąpiła do biblioteki z Severusem. Od tygodnia przeszukiwali grube księgi,
pragnąc dowiedzieć się, na co zachorował Potter. Nie szło im najlepiej.
- Kolejna dawka - sapnęła dziewczyna, kładąc na jeden z
okrągłych stolików w bibliotece, stosik opasłych tomów. - Może tu coś
znajdziesz, ja idę szukać dalej.
Jak powiedziała,
tak zrobiła. W tym czasie czarnowłosy Ślizgon otworzył jedną z książek.
Przeleciał wzrokiem po spisie treści. Nic interesującego. Z kolejną - to samo.
Ale za trzecim razem... Otworzył księgę na stronie 394. Sunął palcem po
tekście, szukając słowa klucz. Znalazł. Pośpiesznie przeczytał cały akapit.
"Wernetum
Kalisivium to niezwykle groźna choroba. Najgorze jest to, że bardzo łatwo jest
nią kogoś zarazić. Nie tylko fizycznie, ale również przez eliksir. Jest on
niezwykle łatwy do uwarzenia. Wystarczy dodać tylko kilka kropel Wywaru Martwej
Śmierci zmieszanego z krwią testrala do Szkielego-Wzra. To zapewnia powolną
śmierć. Objawy tej choroby to, np. amnezja, długi sen, drgawki i wiele innych.
Przeważnie kończy się to śmiercią. Ponieważ ta choroba nie jest znana, i tylko nieliczni
znają jej objawy, zazwyczaj jest za późno na podanie antidotum, które w przeciwieństwie
do pierwszego eliksiru, jest nadzwyczajnie trudne do uwarzenia. Składniki
antidotum to..."
Dalej nie czytał. Przez kilka minut kojarzył fakty, a potem
zrozumiał. Potter miał umrzeć. Nie następnego dnia i nie za tydzień, ale może
za miesiąc, za dwa... Tysiące myśli krążyły mu po głowie. Wywar Martwej Śmierci?
Nigdy o takim nie słyszał, a przecież był mistrzem eliksirów. Co miał zrobić?
Iść do nauczyciela i dowiedzieć się czegoś więcej? Usłyszał głos Lilki.
- Znalazłeś coś? - spytała, jak zwykle z nadzieją.
- Nie, przykro mi. - Poklepał ją po ramieniu. Jego
przyjaciółka głośno westchnęła.
- To nie twoja wina - mruknęła i zaczęła zbierać książki ze
stolika, podsuwając mu nowe. Chciała zatrzasnąć księgę, w której znalazł
wzmiankę o chorobie, ale powstrzymał ją.
- Nie zabieraj jej - rzekł szybko. - Wypożyczę ją.
- Współczesne osiągnięcia czarodziejstwa? - zapytała,
czytając tytuł.
- Tak, całkiem zabawne. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co
Lilka również się uśmiechnęła.
Kiwnęła głową i
obładowana książkami, wróciła do regałów. Severus tak naprawdę nie wiedział,
czemu jej nie powiedział o tym, że jednak coś znalazł. Podejrzewał jednak, że
nie bez powodu, intuicja podpowiedziała mu taki, a nie inny ruch. Wziął książkę
pod pachę, wypożyczył ją i wyszedł razem z Lilką z pomieszczenia.
~*~
Kiedy Lily
przechodziła przez Pokój Wspólny, kierując się w stronę swojego dormitorium,
ktoś ją złapał za rękę. Na początku przestraszyła się, ale potem uświadomiła
sobie, że od minuty gapiła się na twarz Scotta i wyraźnie się rozluźniła.
Chłopak właśnie tłumaczył jej coś o jakiejś imprezie...
- To... przyjdziesz?
- A to impreza z okazji... - Spojrzała w jego niebieskie
oczy.
- No... To są moje urodziny...
- O, jejku! - wymsknęło jej się. - Ja... Bardzo chciałabym
pójść, naprawdę, ale... - Richardson zasmucił się. - Ale po tym, co stało się z
Potterem, nie za bardzo mam ochotę na zabawę... Przepraszam...
