Witam wszystkich! :D
Rozdział pisany, cholibka ile ?! Aż trzy tygodnie?!
Tak, prawda, niestety. Tak wyszło. Ale jest!
Ma 10 stron, więc myślę, że to Was zadowoli, choć ociupinkę :) Ostatnio mało Lily - zmieni się. Mało Jamesa - zmieni się. A właśnie! James - nic nie zdradzam, oprócz tego co napisałam wcześniej. Niespodzianka i tyle :D Muszę powiedzicć coś na usprawiedliwienie za to czekanie. Otóż... Szkoła. Chyba wszyscy to znają. I mnie nie oszczędziła :(
Jak minęły mikołajki? :) Jakieś fajne prezenty? Spadł już u Was śnieg? Bo u mnie nie :( Jak już zimno, to na całego!
Gadam od rzeczy XD Cóż, rozdział dedykuję Marii Wajdzik :) Liczę na Twój komentarz również pod tym rozdziałem! :)
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Panna Nikt
[EDIT] Błędy poprawione :)
_____________________________
Rozdział 15. cz. II ”Świąteczne” klimaty.
Rozdział pisany, cholibka ile ?! Aż trzy tygodnie?!
Tak, prawda, niestety. Tak wyszło. Ale jest!
Ma 10 stron, więc myślę, że to Was zadowoli, choć ociupinkę :) Ostatnio mało Lily - zmieni się. Mało Jamesa - zmieni się. A właśnie! James - nic nie zdradzam, oprócz tego co napisałam wcześniej. Niespodzianka i tyle :D Muszę powiedzicć coś na usprawiedliwienie za to czekanie. Otóż... Szkoła. Chyba wszyscy to znają. I mnie nie oszczędziła :(
Jak minęły mikołajki? :) Jakieś fajne prezenty? Spadł już u Was śnieg? Bo u mnie nie :( Jak już zimno, to na całego!
Gadam od rzeczy XD Cóż, rozdział dedykuję Marii Wajdzik :) Liczę na Twój komentarz również pod tym rozdziałem! :)
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Panna Nikt
[EDIT] Błędy poprawione :)
_____________________________
Rozdział 15. cz. II ”Świąteczne” klimaty.
Po niespokojnej
nocy nastał dzień. Przez niektórych bardzo długo wyczekiwany. A mianowicie -
sobota. Większość wychodziła do Hogsmeade, a mniejsza część postanowiła zostać
w zamku i przygotować się do wyjazdu, gdyż już w niedzielę ze stacji miał
odjechać pociąg Hogwart Express. Uczniowie z nieskrywaną radością marzyli o
spotkaniu z rodziną czy znajomymi ze świata mugoli.
Śnieg wesoło prószył
za oknem, a całe błonia były nim zasypane. I choć zamek ogrzewano, trzeba było dmuchać w dłonie i otulać się dodatkowymi swetrami. Na każdym kroku można było
ujrzeć pięknie udekorowane choinki czy usłyszeć kolędy śpiewane przez duchy.
Śmiechy Hogwartczyków było słychać dosłownie wszędzie. Wszyscy porzucili
książki i szaty szkolne, zostawiając je głęboko upchnięte w kufrach lub pod
łóżkiem. Uczniowie czuli tylko nadchodzące święta.
- Ann! - sapnęła Lily. - Pospiesz się!
Blondynka w pośpiechu zapięła kurtkę i wybiegła na szkolny
dziedziniec. Biegiem pokonała trzydzieści metrów i wpadła do ruszającego
powozu. Nie był przez nic prowadzony. Gryfonka oddychała głośno, próbując
włożyć rękawiczki na zamarznięte ręce.
W drodze do wioski
towarzyszyły jej śmiechy przyjaciółek i ich wesoła paplanina. Ona w tym nie
uczestniczyła. Była zbyt pochłonięta myślami. O powrocie, o domu, o rodzinie...
Z niewiadomych powodów odetchnęła z ulgą, gdy dojechały na miejsce. Wyszły z
pojazdu i stanęły koło siebie.
- To gdzie najpierw? - zapytała Meadowes, która była w dużo
lepszym nastroju niż dwa dni wcześniej. - Proponuję Miodowe Królestwo albo
Zonka, co wy na to?
- Nie - zaprotestowała Ruda. - pewnie jest tam cały tłum
ludzi. Lepiej chodźmy do Scrivenshafta...
- To ten sklep z piórami? - spytała Lorens, skacząc w
miejscu z zimna.
- Nie tylko - odparła tajemniczo Evansówna.
Ruszyły przed siebie główną drogą. Minęły
zatłoczone zakłady. Kiedy dotarły na koniec uliczki, okazało się, że
Scrivenshaft wcale nie był opustoszały, jak im się wydawało. Otworzyły drzwi,
uruchamiając dzwonek wiszący nad nimi. Po lokalu przechadzało się sporo ludzi,
często biorąc coś z zamiarem zakupu. Ściągnęły czapki i nieznacznie rozpięły
płaszcze. Placówka okazała się większa, niż zapamiętały. W powietrzu unosiła
się przyjemna woń pieczonych pierniczków, a na ścianach zawieszono radujące
społeczeństwo tabliczki - "PRZECENA!
NAWET O 50%".
Dziewczyny podeszły
do jednej z półek i rozejrzały się w poszukiwaniu prezentów dla bliskich. Dor
zainteresował ogromny, czarny budzik, który stawiał czarodzieja na nogi,
wykrzykując w kółko na cały regulator jedno zdanie.
- Wstawaj, śmierdzący leniu! - Meadowes śmiała się w
niebogłosy, a napotykając pobłażliwe spojrzenie współlokatorek, wykrztusiła dwa
słowa:
- Dla brata... - Po czym wzięła urządzenie w dłoń i
wyciszyła. - Ale będzie frajda!
Ann doszła do stoiska z gitarami. Dostrzegła jedną w tonacji
ciemnego brązu z pozłacanymi strunami. Kołki do napinania strun były koloru
czekolady. Stanęła jak wyryta i gapiła się na instrument przez kilka minut, gdy
w końcu Lilka potrząsnęła nią.
- Halo! Ziemia do Ann! - Zaśmiała się. - Patrzysz na tą
gitarę i patrzysz. Weź ją do ręki, mówię ci będzie jeszcze lepsza... - A widząc
jej niedowierzającą miną, dodała: - Na serio, bierz ją.
Lorens spoglądnęła na instrument. Czemu tak ją oczarował?
Czym? Mimo wszystko wyciągnęła dłoń w jego stronę. A po chwili jej palce
poczuły gładkie, lakierowane drewno. Podniosła prawe kolano, oparła na nim
brzeg gitary, a lewą ręką przyłożyła do "szyjki". Kiedyś tata ją
uczył, jak się gra. Wywołała z zakamarków pamięci ten dzień i delikatnie, prawie
w ogóle, zjechała prawą ręką w dół, zahaczając o struny.