- To zrozumiałe - mruknął, ale było widać, że nie przypadła
mu do gustu odpowiedź Rudej.
- Przepraszam - powtórzyła. - Do zobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do sypialni. Zamknęła
drzwi i sięgnęła do swojej torby, leżącej na łóżku. Wyciągnęła pióra, atrament
i kilka pergaminów.
- Nie chciałabyś się przejść? - Usłyszała głos Meadowes.
Rudowłosa rozejrzała się po pokoju, sprawdzając czy to na
pewno do niej. Najwyraźniej tak, bo jak zauważyła, Ann nie było.
- Jasne, dokąd? - Wstała i podeszła do szatynki, która
siedziała po turecku na swoim posłaniu.
- Na błonia. Ulepimy bałwana, co ty na to? - Dorcas
uśmiechnęła się uroczo.
Ruda już dawno jej
takiej nie widziała. Ostatnio była taka przygaszona, mało się śmiała... A wtedy
promieniowała szczęściem. To poprawiło humor Evans. Z chęcią ubrała grubą kurtkę
i zimowe buty. To samo uczyniła też Czarna. Obie, rozmawiając, wyszły ze szkoły.
Mróz szczypał je w nos, ale to im nie przeszkadzało. Dawno nie były ze sobą sam
na sam. Brakowało im tego, choć szczerze lubiły Ann. Dorcas zaczęła formować
kulę śniegu, po chwili Lily do niej dobiegła i pomogła. Lepiły śnieżny brzuch bałwana
i wesoło sobie gawędziły, śmiejąc się od czasu do czasu. Czasami wychodzący uczniowie
patrzyli na nie z politowaniem, byli to siódmoklasiści, a czasami brali z nich
przykład, jak trzecioklasiści. Po godzinie połowa roboty została zrobiona.
- Teraz trzeba dać mu nos - mruknęła Dorcas. - Masz
marchewkę?
- Jasne, zawsze noszę ją przy sobie - odparła sarkastycznie
Lily, doprowadzając Dori do śmiechu.
- Ej, nie żartuj. Pan Bałwan potrzebuje nosa, musi oddychać
- powiedziała poważnie Dorcas. - Może Hagrid nam pożyczy?
Nie zastanawiały
się dłużej. Czym prędzej pobiegły do chatki gajowego. Gdy Lilka chciała zapukać
do drzwi, Meadowes ją powstrzymała. Wskazała ręką na ogródek za domem.
- Nie możemy - szepnęła dziewczyna. - To będzie kradzież!
- Tak, Lils, wsadzą cię do Azkabanu, za to, że ukradłaś marchewkę.
Nie panikuj, tylko ją pożyczymy, poza tym Hagrid na pewno chciałby, żeby jakieś
warzywko znalazło przyjaciela, prawda?
W końcu zielonooka poddała się i razem z przyjaciółką
zakradła do skromnego ogródka gajowego. Przechodziły skulone, w razie gdyby
Hagrid zapragnął wyjrzeć przez okno. Ostrożnie omijały nie zebrane jeszcze
warzywa.
- Chyba Hagrid nie zna się na ogrodnictwie. Już dawno
wszystko, by zebrał - stwierdziła Dor, podchodząc do tabliczki z napisem
"marcheweczki". - To co? Bierzemy?
- W końcu po coś przyszłyśmy - westchnęła Lilka.
Nie czekając ani chwili dłużej, Czarna wyciągnęła z ziemi
jedną.
- Chyba się nada - powiedziała, oceniając wielkość
marchewki.
Niezauważone wróciły do swojego bałwana. Usunęły zieloną nać
i wbiły w środek "głowy". Zostały im oczy i usta. Szybko znalazły
parę kamyczków. Po kilku sekundach Pan Bałwan, mógł nie tylko oddychać, ale też
mówić i widzieć.
- Nie ma rąk - zauważyła Lily i podniosła z ziemi dwa
patyki. Jeden wbiła po prawej stonie, a drugi po lewej. - No to...
skończyłyśmy.