- Nie, nie mogę - odparła, gdy tylko do jej uszu dotarła
muzyka. - To nie dla mnie...
- Właśnie, że tak. To twoja bratnia dusza - przyznała Czarna
i zaczęła grać na niewidzialnej gitarze. - Widzisz? Ja tego nie potrafię!
- Kup ją - doradziła Ruda. - Pasuje ci...
- Ale to nie miał być prezent dla mnie, tylko dla... mamy i
taty! - protestowała Lorens. - Poza tym jest za droga, nie starczy mi na nic
więcej...
- Myślę, że rodzice chcieliby, żebyś ją kupiła - stwierdziła
Meadowes. - Byliby szczęśliwi.
- Nie - jęknęła Blondi. - Nie przekonujcie mnie, nie mogę...
Odłożyła instrument z wielką niechęcią. Natychmiast ktoś
inny ją chwycił.
- Em, przepraszam, ja biorę tą git...
- Ale ją odłożyłaś - zauważyła kobieta, która stała obok. -
To jednoznaczne z...
- Biorę ją - oświadczyła Ann i wyrwała z jej rąk czekoladową
piękność. - Idziemy?
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Nie, nie biorę jej - przedrzeźniała ją Lilka, a policzki
Lorens pokryły rumieńce.
- Oj, no dobra... Zmieniłam zdanie.
~*~
Pół godziny później
wyszły ze sklepu obładowane torbami. Evans kupiła złotą broszkę dla mamy,
średniowieczną fajkę dla ojca i garść świecących kuleczek dla siostry, które
odpowiadały za takie same funkcje jak lapmy. Wiedziała, że i tak ich nie
przyjmie, więc wybrała te, co jej się na pewno nie spodobają, a za to ona,
Lily, pokochała od pierwszego zaświecenia. Dor opatrzyła się w srebrne kolczyki
dla matki, radio, które samo wybierało piosenki dla taty i oczywiście gadający
budzik dla starszego brata. Natomiast Ann dźwigała futerał na gitarę, w którym
łatwo się domyślić, co było.
- Wstąpimy na czekoladę? - spytała Meadowes. - Muszę się
rozgrzać. Zimno jak diabli.
- O, tak! - przytaknęła zielonooka. - Jestem za!
W zasadzie
blondynka nie miała nic do gadania, choć i tak zamierzała wziąć filiżaneczkę
kakao. Podreptały w stronę centrum i niedługo potem odnalazły bar Pod Trzema
Miotłami. Weszły do gospody, otrzepały się ze śniegu i rozpięły kurtki. Dopiero
wtedy zorientowały się, jaki panował tam tłok. Widocznie klientów wciąż
przybywało. Ktoś wpadł na nie z prawej strony i Lorens o mało nie upuściła
swoją nową zdobycz.
- To bez sensu! - powiedziała, starając się przekrzyczeć
harmider. - Za nic nie znajdziemy miejsca, lepiej zamówmy coś na wynos... -
Dziewczyny potaknęły ponuro. Żadna nie chciała opuszczać ciepłego baru, ale nie
było innego wyjścia.
Dori przecisnęła
się przez tabun ludzi i w końcu stanęła przy ladzie. Zamówiła trzy mleczne
czekolady na wynos i po paru minutach wróciła z trzema tekturowymi kubkami w
dłoniach.
- Zabierać to! - wrzasnęła. - Parzy mi skórę!
Przyjaciółki parsknęły śmiechem, ale posłusznie wzięły swoją
porcję. Wyszły na zewnątrz, a zimne powietrze powitało je z otwartymi
ramionami.
- G-g-gdzie teraz? - zapytała Lil, szczękając zębami.
- Z-z-znam pewne miejsce - odparła Meadowes.
Dziewczyny poszły
za nią, ogrzewając dłonie parującymi kubkami. Szły przez kilka minut, czasami
grożąc Doruś za zbyt długą podróż. W końcu doszły do wielkiego, zamarzniętego
jeziora. Lily i Ann były tam po raz pierwszy, ale nie Dorcas. Już kiedyś tam
przyszła. Syriusz ją tam zaprowadził i... to wtedy ją pocałował. Gryfonka
odepchnęła od siebie powracające wspomnienia, nie pozwalając im... Za późno.
Znów poczuła te pocałunki na swoich ustach, dotyk tych palców na twarzy... Po
co tu wróciła? Przecież ona i Syriusz to już przeszłość... Choć tak naprawdę
nigdy nie byli razem. Black nigdy nie zapytał czy chciałaby być jego dziewczyną
ani nie podarował kwiatów... Nie było o czym gadać. Kwiaty. Dylan. Zerwanie.
No, nie! A teraz on!
W przypływie
nagłego zdenerwowania wzięła duży łyk gorącej czekolady. Płyn rozlał jej się w
ustach, zostawiając za sobą gorące uczucie ciepła. O, tak... Tego potrzebowała
w śnieżny, zimowy dzień. Jej ciało momentalnie się rozgrzało.
- Świetnie tu - odparła Lily, stając koło niej. - Jak w
jakiejś bajce czy coś.
- Nasz świat jest bajką - zauważyła Lorens, która do nich
dołączyła.
Stały tak we trzy, wpatrując się w jezioro przed sobą.
Otaczała je mgiełka ich wydechów, ale zdawały się przestać odczuwać chłód.
Nagle gorąca czekolada Evans upadła na ziemię, rzeźbiąc własne dróżki w stronę
zamarzniętego jeziora. Przyjaciółki spojrzały na nią pytająco, a ona tylko
wskazała głową centrum. Ponad dachami domów i gospodarstw unosiły się kłęby
dymu. Pożar. Na pewno.
~*~
Pobiegły czym
prędzej w stronę wioski. Zostawiły swoje pakunki na ziemi i pognały przed
siebie. Dotarły w błyskawicznym tempie. Zdyszane rozglądały się po niebie,
próbując ocenić, który budynek płonął. Zobaczyły, jak tłum wchodził w
głąb miasteczka. Podążyły za nim. Czarnej zdawało się, że zobaczyła Dylana w
tej zgraji ludzi w towarzystwie Alyson Dark, dziewczyny, która zrzuciła Jamesa
z miotły. Potem jednak zniknęli jej z oczu.
Były rozgrzane po
morderczym biegu, ale wiatr wiał tak silnie, że już wiedziały, że się
rozchorują w najbliższym czasie. Ann zakaszlała. Opatuliła
się kurtką i nałożyła ponownie rękawiczki. Trzęsła się z zimna, prawdopodobnie już była
chora.
Usłyszały pełne
strachu wrzaski mieszkańców i turystów, a wkrótce na własne oczy zobaczyły dom smagany
jęzorami ognia. Ściany były kompletnie osmolone, a z dachu nie pozostało nic.
To już była ruina. Wydawało się, że za chwilę ogień przeniesie się na inne
budynki. Ktoś biegł po wiadro zimnej wody, a ktoś inny zasypywał dom śniegiem.
W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach. Gryfonki przyłączyły się do
gaszenia pożaru, a potem odeszły na bok.
- Ktoś był w środku? - zapytała Ruda jakiejś kobiety.
Ona tylko głośno załkała. Po chwili wzięła głęboki oddech i
odrzekła łamiącym się głosem:
- Rodzice i czwórka dzieci. - Wymieniła ich wiek: -
Dziesięć, sześć, trzy i dwa lata. Wszyscy nie żyją.
Zapanowała cisza.
Nikt się nie odezwał, a słowa kobiety zawisły w powietrzu. Nikt nie przeżył... Lorens
zaniosła się płaczem, Dor osunęła się na ziemię, a Lila wpatrywała się tylko
tępo w dom. A raczej w miejsce, gdzie kiedyś stał. Nie znały tych ludzi, ale i
tak czuły żal. Ogromny ból gdzieś w środku. W sercu. Czy to mogło kiedyś
spotkać i ją? To sprawka Voldemorta i Śmierciożerców? Zielonooka przetarła
załzawione oczy. Pomogła wstać Meadowes, która była zbyt osłabiona, by zrobić
to samodzielnie. Po czym otoczyła ramieniem Blodni i westchnęła głęboko. Nie
mogły się załamać. Musiały wracać.
Zahaczyły o jezioro
i zabrały swoje rzeczy, na szczęście nikt ich nie zabrał i nie przemokły
bardzo. Doszły do czekających powozów w towarzystwie
ponurych nastrojów i plączących się nóg. Wsiadły, szybko stawiając każdy krok,
jakby nieprowadzone przez nikogo ani nic pojazdy miały niespodziewanie
odjechać. Gapiły się bezmyślnie w szyby. Wciąż dostrzegały spaliny.
To mogła być jedna
sekunda. Tylko tyle potrzeba było czasu, by wzniecić pożar. I tyle, by nikt się
nie uratował. To był stary dom z drewna i ogień pewnie szybko się rozniósł. A
potem, jak za dotknięciem różdżki wszystko poszło z dymem. Nie zostało nic.
Żadna pamiątka. Żaden człowiek. Był tylko smog. Szary, zabierający życie dym. I
ten czerwony odcień ognia. Te gorące języki smagające ściany, meble, ciała. Każdego
dnia ktoś umierał, ale nie zawsze z własnej winy. Czasami było to... morderstwo
z premedytacją.
- To był Dylan. - Głos Dorcas był lodowaty, ale mimo
wszystko słaby. - To on, na pewno.
~*~
- Czemu te święta nie mogą być normalne? - Black siedział na
swoim łóżku i przeglądał mugolskie czasopismo, Peter pakował swoje manatki do
kufra, gdyż miał wyjechać następnego dnia, a Remus, który zrobił to już dawno
temu, stał na środku sypialni i nerwowo gestykulował.
- A co nie jest normalne, Luniu? - spytał, nawet na niego
nie patrząc, Syriusz.
- Jeszcze pytasz - prychnął Gryfon. - Najpierw Jim, a teraz
ten pożar.
- Co? Jaki pożar? - Glizdogon wyglądał na zdezorientowanego.
Lupin jęknął ze zniecierpliwienia.
- Pożar w Hogsmeade, Peter. Mówiłem ci, że Barry z
Zielarstwa wrócił z wioski i wszystko mi opowiedział. Słuchałbyś mnie czasem -
rzucił i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Nikt go nie
słuchał, nie zwracał na niego uwagi. Błyskawicznie przeszedł przez Pokój
Wspólny. Przelazł przez portret i zszedł po schodach na piąte piętro. Ruszył w
stronę łazienek Prefektów. Kiedy już się w niej znalazł i sprawdził czy nikogo
nie było podszedł do umywalek. Ochlapał twarz i ręce zimną wodą, licząc na
orzeźwienie.
Czuł się...
dziwnie. Jakby cierpiał, bo ktoś inny czuł ból. Był rozdrażniony, zdekoncentrowany.
Rozdarty. Smutny. Co to wszystko miało znaczyć? Nie wiedział, czy to było
związane z pożarem, ze szkołą albo z nadchodzącymi świętami. Oparł się niedbale
o umywalkę i poczochrał sobie włosy. Gdy zamknął oczy, zobaczył tylko
pochłaniającą go czerń.
Znajdował się w
Świętym Mungu. Poznał to od razu, gdyż bywał tu często, odwiedzając chorego dziadka
kilka lat temu. Pierwsza myśl, która przyszła mu go głowy to:
"James!". Czy znalazł się tam, by go zobaczyć? Ale to nie miało
sensu. Wtem zobaczył pana Pottera. Wiedział, że pracował jako auror. Był
starszą wersją swojego syna. Jak dwie krople wody. Te same włosy, oczy i prostokątne
okulary na nosie. Remus podążył za nim. Ojciec Jima szedł długim, wyczyszczonym
do połysku korytarzem. Kiedy jednak wchodził do jakiegoś pomieszczenia, Lupin
nie ujrzał Rogacza.
Pokój był
niewielki, ale spokojnie pomieścił duże łóżko, kilka sprzętów do mierzenia
ciśnienia i innych rzeczy, malutką umywaleczkę i trzy krzesła w pobliżu posłania.
Na łóżku leżała jakaś podstarzała kobieta, była nieprzytomna. Miała siwiejące,
sterczące włosy i usłaną sińcami twarz. Oddychała wolno, prawie
niedostrzegalnie. Pan Potter podszedł do małżeństwa i starca przy łóżku kobiety.
- Matt - powiedział i uścisnął wysokiego mężczyznę. -
Elizabeth. - Pocałował stojącą obok
blondynkę w rękę.
- My się chyba nie znamy. - Remmy usłyszał w tym zdaniu
wyraźnie francuski akcent. Staruszek wyciągnął dłoń w stronę Charlusa. - César
Daquin - "A więc Francuz..." pomyślał Lunatyk i stanął obok, by
lepiej się mu przyjrzeć. Stara, zmęczona twarz i te brązowe oczy... Tak, te
oczy mu kogoś przypominały. Wystarczyła sekunda, żeby przypomniał sobie, o kogo
mu chodziło. Ann. To takie oczywiste.
- Charlus Potter. - Uścisk dłoni.
Gdy jedno
urządzenie zapiszczało, Francuz natychmiast wrócił do łóżka, jak domyślał się Remus, swojej żony. Rozpoznał starca ze sklepu miotlarskiego na Pokątnej.
- Matt, możemy porozmawiać? - Obaj wyszli z pokoju i stanęli
na korytarzu, a razem z nimi Lupin.