Oddaliły się o dwa
kroki i spojrzały na swoje dzieło. Zaśmiały się głośno, widząc Pana Bałwana.
- Wiesz co, Lily? Brakowało mi tego.
- Czego? - Zerknęła na nią.
- Powrotu do dzieciństwa, beztroskiego zachowania, po prostu
zabawy... Czasu spędzonego z tobą - powiedziała i przytuliła przyjaciółkę. - Co
ty na to, żeby Pan Bałwan był znakiem naszej przyjaźni? - wyszeptała w jej
ogniste włosy.
- Czemu nie? - odparła Ruda, jeszcze mocniej ścisakając
Gryfonkę. - Dobra, dość, bo się poryczę - mruknęła Lilka. Czarna dostała niepohamowanego
napadu śmiechu. - Patrz, śnieg pada - oświadczyła zafascynowana Evansówna.
Faktycznie z nieba
spadały tysiące płatków śniegu, pokrywając bielą ich włosy, twarz i kurtki. Mogły
stać tak wieczność, nie odczuwając mrozu, który otaczał je ze wszystkich stron.
Wtedy Lil pomyślała o Jamesie. Zrobiło się jej go szkoda. Nie widział, nie czuł
tego na swojej skórze... Nie była nawet pewna, czy w ogóle zobaczy śnieg w tym
roku. Objęła Dori ramieniem i pociągnęła ją w stronę zamku, zostawiając Pana
Bałwana za sobą.
~*~
Lorens poszła do
sowiarni. Szybko odnalazła swoją sówkę Retro. Miała wielkie, brązowe i
błyszczące oczęta. Jej pióra miały kolor ochry. Ann uważała, że jej sowa była
wyjątkowa, choć była malutka. Dlatego ją kupiła. Była droga, ale stwierdziła,
że warto. Przywiązała do jej nóżki list, który skończyła pisać zaledwie dwie
minuty temu. Gryfonka pogłaskała Retro po dziobie, tamta po chwili wyfrunęła
przez okno. Dziewczyna patrzyła, jak leciała w dal. Na moment sama zapragnęła
uciec, odlecieć daleko... Szybko jednak wróciła do rzeczywistości.
Kiedy się odwróciła
i ruszyła w stronę wyjścia, usłyszała czyjeś kroki. Dopiero wtedy zdała sobie
sprawę, że pomieszczenie wcale nie było takie duże, jak myślała i doskonale
usłyszała oddech drugiej osoby. W sumie to nie był powód do niepokoju, ale coś
kazało jej ukryć się za filarem i czekać na rozwój wypadków. Zaraz... W sowiarni
oprócz niej znajdowały się jeszcze dwie osoby, nie jedna. Blondynka zaczęła
nasłuchiwać.
- Wyjście do Hogsmeade jest za tydzień, wtedy to zrobimy. -
To powiedziała kobieta.
- Ale czy ja muszę ci pomagać? To konieczne? - odparł z kolei chłopak.
- Przecież już o tym rozmawialiśmy. Dzień po tym, jak ten
Potter upadł z tej durnej miotły. I wtedy się zgodziłeś, Dylanie, pamiętasz?
Dylan, Dylan, Dylan... Coś mówiło jej to imię. Lorens otworzyła
usta ze zdzwienia, kiedy przypomniała sobie, że tak miał na imię chłopak
Dorcas. Gdy usłyszała zbliżające się kroki, wstrzymała oddech. Nie mogli jej nakryć.
Pierwszy raz zobaczyła dziewczynę, z którą rozmawiał Lyreen. Długie, czarne
włosy sięgały jej do pasa. Miała bladą cerę i drobną posturę. Gdy odwróciła się
na chwilę do Ślizgona, zobaczyła, że miała bliznę nad lewym okiem. Sama też była
w Slytherinie, co stwierdziła Blondi, zauważając herb tego domu na szacie
szkolnej.
- Jeśli się wycofasz, nie wyjdzie ci to na dobre - mruknęła
czarnowsłosa.