Czuł się jakby zaglądał w czyjeś wspomnienie, ale postanowił
później nad tym pomyśleć. Kim był ten cały Matt? Wyglądał na
czterdziestoletniego faceta, zmęczonego życiem. Był dobrze zbudowanym mężczyzną,
choć Gryfonowi zdawało się, że był jakoś dziwnie... wychudzony. Domyślił się,
że to ze stresu. Na twarzy Matta dostrzegł kilkudniowy zarost.
- Co się stało? - Pierwszy odezwał się tata Jamesa.
- Caroline... Śmierciożercy ją dopadli w ministerstwie... -
Brunet umilkł na chwilę, a potem dodał łamiącym się głosem. - Godzinę temu
stwierdzili zgon, ale potem okazało się, że jednak żyje... Ledwo, ale jednak...
- Charlus poklepał go po plecach. - Biuro zostało doszczętnie zniszczone...
- Wiem - odpowiedział pan Potter. - Dostałem wiadomość od
Gwina.
Lunio przetrawił usłyszane informacje. Niejaka Caroline pracowała
w Ministerstwie razem z panem Potterem i najwyraźniej też z Mattem...
- Czy Elizabeth...?
- Jest jej ciężko, nie radziłbym pytać o... to zajście z
Caroline.
- Jasne - odparł pospiesznie auror. - Rozumiem.
Zza rogu wyłoniła
się pielęgniarka z tacą leków i przeróżnych eliksirów. Podeszła do nich
i uśmiechnęła się blado. Była niskiego wzrostu, przeciętnej urody. Pełne usta
podkreśliła czerwoną szminką.
- Panie Lorens... - odezwała się, a Remmy zamarł. Co
powiedziała? Lorens? To był ojciec Ann? - ...kolejna dawka, jeśli chcemy
utrzymać Caroline przy życiu, czy będzie pan chciał...
Drzwi do pokoju, w którym leżała Caroline, otworzyły się ze
skrzypnięciem. Wyłoniła się Elizabeth. Miała czerwoną, zapłakaną twarz, z jej
oczu lały się łzy. Drżącym ruchem głowy przekazała wiadomość. Nie było już kogo
utrzymywać przy życiu.
Blondyn otworzył
oczy. Leżał skulony na podłodze w łazience Prefektów. Oddychał szybko.
Zrozumiał ten obraz, wspomnienie czy cokolwiek to było. Jeśli się nie pomylił,
to babcia Ann... nie żyła. Umarła. Stanął na nogi i chwiejnym krokiem podszedł
do umywalek. Odkręcił kurek, pozwalając zimnej, bieżącej wodzie spłynąć do
kanału. Tym razem włożył pod kran całą głowę. Po plecach przebiegły dreszcze, gdy
poczuł jak woda schładzała jego kark. Przejechał dłonią po twarzy i włosach, wyciskając
z nich ciecz. Zastanawiał się, czy to co ujrzał zdarzyło się naprawdę i
dlaczego... to ON to zobaczył, a nie Ann. Kojarzył i układał po kolei wszystkie
fakty. Po czym doszedł do wniosku, iż to całe zajście w łazience było dziwne,
to jednak prawdziwe. Przejechał dłonią po mokrych włosach. Ściągnął mundurek i
koszulkę, a potem wytarł nią włosy. Szatę nałożył na gołą pierś. Gdy jego
czupryna nadawała się jako tako na ujrzenie świata zewnętrznego, skierował się
do drzwi. Przystanął z ręką na klamce. Co miał zrobić? Powiedzieć Ann? Tak, to
na pewno. Nie będzie trzymał tego przed nią w tajemnicy. Tylko jak jej to
przekazać? Wyszedł i starannie zamknął za sobą drzwi.
Pobiegł truchtem do
Wieży Gryffindoru. Powiedział hasło Grubej Damie i kiedy przełaził przez
dziurę, dostrzegł blond włosy do łopatek.
- Ann! - zawołał, a ona przystanęła na jednym ze stopni i odwróciła
się. W rękach ściskała futerał na gitarę zapewne z nią w środku.
- Tak? - spytała, gdy stanął przed schodami. - O co chodzi?
- Musimy pogadać, to ważne - mówił poważnie, patrząc jej w
oczy. Czy była w stanie z nich coś wyczytać? Że to, co usłyszy, wcale nie
będzie przyjemne? - Może po kolacji i lepiej żeby nikt nas nie
podsłuchał.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się, a potem jej wzrok powędrował
ku trzymanej w jego dłoni zwiniętej, mokrej koszulce. Rzuciła mu pytające
spojrzenie. - Co ty...? - nie dokończyła, tylko zaśmiała się cichutko.
Lunatyk miał nogi
jak z waty, a na twarz wpłynął rumieniec. Miała taki piękny śmiech... Mógłby
słuchać go dniami i nocami. Pożegnał się z nią i odprowadził wzrokiem po
schodach, po których wspinała się z gracją, jak wróżka. Dopiero, gdy usłyszał
zamykane drzwi, skierował się do swojej sypialni. Teraz musiał przygotować się
do poważnej rozmowy. Ale najpierw czekała go spowiedź u Blacka. Jęknął w duchu.
Łapa zawsze wypytywał go o wszystko, poczynając od treści zadania domowego, a
kończąc na sprawach związanych z wilkołactwem, które były bardzo poważne.
Spodziewał się, że i tym razem jego przyjaciel nie powstrzyma się od zadania
tysiąca pytań. Taki był ciekawski.
~*~
- Drodzy uczniowie, proszę o ciszę! - zagrzmiał profesor
Dumbledore, a wszelkie gadaniny ucichły. Właśnie był czas kolacji i wszyscy
znajdowali się w Wielkiej Sali. Milion talerzy ustawionych na pięciu stołach,
uginało się pod ciężarem kolorowych i smacznych potraw. - Jak wiecie… -
dyrektor zrobił przerwę i objął wzrokiem całe pomieszczenie. - Dziś po południu
w Hogsmeade wybuchł pożar. - Zapanowała grobowa cisza i tylko głos Dumbledore'a
niósł się echem. - Domyślacie się pewnie, że to sprawka Śmierciożerców... -
Parę osób zakryło twarze dłońmi z przerażenia. - Ale nie do końca. - Nikt nie
krył zdziwienia na słowa profesora. Kto mógł zrobić coś tak okropnego? -
Świadkowie tego przykrego zdarzenia, tego aktu przemocy powiedzieli mi, że... -
Wszyscy wstrzymali oddech. - Zrobili to uczniowie z naszej szkoły. - Po
zgromadzonych przeszedł szmer rozmów. – Pomyślcie… - podniósł głos Albus,
uciszając ich ponownie. - …czy opłacało się. Czy warto było zabić? - Zatrzymał spojrzenie na sekundę dłużej na stole Slytherinu.