Dopiero gdy
zamknęły się za nimi drzwi, Ann wypuściła ze świstem powietrze z ust. Nie wiedziała,
jak to się stało, że jej nie zauważyli, ale była z tego zadowolona. Teraz
musiała powiedzieć wszystko dziewczynom. Odczekała minutę i wybiegła z
sowiarni, udając się do Wieży Gryffindoru. Nawet nie musiała przechodzić przez
dziurę w portrecie Grubej Damy, bo natknęła się na przyjaciółki wcześniej. Były
roześmiane i całe przemoczone. Zaciągnęła je na piąte piętro do łazienki
dziewczyn i wszystko im opowiedziała.
- Co? - Meadowes nie mogła uwierzyć w słowa blondynki. - Ale
przecież... Powiedział mi, że cały weekend siedzi nad książkami i uczy się do
testu. Czemu miałby kłamać? Nie, to niemożliwe. A nawet jeśli faktycznie tam
był, to rozmowa z innymi ludźmi to nie zbrodnia, prawda? Nie mogę mu tego zakazać...
- nawijała dziewczyna, nie zdając sobie z tego sprawy. - Ale powiedział mi...
Nie, chwileczkę... A co oni tam knuli? Zaraz, oni coś tam kombinowali w ogóle?
No, bo ja w to nie...
- Dorcas! - wrzasnęła Ruda, uciszając tym samym koleżankę. -
Pozwól dokończyć Ann, dobrze?
- Tak właściwie, to skończyłam - mruknęła blondynka, patrząc
uważnie na Lil. - Ale co oni mogą zrobić w Hogsmeade?
- Może ukraść ciastka. - Zaśmiała się, mimo powagi sytuacji,
Evans. - Wiecie co o tym myślę? Za bardzo się przejmujemy...
- A... nie przyszło wam do głowy, że to może Dylan otruł
Jamesa?
Wszystkie wstrzymały na chwilę oddech. Teoretycznie było to
możliwe, ale czy... Nie, Dylan nie mógł tego zrobić. Był chłopakiem Dori, a
przecież James grał z nią w drużynie i byli znajomymi... Nie, to wykluczone!
Ale z drugiej strony... Co kombinował z czarnowłosą w sowiarni? Dziewczyny były
rozdarte, ale najbardziej Dor. Coś przed nią ukrywał? Czemu? Od nadmiaru myśli
szatynka zaczęła wariować. Podchodziły jej do głowy niezbyt pozytywne
odpowiedzi.
- Dobra, później o tym pomyślimy - powiedziała w końcu
Meadowes.
Przyjaciółki
chętnie na to przystały i wyszły z łazienki. Ruszyły do Pokoju Życzeń. Nie
miały ochoty wchodzić do zatłoczonego Pokoju Wpólnego. Szybko znalazły się na
siódmym piętrze. Ann przeszła trzy razy pod ścianą, intensywnie myśląc o tym,
jaki ma być pokój. W tym samym czasie dziewczyny zdejmowały przemoczone kurtki
z ramion. Gdy w ścianie uformowały się drzwi, blondynka pchnęła je i weszła do
środka. Kiedy wszystkie trzy były w pomieszczeniu, Dorcas i Lils aż zaniemówiły
z wrażenia.
- Ann! - pisnęła Czarna.
Pokój był
niewielki. Właściwie to nie był pokój... To była łąka usłana dywanem z kwiatów. To ta sama polana, na której spędziły większość czasu ostatnich wakacji.
Niedaleko domu Lorens. Lily poklepała z uznaniem Blondi po ramieniu i usiadła
na zielonej trawie, wąchając intensywnie pachnące kwiatki. Po chwili obok niej
na trawę opadły Ann i Drocas. Spędziły tam parę godzin, rozmawiając i dobrze
się bawiąc. Na chwilę wszystkie problemy je opuściły. Nie myślały o Jamesie, o
sprawie z Dylanem, ani nawet o zadanich domowych! Po prostu leżały i słuchały
swoich głosów.