- Nie mam dowodów, ale jeśli je zdobędę, mogę wam obiecać, że odnajdę te osoby
i słono zapłacą za to, co zrobiły. - Jego głos był przepełniony grozą,
ostrzeżeniem. - I nie spocznę, dopóki nie dowiem się, kto to zrobił. Możecie być
tego pewni. A teraz przypominam o jutrzejszym wyjeździe. - Uśmiechnął się i
zmienił ton na pogodny, życzliwy. - Odjazd będzie o godzinie jedenastej, stacja
Hogsmeade. Powozy będą czekać już od godziny dziesiątej. A tymczasem... -
Wykonał zamaszysty ruch ręką. - Życzę wam dobrej nocy.
Po tych słowach
uczniowie zaczęli wstawać i udawać się do wyjścia. Dorcas wymieniła znaczące spojrzenie
z dziewczynami. Domyślały się, kto maczał w tym palce. Lily i Meadowes ruszyły po schodach, a Lorens zaczekała koło drzwi na Remusa. Gdy do niej podszedł,
uśmiechnęła się słabo. Wspomnienie o pożarze bardzo ją zasmuciło. Przeszli
kawałek dalej i Blodni pociągnęła go schodami w dół, do kuchni. Zatrzymali się
przy jednym z obrazów. Dziewczyna wpatrywała się w niego, cierpliwie czekając,
aż zacznie mówić. Gryfon przełknął z trudem ślinę. Niezauważalnie wytarł
spocone ręce o szatę. Postanowił, za radą Syriego, zacząć od prostych rzeczy.
- Jakie zwierzęta lubisz?
- Psy - odpowiedziała.
- Jak nazywa się twoja babcia? - zapytał i ochrzanił się w
myślach za drżący głos.
- Caroline, a co? - Zerknęła mu w oczy, a on ciężko
westchnął.
- Pracuje w ministerstwie?
Kiwnęła głową. W środku zaczęła się denerwować i trochę na
niego wściekać. Czego od niej chciał? Czemu znowu ktoś pytał o babcię? Lupin
odchrząknął.
- To co teraz powiem, może wydać ci się nieprawdopodobne i
dziwne, ale to prawda. - Czekał, aż coś powie, a kiedy tylko niepewnie kiwnęła
głową, kontynuował. - Widziałem... - jąkał się, nie mogąc dobrać odpowiednich
słów. - Byłem...
- Remusie... - Dotknęła jego dłoni, na co oblał się purpurą.
- Spokojnie, nie denerwuj się.
Był wdzięczny za ten gest. Poczuł ciepło jej ręki, a w jego
brzuchu zatańczyły motylki. Wziął głęboki wdech i spróbował jeszcze raz.
- Twoja babcia... Ann, ona nie żyje.
Gdy tylko to
powiedział, Gryfonka cofnęła się gwałtownie. Złość malowała się w jej oczach,
ustach, twarzy i ciele. Oblizała językiem wargi i dźgnęła go palcem w pierś.
Nie poczuł bólu, był jak ze stali.
- Jak... śmiesz... mówić... mi... takie... rzeczy... - Po każdym
słowie uderzała w klatkę piersiową z coraz większą siłą, choć on i tak nic nie
czuł. - To było okrutne kłamstwo! W tych czasach to nie są żarty, Remusie! -
Okładała do pięściami. - Nie spodziewałam się tego po tobie! Takie rzeczy
wygadywać!
- Ann... - Złapał jej dłonie, choć ona dalej próbowała go
uderzyć. - To nie... To nie jest
kłamstwo. Ja WIDZIAŁEM, jak umiera w szpitalu, w Mungu. To prawda,
nie okłamałbym cię. Nie zrobiłbym ci takiej krzywdy.
Znieruchomiała na
chwilę, po czym uwolniła się z jego uścisku. Spojrzała na niego z pogardą i złością
w oczach. Przeszywała go spojrzeniem, a on milczał, czekając na jej kolejny
ruch. Co zrobi? Pójdzie do dyrektora? Dziewczyna nabrała powietrza i wypuściła
je ze świstem. Złożyła ręce pod biustem i wpatrywała się w niego z wrogością.
Stali tak pogrążeni w niezręcznej ciszy. On licząc na jakieś jej słowa,
jakiekolwiek. Ona z chęcią walnięcia go w twarz z całej siły. Chciała, żeby
pożałował tego co powiedział... Tego dowcipu, który wcale nie był śmieszny. Po
kilku ciągnących się w nieskończoność minutach, minęła go, sycząc do ucha:
"Pożałujesz".
Wbiegła po schodach
i zniknęła mu z oczu. Jak mogła złapać go za rękę? Teraz pewnie się z niej
śmiał, cieszył z przebiegu psoty, jej reakcji. Przemierzała korytarze
nadzwyczaj szybko i wkrótce była z powrotem w dormitorium. Zbyła dziewczyny
krótką odpowiedzią, choć nie zamierzała przemilczać całej sprawy. Powinny
wiedzieć, jaki był podły. I miała zamiar im wszystko wyznać, ale dopiero w
pociągu. Bez n i e g o w pobliżu. Teraz nosiła w sobie zbyt wiele
negatywnych emocji i przez przypadek mogłaby coś rozwalić, gdyby mówiła o
Lunatyku. Jak mógł zrobić jej coś takiego? Cóż, jego huncwocka natura ujawniła
się.
Dręczyło ją tylko
jedno pytanie. Dlaczego? Po co miałby jej opowiadać te bzdury? Przecież zawsze
był spokojny i opanowany. We wszystkich sytuacjach, ale... Widocznie się
pomyliła.
Zatrzasnęła z
złością swój zapakowany po brzegi kufer, usiadła na łóżku, zasunęła kotary i pogrążyła
się w myślach dotyczących podróży do domu. Była więcej niż pewna, że gdy
dojedzie, babunia powita ją z otwartymi ramionami. O, tak. Tak na pewno
będzie....
~*~
Następnego dnia
rano trzy Gryfonki wstały w wyśmienitych humorach. Chociaż może nie do końca...
Obraz spalonego domu pojawiał się, gdy tylko pomyślały o Hogsmeade. Ubrały
przygotowane poprzedniego wieczoru ubrania i wyszły z pokoju. Przelazły przez
dziurę w portrecie Grubej Damy i pobiegły do Wielkiej Sali na śniadanie. Mimo
wczesnej pory wielu uczniów już siedziało i kończyło swoje porcje. Dochodziła
ósma, ale widocznie nikt nie mógł spać dłużej.
Lilka usiadła przy
stole Gryffindoru i nałożyła sobie owsiankę. Dosypała kilka malin i zanurzyła łyżkę.
Rozkoszowała się smakiem zdrowego śniadania, zresztą jej przyjaciółki również.