~*~
Wraz z początkiem
poniedziałku rozpoczęła się harówka. Dzień mijał mniej więcej w takiej
kolejności: lekcje, lekcje i jeszcze raz lekcje! Zajęciom
nie było końca. Nic dziwnego więc, że Remus, Syriusz i Peter byli zbyt
wyczerpani, by zrobić cokolwiek podczas przerwy na lunch. Siedzieli i gapili
się w jedzenie na talerzach. Pettigrew próbował coś przełknąć, Remmy dziobał widelcem
w sałatce, a Syriusz jedynie patrzył. Wiedział, że nie byłby w stanie niczego
zjeść.
- Black, zjedz coś... - wymamrotał Lupin, ziewając.
- Nie mam ochoty - odparł Łapa, z hukiem odkładając sztućce
na talerzyk.
Lunatyk tylko głośno westchnął. Jego przyjaciel prawie nic
nie jadł, od kiedy lekarze zabrali Jamesa. Namawiał go jeszcze chwilę, ale
potem i on zrezygnował. Glizdogon nic nie mówił. Wydawał się być zmartwiony i
przygnębiony. On jadł... mniej. O ile to w ogóle możliwe. Zabawne, że nieobecność
Pottera odbiła się na nich w taki, a nie inny sposób. W pewnej chwili
przysiadła się do nich Ann. Spojrzała na ich ponure miny i pełne talerze
jedzenia.
- Co z wami? Czemu nie jecie? - spytała zdziwiona.
Pettigrew mruknął pod nosem odpowiedź, jednak na tyle cicho,
że nie usłyszała. Gdy chciała powtórzyć pytanie, ktoś wpadł jej w słowo:
- Oj, Potterka nie ma, to przechodzicie na dietę? - Wszyscy
usłyszeli pełne zadowolenia syczenie.
Gryfonka uniosła
wzrok i ujrzała TĄ ciemnowłosą Ślizgonkę z sowiarni. Dziewczyna pochylała się
nad Huncwotami i udawała zatroskaną, jednak radość w oczach i szczęśliwy głos
zdradził ją. Dopiero wtedy Lorens zobaczyła fragment tatuażu wystającego spod
rękawa szaty. Nim jednak uważniej się mu przyjrzała, czarnowłosa podeszła do
Syriusza, uniemożliwiając jej dalszą obserwację.
- Martwisz się o niego, co? - mruknęła mu do ucha, ale i tak
pozostała trójka doskonale to słyszała. - Myślisz, że się mu pogorszy, hm? Na
twoim miejscu nie dawałabym mu dużo szans na powrót do tej szkoły. - Stukała
paznokciami o blat stołu. - Nawet nie myślałabym, że go jeszcze zobaczę, bo...
Szczerze? Raczej nie wróci. - Posłała mu złośliwy uśmieszek. Black starał się
ją ignorować, ale nie wychodziło mu to najlepiej. - A tak poza tym... Wiem, co
robiłeś, kiedy nie było cię na zaklęciach. - To wytrąciło Gryfona do reszty.
Podniósł się z hukiem i teraz patrzył na Ślizgonkę z góry - był od niej o wiele
wyższy.
- Skąd wiesz? - warknął, a Remus i Peter patrzyli na niego
uważnie. W sprawie nieobecności na lekcji milczał, jak zaklęty. Ślizgonka zaśmiała
się.
- A więc to było coś złego? - rzekła, otrzymując zamierzony
efekt.
Wtedy Huncwoci i
Blondi zdali sobie sprawę, że w Wielkiej Sali panuje grobowa cisza. Wszyscy zebrani
patrzyli na ich stół, uważnie śledząc każdy ruch chłopaka z Gryffindoru i
poczynania Ślizgonki. Ann nie wiedziała, jak długo się im przysłuchują, ale
doszła do wniosku, że chyba na tyle długo, by wiedzieć, że Black coś kombinował
tamtego dnia, gdy opuścił zajęcia profesora Flitwicka. Gryfonka zerknęła w
stronę podestu. Stół nauczycieli świecił pustkami. A więc nie było nikogo, kto
w razie wypadku powstrzymałby nieprzyjemną awanturę między młodym Blackiem,
a... No właśnie, jak ona się nazywała?