Gdy wzięła łyk soku pomarańczowego, dostrzegła Severusa po drugiej stronie sali,
przy stole Ślizgonów. Uśmiechnęła się do niego i pomachała mu. Odpowiedział tym
samym. Przypomniało jej się, że musi z nim porozmawiać o przyjęciu w Klubie
Ślimaka. O jego nieobecności.
- Cieszycie się? - zagadnęła Dori. - Święta tuż-tuż. No
wiecie śnieg, prezenty, góra smacznego jedzenia... Żyć, nie umierać.
Blondynka roześmiała się, ale potem ucichła.
Nie umierać...
Nie przyjmowała wciąż do wiadomości informacji od Lupina. Po
prostu ją odrzuciła, uznała za żart. Jednak w nocy naszły ją wątpliwości. Co jeśli
jednak mówił prawdę? Jeśli wcale jej nie okłamał? Pokręciła głową, pragnąc
odrzucić od siebie wszelkie wspomnienia z ostatniej rozmowy z nim. Ugryzła
kanapkę z pomidorem i pociągnęła łyk zielonej herbaty. Napój uspokoił ją
trochę. Taka herbata zawsze działała na nią kojąco. Przymknęła oczy, próbując
rozkoszować się jej smakiem. Nie było jej to dane, gdyż Evans wyciągnęła z jej
rąk kubek i sama wypiła połowę.
- Pyszna! - stwierdziła z uśmiechem. Doruś parsknęła
śmiechem.
Gdy wszystkie
zjadły, wstały i wyszły z Wielkiej Sali. Udały się na siódme piętro, do Wieży Gryffindoru.
Podały hasło Grubej Damie, a już kilkanaście sekund później były w pokoju.
Sprawdziły czy wszystko spakowały, pościeliły łóżka i dokonały ostatnich poprawek
przed lustrem. Szatynka przeczesała szczotką włosy i wklepała w policzki krem
nawilżający. Ruda przejechała wargi błyszczykiem, a Ann poprawiła swój lekki
makijaż, po czym narzuciła na ramiona sweterek. W końcu rozstawały się z
mundurkami! Mogły nosić to, co chciały. Nareszcie. Gryfonki rzuciły zaklęcie Locomotor na swoje kufry i założyły
kurtki oraz czapki. Wyszły, a za nimi podążały ich bagaże. Zielonooka zerknęła
na zegarek. Dziesiąta, mogły odjeżdżać.
Wyszły z zamku i
radośnie podbiegły do jednego z powozów. Władowały swoje kufry do środka i odjechały,
siedząc we trzy w siedmioosobowym pojeździe. Taki luksus! Podróż na stację w
Hogsmeade minęła szybko, zdecydowanie. Nim się obejrzały, już siedziały w
jednym z przedziałów. Lorens usadowiła się wygodnie koło okna i wyciągnęła książkę
z torby. Lils wymieniła spojrzenia z Dorcas.
- Słuchaj Ann, widziałyśmy cię wczoraj i już odpuściłyśmy,
ale... - mówiła Evans.
- Chcecie wiedzieć, co się stało - dokończyła za nią blondynka
i po krótkim westchnieniu
opowiedziała wszystko. Trochę kosztowało ją, by nie unieść
głosu. - I co o tym sądzicie? -
zapytała, patrząc na reakcję przyjaciółek.
- Och, to było... niemiłe - mruknęła Lilka, choć sama do
końca nie wiedziała, co o tym myśleć. Sytuacja ze śmiercią była teoretycznie
możliwa i nie należało jej od razu skreślać.
- Niemiłe? Raczej okropnie podłe - obruszyła się Blondi, ale
nie chciała się kłócić na parę dni przed Bożym Narodzeniem, wiec odpuściła i
zaczęła czytać lekturę.
~*~
Wydawało się, że
nie minęła minuta odkąd pociąg ruszył, a tu proszę! Już na peronie 9 i 3/4. Gryfonki
wyskoczyły z pociągu i ciągnąc za sobą bagaże, odszukały wzrokiem rodziny.
Meadowes od razu spostrzegła swoich rodziców i brata, więc po pożegnaniu z
przyjaciółkami pognała w ich stronę. Stanęła koło średniego wzrostu kobiety o
czarnych włosach, wysokiego mężczyzny o złotej czuprynie i dobrze umięśnionego
szatyna. To był Josh - jej brat. Po chwili Ann razem z Lily przeszły przez mur
i znalazły się na mugolskim peronie. Po krótkich poszukiwaniach i Lily opuściła
Lorens, udając się w stronę swoich bliskich.
Blondynka odeszła
na bok i szukała rodziny. Zwykle rodzice stali jeszcze na magicznym peronie, a
teraz... Odczekała kilka minut, a gdy potem nie dostrzegła mamy ani taty,
zaczęła się denerwować. Czemu nie przychodzili? Coś ich zatrzymało? Kiedy wymyślała
najliczniejsze powody, dla których się spóźnili, niedaleko niej przeszedł Remus
w towarzystwie drobnej kobiety i lekko przygarbionego mężczyzny. Dziewczyna
domyśliła się, że to jego rodzice. Na moment ich spojrzenia skrzyżowały się, a
w oczach Lupina dostrzegła... ból. Cierpiał? Nie wiedziała, co o tym myśleć. Po
prostu odrzuciła od siebie wszelkie skojarzenia z żalem w jego źrenicach i
ponownie pogrążyła się w domysłach, gdzie znajdowali się jej bliscy. Naprawdę
się zmartwiła. Co jak co, ale jej rodzice nigdy się nie spóźniali. Zawsze
przychodzili o wyznaczonej porze.
Kiedy po prawie pół
godzinie nic się nie zmieniło, ruszyła do wyjścia. Ludzie gapili się na nią i
na kufer, który taszczyła za sobą. Wyszła na zewnątrz i zerknęła na budynek.
Był ogromny, utrzymany w brązowych barwach. Na frontowej ścianie wisiała tarcza
zegara właśnie wskazywała piętnastą. Niebo pokryło się ciemnym odcieniem błękitu,
a gdzieniegdzie można było zobaczyć czarne chmury.
- Niedobrze - wymamrotała Gryfonka, podchodząc do budki
telefonicznej.
Wrzuciła pieniądze, które rodzice przysłali jej w liście
kilka dni temu i wykręciła numer do domu. Po pięciu sygnałach nikt nie odebrał.
Opatuliła się szczelniej kurtką, bo zrobiło się zimniej. Spróbowała jeszcze raz
się dodzwonić. Z takim samym skutkiem. Nerwy zżerały ją od środka. Gdzie byli
jej rodzice? Czy coś im się stało? Jej usta wykrzywił grymas, gdy pomyślała o
tym, że mogli... mogli mieć wypadek albo Śmierciożercy ich zaatakowali. Wsunęła
rękawiczki na wrażliwe i delikatne dłonie. Przeskakiwała z nogi na nogę,
próbując się rozgrzać. Miała dość tego dotykającego jej ze wszystkich stron
zimna. Nie miała nic przeciwko zimie, ale czasami...