- Posłuchaj mnie, Maters. To co działo się wtedy i to co
dzieje się z Jamesem nie ma ŻADNEGO znaczenia dla ciebie ani twoich głupich
domysłów. Po prostu idź do swoich znajomych i zajmij się własnym życiem, bo z
tego co widzę, na razie takowego nie masz. - Po sali rozległy się okrzyki podziwu
dla Syriego.
Wtedy blodynce się
przypomniało. Connie Maters, czyli największa plotkara wszech czasów, upierdliwa
dziewczyna, pragnąca zaznaczyć swoją obecność na tle innych uczniów szkoły,
chcąca dokuczyć każdym możliwym sposobem, ale przede wszystkim wtykająca nos w
nie swoje sprawy. Connie zawsze upokarzała słabszych, jednak wszystkie jej
ofiary były przedtem "uśpione". Na tym polegał sukces Maters. Był
niewidzialna, nikt nie widział, jak szpiegowała, a przecież na pewno to robiła.
Lorens zerknęła na Glizdogona i Lunatyka. Wydawali się być nieco wstrząśnięci
zaistniałą sytuacją, jednak wciąż byli opanowani. Zwłaszcza Lunio. Jego twarz
nie wyrażała żadnych emocji, ale ona patrzyła tylko na jego oczy. To właśnie
one mówiły, a wręcz wrzeszczały, że blondyn jest zdziwiony i jednocześnie
smutny. Ann domyśliła się, że to z powodu Blacka, który najwyraźniej i
Huncwotom nie wyjawił, co porabiał w czasie lekcji.
- Cóż, dobrze, że przynajmniej ty masz... A nie, czekaj! To
ty jesteś tym, który podsłuchiwał rozmowy koleżanek? - spytała kąśliwie Maters.
- Ach, tak to ty - syknęła, a wśród pozostałych rozszedł się szmer podnieconych
szeptów. Czarnookiemu stanęła przed oczami sytuacji z początku roku. Jak ona
się o tym dowiedziała? Huncwot zmierzył ją wzrokiem.
- Wiesz, co? Nie będę marnował czasu na taką głupiutką i
bezmyślną dziewczynkę jak ty - odparł sucho. Kiedy usłyszał pomruk zgody
pozostałych Gryfonów i innych uczniów, uśmiechnął się do Maters. Jej ręka
niebezpiecznie zadrżała.
- Racja, wracaj do swoich... koleżków. - Spojrzała na Petera
i Lorens. - I do tego psa - rzuciła, kierując swój wzrok na Remmy'iego. Kiedy
dziewczyna nie spotkała się z żadną reakcją, ze strony "publiczności",
wyszła szybkim krokiem. Gdy trzasnęły za nią drzwi, wszyscy, ale to bez
wyjątku, patrzyli na ciężko oddychającego Lupina.
~*~
Kilka minut później
Syriusz wybiegł z Wielkiej Sali, zostawiając za sobą głuchy odgłos swoich kroków.
Przez chwilę zdziwieni uczniowie wciąż rzucali niepokojące spojrzenia w stronę
stolika Gryfonów. Lupin zmusił się do przełknięcia sałaty, a Peter dyskretnie
poklepał go po plecach, dodając otuchy. W końcu Remus odłożył z hukiem sztućce
i wstał bez słowa. Odprowadzony setkami spojrzeń zniknął za ogromnymi drzwiami.
Nie odwrócił się ani razu. Doszedł do schodów. Przeszedł je w wilczym tempie,
pokonując dwa stopnie naraz. Oddychał coraz szybciej.
Skąd wiedziała?
Przez głowę
przelatywały tysiące myśli i teorii co do tego. Minął Irytka, nawet go nie
zauważając. Gdzieś z oddali dochodziły głosy. Przystanął na sekundę. To
wystarczyło, by mógł zidentyfikować do kogo należały. Ruszył biegiem przed siebie.