Właśnie miała z
powrotem wejść na dworzec, gdy dostrzegła srebrną Toyotę ojca. Odetchnęła z ulgą
i uśmiechnęła się w duchu. Z samochodu wyskoczyli jej rodzice i natychmiast do
niej podbiegli. Pierwsza dopadła ją mama i mocno uścisnęła, całując w policzek.
Tata złożył jej na czole całusa, po czym odebrał od niej kufer i razem podeszli
do auta. Ann wgramoliła się na tylne siedzenie wozu i czekała, aż to samo
uczynią jej rodzice. Wydawało jej się, że trochę za długo rozmawiali przy bagażniku,
ale w końcu jej ojciec uruchomił samochód i pomknęli w stronę domu. Nastolatka
wsłuchiwała się w ciche mruczenie silnika, patrząc na krajobraz za oknem.
Wyczuła zmianę,
napięcie między nią a rodzicami. Nie dopytywała się, gdyż była zbyt zmęczona
czekaniem na mrozie, ale nie zamierzała odpuścić. Kiedy dojechali do Bickenhall
Street, uśmiechnęła się. Zobaczyła swój dom. Był to domek jednorodzinny,
zajmujący trzy czwarte działki, resztę stanowił ogródek. Rezydencja miała dwa
piętra, zewnętrzne ściany były pomalowane na kremowo, a nad wszystkim górował brązowy dach. Dróżka
do wejściowych drzwi była wyłożona kamiennymi blokami, a po bokach ustawiono
donice z kwiatami. Wszystko oświetlały pomalowane na czarno latarnie. Weszła do
środka i zamiast poczuć swobodę i luz, zrobiła się spięta. Coś nie grało. Teraz
wyraźnie to czuła.
Gdy drzwi zamknęły
się za jej matką, zdjęła pospiesznie kurtkę i buty, po czym zasypała
rodziców gradem pytań. Mama dotknęła jej ramion, prosząc w
ten sposób o chwilę ciszy i spokoju. Ale jak ona mogła milczeć i o nic nie
pytać? Odkąd pamiętała było na odwrót. To ją pytano o wszystko. O postępy w
nauce, o przyjaciółki, o życie towarzyskie i wszystko co związane z pobytem w
Hogwarcie. Zaczęła podejrzewać, że stało się coś niedobrego. Że może jednak
Remmy miał rację... Nie, to wykluczone. Nabijał się z niej, na pewno. Blondynka
usiadła przy okrągłym stole w przestronnej jadalni, trzymając w dłoniach
parujący kubek zielonej herbaty. Cierpliwie czekała, aż dołączą do niej mama i
tata. Cóż, długo się zbierali. Za długo. Kiedy w końcu usiedli koło niej, mieli kamienne miny. Nie wyrażały absolutnie nic. Matka utkwiła spojrzenie w
swoich dłoniach, a ojciec nerwowo stukał palcami o blat stołu.
Nieznośna cisza ciągnęła
się w nieskończoność. W powietrzu było czuć coraz bardziej narastające napięcie
i stres. Ann miała tego dość. Dlaczego nic nie mówili? Czemu unikali jej
spojrzenia? Czemu w ogóle na nią nie patrzyli?
- Dobra, o co chodzi? - powiedziała ostro.
Żądała odpowiedzi. Natychmiast. Jak się spodziewała,
odpowiedziało jej milczenie. Odłożyła z hukiem kubek, prawie rozlewając napój.
Była wściekła. Co przed nią ukrywali?
- Jestem tu, jakbyście nie zauważyli - rzekła pewna siebie.
- Powiecie coś?
Zamierzała to od nich wyciągnąć, cokolwiek ukrywali. Nie
mogła zgodzić się na wypalającą uszy ciszę po kilku miesiącach w szkole, daleko
od nich. Mogliby, chociaż wypowiedzieć jedno zdanie. Jakieś słowo albo gest.
Wszystko jedno co.
- Wróciłam i chcę z wami porozmawiać. Czemu się do mnie nie
odzywacie? Zrobiłam coś nie tak? - Ogarnęły ją wątpliwości.
Może popełniła
jakiś błąd lub coś popsuła. Wymyślała różne teorie, co do tego, ale nie mogła
być niczego pewna. Tylko rodzice mogli wyjawić jej powód swojego zachowania.
Ignorowali ją, a przynajmniej na to wyglądało. Mama odrzuciła swoje blond włosy na
plecy i ponownie wróciła do poprzedniej pozycji. Tata odchrząknął, jakby chciał
jej coś wyznać, ale najwidoczniej zrezygnował z tego w ostatniej chwili. Ann
czekała, choć jej cierpliwość powoli się kończyła. Nie zasłużyła na przemilczanie
pewnej sprawy, bo prawdopodobnie takowa była.
To nie fair. Nie
widziała się z nimi już szmat czasu, a teraz, kiedy byli razem, w trójkę, oni
milczeli jak zaklęci. Postanowiła przerwać tą ciszę.
- Skoro nie chcecie nic mówić, ja wam opowiem, jak spędziłam
czas w szkole - stwierdziła stanowczo. - Po pierwsze SUMY mnie przerażają. No
wiecie, te egzaminy, testy i to wszystko... - Udawała, że widzi ich
zainteresowane miny. Że się dopytują. - Wrzesień i październik minął szybko, nic
ciekawego się nie działo, no może oprócz tego napadu Śmierciożerców,
pamiętacie, prawda? To tak naprawdę nie było ciekawe, raczej przerażające, ale
jak widać żyję. - Wkładała w tą wypowiedź wiele sił. Myślała, że jak rodzice
zobaczą jej zaangażowanie w rozmowę, to odezwą się. - Potem bal, nie poszłam,
bo źle się poczułam, ale kolega... - urwała. Ten sam kolega powiedział jej, że
jej babcia nie żyje. Pokręciła głową jakby chciała odrzucić te bolące
wspomnienia. To, co zrobił Remus było niewybaczalne. Zestresowała się, gdy
usłyszała teorię, że jej babunia była martwa. To okropne uczucie. Ktoś zakłada,
że spokrewniona z tobą osoba traci życie. Stajesz się ofiarą bezlitosnego żartu.
- ...on dał mi różę i tak dalej, spokojnie nie całowaliśmy się ani nic z tych rzeczy...
- Była szczera, mimo że oni nie zatajali przed nią jakąś informację. - Mój
kolega James trafił do szpitala, co wiecie zresztą z listów. Nie wiem nic
nowego na jego temat, oprócz tego, że ma się w miarę dobrze. Wczoraj byłam w
Hogsmeade i wiecie co? - Zerknęła na nich. Patrzyli prosto na nią, sukces! -
Wybuchł pożar w jednym z domów, serio. Budynek spłonął, zabijając sześć osób.