Skręcił w prawo. Zostało mu już tylko kilkanaście metrów do kolejnego skrętu.
Biegł coraz szybciej.
- Jak się o tym dowiedziałaś?
Miał wrażenie, że jego nogi nawet nie dotykały podłogi.
Unosiły się trochę nad ziemią, dając uczucie lekkości. Nie czuł zmęczenia.
Wręcz przeciwnie - był pełny energii.
- Odpowiedz!
Stopy odrywały się z zadziwiającą łatwością od podłoża.
Został tylko metr.
Wtedy usłyszał jęk. Przerażający, pełen bólu syk.
Skręcił i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Black trzymał
Connie za ramiona mocno przyciskając do ściany. Włożył w to tak wiele siły, że
aż pobielały mu knykcie. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, a oczy nie wyrażały
niczego oprócz złości. Ślizgonka zwijała się z bólu i wykrzykiwała:
- Zostaw mnie, zostaw!
- Łapo...
Remmy podszedł do
przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu. Czarnowłosy puścił dziewczynę, która upadła
na ziemię, cicho popłakując. Nie wyglądała najlepiej. Miała czerwoną twarz,
drżące usta i szkliste oczy. Blizna nad lewym okiem połyskiwała zadziwiająco.
Podparła się ręką, próbując wstać. Za nic jednak nie mogła tego zrobić. Lupin wyciągnął
w jej stronę ramię i podtrzymał na biodrze. W końcu Maters stanęła na nogi. Gdy
tylko to nastąpiło, odskoczyła od blondyna, porwała swoją torbę leżącą koło
ściany i odbiegła w drugą stronę.
- Jesteście nienormalni! - wrzasnęła. Jej głos drżał od
nadmiaru emocji.
Po kilku sekundach zniknęła za rogiem.
- Co ty... - zaczął Lunatyk, ale przerwał, napotykając wzrok
Syriusza.
- Ona cię obraziła, Remusie. Nie będę tego tolerować -
rzekł, idąc w stronę korytarzowego okna. - Widziałem, jak bardzo czułeś się
zażenowany przy tych wszystkich ludziach. Czułem tą napiętą atmosferę, dopóki
nie wyszła. Musiałem to zrobić. Ty zrobiłbyś to samo, prawda?
Gryfon milczał. Patrzył w czarne oczy przyjaciela i głośno
oddychał. Miał raję, on zrobiłby to samo. Na tym polegała przyjaźń. Wsparcie,
zaufanie, lojalność. Znał go nie od wczoraj i mógł się tego po nim spodziewać.
Syriusz Black zawsze stawał w obronie przyjaciół.
- Tak, też bym o zrobił - mruknął po długiej chwili
milczenia Lupin. - Ale wiesz, że mogłeś jej coś zrobić?
- Prędzej ty - odparł Łapa, śmiejąc się. - Gdybyś złapał ją
zbyt mocno, już nie miałaby ręki. Ach, ty i ten twój "futerkowy
problem"… - westchnął głośno, po czym przytulił Remusa.
Tulili się przez sekundę, po czym odskoczyli od siebie, gdy
Remmy raczył mu wypomnieć, iż w tamtej chwili wyglądali jak baby. Przybili
sobie piątki i z uśmiechem poszli na siódme piętro. Przeszli przez zatłoczony
Pokój Wspólny i ruszyli do dormitorium. Kiedy znaleźli się w pokoju, Lupin uświadomił
sobie jak bardzo ważni są dla Syriusza przyjaciele. Przecież był skłócony z
rodziną, miał tylko ich. Tak naprawdę Huncwoci byli jego braćmi. Gryfon
przeczesał palcami swoje włosy, sięgnął po grubą lekturę i pogrążył się w
kombinacji kilkunastu liter zapisanych ciągiem.
Od czasu do czasu
zerkał na leżącego na łóżku Syriego. Oddychał spokojnie, ale Remus wiedział, że
w środku toczy się prawdziwa walka między tęsknotą za Jamesem a troską o pozostałą
dwójkę.