Nadal nie mogę się z tego otrząsnąć... - Zamilkła i otarła
spływającą łzę. Była wrażliwą dziewczyną. - Miałam kupić wam jakieś prezenty,
ale nie uwierzycie... Kupiłam gitarę! Tak, wiem... Jestem taka samolubna! -
Uśmiechnęła się słabo. Zobaczyła przeczący ruch głowy jej rodzicielki. A więc
nie tylko się w nią wpatrywała, ale też słuchała. - Nie zabrałam jej, no bo
wiecie... duża jest...
Skończyła, teraz ich kolej. Spoglądnęła na nich wyczekująco.
No, gadajcie!
- Ann... - Głos jej matki był słaby, ochrypły, ale przede
wszystkim emanował smutkiem. Gryfonka miała złe przeczucia. - Babcia... - Nie... Stało się coś złego, na pewno. - Ann, ona... - Nie musiała kończyć, nastolatka
sama się domyśliła. w oczach zakręciły się łzy. Starała się je utrzymać w
kącikach oczu, nie pozwalając spłynąć za wcześnie. - Ona nie żyje.
Poczuła niewyobrażalny ból.
W sercu.
HA! PIERWSZA!
OdpowiedzUsuńIDĘ CZYTAĆ XDD
Świetniutki!
UsuńZjadłaś parę literek, ale większych błędów nie zauważyłam :3 *ukulele* Daj mi Jamesaaa, a ja Ci daaam ciasteczkoo! *szarpie struny* Daj mi Jilyyy, a ja Ci dam koemntaaaaaaaaaaarz! XDDD
Dobra, kończę xd
Czekam na nn :3
Klaudyna K.
No nieźle... ;) Sporo błędów jakby co, głównie literówki. Rozumiem, że w następnym rozdziale będzie więcej Jamesa??? :P Oby. Ogólnie wszystko super fajnie. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnej dawki twojej wyobraźni ;) ~ Mionka Szalik
OdpowiedzUsuńO jejku! Jak dużo akcji, boziu! Biedne dzieci, nienawidzę jak ludzie giną w pożarze. Ale był to oryginalny pomysł, serio :D Za mało Lily, a Jamesa w ogóle nie było! No coś ty, jak śmiesz?! xd Pytanie! *podnosi rękę* Jak Rem to przewidział? Nie rozumiem, zamknął oczy i już? Serio, nie ogarniam. Ciekawe czy Ann przeprosi Remusa ;-33
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, weny i czekam nn, a u mnie już 9. Rozdział ^^
Chloe Ann Wolf
Świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńPytasz jak Mikołajki, ja jestem bardzo zadowolona. Tak wszystkiego po troch:D A jak u Ciebie? Co dostałaś?:D
Co do rozdziału to jak już mówiłam, jest świetny :)
Ann kupiła gitarę, Ann kupiła gitarę! Mam fioła na punkcie tego instrumentu <3 Jaka to była gitara? Klasyczna, Akustyczna, elektryczna? Wnioskuje, że raczej klasyczna, chociaż szkoda, że nie napisałaś, bo opis instrumentu był bardzo ładny :) Czekoladowa gitara - do schrupania :D W sumie to jak one zobaczyły ten dym i tam pobiegły, to zaczęłam krzyczeć "Ann, idiotko rozstroi Ci się na tym zimnie!!" :D Tak wiem, jestem dziwna, a przynajmnej przewrażliwiona na tym punkcie :P Może to dlatego, że sama gram już ho, ho, ho i jeszcze trochę i to jest love meines Lebens :P <3
Dobra, idę dalej, bo ja zacznę pisać o gitarze, to za tydzień nie skończę :P
Pożar? Uczniowie szkoły? 6 ofiar? Dylan, ty skretyniały idioto jeden, ...!!!! Jak on mógł do cholery jasnej to zrobić?! Ja się pytam JAK?! Kto to był? Tam w środku w sensie. Czemu akurat oni? Jejku, to takie smutne :c
Babcia Ann umarła. Czemu? Co się stało? Czemu Remus o tym wiedział? To dla mnie jedna wielka zagadka.
A wracając jeszcze do tematu Jily na koniec, to może weźmiesz mnie za osobę bez uczuć, ale jak było, że będą chore po tym biegu, to miałam taki zacziesz - "Łiii! Może Lily będzie w Mungu z Jamesem!" :P
Jejku, trochę mnie ostatnio porypało w głowie, więc przepraszam, za tak nieskładny komentarz ;)
Mam nadzieję, że następny rozdział szybko sie pojawi ;)
Weny ;*
Ściskam ;*
e_schonheit ;*
A, i jeszcze mam takie pytanie, ale to już tak z zupełnie innej beczki. Słuchasz może Guns n' Roses? Pytam dlatego, że na takiej jednej stronce im poświęconej znalazłam dziewczynę o takim samym nicku jak Ty i po prostu się zastanawiałam, czy to Ty? :)
UsuńNie, to nie ja :D
UsuńNo hej :)
OdpowiedzUsuńJuż naprawdę nie wiem jak komentować, więc pewnie znowu napiszę, że się strasznie rozwinęłaś, że naprawdę dużo ci dał ten blog itp.
No, napisałam ;)
Żal mi tych ludzi, z tego domu. Świetnie opisałaś scenę, w której Ann dowiaduje się o śmierci babci. I tą, gdy mówi jej to Remus i tą, gdy robi to jej mama. I te próby zwrócenia na siebie uwagi rodziców...
Cudeńko.
Opisy są naturalne, rozmowy bohaterów również, a mój ulubiony Lupin przesłodki i uroczy.
Nie wiem, co jeszcze napisać. Nie mam weny na komentarz, jak nie ma błędów, które mogłabym wytknąć xD
Pozdrawiam, weny życzę i spokoju w ostatnim tygodniu szkoły.
Leviosa.
P.S
Zapraszam do mnie, na kolejny rozdział. Wreszcie się pojawił :D
Mówiłam, że nadrobię.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie nieprzeczytane dotąd rozdziały i chcę cię zapytać, co ostatnio czytałaś. Jakiś taki dramatyzm się wkradł do tego pogodnego bloga. Że ja takie rzeczy robię, to wiadomo. Ale ty? Ojoj! XD
Nie no. Bardzo fajne. I tyyle Remusiaka *rozmarzona mina* jak fajnie! :3
Wybacz mi, że nie czytałam. Ale ten cały konkurs i w ogóle. Teraz nadrobiła i jest ok.
Zapraszam także do mnie na rozdział, chociaż on był już kilka dni temu wstawiony... Noalenic. Link znasz, nie? :D
Wesołych świąt!
;*
Lunaris
Popisałaś się. WoW! Super rozdział, zresztą to nie nowość.Guzik
OdpowiedzUsuń